Rozliczono - Laurent Prewett - osiągnięcie Piszę, więc jestem
Brenna pojawiła się na miejscu wcześniej. W normalnych okolicznościach urządziłaby sobie spacer, ale teraz nie chciała tracić na to czasu - ani ryzykować, że ktoś śledziłby ją od murów posiadłości - i teleportowała się z cichym trzaskiem pośród zarośli na samym skraju Kniei.
Czekała na Laurenta na linii drzew. Wiatr - ostatnio dość często wiejący w Dolinie Godryka - bawił się jej włosami, przyciętymi tu i ówdzie niezbyt umiejętną ręką, po tym, jak nadpalono je na Polanie Ogni. Poruszał gałęziami, sprawiając, że las szumiał, zagłuszając inne dźwięki. Ciemne chmury zasnuwały niebo i w każdej chwili mógł zacząć siąpić deszcz.
Brenna wpatrywała się w las, nagle ciemny, obcy i nieprzyjazny. Las, którego nigdy dotąd się nie bała, w którym krążyła jako mała dziewczynka, który znała jak własną kieszeń. Zdarzało się, że gdy była nieco starsza, wymykała się do niego nawet nocą. Kiedy potrzebowała pomyśleć, być sama, oddalić się na moment od wiecznego zamętu pełnej ludzi posiadłości, szła do Kniei.
Teraz coś się zmieniło. I nie chodziło o tę pogodę ani nawet wspomnienie Beltane i wszystkich tragedii, jakich świadkami stała się magiczna puszcza.
Brenna nie była już pewna, czy to miejsce jest dla nich bezpieczne.
Gdy Laurent się pojawił, obróciła się do niego. I uśmiechnęła, bo nie było powodu, aby zarażać innych swoim grobowym nastrojem. Wyglądała… zasadniczo normalnie, a przynajmniej normalnie dla tych, którzy znali ją z Doliny – bo Prewetta mugolskie jeansy i znoszona bluza mogły trochę zdziwić. Nie spała ostatnio wiele, ale odkąd kilka osób wyraziło o to troskę, Brenna, będąca ostatecznie też córką rodu Potterów, wyciągnęła z szafki matki magiczny puder i jeżeli ktoś nie znał się na kosmetykach – miał marne szanse zorientować się, że to jego warstwa maskuje bladość i sińce pod oczyma.
- Cześć. Witam wychowanka domu Slytherina w gnieździe Gryfonów – powiedziała, dość lekko, chociaż zaraz spoważniała. – Przepraszam, że ściągnęłam cię tutaj tak nagle. Jestem ci winna przysługę – dodała. I, nie rzucała takich słów na wiatr, faktycznie była gotowa ten drobny dług, jaki właśnie u niego zaciągała, spłacić. Bardzo nie lubiła długów. – Może być przepisywanie notatek – dorzuciła jeszcze, kolejny drobny żart, choć wcale nie była rozbawiona, a pogoda i widmo Beltane, trudne do odgonienia, gdy było się tak blisko Polany Ogni, na pewno nie tworzyły w tej chwili miłej atmosfery.
Była bardziej spięta niż chciałaby przyznać. Miejsce, do którego planowała iść, prawdopodobnie nie było tym, w którym wuj zginął, ale wciąż tym, w którym znaleziono jego ciało. Kawałek munduru, w jakim go znaleziono, a który zachowała, dokumenty, które miał wtedy przy sobie, a o które poprosiła dziadka, niemalże paliły ją w kieszeni. Nie zdołała wyciągnąć niczego ważnego o mordercy, miała jednak pewną nadzieję, że może w Kniei znajdzie coś, co pozwoli ustalić przynajmniej… co stało się później. Dlaczego ciało było w takim stanie. Znaleźć jakiś ślad po tych… stworach.
Szanse były niewielkie, owszem, ale Brenna chwytała się każdej opcji, każdego cienia szansy, licząc, że w końcu jej dłoń nie zamknie się na pustce.