09.07.2023, 17:40 ✶
- Alanna – bezbarwny głos Ulyssesa przeciął powietrze. Stał zaledwie kilka kroków od niej. Nie miał na sobie marynarki a jego biała koszula nosiła na sobie drobne ślady błota i krwi. Poza tym wyglądał mniej więcej jak zazwyczaj. Tylko bez tej całej zbyt schludnej otoczki dookoła. – Pójdziesz ze mną do kniei?
Trochę chodziło o to, że wbrew wszystkiemu, co powiedział w rozmowie z Danielle, obawiał się, że jej ojcu naprawdę przydarzyło się coś złego. Zwłaszcza, że po tym, jak wrócili na polanę, sam zaczął szukać wzrokiem sylwetki tego konkretnego aurora. A trochę chodziło o to, że spotkanie z uzdrowicielką wzbudziło w jego umyśle tak duże wątpliwości, że potrzebował czasu by pomyśleć. Pomyśleć i zastanowić się nad wszystkim co od niej usłyszał.
A Carrow była Carrow. Mogła się dziko śmiać i pleść bzdury, ale poza tym była na tyle silna psychicznie i magicznie, że nie musiał obawiać się, że nie poradziłaby sobie w lesie. No i wczorajsze, niby przypadkowe spotkanie w mugolskim metrze, a potem długi spacer po mugolskim Londynie, uświadomił mu, że była w niej jeszcze jakaś kolejna twarz Alanny, której do tej pory nie poznał. I jeszcze jedno, chyba najsmutniejsze, ale była jedną z niewielu osób, które wiedziały jak głęboko siedział w tym wszystkim, więc przy niej nie musiał udawać, że wie mniej niż wiedział naprawdę.
Nie odzywał się, gdy zmierzali ku miejscu, gdzie siedząca za biurkiem czarownica zajmowała się przydzielaniem zadań wolontariuszom. Posłał jej ponure spojrzenie, a potem mechanicznym tonem wyjaśnił, że owszem już raz był w kniei, ale wtedy razem z Danielle Longbottom, ale teraz mógł znowu tam wejść. Tym razem z Alanną Carrow, sprawdzoną pracowniczką Ministerstwa Magii.
- Wszystko z tobą w porządku? – zapytał swoją towarzyszkę, gdy zmierzali w stronę pierwszych drzew. – Przyszłaś... - niezakończone zdanie zamarło na jego ustach. Chodziło mu o mugoli. Szukał w głowie takich słów, które usłyszane z boku, przez przypadkową osobę, nie zabrzmiałyby podejrzanie. Wreszcie odezwał się dopiero wtedy, gdy przekroczyli linię drzew. – Wieczorem na polanie pojawili się mugole. Na szczęście niezbyt wielu.
Trochę chodziło o to, że wbrew wszystkiemu, co powiedział w rozmowie z Danielle, obawiał się, że jej ojcu naprawdę przydarzyło się coś złego. Zwłaszcza, że po tym, jak wrócili na polanę, sam zaczął szukać wzrokiem sylwetki tego konkretnego aurora. A trochę chodziło o to, że spotkanie z uzdrowicielką wzbudziło w jego umyśle tak duże wątpliwości, że potrzebował czasu by pomyśleć. Pomyśleć i zastanowić się nad wszystkim co od niej usłyszał.
A Carrow była Carrow. Mogła się dziko śmiać i pleść bzdury, ale poza tym była na tyle silna psychicznie i magicznie, że nie musiał obawiać się, że nie poradziłaby sobie w lesie. No i wczorajsze, niby przypadkowe spotkanie w mugolskim metrze, a potem długi spacer po mugolskim Londynie, uświadomił mu, że była w niej jeszcze jakaś kolejna twarz Alanny, której do tej pory nie poznał. I jeszcze jedno, chyba najsmutniejsze, ale była jedną z niewielu osób, które wiedziały jak głęboko siedział w tym wszystkim, więc przy niej nie musiał udawać, że wie mniej niż wiedział naprawdę.
Nie odzywał się, gdy zmierzali ku miejscu, gdzie siedząca za biurkiem czarownica zajmowała się przydzielaniem zadań wolontariuszom. Posłał jej ponure spojrzenie, a potem mechanicznym tonem wyjaśnił, że owszem już raz był w kniei, ale wtedy razem z Danielle Longbottom, ale teraz mógł znowu tam wejść. Tym razem z Alanną Carrow, sprawdzoną pracowniczką Ministerstwa Magii.
- Wszystko z tobą w porządku? – zapytał swoją towarzyszkę, gdy zmierzali w stronę pierwszych drzew. – Przyszłaś... - niezakończone zdanie zamarło na jego ustach. Chodziło mu o mugoli. Szukał w głowie takich słów, które usłyszane z boku, przez przypadkową osobę, nie zabrzmiałyby podejrzanie. Wreszcie odezwał się dopiero wtedy, gdy przekroczyli linię drzew. – Wieczorem na polanie pojawili się mugole. Na szczęście niezbyt wielu.