Zdrowie? To przychodziło powoli. Bardzo powoli. Jego wyczerpane wydarzeniami ostatniego tygodnia ciało pragnęło wypoczynku, a jego umysł potrzebował wyrwania się z tego domu. Z całej Anglii. Organizacja rejsu w tak krótkim czasie nie była problemem, kiedy miało się odpowiednio dużo pieniędzy i osoby, które były w stanie to zrobić. Laurent dość rzadko opuszczał tereny Anglii, ale tutaj nie mógł sobie tego odmówić. Mógł rzucić większość swoich obowiązków i tego, co powinien, żeby zadbać przede wszystkim o siebie samego. Nawet jego zajawki na pracoholika nie miały szans przebić się aktualnie na powierzchnię tej głębokiej potrzeby wypłynięcia na morze, na którym zawsze było bezpieczniej niż na lądzie. Przynajmniej dla niego bezpieczniej.
Rejs miał startować z samej Marsylii i do tego miejsca też osoby zainteresowane otrzymały świstoklika. Najchętniej popłynąłby sam, ale, na bogów, nie dałby rady. Sam - to znaczy on jeden i osoby obsługujące łódź. A nie dałby rady, ponieważ spędzanie czasu w samotności za mocno mu siadało na głowę ostatnimi czasy. Dlatego też zdecydował się zaprosić paru znajomych na słodką rozpustę, drinki z palemką i możliwość pozwiedzania miast, w których mieli się zatrzymywać. Kayden... jakoś tak nasunął mu się na myśl sam. Szczególnie, że próbowali się umówić i w gruncie rzeczy zupełnie nieuprzejmie nakazał na siebie czekać. Nawet jeśli ten czas oczekiwania był więcej niż usprawiedliwiony.
Świstoklik prowadził do magicznej części portu niedostępnej dla zwykłych mugoli, więc pojawienie się tam nie stanowiło żadnego problemu. Czarodzieje przewijali się wszem i wobec, pracowały statki, marynarze kręcili się wokół nich. Cumowały tutaj zarówno te prostsze jak i bardziej nowoczesne okręty, a jeden z nich, pozornie całkiem nieduży, był właśnie tym, gdzie można było się zameldować. "Skrzydła Mewy", bo tak nazywał się statek, należał do jednych z tych nowoczesnych, zapewniający użytkownikom pełen komfort. Nowoczesnych i przede wszystkim - magicznych. Dlatego to, że nie był zbyt duży z zewnątrz niczego nie weryfikowało. Laurent tam właśnie czekał na Kaydena. Swój bagaż już zostawił w przydzielonym pokoju - ubrana w piękną sukieneczkę w paski na marynarską modłę kobieta instruowała każdego, kto na pokład wchodził, gdzie co jest, dawała przydzielony kluczyk i jednym dotknięciem różdżki przenosiła tam bagaż osoby zaproszonej. Całkowicie zamknięta impreza. Po wkroczeniu jasne było, że statek był na tyle duży, aby każdy miał swój prywatny kącik. Stoliki z parasolkami, krzesełka, niewielki basen, barek - innymi słowy luksusowy statek pasażerski odbiegający od drewnianych, starych statków.
Laurent wyczekiwał Kaydena. Siedział na krzesłku przy wejściu i witał przy okazji zaproszone osobistości. Niektórych znał naprawdę tylko z widzenia, bardziej "żona znajomego", szczególnie, że zjawiło się też paru Francuzów, których zaprosić chciał organizator. Niczego nie rozumiał z tego języka, choć był naprawdę piękny. Na szyi Laurent miał zawiązaną chustkę, przybrany w jaśniejsze kolory - jak niemal zawsze - prezentował sobą ten słynny "elegancki casual". Było ciepło, naprawdę ciepło, dlatego ta chustka była raczej... z czapy. Choć w zasadzie stanowiła część ubioru. Koszula z rękawem 3/4, lekkie, kremowe spodnie - od morza i tak wiało. Dlatego choć temperatura była znacznie wyższa niż w Anglii nie było też upalnie.