26.07.2023, 01:50 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 26.07.2023, 16:17 przez Patrick Steward.)
W powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach farb olejnych. Patrick odsunął się od ściany. Przemaszerował pod okno i z tego miejsca jeszcze raz spojrzał na malowany przez siebie obraz. Był duży. Właściwie to nawet ogromny. Solidne dwa i pół metra wysokości na cztery szerokości. Przedstawiał… właściwie trudno było na pierwszy rzut oka ocenić co właściwie przedstawiał. Był zlepkiem różnych pomniejszych obrazków, niektórych tak małych, że należało dotknąć nosem płótna by pojąć, że w oczach narysowanej postaci skrywał się kolejny rysunek, jak kolejny fragment historii. Na ten moment zakończony był zaledwie w jednej trzeciej a i tu auror doszedł do wniosku, że powinien go trochę poprawić. Kobieta w wianku na głowie – niepokojąco przypominająca Florence – miała źle ułożoną rękę a znajdujące się za nią płomienie ogniska już zaczynały przygasać, polewane wylewającą się z nieba wodą, jakby scena rozgrywała się na gładkiej tafli jeziora a zamiast księżyca, na niebie górował pulsujący mocą i wydzielający ostrą energię kamień.
- Źle – wymamrotał pod nosem Steward. Jego szkice rzadko przedstawiały jeden konkretny przedmiot. Często były zlepkiem wielu różnych scenek i wielu różnych przedmiotów, rzadko połączonych ze sobą w jakimś konkretnym celu. Mimo sporego zacięcia artystycznego, traktował malowanie jak formę układania myśli i rozwiązywania zagadek. Choć zazwyczaj to co narysował w ostatecznej formie wyglądało jak zupełnie zwyczajny obraz, było dziełem wielu poprawek i drastycznych zmian, tak jak zmieniał się ogląd Patricka na frapującą go sprawę.
Ale ten obraz nie był zwykłą łamigłówką. Trochę przedstawiał Beltane a trochę jakąś fantazję dotyczącą Beltane. Tworząc go Steward chciał ułożyć sobie w głowie wszystko co się stało tamtej nocy i jednocześnie… jednocześnie jakby nie potrafił. Stąd dramatyczna próba narysowania wieloformatowego obrazu, obrazu który miał mu pomóc w uporządkowaniu wszystkiego, co kłębiło mu się w głowie.
Ubrany był w kraciastą koszulę i wygodne dżinsy. Miał bose stopy, ślady farb na rękach, ubraniu, policzku i nawet włosach. Wreszcie czuł się całkiem dobrze, prawie jak przed świętem, tylko to przeklęte zimno, które ogarnęło jego ciało, wcale nie minęło. Na niewielkim stoliku, między słoikami z wodą i pędzlami oraz tubkami z farbami stało kilka kubków po herbacie.
W całym mieszkaniu panował raczej nieporządek. Sporej wielkości łóżko było niezasłane ze splątaną z kocami pościelą (nawet te trzy dodatkowe koce niewiele dały na zimno, którym był przesiąknięty). Patrick ułożył tam zresztą jeszcze kilkanaście drobnych szkiców przedstawiających poszczególne elementy, które miały się znaleźć na obrazie olejnym (z części pomysłów już chyba zrezygnował, bo między nimi leżały pogniecione, papierowe kulki (a także miał nowe, bo na szafce nocnej leżał otwarty szkicownik i ołówek). Na fotelu przed kominkiem urzędowało kilka nadprogramowych poduszek i bluza polarowa.
W ogólnym rozrachunku kawalerka była nie tyle zaniedbana co pełna nieporządku, jakby znajdujący się w niej człowiek ogarnięty był tylko jedną, jedyną ideą uporządkowania własnych myśli. Patrick uniósł głowę, słysząc dzwonek do drzwi. Ruszył ku nim, wrzucając pędzel do słoika z bezzapachowym rozpuszczalnikiem. Brzdęknęła skuwka obijając się o szkło.
Steward przekręcił zamek w drzwiach i uchylił je, spodziewając się widoku albo sąsiadki-mugolki z mieszkania obok, albo Mavelle.
- Witaj – przywitał się z Bones.
Uchylił drzwi, zamierzając wpuścić ją do środka. Następnie zamknął z powrotem drzwi.
- Wybacz. Mam mały nieporządek. Herbaty? Kawy? Wody? – zaproponował, machając jej ręką, żeby przeszła przez niewielki korytarzyk, ominęła kuchnię i drzwi do łazienki i weszła do dużego pokoju, który jednocześnie był sypialnią, salonem i biurem.
W myślach wyrzucał sobie, że mógł choć trochę ogarnąć mieszkanie przed jej pojawieniem się. A potem jego wzrok padł na duże łóżko i nagle pomyślał, że to całkiem dobrze, że nie posprzątał.
- Źle – wymamrotał pod nosem Steward. Jego szkice rzadko przedstawiały jeden konkretny przedmiot. Często były zlepkiem wielu różnych scenek i wielu różnych przedmiotów, rzadko połączonych ze sobą w jakimś konkretnym celu. Mimo sporego zacięcia artystycznego, traktował malowanie jak formę układania myśli i rozwiązywania zagadek. Choć zazwyczaj to co narysował w ostatecznej formie wyglądało jak zupełnie zwyczajny obraz, było dziełem wielu poprawek i drastycznych zmian, tak jak zmieniał się ogląd Patricka na frapującą go sprawę.
Ale ten obraz nie był zwykłą łamigłówką. Trochę przedstawiał Beltane a trochę jakąś fantazję dotyczącą Beltane. Tworząc go Steward chciał ułożyć sobie w głowie wszystko co się stało tamtej nocy i jednocześnie… jednocześnie jakby nie potrafił. Stąd dramatyczna próba narysowania wieloformatowego obrazu, obrazu który miał mu pomóc w uporządkowaniu wszystkiego, co kłębiło mu się w głowie.
Ubrany był w kraciastą koszulę i wygodne dżinsy. Miał bose stopy, ślady farb na rękach, ubraniu, policzku i nawet włosach. Wreszcie czuł się całkiem dobrze, prawie jak przed świętem, tylko to przeklęte zimno, które ogarnęło jego ciało, wcale nie minęło. Na niewielkim stoliku, między słoikami z wodą i pędzlami oraz tubkami z farbami stało kilka kubków po herbacie.
W całym mieszkaniu panował raczej nieporządek. Sporej wielkości łóżko było niezasłane ze splątaną z kocami pościelą (nawet te trzy dodatkowe koce niewiele dały na zimno, którym był przesiąknięty). Patrick ułożył tam zresztą jeszcze kilkanaście drobnych szkiców przedstawiających poszczególne elementy, które miały się znaleźć na obrazie olejnym (z części pomysłów już chyba zrezygnował, bo między nimi leżały pogniecione, papierowe kulki (a także miał nowe, bo na szafce nocnej leżał otwarty szkicownik i ołówek). Na fotelu przed kominkiem urzędowało kilka nadprogramowych poduszek i bluza polarowa.
W ogólnym rozrachunku kawalerka była nie tyle zaniedbana co pełna nieporządku, jakby znajdujący się w niej człowiek ogarnięty był tylko jedną, jedyną ideą uporządkowania własnych myśli. Patrick uniósł głowę, słysząc dzwonek do drzwi. Ruszył ku nim, wrzucając pędzel do słoika z bezzapachowym rozpuszczalnikiem. Brzdęknęła skuwka obijając się o szkło.
Steward przekręcił zamek w drzwiach i uchylił je, spodziewając się widoku albo sąsiadki-mugolki z mieszkania obok, albo Mavelle.
- Witaj – przywitał się z Bones.
Uchylił drzwi, zamierzając wpuścić ją do środka. Następnie zamknął z powrotem drzwi.
- Wybacz. Mam mały nieporządek. Herbaty? Kawy? Wody? – zaproponował, machając jej ręką, żeby przeszła przez niewielki korytarzyk, ominęła kuchnię i drzwi do łazienki i weszła do dużego pokoju, który jednocześnie był sypialnią, salonem i biurem.
W myślach wyrzucał sobie, że mógł choć trochę ogarnąć mieszkanie przed jej pojawieniem się. A potem jego wzrok padł na duże łóżko i nagle pomyślał, że to całkiem dobrze, że nie posprzątał.