• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[4.05.72, noc] Widma

[4.05.72, noc] Widma
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#1
10.07.2023, 22:53  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 19.09.2023, 21:31 przez Morgana le Fay.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic II

Na drewnianej posadce pokoju Brenny nie bez powodu nie leżał żaden miękki dywan, który tłumiłby odgłosy kroków i sprawiał, że zimą od podłogi nie wionąłby chłód. Ktoś bardzo uważny mógłby dostrzec jedną czy dwie krople wosku, które wżarły się tak głęboko w niewielkie szczeliny między deskami, że już tam zostały - nieważne, ile razy polerowano drewno. W tym pomieszczeniu od wielu lat wielokrotnie rozstawiono krąg widmowidza.
Brenna uchyliła okno, wpuszczając do sypialni chłodne, nocne powietrze, nie chcąc, aby zapach dymu nadmiernie wypełnił pokój i przemknął na korytarz, niepokojąc domowników. Nie otwierała go na oścież, nie chcąc, by nagły podmuch wiatru wygasił świece. Drzwi zamknęła od środka. Wybrała noc na próby widmowidzenia, po części dlatego, że to nie powinno czekać, a wcześniej brakowało czasu. Po części – bo o tej porze dom cichł i miała pewność, że nie rozproszą jej żadne dźwięki. Psy nie szczekały, nikt nie rozmawiał na korytarzu, nie trzaskały garnki w kuchni, nie skrzypiały schody, nie rozbrzmiewały kroki – niektóre szybkie, inne ciężkie i powolne, jeszcze inne lekkie, ledwo słyszalne. Poza tym szansa na to, że ktoś postanowi odwiedzić ją w środku nocy, była znikoma. Brenna rozstawiła więc świece w okręgu, a potem odpaliła je jedna po drugiej, tak jak robiła to wiele razy wcześniej. Płomyki stały się jedynym źródłem światła w pomieszczeniu, wypełniając je żółtawym, ciepłym blaskiem i dziesiątkami ruchomych cieni, tańczących ilekroć płomyki zadrgały.
Przesunęła palcami po różdżce, najpierw jednej, potem drugiej – zdobyczach z Beltane. Badała ich fakturę, ciężar. Różdżka podobno wiele mówiła o czarodzieju, zarówno drewno, jak i rdzeń: sama Brenna nie znała się jednak na rzemiośle i w tej chwili potrafiła powiedzieć o nich głównie to, że zostały użyte do prób zabicia jej, Alastora, Danielle i Atreusa. I że prawdopodobnie użyto ich do wielu, bardzo wielu innych paskudnych rzeczy (a ty mu pomogłaś, Bren, dlaczego nie pozwoliłaś go rozgnieść, po co podałaś mu ten eliksir, szeptało coś w jej głowie: raz jej własnym głosem, raz brzmiąc jak wuj, a potem znowu dziecięcym głosikiem ducha z lasu). Obracała je jednak w palcach, szukając punktu zaczepienia. Próbując zapaść się, jak wiele razy wcześniej, w widmach przeszłości. Szukając właściwie czegokolwiek, co mogłoby się przydać Zakonowi Feniksa, może też Ministerstwu. Czegoś o śmierciożercach, o naśladowcach, których nie schwytali. O mężczyznach, którzy próbował ją spalić i starali się zabić jej kuzynkę drewnianym polem.
Ta magia bywała kapryśna, ale Brenna musiała przynajmniej spróbować: zobaczyć przeszłość w dymie świec.

Rzuty na percepcję, po jednym na różdżkę (zakładam, że nie wie, która jest czyja, bo je upchnęła razem w kieszeni)
Rzut Z 1d100 - 89
Sukces!

Rzut Z 1d100 - 12
Akcja nieudana


/edit za zgodą MG, by zmienić datę/


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Czarodziejska legenda
Wilderness is not a luxury but a necessity of the human spirit.
Czarodzieje dążą do zatarcia granicy pomiędzy jaźnią i resztą natury, wchodząc tym samym na wyższe poziomy świadomości. Część z nich korzysta do tego z grzybów, a część przeżywa głębokie poczucie spokoju i połączenia podczas religijnych obrzędów i rytuałów. Ostatecznie jednak ciężko opisać najgłębsze wewnętrzne doświadczenia i uznaje się, że każdy z czarodziejów odczuwa je na swój sposób. Zjawisko to nazywane jest eutierrią.

Eutierria
#2
13.07.2023, 22:10  ✶  
Nie znałaś się na rzemiośle, nie mogłaś więc wyciągnąć z tych przedmiotów żadnych informacji poza tymi, które miały przyjść do ciebie podczas tego rytuału. Przygotowałaś się do niego dobrze - nawet mimo buzujących w tobie emocji byłaś pewna, że wykonałaś to wszystko najlepiej, jak tylko potrafiłaś.

Pierwsza z wizji, która przybyła do ciebie, była klarowna, chociaż miałaś wrażenie, że przedzierasz się umysłem przez jakąś nieznaną siłę.

Byłaś świadkiem rozmowy.

„On nie mówi nikomu, dlaczego to robi, bo już wybrał, komu da tę moc”.

Chociaż wspomnienie było rozmyte - dwie sylwetki siedziały na krzesłach obok siebie i ani drgnęly, nie mogłaś dostrzec ich twarzy, po głosie rozpoznałaś mężczyznę, którego udało wam się pojmać.

„Mmmmhm”.

„Jak to kogo? Oczywiście, że tę dwójkę przydupasów, którzy chodzą za nim od Salazar wie kiedy. Nie wiem, jak daleko po tych wyimaginowanych szczeblach musielibyśmy się wspiąć, żeby dostać tę szansę. Cokolwiek oni stamtąd wyciągną... Lepsi jesteśmy w kontrolowaniu takiej energii niż ci debile, ale może on to wie, dlatego wybrał ich, może oni są jakimiś jego obiektami testowymi”.

„Mmmmhm”.

„Pomocny jak zawsze... Zbieraj się Dante, musimy się przygotować na jutro. Shafiq nie mogą się dowiedzieć, że mieliśmy z tym coś wspólnego”.

Druga z wizji sprawiła, że zakręciło ci się w głowie. Upadłaś na podłogę, oddychając ciężko i nie mogłaś już pozbierać myśli. Żadna z kolejnych prób nie zadziałała - może różdżka była przed tym jakoś zabezpieczona?


there is mystery unfolding
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#3
10.09.2023, 00:12  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 10.09.2023, 00:12 przez Brenna Longbottom.)  
Widmowidzenie bywało kapryśne i nie raz już mocno sponiewierało Brennę.
Tym razem było szczególnie źle. Walczyła, żeby zobaczyć cokolwiek - przeszłość zdawała się stawiać przedziwny opór. A kiedy wreszcie Brenna skończyła, osunęła się na posadzkę. Nie oślepła wprawdzie, ale kręciło się jej w głowie i przez długą chwilę leżała po prostu na podłodze, zwinięta w kłębek, z trudem łapiąc oddech.
O co, do cholery, chodziło?
Po długiej chwili Brenna usiadła. Świat powoli przestawał wirować przed oczami, a chociaż wciąż nie mogła zebrać myśli, to niektóre elementy historii wskakiwały na swoje miejsce. Dante. Kamień Shafiqów. Kradzież. Cokolwiek oni stamtąd wyciągną... kontrolowanie energii... To co zabrano z Limbo...
Odetchnęła, wyciągnęła różdżkę i zgasiła świece, jedna po drugiej. A potem z pewnym trudem wstała i ruszyła do drzwi. Nie zamierzała nikogo niepotrzebnie budzić, ale istniała całkiem spora szansa, że Erik lub Mavelle jeszcze nie śpią. Ledwo wyjrzała na korytarz, dostrzegła, że w pokoju kuzynki nie pali się światło, za to drzwi były otwarte na oścież... a Bones nie było. Brenna zmarszczyła brwi, podpierając się o ścianę. Jakieś nagłe wezwanie? Ale czy dziś Mav nie miała wolnego? Odrobina niepokoju zagościła w duszy kobiety, chociaż takie rzeczy jak znikanie z łóżka w środku nocy nie były w tym domu niczym nadzwyczajnym. I zwykle nie oznaczały, że ktoś czymś się upił, i dość rzadko znaczyły, że ktoś poszedł na randkę - prędzej, że zaistniała sytuacja awaryjna i ktoś umiera...
- Malwa? Malwa, gdzie jesteś? - powiedziała, niezbyt głośno, przemieszczając się korytarzem, i powtarzając imię skrzatki. Nie chciała jej budzić, ale ta i tak chodziła spać dość późno, więc...
Rozległ się trzask i skrzatka, ubrana w czerwoną, czystą poszewkę, przewiązaną w pasie tak, że wyglądała jak sukienka, zmaterializowała się przed Brenną.
- Tak, panienko?
- Czy może wiesz, gdzie jest Mavelle?
Malwa zawahała się, ale w końcu udzieliła odpowiedzi.
- Panienka Mavelle jest na dachu.
- Och... - mruknęła Brenna. Odrobinę zaskoczona, ale tylko odrobinę. W dzieciństwie często wychodziły na ten dach. Kiedy podrosły też to robiły, chociaż może z mniejszą częstotliwością niż kiedyś. - Dziękuję.
Obróciła się na pięcie i skierowała ku schodom wiodącym na drugie piętro. A stamtąd do jednego z pustych pokoi. W każdym jedna ściana była nieco pochyła, i przez okna dachowe dało się z nich wydostać na zewnątrz, o ile tylko było się dość sprawnym fizycznie. A Brenna wychodzenie na górę miała opanowane doskonale, mniej więcej odkąd skończyła siedem lat.

(Rzut, wiedza o świecie, na ogarnięcie, co nie tak z różdżką)
Rzut N 1d100 - 47
Slaby sukces...


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#4
10.09.2023, 13:11  ✶  
Dach stanowił swego rodzaju bezpieczne miejsce – choć przecież w pełni bezpiecznym być nie mógł. Zły krok – można było skończyć na ziemi, jeśli nie w formie mokrej plamy, to przynajmniej ze złamaną nogą czy ręką. Ale nie chodziło o bezpieczeństwo fizyczne – po prostu…
  … wydawał się być dość daleki od świata, a jednocześnie mogła obserwować, co się dzieje na dole. Tyle że „na dole” niezbyt ją teraz obchodziło, spojrzenie wbijała w rozgwieżdżone niebo. Tak odległe, tak… piękne, wypełnione miriadami migoczących punkcików, jakby chciały przekazać jakąś wiadomość. Niektórzy mogli twierdzić, że w istocie tak było – że w gwiazdach został zapisany los. A Mav? Dla niej te punkty były zbyt odległe, zbyt zimne, żeby faktycznie mogły chcieć przejmować się czyimkolwiek losem.
  Zresztą, cała koncepcja wróżbiarstwa była czymś, do czego podchodziła dość sceptycznie. Ale nocne niebo w pewnym sensie z nią korespondowało – tyle że nie chodziło o żaden ukryty przekaz, a nieuchwytne piękno, nieokreśloną tęsknotę - wszystko to, co kryło się głęboko w duszy i znajdowało właśnie odbicie w nieboskłonie.
  Zaskoczeniem dla Brenny mogła być woń papierosów. Bones nie paliła od paru ładnych lat – wcześniej zastanie kuzynki z papierosem w ręku, pochyloną nad papierami danej sprawy nie było czymś nadzwyczajnym. W biurze palili niemal wszyscy, włącznie z jej ojcem – a jednak pewnego pięknego dnia doszła do wniosku, że może choć trochę zadbać o swój nos i odpuścić mu samodzielne dobijanie własnego węchu. Dość, że i tak już sporo wdychała; nie musiała jeszcze więcej, prawda?
  A jednak – siedziała na dachu, z dawno wystygniętym kubkiem kawy przy sobie, kocem narzuconym na siebie, papierosem w dłoni i wpatrzona w roziskrzony mrok; próbująca sobie poradzić z natłokiem wszystkiego. Wspomnienia, jakie się pojawiły w jej umyśle. Uczucia, dławiące gardło. Żałoba, złość, cały wrzący kocioł emocji.
  Powiał wiatr.
  - Też szukasz spokoju? – mruknęła cicho, nie odwracając głowy. Nie musiała – nos podpowiadał, co i jak, a wiatr w tym pomagał, niosąc woń w odpowiednim kierunku.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#5
10.09.2023, 13:24  ✶  
Woń papierosa uderzyła w nozdrza Brenny, kiedy stanęła na krześle i pchnęła okno. Nie był to nowy zapach. Sama Brenna nie paliła - ten zapach zawsze kojarzył się jej z czarną magią, choć w biurze faktycznie palili niemal wszyscy, ironia, że czarnoksiężnicy i ci, którzy mieli ich łapać, przesiąkli tą samą wonią - ale przywykła.
Zdziwiłaby się może, tydzień czy dwa temu. Ale nie tym razem. Nie po Beltane. Nie po tym wszystkim, co ich spotkało. Nie, kiedy dziś ciało Derwina czy raczej to, co z niego zostało, zaczęto przygotowywać do pogrzebu, a Brennę czekała wizyta na miejscowym cmentarzu. Wyleciała jej jednak z głowy potrzeba poinformowania kuzynki teraz, już, natychmiast, co zobaczyła. W tej chwili Brenna bardziej martwiła się o nią.
Podciągnęła się i wygrzebała na dach, jak wiele, wiele razy wcześniej. Wspomnienie tego pierwszego już zamazywało się w jej pamięci, ale chyba miała jakieś dziewięć lat, odkryła, że jeżeli ustawi dwa krzesła jedno na drugim obok jednego z pudeł, wtedy tu stojących - bo teraz pokoje były już pięknie urządzone - zdoła wyjść na zewnątrz. I oczywiście, już dwa dni później przyprowadziła tutaj kuzynkę...
Nie było to mądre. Teraz raczej żadna z nich by nie spadła, a jeżeli nawet, dwa piętra raczej by ich nie zabiły. Co innego wtedy, kiedy były jeszcze dzieciakami.
- Właściwie to szukałam ciebie - wyznała, ostrożnie przemieszczając się po dachówkach ku kuzynce. Usiadła u jej boku, pod rozgwieżdżonym niebem. Przeszedł ją chłód, bo nie zabrała płaszcza, a noce początku maja były zimne, w powietrzu zaś wisiała wilgoć. Spojrzenie Brenny przesunęło się po okolicy, po krajobrazie sadu, ciągnącego się za domem, ponad murem, oplecionym bluszczem. Kochała ten widok, odkąd była małą dziewczynką i był to jeden z powodów, dla których tak chętnie wchodziła na górę, oczywiście starannie kryjąc się przed matką.
Jej wzrok zaraz jednak wrócił ku twarzy Mavelle. Bladej. Bladej, mimo tego, że miała z natury ciemną karnację, ale teraz zdawało się, że jej policzki utraciły wszelkie rumieńce. Po Beltane... po Limbo...
- Chcesz zostać sama? - spytała, bo nie chciała odchodzić, nie chciała, by kuzynka siedziała tu sama, w chłodzie i ciemności, lecz przyznawała jej do tego prawo.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#6
10.09.2023, 16:11  ✶  
Kolejny kłąb dymu uniósł się w powietrze, gdy zaciągnęła się i wypuściła szarą mgłę, ledwo widoczną w mroku nocy. Było w tej czynności coś uspokajającego i nawet nie była do końca pewna, co. Czy to kwestia samego działania tytoniu, czy też naprawdę chodziło jedynie o gesty, o te chwile, które wymagały choćby odrobiny skupienia – nie wiedziała, ale i też nie miało to znaczenia. Jeśli jakiekolwiek – to takie, że papieros nie upajał umysłu, nie sprawiał, że świat stawał się coś niestabilny, a krok niezbyt pewny, że wszelkie reakcje na dobrą sprawę ulegały spowolnieniu.
  I chyba tylko dlatego obok Mavelle stała właśnie kawa, a nie opróżniona butelka. Bo nie wiedziała – czy nie będzie zaraz potrzebna, czy służba jej zaraz nie wezwie. Obojętnie, czy ta dla Ministerstwa czy dla Zakonu – obie i tak miały ten sam cel.
  Ochronę.
  Szukałam ciebie. Uśmiechnęła się blado, zwracając łepetynę ku Brennie, gdy ta usiadła obok. W zasadzie… nie, Mavelle nie szukała teraz towarzystwa, inaczej nie wylądowałaby teraz na dachu, bez rzucenia komukolwiek słowa o tym, że hej, ludzie, nie bójcie się, nie przepadłam w jakiejś ciemnej dziurze, po prostu wystarczy, jak spojrzycie w górę. Ale i też to nie tak, że nie poczuła pewnego ciepła, gdy siostra pojawiła się obok.
  - Tak, nie, nie wiem – przyznała, próbując zsunąć z siebie koc jedną ręką i przerzucić na plecy Brenny; może trochę nieporadnie, ale drugą miała zajętą i do tego siedziały na dachu, który nie szczycił się płaskością (a skośnością) i nie wszystko było takie proste, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka – Weź, przykryj się, mi to i tak nic nie daje – mruknęła, jakoś bez emocji w głosie. Była zimna, była inna i wiedziała już, że choćby weszła do ognia – płomienie nie potrafiłyby jej ogrzać. Nie i koniec.
  Co nie oznaczało, że Longbottom miała marznąć, bo zdecydowała się dołączyć.
  - Próbuję sobie wszystko ułożyć i… sama nie wiem. Jakby ktoś rozniecił o wiele większy ogień pod kotłem – dodała cicho, po chwili milczenia. Coś w tym było – bo przecie to, co pozostawało po części uśpione – wybuchło z siłą, jakiej nawet się nie spodziewała.
  Bo to nie było jej pierwsze Beltane. Pamiętała euforię z poprzednich świąt, była pewna, że sobie z tym poradzi, ale… chyba nie radziła. Nie, bo osiągnęło większe rozmiary niż przewidywała.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#7
10.09.2023, 16:33  ✶  
- W takim razie zostanę, póki się nie zdecydujesz w którąś stronę – powiedziała Brenna po prostu, jedną nogę wyciągając przed siebie, a drugą uginając w kolanie i przyciągając do klatki piersiowej. Nauczyła się, że taka pozycja na dachu zapewnia jej największą stabilność.
Nie obraziłaby się o „nie”. Jak na ekstrawertyczkę doskonale rozumiała, że czasem ktoś może potrzebować odpocząć i od niej, i od wszystkich innych. W gruncie rzeczy i sama czasem potrzebowała – wtedy zwykle wybierała Knieję, ruiny przy wrzosowiskach, które od zawsze kochała lub niemagiczny Londyn. Ale skoro odpowiedź brzmiała „nie wiem”, to Brenna wolała zostać. Jeśli zamieni się w „nie”, zdąży sobie pójść, a gdyby stała się „tak”, a ona by znikła, mogłoby być za późno.
Kiedy Mavelle chciała zrzucić z siebie koc, Brenna po prostu przysunęła się i ułożyła go tak, by częściowo okrywał je obie. Nie mógł wyplenić chłodu z ciała Bones, ale pozbycie się go na pewno nie pomoże.
– Co dokładnie masz na myśli? – spytała powoli, bo to nie brzmiało, jakby mówiła o wujku i walkach, a przynajmniej nie tylko o nich. A chociaż sama wzięła udział w tym rytuale, w tej chwili zupełnie sobie tego nie uświadamiała. Owszem, posłała list do Sebastiana, i tak, martwiła się, czy Bulstrode z tego wyjdzie – tyle że Brenna była Brenną, i martwiłaby się prawdopodobnie, gdyby pod dziwnym drzewem na Polanie Ognia leżał ktokolwiek inny. No dobrze, może poza Christopherem, Williamem i Stanleyem Borginami. O nich by się nie zamartwiała.
Myśli w tej chwili miała zresztą zaprzątnięte śmierciożercami i wujem, Danielle oraz Lucy, nieprzytomną Idą i… nie wpadła zwyczajnie na to, co dzieje się z Mavelle po spotkaniu w klinice. Nie wiedziała, co ta czuła, kiedy wyszła z Sali, zostawiając tam Eden i Alastora.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#8
10.09.2023, 17:54  ✶  
Przytaknęła cicho, zgadzając się z podjętą decyzją. W istocie, gdyby poczuła, że naprawdę chce być sama, to była całkiem pewna, że Brenn zrozumie. Że nie będzie oponować, przekonywać, że nie, Mav tylko się wydaje, że potrzebuje samotności.
  Choć w tym też coś było – w momentach, kiedy człowiek twierdził, że chce być sam, to tak naprawdę – i to było najtrudniejsze do przyznania samemu przed sobą – wcale nie szukał samotności, a czyjejś bliskości. Niemniej jakoś dziwnie ten świat był urządzony, skoro łatwiej wszystkich od siebie odpychać, niż trzymać blisko siebie.
  Choć to bliskość ogrzewała – i nawet nie chodziło tu o fizyczne doznania.
  - Wszystko – odparła po chwili milczenia, ponownie wbijając wzrok gdzieś, hen, w noc. W Londynie taka ciemność graniczyła z niemożliwością; na ulicach świeciły latarnie, ale tu… tu jedyne światło mogło pochodzić od domu.
  A prawie cały dom spał.
  - Czuję nieskończone szczęście, gdy przypomnę sobie moment narodzin Lucy. Czuję rozbawienie, gdy wraca do mnie wspomnienie, w którym widzę, jak twój ojciec kapituluje w sprawie psa. Boli, gdy pomyślę, że jego nie ma już z nami... – głos Mav zadrżał; umilkła na moment. Ale nie skończyła, jeszcze nie, po prostu… po raz kolejny zaciągnęła się papierosem i ugasiła to, co z niego zostało, „dźgając” nim dach. W końcu tylko pożaru brakowało do pełni szczęścia, czyż nie? - … i chcę być gdzie indziej. Zupełnie gdzie indziej, przy kimś innym. Co jest absurdalne, irracjonalne, bo nie po to się odcinałam, żeby teraz czuć się jak zadurzona po uszy nastolatka – to już wypowiedziała ciszej, znacznie ciszej, prawie szeptem.
  Och, Alastorze, czyżby błędem było to, że odgrodziłam się od ciebie? Choć racjonalna część umysłu podpowiadała, że to był jedyny rozsądny wybór. Jeśli chciała, by nie zniszczyli się wzajemnie doszczętnie i nie znienawidzili tak, że cały świat mógłby spłonąć od tej nienawiści.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#9
10.09.2023, 18:07  ✶  
Brenna z całego serca i duszy pragnęła pomóc Mavelle. Ale nie mogła. Nie wiedziała jak i zdawało się jej, że nie ma sposobu, by to zrobić. Nie dało się przejąć na siebie cudzego bólu. Wszyscy w tym domu cierpieli po śmierci Derwina.
A w głowie Mavelle mieszkały jego wspomnienia.
Brenna sięgnęła ręką, by na chwilę objąć kuzynkę. Nic nie mówiła, bo brakowało jej słów. Widywała cudze wspomnienia, patrzyła na życie poprzednich pokoleń Longbottomów. Obserwowała krwawe zbrodnie. Ale tym, co jej towarzyszyło, co zostawało później, były obrazy, dźwięki i własne emocje. Nie cudze, które zdawały się należeć do niej.
– Masz na myśli Alka? – spytała ostrożnie, w duchu modląc się, aby nie chodziło o tego szalonego idiotę, który nachodził Mavelle w jej mieszkaniu i przez którego namówiła kuzynkę, by ta zamieszkała z powrotem w posiadłości Longbottomów. Bo jeżeli mówiłaby o nim, Brenna zaczęłaby się zastanawiać, czy sama zeskoczyć z tego dachu, czy zepchnąć z niego Mavelle, z nadzieją, że taki upadek trochę ją otrzeźwi. – Kiedy… kiedy cię znaleźliśmy po Beltane… wyglądał jak cień człowieka. Chyba sądził, że umarłaś – mruknęła, bardzo powoli. Nigdy by tego nie powiedziała, gdyby choćby podejrzewała, że jego zachowaniem mogła kierować magia, nie prawdziwe uczucie. Bo to tylko wszystko komplikowało. Tak bardzo.
Normalnie zasugerowałaby im może rozmowę, ale teraz nie była pewna. Nie, kiedy w szpitalu działy się jakieś dziwne rzeczy, jak wpadające kolejne osoby czy Danielle, taka skulona i zdenerwowana, gdy wypadła z tej Sali.
– Rozumiem, że dziś nie poszło za dobrze? – dodała jeszcze, zadzierając głowę, by spojrzeć w górę, na ciemno niebo, usiane milionami gwiazd. Tak inne niż to, jakie oglądało się nad Londynem. Było to po trochu pytanie, po trochu stwierdzenie. Mavelle sama mogła zdecydować, czy chce odpowiadać. – Patrz. Spadająca gwiazda – rzuciła, obserwując złoty ślad, przemieszczający się po niebie. Nie znała się na astronomii dość, by wiedzieć, że to nie żadna gwiazda. Że to coś zupełnie innego. – Babcia mówiła, że gwiazdy spadają, kiedy bogini odchyla niebo, by spojrzeć na ziemię – mruknęła. Kiedyś Brenna w to wierzyła. Teraz wiedziała, że to tylko… bajka.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#10
10.09.2023, 18:46  ✶  
Z początku była sztywna, ale znów – nie odrzuciła Brenny. Nie trwało to długo, może parę sekund, zanim dało się odczuć, że się rozluźniła i… oparła głowę na ramieniu siostry. Drobny gest, ale jednak – szukała bliskości.
  Mimo że przecież uciekła przed wszystkimi, chcąc zostać sam na sam ze swoimi myślami. Szkoda tylko, że te pozostawały tak samo splątane jak w chwili, gdy rozsiadła się na tym dachu – tyle dobrego, że gwiazdy dawały jakieś niewytłumaczalne ukojenie. Na chwilę wprawdzie, lecz dobre i to.
  - Aha – mruknęła. Tyle że tak naprawdę, na dłuższą metę, Alastor nie był aż tak lepszą opcją niż ten ostatni idiota, z którym się związała. Wiecznie nieobecny, niewidzący, że jednak istnieją inne rzeczy niż sama praca. Niepotrafiący nijak zrozumieć, że na pewne aspekty może należałoby spojrzeć inaczej… tak, w pewnym sensie był dobrym człowiekiem. Aurorem. Ale partnerem? Och, toż to osiwieć można; gdyby jeszcze miał na tyle przyzwoitości, żeby dawać znać, że zniknie, to jeszcze… ale nie. Martwiła się godzinami… aż w końcu przestała.
  Bo coś się wypaliło.
  A przynajmniej wtedy tak uważała – bo znów, pewne kwestie dotarły do niej znacznie później. Że nie zapomniała już o nim tam, jakby tego chciała. Że widząc go, myśląc o nim – nadal drgały w niej jakieś struny. Tyle że jednocześnie towarzyszyło temu przeświadczenie, że podjęty wybór był słusznym, teraz jednak, po Beltane… Ten głos rozsądki był zadeptywany.
  Odetchnęła głębiej. Cień człowieka. Tego nie wiedziała, ale jednocześnie… dlaczego jej własne serce ją zdradzało? Dlaczego miała wrażenie, że właśnie wywinęło fikołka? Przecież musiało to oznaczać, że wciąż mu zależy, że wciąż istnieje szansa…
  … a potem sobie przypomniała. To dziwne uczucie w szpitalu, kiedy wyszła z pomieszczenia, gdzie leżała Ida.
  - Może i umarłam. Nie wiem – mruknęła i znów umilkła. Nie poszło za dobrze? A czy cokolwiek, do cholery, w tej chwili szło dobrze? Jak mogło?! Wujek nie żył, a ona nawet nie miała nikogo, kogo mogłaby wskazać palcem i wpakować do Azkabanu po kres jego dni. Jej serce wyrywało się do mężczyzny, którego zostawiła – i to miało być „dobrze”?!
  - W tej chwili nie jestem pewna, czy kiedykolwiek coś „pójdzie dobrze” – stwierdziła w końcu, wymijająco. Niezbyt widziała światło w bezmiarze mroku, ale czy można się było dziwić…? Choć to też stało w sprzeczności z celami, jakie miała. Działanie, nie pogrążanie się w otchłani. Z drugiej strony – co właśnie robiła, jeśli nie spoglądała w ciemność, i to niekoniecznie tą dosłowną?
  Gwiazda. Maj nie był miesiącem, kiedy gwiazdy sypały się z nieba – to raczej sierpień szczycił się takimi widowiskami, ale właśnie dlatego, taka pojedyncza smuga zdawała się mieć o wiele większe znaczenie niż wtedy, gdy przecinały niebo raz po raz.
  - Może i nie spogląda, ale… Pomyśl życzenie, promyczku – szepnęła, skupiając się na swoim. Tych, tak naprawdę miała wiele. Żeby Voldemort zszedł ze sceny, obojętnie – dobrowolnie czy nie. Żeby Brenna, Erik, tata, Alastor, Patrick… – długo można wymieniać – byli bezpieczni. Tyle życzeń, po jednym dla każdego, nie mówiąc już również o czworonogach, o marzeniach…
  Niech wszyscy bliscy będą bezpieczni. Wiele życzeń – splecionych w jedno.
  Tylko czy Pani Księżyca pozwoli, by się spełniło…?
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (2265), Eutierria (230), Mavelle Bones (2051)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa