• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[05.05.1972, okolice domu Trelawneyów] Wiatry przeszłości

[05.05.1972, okolice domu Trelawneyów] Wiatry przeszłości
Tło narracyjne
koniecpsot1972
zasady korzystania
rzuty kością
Czarodziej nieznanego statusu krwi, będący baśniopisarzem oraz autorem książki Baśnie Barda Beedle'a. Żył w XV wieku, ale większość jego życia pozostaje dla nas tajemnicą.

Bard Beedle
#1
22.07.2023, 20:25  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.09.2023, 18:16 przez Morgana le Fay.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic II

Powoli zapadający wieczór przynosił ciszę, o którą od paru dni było bardzo ciężko. Okoliczne tereny wciąż niosły okrzyki przerażenia i bólu. Zniszczenia, te mniejsze i te większe, stanowiły utrapienie dla mieszkańców i ukazywały, że nie wszystko da się załatwić przy pomocy magii. Szczególnie, kiedy dana budowla od dłuższego czasu stoi opustoszała i z roku na rok popada w co raz to większą ruinę. Właśnie obok jednego z takich domów, bo tym musiała być budowla z poszarpanym dachem i częściowo zabitymi oknami, dało się słyszeć charakterystyczny odgłos towarzyszący teleportacji. Zaraz po nim ukazała się sylwetka mężczyzny w średnim wieku, ubranego stosunkowo schludnie. Mężczyzna pojawił się naprzeciw wejścia, zupełnie jakby doskonale wiedział, gdzie powinien się znaleźć. Owym nieznajomym byłem...ja. Nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz tutaj byłem. Chociaż...wspomnienie zatańczyło w okolicy śmierci mamy, niedługo po tym, jak rozpocząłem prace w Hogwarcie. Tak, moja noga nie stanęła tutaj od pogrzebu, czyli przez dobre dziesięć lat. Miejsce w którym spędziłem swoje dzieciństwo i lata młodzieńcze obracało się w pył. Westchnąłem, tocząc wewnętrzną walkę. Wejść do środka, ryzykując oberwaniem w głowę spadającą deską? Sprawdzić, czy stara kolekcja sztućców nadal znajduje się w skrytce za szafą? Przybyłem tutaj zdobyć odpowiedzi, a zamiast nich pojawiło się w mojej głowie co raz więcej pytań. Stałem tak, nie zwracając większej uwagi na otoczenie. Czy był to z mojej strony błąd?
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#2
22.07.2023, 21:09  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 31.07.2023, 12:16 przez Brenna Longbottom.)  
Drugi maja Brenna spędziła w lesie, dwa kolejne dni – w pętli nadgodzin, częściowo w Dolinie, częściowo w Ministerstwie, nie pojawiając się nawet w domu i łapiąc krótkie drzemki w miejscu, w którym akurat się znalazła. Dzisiaj musiała wrócić: przygotowania do pogrzebu wuja nie były czymś, co w całości mogła zrzucić na Danielle, a chociaż matka wzięła na siebie lwią część obowiązków, Brenna nie mogła być tak całkiem… nieobecna.
Wracała właśnie z rozmowy z mugolskim zarządcą cmentarza, odnośnie paru szczegółów dotyczących rodzinnego grobowca, gdy mijając dom Trelawneyów usłyszała charakterystyczny trzask teleportacji.
Było to prawdopodobnie coś, co większość ludzi by zignorowała. Ale Brenna była wręcz nadmiernie ostrożna, a atak podczas Beltane zwielokrotnił tylko jej paranoję, wyrabianą powoli, lecz systematycznie w ciągu ostatnich dwóch lat. Dom Trelawneyów stał opuszczony od dawna. Wszyscy jego mieszkańcy opuścili go jakieś… dziewięć lat temu? Nigdy nie widziała, aby ktokolwiek z nich się tu pojawił w tym okresie. Dom niszczał powoli, opuszczony i zapomniany.
Czyżby ktoś postanowił wykorzystać opuszczony budynek jako kryjówkę? A może, korzystając z uszkodzeń, do jakich doszło podczas wichury, jakiś delikwent chciał włamać się do środka i zobaczyć, czy zostało tam coś wartościowego?
Sięgnęła po różdżkę i starając się poruszać cicho weszła do zaniedbanego ogródka. Ledwo jednak dojrzała sylwetkę mężczyzny, stojącego pod domem, zapatrzonego w fasadę podniszczonego budynku… rozpoznała go.
- Cześć, Tancred – przywitała się, opuszczając rękę. Uśmiechnęła się do niego, może nie tak radośnie, jak zwykle – Brenna była wesołą dziewczyną, a nawet kiedy nie miała najlepszego nastroju, próbowała to maskować – ale szczerze. – Myślałam, że to jakiś włamywacz.
Podeszła bliżej, zatrzymała się w odległości jakichś dwóch metrów, obrzucając go uważnym spojrzeniem, odnotowując zmiany, jakie w nim zaszły. Wychowywali się oboje w Dolinie, znała jego i jego młodsze rodzeństwo, ale potem odeszli, a jego praca w Hogwarcie nie dawała bardzo wielu okazji do towarzyskich spotkań.
- Paskudnie to wygląda, co? – rzuciła, przenosząc spojrzenie na dom. Trochę jakby ostatni raz widzieli się wczoraj, a nie najmniej przed kilkoma miesiącami. – Z domku w naszym ogrodzie… tego, który lata temu był domkiem ogrodnika… wichura zerwała dach. Wywaliła też jedno drzewo.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Tło narracyjne
koniecpsot1972
zasady korzystania
rzuty kością
Czarodziej nieznanego statusu krwi, będący baśniopisarzem oraz autorem książki Baśnie Barda Beedle'a. Żył w XV wieku, ale większość jego życia pozostaje dla nas tajemnicą.

Bard Beedle
#3
22.07.2023, 23:27  ✶  
Cześć, Tancred. Te słowa wybrzmiały w mojej głowie bardzo cicho, jakby wypowiedziane szeptem. Początkowo nawet pomyślałem, że mam do czynienia z kimś zza zasłony, moją matką, która cieszy się, że syn wrócił na "stare śmieci". Przeniosłem wzrok w kierunku, z którego wydawało mi się, że słyszę głos. Widok stojącej kobiety, zdecydowanie należącej do świata materialnego, wywołał we mnie automatyzm ruchowy i spowodował cofnięcie się o krok. Skąd ona się tu wzięła? Zmrużyłem oczy, ilustrując jej twarz, próbując sobie przypomnieć, skąd możemy się znać. Kiedy trybiki zaskoczyły na siebie i dotarło do mnie, kto stoi na moim podwórku, nie mogłem powstrzymać uśmiechu. No, przynajmniej grymasu, który miał nim być. - Wiesz Brenna, trochę się czuje jak włamywacz. - odparłem, wcale nie żartując. Biorąc pod uwagę, że nie było mnie tu tyle czasu, to czy wciąż mogłem uważać dom za swoją własność? W teorii został zapisany na całą naszą piątkę, ale...czy którekolwiek z nas się nim zainteresowało? - Tak, niestety tak. - pokiwałem głową w odpowiedzi, rozglądając się dookoła. Pozarastany chwastami ogródek zielarski, wisteria i milin bez ludzkiej ręki rozrośnięte wszędzie, nawet na ścianie domu. Wszystko tu wręcz błagało, by ktoś zaprowadził porządek. - Słyszałem, że było bardzo źle. - nie żeby dalej nie było, dodałem już sobie w myślach. Dopiero tę parę dni po wydarzeniach zdołałem znaleźć chwilę na sprawdzenie na własne oczy historii zasłyszanych w Hogsmeade, zamku i gazecie. Czy moja obecność na Beltane zmieniłaby cokolwiek? Było to bardzo wątpliwe, jednak z pewnością miałbym mniejsze wyrzuty sumienia niż obecnie. Nawet jeśli nie powinienem ich mieć, bo i nie mam do tego żadnej podstawy. - Co tam u Was słychać? Twoja mama nadal ma mi za złe strącenie tego chińskiego wazonu? - zadałem pytanie, jakbyśmy zamiast w zrujnowanym ogrodzie rozmawiali przy salonowym stoliku, popijając herbatę.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#4
23.07.2023, 00:26  ✶  
Grymas był dla niej uśmiechem. Wiedziała, że Trelawney miał… specyficzne poczucie humoru, ciężko było nie zauważyć, gdy samemu było się aż taką pajacerą, tym bardziej więc doceniła, że przynajmniej starał się uśmiechnąć.
– Minęło parę lat. Nie myśleliście, żeby go sprzedać? – spytała, chowając różdżkę. Dłonie ukryła w kieszeniach, znów odwracając wzrok od niego, i przenosząc go na dom. Nosił ślady lat zaniedbania, a wichura także nie pomogła.
Kiedyś miała nadzieję, że któreś z Trelawneyów wróci, ale porzuciła tę myśl już dawno. Niektórzy musieli zostać. Inni musieli odejść. Jeżeli pozostawienie za sobą rodzinnego domu i związanych z nim wspomnień było tym, co uznali za najlepsze, jak mogłaby uznać, że wie lepiej?
Milczała długą chwilę, kiedy powiedział, że słyszał, że było źle. Przed oczyma znów stawały jej obrazy z Beltane. Śmigająca ku nim kolumna ognia. Słupy majowe, wprawione w ruch różdżką śmierciożercy. Chwile, gdy trzymała w ramionach nieprzytomną, ranną Heather i walczyła, aby ich nie zasypało. Duch chłopca w lesie…
Włosy wciąż miała lekko nadpalone. Zamierzała przyciąć je nieco na pogrzeb, a może potem doprowadzić do porządku w pełni…
– Było – powiedziała w końcu cicho. – Voldemort przeszedł samego siebie. Wiedziałam, że to nic nie warci mordercy, ale nie spodziewałam się, że będą po prostu zabijać jak leci. Na sabacie, gdzie byli i czystokrwiści.
Oczywiście, mieli w tym swój cel. Wiedziała nawet jaki. Ale to wszystko pokazywało, że dla Voldemorta liczyły się tylko dwie rzeczy: władza i potęga. Nawet jego własna ideologia była przykrywką do ich zdobycia.
– Przestała za nim płakać po jakimś roku – zażartowała odruchowo, chociaż przy Tancredzie żarty rzadko miały sens. Ale już taki miała styl bycia. I… to było jakoś łatwiej niż powiedzieć: jutro organizujemy pogrzeb. Nie chciała o tym teraz rozmawiać. Nie miała siły. W domu ten temat i tak był głównym. – A zapomniała o nim całkiem, kiedy rozwaliłam jej inny, ulubiony wazon… przed moim siódmym rokiem w Hogwarcie. Większość z nas… była na Beltane, a teraz mamy sporo pracy.
Longbottomowie byli rodziną aurorów i Brygadzistów. Młodsza kuzynka Brenny jako uzdrowicielka też miała pełne ręce roboty.
– A jak Hogwart? Nauczycielka od numerologii dalej ma swój ulubiony szlafrok w kaczki? Uczniowie dają ci się we znaki? Jeżeli trafiają się takie jednostki jak ja, to ci współczuję – powiedziała, na moment uciekając myślami ku szkole. Czasem, zwłaszcza ostatnio, tęskniła za nią. Wtedy… wszystko zdawało się takie proste.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Tło narracyjne
koniecpsot1972
zasady korzystania
rzuty kością
Czarodziej nieznanego statusu krwi, będący baśniopisarzem oraz autorem książki Baśnie Barda Beedle'a. Żył w XV wieku, ale większość jego życia pozostaje dla nas tajemnicą.

Bard Beedle
#5
23.07.2023, 11:47  ✶  
Słysząc pytanie wróciłem na chwilę wzrokiem na budynek. - Wiesz, to nie tylko ode mnie zależy. - pokiwałem przecząco głową, wzdychając cicho. To był jeden z powodów, dla których powtarzałem, by spisać testament i określić w nim, punkt po punkcie, co ma się stać z majątkiem. Reszta rodzeństwa ani nie chciała się zrzec domu, ani go sprzedać, ani cokolwiek z nim zrobić. - Wstyd. - dodałem jeszcze pod nosem, nie do końca wiadomo co mając na myśli.
Wysłuchałem wieści o czarnoksiężniku w ciszy. Mój wzrok na chwile zrobił się nieobecny, wskazując, że odbiegłem myślami w inne miejsce. Co takiego chciał uzyskać, po prostu mordując innych ludzi? Pokaz swojej mocy? Pamiętam postulat i głoszenie wyższości "czystokrwistych" czarodziejów nad tymi, którzy wymieszali się z mugolami czy mugolakami. Sam też posiadałem w krwiobiegu zarówno krew jednych jak i drugich. Wcale tak dużo czasu nie minęło od podobnego podejścia i mordowania nieprzebranej rzeszy ludzi w imię czystości ras. Czy my czarodzieje również musieliśmy się sprowadzać do takiego...barbarzyństwa? Uznawania siebie lepszy tylko na podstawie faktu, że nasi przodkowie żenili się między sobą? Jedno było dla mnie pewne - moje badania musiały przyśpieszyć. Nawet jeśli ceną miała być moja wolność czy życie.
Kiwnąłem głową, ponownie zdobywając się na grymas uśmiechopodobny. - Biedne wazony, zawsze padają ofiarą młodzieńczych psot. - nawet jeśli nie było to wynikiem niefortunnego popchnięcia tudzież biegania i trącenia wazonu łokciem - te uwielbiały spadać i rozbijać się akurat wtedy, kiedy to ty byłeś w pobliżu. Dlaczego nie mogły tego zrobić same od siebie, mądrale jedne. - Tak, nie dziwię się. Nie mam co porównywać, bo nas nie dotyczyło to bezpośrednio, jednak uczniowie są nadal bardzo niespokojni. Szczególnie te jednostki, które straciły członków rodziny. - moim zmaganiom daleko było do pola bitwy i narażania swojego zdrowia i życia, co nie zmieniało faktu, że ręce pełne roboty też miałem. Ciężko mi zliczyć ile razy usłyszałem "dlaczego akurat on/ona". No właśnie, dlaczego? - Poza tym, doliczając jeszcze dodatkowe zabezpieczenia i środki ostrożności dla zamku i jego okolicznych terenów, to wszystko jest względnie po staremu. Nawyki członków kadry również się zbytnio nie zmieniły. Uczniowie śmieją się ze szlafroku z kaczek, a na dźwięk moich kroków uciekają w popłochu. Wiesz, nie roztaczam zbytnio...przyjacielskiej aury. - osoby które mnie znały nieco lepiej były świadome, że w gruncie rzeczy jestem dobrym człowiekiem i można na mnie polegać. Niestety opowieści pomiędzy uczniami, jak i innymi dorosłymi, dotyczącymi mojego pochodzenia, jasnowidztwa i innych dziwnych rzeczy, które wokół mnie potrafiły się zadziać, wpływały dość negatywnie na mój wizerunek. I wiecie, tak na dobrą sprawę to dobrze. Przynajmniej czuli do mnie respekt i mogłem liczyć na ciszę w klasie. - Ty zapewne masz tyle roboty, że nawet nie masz czasu się porządnie wyspać? - bardziej stwierdziłem niż zapytałem, chociaż dało się usłyszeć wydźwięk małej niepewności.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#6
23.07.2023, 14:38  ✶  
- To nie wstyd. Czasem niektóre rzeczy za bardzo bolą – sprostowała łagodnie. Nie, nie nazwałaby tego wstydem. Co najwyżej marnotrawstwem, ale nie miała prawa ich oceniać. Niektórzy ludzie w takich sytuacjach lgnęli do rodziny i domu pełnego wspomnień, inni… wręcz przeciwnie.
Przez głowę Brenny przeszła myśl, jak będzie z Danielle i Lucy. Czy po żałobie podniosą się i wszystko będzie… trochę inaczej, ale wciąż w obrębie tego samego układu? Czy któraś z nich postanowi, że skończyła – z Doliną Godryka, z domem ojca, z rodziną, w której pełno było szaleńców, nadstawiających głowy…?
Brenna wiedziała, że prędzej czy później głowa jednego z nich spadnie.
Zawsze tylko sądziła, że to będzie jej głowa.
- Tak – powiedziała i uśmiechnęła się nawet blado na dawne wspomnienie. Walka, a potem gorączkowe krycie zbrodni. Brenna nigdy nie bała się ojca, mimo jego surowości, ani dziadka – miała wrażenie zresztą, że ten ma do niej słabość, może dlatego, że pod wieloma względami go przypominała. Za to drżała nieraz przed matką. – Ja i Erik walczyliśmy na miecze. W salonie. Z perspektywy czasu wiem, że to nie był najlepszy wybór.
Ale odkupiła wazon, kupując bardzo podobny, o podobnej wartości i matka nawet z początku się nie zorientowała w zamianie. Potem pani Longbottom była trochę zła, chociaż tę złość koił pewnie fakt, że nowa waza była nawet ładniejsza niż stara.
– Niestety. Śmierciożercy zabili parę osób, a jeszcze więcej zginęło z powodu wichury… i stworzeń w lesie – westchnęła. Nie znała ostatecznego bilansu, ale wiedziała, że ofiar było najmniej kilkanaście. – Wyobrażasz sobie, że ściągnęli na polanę mugoli? Dali im świstokliki i teleportowali tutaj. Absolutnie nie rozumiem, jaki mieli w tym cel. Liczyli, że Brygadziści zignorują ludzi w maskach i pójdą modyfikować pamięć mugolom? – zastanowiła się na głos i pokręciła głową. Żadne z nich nie zwróciło na to uwagi na polanie. Ba, Brenna dowiedziała się o tym kolejnego ranka, gdy znalazła zagubionego mugola w lesie!
Oderwała spojrzenie od budynku i przeniosła je na Tancreda. Na jej ustach znów zatańczył uśmiech.
– Moim zdaniem wcale nie jesteś straszny – oceniła, ale była to pewnie opinia, jaka pozostała w niej z dzieciństwa, gdy jeszcze nie znała czegoś takiego jak strach, i jako mała dziewczynka nie miała żadnego oporu wobec zaczepiania sąsiadów. Tych w jej wieku, czy tych o pięć lat starszych. – Jak wszyscy – mruknęła i wzruszyła lekko ramionami. Rzeczywiście, wyglądała na niewyspaną. Ale uważała, że to normalne. Każdy Brygadzista i auror, który miał coś w głowie, przybiegł na służbę. – Zamierzasz wejść do środka? Reparo nie podziała na stałe na wszystko, ale jeśli uszkodzenia są świeże, może niektóre utrzyma.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Tło narracyjne
koniecpsot1972
zasady korzystania
rzuty kością
Czarodziej nieznanego statusu krwi, będący baśniopisarzem oraz autorem książki Baśnie Barda Beedle'a. Żył w XV wieku, ale większość jego życia pozostaje dla nas tajemnicą.

Bard Beedle
#7
23.07.2023, 19:18  ✶  
Śmierć rodzica nigdy nie była łatwą sprawą. Nawet jeśli było się rodziną, która dobrze wyglądała tylko na zdjęciu, to wciąż były to osoby, które niejako ukształtowały tym, kim jesteś. Osobiście przez większość czasu utrzymywałem dobre stosunki w rodzinie, nie byłem problemowym dzieckiem, chociaż w pełni posłusznym też bym siebie nie nazwał. Pozostała część rodzeństwa...no, to już bywało różnie. Wszystko zależy czy wdali się bardziej w tatę czy mamę. - Dla mnie to nie jest argument. - pokręciłem głową na jej słowa. - Jeśli ktoś chce się odciąć od bolesnego tematu, to niech się określi w jedną stronę. Jak postanowi wrócić, to przecież ich nie wyrzucę. - westchnąłem, z widocznym cieniem irytacji. Nie rozumiałem pewnych rzeczy, a na niektóre patrzyłem inaczej niż pozostali. Mogłem się mylić, mogłem mówić głupoty, a Brenna patrzyć na mnie z politowaniem - to było moje zdanie. Zmiany pod tym kątem zachodziły u mnie rzadko. Zdecydowanie za rzadko.
Uniosłem brew, używając swojej wyobraźni w celu zobaczenia tej sceny. - Musiało to być...spektakularne. - zrobiłem krótką przerwę przed wypowiedzeniem ostatniego słowa, zastanawiając się, czy będzie ono odpowiednie. Tak, walka na miecze w salonie nie było dobrym pomysłem. Kim jednak byłem, by to oceniać czy krytykować, sam jako nastolatek wpadałem na jeszcze głupsze pomysły. Moja rozmówczyni doskonale o tym wiedziała, bo i była świadkiem kilku z nich. - Mugoli? - apropo niezbyt inteligentnych działań, to zwróciło moją uwagę. - Pewno chcieli zwiększyć panikę. Więcej ludzi, szczególnie takich, co z magią nie mają nic do czynienia i masz efekt walca. - podniosłem ręce, przystawiłem palce do siebie po czym cicho klasnąłem. - Uciekający ludzie sami na siebie wpadali, ciskali w siebie przypadkowe zaklęcia, siejąc jeszcze większy chaos i powodując więcej ran. Nie wspominając o biedakach, co się przewrócili i byli tratowani przez tłum. - pokiwałem głową, wzdychając ciężko. - Czy myśleli, że rzucicie się na mugoli zamiast na nich? Możliwe, że częściowo też. Ich przywódcą jest szaleniec, można się po nim spodziewać wszystkiego. - wzruszyłem lekko ramionami, opuszczając ręce wzdłuż tułowia.
Zaśmiałem się, rozbawiony jej stwierdzeniem. - Bo nie masz 14 lat i nie przyłapałem Ciebie na nocnych schadzkach z chłopakiem. - westchnąłem przeciągle, na moment przechodząc myślami do tego wspomnienia. - Nie wiem kto krzyczał z przerażenia bardziej, ona czy on. Dzieciaki są tak nakręcone, że myślą, że jestem czarnoksiężnikiem, co omamia innych czarami. - poruszałem palcami na Brenne, imitując rzucanie na nią uroku. Mój mały specyficzny humor runął jednak jak padło pytanie o wejście do środka. No właśnie, chce wchodzić, czy nie? - Pewno tak...chcesz wejść ze mną? Może jeszcze się znajdzie jakaś ognista whisky w skrytkach taty. - nie chciałem jej zabierać czasu, tym bardziej, kiedy ewidentnie potrzebowała odpoczynku, jednocześnie czułbym się pewniej wchodząc do środka z kimś, kogo darzyłem pewną dawką zaufania. Oczywiście do tego nie zamierzałem się na glos przyznawać.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#8
24.07.2023, 12:04  ✶  
- Może więc pora do nich napisać – skwitowała tylko. On w końcu też ani nie wracał, ani nie podejmował działań ze sprzedażą. Jeżeli dojrzał do tego teraz… może wichura podczas Beltane i uszkodzenia budynku sprawią, że i reszta rodziny podejmie jakąś decyzję? Nie patrzyła jednak na niego z politowaniem. Dlaczego by miała to oceniać?
- Chyba było – stwierdziła z namysłem. Ona i Erik byli w szermierce całkiem nieźli. On silniejszy, ona bardziej żywiołowa. Odsunęli wtedy też meble, a Brenna skakała po całym pomieszczeniu, nawet po… kominku. Cud, że w ogóle salon przetrwał tamtą bitwę. (Kolejne nie nastąpiły: byli już rozsądniejsi i przenosili się do sadu, a zimą do piwnicy.)
Zaraz jednak jej myśli uciekły ku mniej miłym tematom. Beltane. Uciekający tłum. Mugol napotkany w lesie.
Poszedł do baru i został porwany…
– Tylko po co? Tam i tak panowała panika. A po chwili polana opustoszała. Ludzie uciekli w las albo zginęli. Zmieniło to tylko tyle, że zginęło parę osób więcej… a kto wie, czy jakiś spanikowany mugol nie stratował im dziecka o czystej krwi? – westchnęła. Wyjaśnienie „ich przywódcą jest szaleniec” zdawało się jej ostatecznie bardziej prawdopodobne. Do tej pory brała Voldemorta za niezrównoważonego, ale nie szalonego, i tkającego swoje plany bardzo rozsądnie – niestety – ale może się myliła? Jeżeli tak było, to… bardzo źle świadczyło o nich. O Ministerstwie.
– Fakt, faktycznie, na czymś takim nigdy mnie nie przyłapano – przytaknęła. To nie tak, że chłopcy w wieku nastoletnim jej nie interesowali. Bardzo interesowali. Byli doskonałymi towarzyszami wycieczek do Zakazanego Lasu, wchodzenia po drzewach i pojedynków. Ale nie chodziła na randki. – Za to przyłapywano mnie na innych rzeczach… a raczej zrobiono to raz czy dwa.
Zwykle nie dawała się po prostu złapać. Inaczej nie dostałaby swego czasu odznaki prefekta.
– Czarnoksiężnikiem? Musisz być bardzo potężny, skoro omamiłeś nawet Dumbledora i nakłoniłeś, żeby cię zatrudnił – zakpiła lekko. Chociaż pewnie patrzyła na to zupełnie inaczej, bo po pierwsze, znała go od lat, po drugie, w pracy miała do czynienia z różnymi ludźmi. Ani postura, ani wygląd, ani zachowanie Trelawneya nie wydawały się jej straszne. Może jednak faktycznie było inaczej, kiedy chodziło o dwójkę czternastolatków, i tak spanikowanych, bo łamali szkolny regulamin, a pojawił się nauczyciel… – Wejdę z tobą, ale za Whiskey podziękuję.
Pomyślała, że Tancred nie powinien być w tym momencie sam. A przynajmniej nie, skoro pytał, czy będzie mu towarzyszyć. Nie wspominając już o tym, że znała się na transmutacji całkiem nieźle – mogła mu pomóc choćby w doraźnych naprawach, żeby przypadkiem jakaś belka nie zleciała im na głowy. Co innego alkohol. Tego nie tykała od dwóch lat – praktycznie wcale. Przy okazji bankietów czy wesel upijała łyka szampana przy pierwszym toaście, i nic więcej.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Tło narracyjne
koniecpsot1972
zasady korzystania
rzuty kością
Czarodziej nieznanego statusu krwi, będący baśniopisarzem oraz autorem książki Baśnie Barda Beedle'a. Żył w XV wieku, ale większość jego życia pozostaje dla nas tajemnicą.

Bard Beedle
#9
24.07.2023, 22:25  ✶  
Spojrzałem na nią, kiedy padły słowa o próbie kontaktu. Faktycznie, nie był to głupi pomysł. Napisać list, ustalić konkretny termin i miejsce spotkania, by ustalić ostateczny los domostwa. Kto by nie przyszedł, tego strata. Brzmiało to mądrze, chociaż znając życie, w praktyce nie wyszłoby to już tak kolorowo. Koniec końców, nie byłem najstarszy. - Warte wzięcia pod uwagę. - skomentowałem, również w duchu myśląc, że wydarzenia z Beltane poruszą serca mojego rodzeństwa.
- Żałuje, że tego nie widziałem. - odparłem szczerze, faktycznie próbując sobie wyobrazić Brennę podczas morderczego pojedynku na miecze, którego ofiarą został wazon. - Raczej nie szykujesz powtórki, co? - dało się tutaj wyczuć inną nutę, świadczącą o tym, że spróbowałem zażartować.
Wzruszyłem ramionami, samemu nie wiedząc, po co to wszystko. To był jeden z największym problemów w zwalczaniu szaleńców - nigdy nie było wiadomo co im do łba strzeli, mądrego czy mądrzejszego, przynajmniej w ich mniemaniu. - Bo ja wiem...może też po prostu chcieli pokazać, że mogą i są zdolni do porwania każdego, kogo chcą? - dorzuciłem jeszcze swoje przemyślenia. Sam po części zaliczałem się do czubków, więc może powinienem zacząć spoglądać na sytuacje przez pryzmat tego, co ja osobiście bym zrobił? - No proszę, pani Brygadzistka była niegrzeczna. - wydałem z siebie dźwięk przypominający śmiech. Gdyby tak spojrzeć na ludzi przez pryzmat tego, jakimi byli uczniami, to zapewne połowa pracowników Ministerstwa wyleciałaby na próg. Już nie wspominając o tym, że sam Voldemort za swoich czasów był bardzo ułożony, ba, pełnił funkcję i prefekta i prefekta naczelnego. Wzór do naśladowania z zewnątrz, diabeł w środku. - No...tak coś ostatnio patrzy na mnie tym swoim specyficznym wzrokiem. Chyba się czegoś domyśla. - wspomniany wyżej fakt był już jednym z niepodważalnych argumentów, że nie mogę być czarnoksiężnikiem. Obok takiego nosa, jaki posiadał Dumbledore, to zapewne nie przeszedłbym nawet w postaci eterycznej.
Kiwnąłem głową, na znak zrozumienia i podszedłem do drzwi. Zacisnąłem klamkę i ku swojemu zdziwieniu odkryłem, że drzwi są zabezpieczone zamkiem. Było to równocześnie pocieszające i smutne. - Albo każdy właził oknem, albo nikt tu nie zaglądał. - skomentowałem, sięgając po pęk kluczy przy pasie. Poświęciłem parę chwil na mamraniu i próbie odnalezienia odpowiedniego klucza. Gdy już dokonałem tego ważnego odkrycia, odbezpieczyłem zamek, po czym pchnąłem drzwi do wewnątrz domu, przy akompaniamencie skrzypienia. Wnętrze domostwa wyglądało...stosunkowo schludnie. Pomijając warstwę kurzu grubą na parę centymetrów i szkło walające się po podłodze, to hol był w naprawdę dobrym stanie. Wiedziony nadzieją zajrzałem do salonu i tam mi już mina zrzedła. Wichura wywróciła pomieszczenie do góry nogami, prawie wszystkie meble były połamane, a zabytkowy fortepian leżał bez jednej nogi i klawiszy, wyglądając jak bezzębny staruszek. - No tak, czego innego mogłem się spodziewać. - westchnąłem, mówiąc bardziej do siebie niż mojej towarzyszki.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#10
25.07.2023, 14:23  ✶  
- Kto wie? – powiedziała, kąciki ust znowu lekko drgnęły. Lubiła szermierkę. Była to w dzisiejszych czasach umiejętność niemal bezużyteczna, skoro czary miały większą moc i zasięg, ale stanowiła część dziedzictwa jej rodziny. – Ale na pewno nie w salonie. Matka by mnie wydziedziczyła, gdybym rozbiła kolejny wazon. Poza tym mamy teraz pięć psów. Trochę sobie nie wyobrażam takiej walki z nimi pod nogami.
„Pięć psów” brzmiało dość strasznie, ale posiadłość Longbottomów miała trzy kondygnacje i mieszkało w niej kilkanaście osób – nie tylko członkowie głównej gałęzi rodu, ale także osoby dalej spokrewnione. (Albo niespokrewnione wcale, a tylko oficjalnie będące dalekimi krewnymi, od strony osób, które wieki temu opuściły kraj.)
- O tak, naprawdę pokazali potęgę, porywając paru przypadkowych mugoli – parsknęła. Jeśli to miałby być pokaz ich umiejętności, mogliby się cieszyć, że nie stać ich na nic lepszego. Ale Brenna w to wątpiła. Gdyby faktycznie byli potężni i chcieli się tym pochwalić, powinni celować w Minister Magii, w Dumbledore’a albo Moody.
Z tą pierwszą może by się im nawet udało. Z Albusem? Brenna była pewna, że to niemożliwe.
- Więcej razy niż chciałabym przyznać – powiedziała bez oporów. Nie robiła celowo kłopotów, ale była ciekawska i nazbyt energiczna, a to bywała wybuchowa mieszanka i wtedy, kiedy miała czternaście lat, i nawet teraz, kiedy miała skończyć dwadzieścia siedem lat. Mieszkańcy Doliny przecież regularnie widywali ją na drzewach, próbującą sprawdzić, czy grób Paverellów nie kryje jakichś sekretów albo pakującą się do Kniei. – Och… Mówisz o TYM spojrzeniu. Zawsze miałam wrażenie, że czyta mi wtedy w myślach i wie o wszystkich moich zbrodniach, włącznie ze słoikiem dżemu czereśniowego, wyniesionego nielegalnie z kuchni, gdy miałam osiem lat.
Brenna była beztrosko nieświadoma, że gdzieś tam, przed nimi, leżała możliwa przyszłość, w której za dwadzieścia lat w Hogwarcie OPCM będzie uczył śmierciożerca, z którego głowy sterczał Lord Voldemort. A zaraz za nim – oszust i przestępca, wreszcie zaś śmierciożerca podszywający się pod kogoś innego.
Może była naiwna. A może tylko bardzo potrzebowała wierzyć w nieomylność Dumbledore’a. W to, że ten człowiek, który kiedyś pokonał Grindewalda na polu bitwy, poradzi sobie z każdym czarnoksiężnikiem i kiedyś stanie naprzeciwko Voldemorta.
Weszła za Tancredem do środka, rozglądając się. Widok był… przykry. Pamiętała to miejsce w zupełnie innym stanie, a gdy wyobrażała sobie, że mogłaby wrócić do domu i zobaczyć coś takiego, serce ściskało się jej z żalu. Zerknęła na Trelawneya, ale nie była pewna, czy ten chciałby słów pocieszenia – ani czy zdołałaby takie znaleźć.
Zamiast cokolwiek mówić, wyciągnęła więc różdżkę.
– Mogę? – spytała. Nie mogła wprawdzie przywrócić domu do dawnej świetności, ale jeżeli nie protestował, machnęła różdżką i usunęła szkło z podłogi w holu. Kolejne sprawiło, że w salonie klawisze wróciły na swoje miejsce, podobnie jak noga fortepianu. – Obawiam się, że ten stół już nie jest do odratowania – oceniła, obrzucając krytycznym spojrzeniem jeden z połamanych mebli.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Bard Beedle (3030), Brenna Longbottom (3040)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa