• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Reszta świata i wszechświata v
« Wstecz 1 2
[8.06.1972 Marsylia, Francja] Oh my God, you blow my mind

[8.06.1972 Marsylia, Francja] Oh my God, you blow my mind
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#1
31.08.2023, 10:08  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.04.2024, 14:27 przez Eutierria.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Laurent Prewett (Aleksiej Wroński).

Oh when we're high
Oh my God, you blow my mind
So let's get high
Live until we die

Zdrowie? To przychodziło powoli. Bardzo powoli. Jego wyczerpane wydarzeniami ostatniego tygodnia ciało pragnęło wypoczynku, a jego umysł potrzebował wyrwania się z tego domu. Z całej Anglii. Organizacja rejsu w tak krótkim czasie nie była problemem, kiedy miało się odpowiednio dużo pieniędzy i osoby, które były w stanie to zrobić. Laurent dość rzadko opuszczał tereny Anglii, ale tutaj nie mógł sobie tego odmówić. Mógł rzucić większość swoich obowiązków i tego, co powinien, żeby zadbać przede wszystkim o siebie samego. Nawet jego zajawki na pracoholika nie miały szans przebić się aktualnie na powierzchnię tej głębokiej potrzeby wypłynięcia na morze, na którym zawsze było bezpieczniej niż na lądzie. Przynajmniej dla niego bezpieczniej.

Rejs miał startować z samej Marsylii i do tego miejsca też osoby zainteresowane otrzymały świstoklika. Najchętniej popłynąłby sam, ale, na bogów, nie dałby rady. Sam - to znaczy on jeden i osoby obsługujące łódź. A nie dałby rady, ponieważ spędzanie czasu w samotności za mocno mu siadało na głowę ostatnimi czasy. Dlatego też zdecydował się zaprosić paru znajomych na słodką rozpustę, drinki z palemką i możliwość pozwiedzania miast, w których mieli się zatrzymywać. Kayden... jakoś tak nasunął mu się na myśl sam. Szczególnie, że próbowali się umówić i w gruncie rzeczy zupełnie nieuprzejmie nakazał na siebie czekać. Nawet jeśli ten czas oczekiwania był więcej niż usprawiedliwiony.

Świstoklik prowadził do magicznej części portu niedostępnej dla zwykłych mugoli, więc pojawienie się tam nie stanowiło żadnego problemu. Czarodzieje przewijali się wszem i wobec, pracowały statki, marynarze kręcili się wokół nich. Cumowały tutaj zarówno te prostsze jak i bardziej nowoczesne okręty, a jeden z nich, pozornie całkiem nieduży, był właśnie tym, gdzie można było się zameldować. "Skrzydła Mewy", bo tak nazywał się statek, należał do jednych z tych nowoczesnych, zapewniający użytkownikom pełen komfort. Nowoczesnych i przede wszystkim - magicznych. Dlatego to, że nie był zbyt duży z zewnątrz niczego nie weryfikowało. Laurent tam właśnie czekał na Kaydena. Swój bagaż już zostawił w przydzielonym pokoju - ubrana w piękną sukieneczkę w paski na marynarską modłę kobieta instruowała każdego, kto na pokład wchodził, gdzie co jest, dawała przydzielony kluczyk i jednym dotknięciem różdżki przenosiła tam bagaż osoby zaproszonej. Całkowicie zamknięta impreza. Po wkroczeniu jasne było, że statek był na tyle duży, aby każdy miał swój prywatny kącik. Stoliki z parasolkami, krzesełka, niewielki basen, barek - innymi słowy luksusowy statek pasażerski odbiegający od drewnianych, starych statków.

Laurent wyczekiwał Kaydena. Siedział na krzesłku przy wejściu i witał przy okazji zaproszone osobistości. Niektórych znał naprawdę tylko z widzenia, bardziej "żona znajomego", szczególnie, że zjawiło się też paru Francuzów, których zaprosić chciał organizator. Niczego nie rozumiał z tego języka, choć był naprawdę piękny. Na szyi Laurent miał zawiązaną chustkę, przybrany w jaśniejsze kolory - jak niemal zawsze - prezentował sobą ten słynny "elegancki casual". Było ciepło, naprawdę ciepło, dlatego ta chustka była raczej... z czapy. Choć w zasadzie stanowiła część ubioru. Koszula z rękawem 3/4, lekkie, kremowe spodnie - od morza i tak wiało. Dlatego choć temperatura była znacznie wyższa niż w Anglii nie było też upalnie.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Gentleman
✦Oh, these violent delights...✦
Kayden jest wysoki i szczupły, z lekkim zarysem mięśni i wyraźną linią szczęki. Czarne jak noc włosy ma rozwichrzone przez wiatr, zadziornie opadające na czoło. Oczy barwy gwiazd, srebrne i przenikliwe. Cera blada, niesamowicie ciężko ją opalić. Ubiera się elegancko, zwykle w biel i czerń, czasem kroplę czerwieni. W chłodne dni na barki narzuca czarny płaszcz. Woń cynamonu i wiśni jest zawsze obecna, dryfując wokół niego w zmysłowym tańcu.

Kayden Delacour
#2
31.08.2023, 11:59  ✶  

Ostatnie dni z przełomu maja i czerwca wydawały się straszliwie monotonne, a jednocześnie dziwnie napięte. Ludzie w pracy chyba mieli głowy za wysoko w chmurach, myśląc tylko o urlopie, przez co większość rzeczy trzeba było zrobić po dwa razy. Sam Kayden nie potrafił się skupić na archiwizacji i to poniekąd dlatego wziął dość długi urlop wypoczynkowy, żeby nabrać nieco świeżej energii. Propozycja Laurenta była jak zesłana z nieba, szczególnie że jakoś ostatnio ciągnęło go do morza... wody... Uspokajał się przy tym słodkim szumie fal i gasił nawałnicę myśli, a tego miał ostatnio dość sporo. Zalewały go jak topione srebro i nie bardzo wiedział, gdzie przed tym uciekać.

Nie żałował. Niepokoiło go to delikatnie, ale nie czuł wcale pragnienia, żeby cofnąć czas i zmienić bieg wydarzeń. Tor, którym popłynęła ta dziwna znajomość. Dlatego też i na wszelakie spotkania zgadzał się z chęcią i nie mówię tu tylko o spotkaniach z Laurentem. Można powiedzieć, że po prostu na dłuższą chwilę udało mu się odżyć i jeszcze kolory się go trzymały... a właściwie to Kayden próbował je uparcie utrzymywać, starając się jakoś bardziej uczestniczyć we własnym życiu. To też go już zaczynało męczyć. Miał nadzieję, że wakacje mu to nieco ułatwią.

Pojawił się więc w umówionym miejscu i o umówionej godzinie ze swoim skrzatem, który zajął się jego bagażami i miał dopilnować, żeby trafiły tam, gdzie trafić miały. Wcale nie było ich dużo, wystarczająco na parę dni relaksu. Od razu przy pojawieniu się w Marsylii, odczuł to wspaniałe, świeże powietrze, które tak bardzo różniło się od tego, do którego przywykł na co dzień. Płuca stały się lekkie jak piórko, oddychanie było łatwiejsze, a morska bryza działała jak chłodny okład na gorączkę. Kayden odszedł kawałek od miejsca, w którym przeniósł go świstoklik i dał sobie kilka sekund wytchnienia. Chłodne powietrze targało jego jedwabną koszulą o barwie morskiej piany, a ciemne włosy żyły właśnie własnym życiem, pełnym morskich zapachów i wiejącego wiatru.

Wyjął ręce z czarnych spodni i zaczął podwijać mankiety ze srebrnymi guzikami, rozglądając się za jakąkolwiek znajomą sylwetką, głosem, czy ładną buźką. Jedna przyciągnęła jego uwagę, więc zaczął podążać właśnie w jej kierunku, skacząc oczami po statku i porcie z niemałą ciekawością. Nie pamiętał, czy kiedyś uczestniczył w jakimś rejsie na statku. Płynął żaglówką i to parę razy, ale chyba nie skorzystał nigdy z okazji płynięcia statkiem, choć pewnie nadarzyła się nie raz i nie dwa.

Trudno nazwać uśmiechem to, co pojawiło się na jego twarzy, bo kąciki ust wcale się nie uniosły. Za to od razu było widać ten łagodniejszy wyraz, który rozjaśnił mu oczy, wpatrzone w Laurenta. - Witam obieżyświata. - Przywitał się spokojnym tonem i choć ubiór Laurent miał jak zwykle czarujący, to Kaydena jakoś bardziej ciągnęło do jego twarzy, a mówiąc ściślej — oczu. Miały większą wartość od ozdób. - Jak zdrowie? - Dodał, bo pamiętał dobrze treści listów i skłamałby, mówiąc, że się nad nimi nie zastanawiał. Był ciekawy, a jakże! Nie byłby sobą, gdyby go nie dręczyła ta mała zaraza, ale jednak wygrał takt i szacunek, więc jedynie życzliwość wypłynęła z jego ust. Życzliwość, nie troska, bo ten pączek róży jeszcze nie wykwitł. - Widzę dużo twarzy, ale raczej niewiele znajomych... Płyniemy z kimś ważnym? - Dopytał, lekko unosząc brwi, zastanawiając się, czy Laurent zna dobrze śmietankę, która zawitała na porcie w Marsylii.



[Obrazek: qEyGuHF.gif]

✧ The bear loved the deer, it was obvious.
It ripped the deer's throat out, and then licked the dying deer
with the most passionate affection ✧
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#3
31.08.2023, 12:57  ✶  

Usta Laurenta delikatnie uniosły się ku górze, kiedy dojrzał znajomą, wyprostowaną sylwetkę. Obcy człowiek - nie mógłby inaczej określić. Czy może już: znajomy? Kto jest znajomy, a kto nadal nie - odwieczne pytanie ciążące na społeczeństwie, jedno słowo, tyle znaczeń, tyle możliwości... Kayden na pewno miałby coś na ten temat do powiedzenie, a temat ten wracał do blondyna jak bumerang w ostatnim czasie. Może więc powinien zadać je osobie, która całkiem przepadała za monologami..? Podniósł się z krzesła z cichym jego szurnięciem, gdy już Kayden wszedł na pokład i dopełnił formalności z kobietą i swoim skrzatem. Ciekawe, czy zaliczał się do tych osób, które skrzaty szanowały czy może do tych czystej krwi, którzy mieli je za ścierki do podłogi..? Ośmielał się myśleć, że raczej to pierwsze. Po jego wielkich, utopijnych słowach, jakie zdążył od niego usłyszeć podczas ich rozmów.

- Obieżyświata... - Powtórzył za nim z jeszcze szerszym uśmiechem i błyskiem w oczach, lekko przechylił głowę. Oj Kayden, Kayden... Jego twarz niemal mówiła "coś ty wymyślił, jaki obieżyświat?", dopełniając jego ton. - Jeśli chciałbym nim być to tylko w jednym ze swoich niepoprawnych marzeń. - Ponieważ zostawienie jego kochanego New Forest na kilka dni to jedno, a zostawienie na... dłużej? Albo na: częściej? O zgrozo... Co innego też wybrać się na rejs, gdzie w zasadzie jest się, hehe, uziemionym, a co innego tam, gdzie w razie czego siecią fiuu można się teleportować z powrotem do domu. Tutaj nawet normalna, przyzwoita teleportacja nie miała prawa zadziałać. Stąd na ląd - jasne. Z lądu - na płynący statek? Oj nie. Wiele, wiele elementów składało się na to, że żadnym obieżyświatem zostać nie planował. Lecz... - Każdy potrzebuje odrobiny wytchnienia od pracy. A ja potrzebuję go bardziej niż zazwyczaj. - Oprócz tego, że może widać było bladość karnacji to w zasadzie nie dało się stwierdzić, że wyglądał na chorego. Że coś z nim było nie tak. Jedynie rzucić się mogło w oczy, że prawą ręką bardzo oszczędnie i powoli ruszał. - Jeśli wierzyć mojemu medykowi to "pacjent będzie żyć". - Zażartował delikatnie, bo niektóre rzeczy były o wiele łatwiejsze do przełknięcia, kiedy ubierało się je w humor. Nawet jeśli nie było się z czego śmiać. - Jestem winny wyjaśnienia, ale to może później. Zaproponowałbym - w ramach przerwy na drugie śniadanie przy zwiedzaniu Marsylii. Jeśli mogę cię trzymać za słowo, że będziesz moim przewodnikiem. - Wskazał gestem na żywe miasto, które wręcz zachęcało do tego, by zagłębić się w uliczki i zakosztować jego smaków. Tak, pamiętał, że Kayden nie mieszkał we Francji i nie o to chodziło mu kiedy mówił o przewodnictwie. Bez języka francuskiego również by sobie poradził, nawet biorąc pod uwagę niechęć Francuzów do uczenia się języka angielskiego. Natomiast rzeczy w towarzystwie smakowały lepiej, kolory były piękniejsze, a widoki bardziej czarujące. - Oprowadziłbym cię najpierw po okręcie, ale obawiam się, że wtedy moglibyśmy się zgubić obaj. - Zniknęło jakieś takie... napięcie? Laurent sam nie wiedział. Przynajmniej dla niego było teraz lekko i... ekscytująco, kiedy spoglądał w oczy przed sobą. Nie, napięcie nie zniknęło. Po prostu było inne. Nie ten rodzaj, którego chcesz się pozbyć, a który wręcz chcesz utrzymywać, bo wywoływało przyjemne odczucie pragnienia czegoś więcej, co nie pośpieszało. Blondyn spojrzał na statek i pojedyncze osoby, które się po nim kręciły. - Poproszę o definicję "kogoś ważnego". Czy posiadacze fortun, biznesmeni, politycy i artyści są ważni?



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Gentleman
✦Oh, these violent delights...✦
Kayden jest wysoki i szczupły, z lekkim zarysem mięśni i wyraźną linią szczęki. Czarne jak noc włosy ma rozwichrzone przez wiatr, zadziornie opadające na czoło. Oczy barwy gwiazd, srebrne i przenikliwe. Cera blada, niesamowicie ciężko ją opalić. Ubiera się elegancko, zwykle w biel i czerń, czasem kroplę czerwieni. W chłodne dni na barki narzuca czarny płaszcz. Woń cynamonu i wiśni jest zawsze obecna, dryfując wokół niego w zmysłowym tańcu.

Kayden Delacour
#4
31.08.2023, 14:52  ✶  

W takim więc razie można by rzec, że małymi kroczkami spełniasz właśnie marzenia... - Zamruczał i w końcu uśmiechnął się lekko. Nie mógł przecież wiedzieć, że takie podróże były u Laurenta tylko okazyjne, choć mógł się tego właściwie domyślić. Cóż, teraz już wiedział i ciekawy był, czy zwiedzanie świata faktycznie było jednym z jego pragnień, czy tylko tak to rzucił na wiatr. Zastanawiał się też, cóż taka lukrecjowa dusza mogła widzieć w podróżach, żeby nazwać je swoim niepoprawnym marzeniem. Relaks? Odcięcie się od obowiązków? Czy może przemawiała przez niego fascynacja światem i pięknymi widokami? Tym, co nieznane. Mówiąc prościej; czy kryło się tu coś głębszego, jak ocean, czy jednak marzenie było płytkie jak tafla strumienia... - Rozumiem, że prowadzenie New Forest skutecznie utrudnia spełnianie niepoprawnych marzeń? - To była właściwie jego pierwsza myśl. Zajmowanie się rezerwatem zapewne pochłaniało nie tylko czas, ale i energię. Nie dziwił się więc, że ciężko było organizować częste wypady w piękne rejony reszty świata. Mogło to sprawić, że Kayden zastanowiłby się jeszcze raz nad swoją ambicją przejęcia rodzinnego biznesu, ale wiedział też, że nawet na obecnym stanowisku niewiele podróżował dla własnej uciechy. W końcu praca w plenerze to nie to samo co odpoczynek poza domem. Niewiele by się więc tutaj zmieniło.

Kay obrzucił go krótkim, badawczym spojrzeniem, ale skoro jak na razie nie zauważył niczego, co przyciągnęłoby jego uwagę na dłużej, wyraz twarzy był wciąż dość neutralny, podsycany lekkim zainteresowaniem jego słowami. - Cóż... w takim razie cieszę się, że jednak żyjesz. - Skwitował ciepłym tonem i nie miał zamiaru naciskać. Wcale nie czuł, żeby Laurenty był mu coś winien, ale skoro czuł taką potrzebę, to brunet nie miał zamiaru mu jej odbierać. Meritum sprawy leżało bowiem w tym, że się w końcu spotkali i tyle Kaydenowi wystarczyło. - Nie jestem pewien, czy w nawigacji możesz mi ufać. Nie znam tego miasta zbyt dobrze, choć pewnie niektóre uliczki wydadzą się znajome... - Powiedział spokojnie, rzucając okiem na wskazane przez blondyna miasto. - Jestem jednak mistrzem w gubieniu się i odnajdowaniu drogi przypadkiem, więc chociaż tutaj mam przewagę. - Powiedział, na wpół żartem, na wpół serio. Ile to razy już błądził na terenach wykopalisk, żeby później wrócić do punktu startu całkiem inną ścieżką z wyrazem łagodnego zaskoczenia i swobodnej akceptacji. "Oh, so it leads to here..." Trochę to zajeżdżało lekkoduchem i nieco gryzło się z jego charakterem, ale nie wszystko w życiu musiało grać jak w zegarku. Szczególnie to, co dopiero poznawał. - Wydaje mi się, że na zwiedzanie okrętu będzie jeszcze czas... a miasteczko jest o wiele większe i chyba bardziej interesujące? - Uniósł brew z delikatnym uśmiechem. - No, chyba że jesteś pasjonatem żeglugi... - Wiedział, że Laurent chciał być jedynie uprzejmy, natomiast Kayden wpadł w nastrój do droczenia się. Jak czarny kocur z nagłym kaprysem. Nie wiedział dlaczego, ale w zasadzie to się nad tym nie zastanawiał, choć wina leżała zapewne w tej lekkiej i ekscytującej atmosferze, która płynęła wraz z morską bryzą.

Rozumiem, że pytasz o definicję czysto subiektywną? Hmm... tak, artyści zapewne znaleźliby się na liście, ale chyba źle sformowałem pytanie... - Kayden miał tendencję do pomijania rzeczy, które dla niego były czysto oczywiste. Jak na przykład przedstawianie się na dzień dobry. - Zapytam więc inaczej... Czy czekamy jeszcze na kogoś? - Zapytał wprost dość subtelnym, niewinnym głosem. Innymi słowy... Mam cię dziś tylko dla siebie?



[Obrazek: qEyGuHF.gif]

✧ The bear loved the deer, it was obvious.
It ripped the deer's throat out, and then licked the dying deer
with the most passionate affection ✧
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#5
31.08.2023, 15:19  ✶  

Przekrzywił parę razy głowę na boki, zastanawiając się trochę nad wagą tych słów. Marzenia... Co w nich było takiego, że niektórzy za nimi tak uporczywie gonili? Jakim cudem opętywały umysł, zmuszały ciało do działania? Albo sprawiały, że łzy leciały po twarzy, bo przecież nie były możliwe do realizacji. Pieniędzmi przecież płacz też można było wycierać. Można było w nie również smarkać dopóki były dolarami amerykańskimi, a nie złotymi galeonami wyrwanymi ze świata czarodziei.

- Właściwie... tak. Z całą stanowczością: tak. - Podobało mu się to spojrzenie, jak gładko i jednym zdaniem Laurent zmienił jego postrzeganie tego, co robił, z ucieczki na spełnianie marzeń. Bo tak na to nie spoglądał to tej pory wcale. Chciał uciec na morze, gdzie czuł się najbezpieczniej i w zasadzie to nazwisko Delacour natchnęło go, że może akurat byłaby to Francja? Łączyło się to gładko z potrzebą ucieczki z domu, z Anglii, od wszystkiego i wszystkich. I zarazem - do ludzi, o zgrozo. Ale takich, którzy chcieli również się odprężyć. To, że Kayden się zgodził było dla niego naprawdę bardzo miłym zaskoczeniem. Podobałoby mu się to o wiele bardziej, wręcz pochlebiałoby, gdyby nie czarne chmury wiszące nad jego głową. Na szczęście teraz był w Marsylii - i tutaj świeciło słońce. Przeganiało skutecznie nawet prześladujące go chmurzyska. - Uparcie podtrzymuję, że nie jestem pracoholikiem, chociaż świat próbuje mi wmówić coś innego. - Ruszył w kierunku kładki prowadzącej do zejścia ze statku wolnym krokiem. - Jestem odpowiedzialny za tę ziemię, za pracowników, za płynność finansową, kontakty, kontrahenci, inwestorzy, regulacje prawne... mógłbym wymieniać i wymieniać. Mógłbym powierzyć to w ręce odpowiedzialnego menadżera, ale... hm. - Ale jestem pracoholikiem? Prawie mu to zatańczyło na ustach. - Mam poczucie, że muszę wszystkiego dopilnować sam. Chociaż zacznę rozważać zatrudnienie kogoś. Jak to niektórzy mówią: młodość przelatuje mi przed oczami. - Ano, tak to jakoś było, że Laurent spędzał swoje młode lata z nosem w rachunkach, przychodach i wydatkach. Tylko że dobrze mu się tak żyło. Zapewne do czasu.

Kayden nawet nie miał pojęcia, jak blisko był tego, że było się z czego cieszyć. Bo niewiele brakowało.

Tak, zauważył tę nieprawidłowość i wywołało to u niego lawinę myśli. Ciąg przyczynowo-skutkowy. Nie pierwszy i nie ostatni raz przychodzi mu dowiedzenie się o Kaydenie czegoś, co niby do niego nie pasowało. Z drugiej strony sam fakt, że tutaj przybył świadczył o tym, że ten człowiek miał pewien margines co do decyzji - podejmowanie ich pod wpływem chwili idealnie wpasowywało się w jego próby zapełnienia czymś swojej codzienności. Znalezienia kolorów, których było mu brak. Pozwolenie sobie na to, żeby się trochę zgubić, aby potem szukać drogi powrotnej brzmiało jak podświadome działanie w tym kierunku. Przekonywał się na własnej skórze, czy można odnaleźć przygodę po prostu idąc przed siebie.

- Z tobą przy boku przynajmniej zapytanie o drogę będzie osiągalne. - Uśmiechnął się łagodnie, wyłapując te psotne błyski jego oczu, albo może to był ten uśmiech, ten ton? Tak, właśnie - jak kocur, który cię zaczepia, bo chce, żebyś się z nim pobawił. - Poniekąd. Mógłbym zamieszkać na morzu, albo i pod jego powierzchnią. - W takim razie dał zaczepkę kotu, żeby go zainteresować. Pomerdał mu sznureczkiem, za którym mógł gonić i skakać. - Nie, drogi Kaydenie, nie czekamy na nikogo. Jesteś moim gościem honorowym tego rejsu. - Spojrzał na Kaydena spod lekko przymrużonych oczu, uśmiechnął się subtelnie - jedyne słowo, jakim można było teraz określić jego mimikę i spojrzenie było słowo "filuterny".



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Gentleman
✦Oh, these violent delights...✦
Kayden jest wysoki i szczupły, z lekkim zarysem mięśni i wyraźną linią szczęki. Czarne jak noc włosy ma rozwichrzone przez wiatr, zadziornie opadające na czoło. Oczy barwy gwiazd, srebrne i przenikliwe. Cera blada, niesamowicie ciężko ją opalić. Ubiera się elegancko, zwykle w biel i czerń, czasem kroplę czerwieni. W chłodne dni na barki narzuca czarny płaszcz. Woń cynamonu i wiśni jest zawsze obecna, dryfując wokół niego w zmysłowym tańcu.

Kayden Delacour
#6
31.08.2023, 17:12  ✶  

Kay nie przepadał za marzeniami. Nie, wróć — nie przepadał za tym słowem. Racja, święta racja... były nierealne. Tylko dlaczego? Dlaczego tak ciężko było złapać ten najbardziej soczysty owoc, który sięgał ku słońcu? Można by tu winić jedynie ludzi i to, że stawiali sobie cel wysoko w chmurach. Tak, marzenia były irracjonalne i zupełnie niesłusznie wysyłane w niebo. Nic dziwnego, że dusiły w ludziach chęć sięgnięcia po nie, skoro już na starcie wydawały się niemożliwe do osiągnięcia. Miast dodawać skrzydeł, przyprawiały łańcuch i ciężką kulę u nogi.

Były piękne, tak. Poetycko piękne, ale i czekały z bolesnym rozczarowaniem, kiedy tylko zdawałeś sobie sprawę, że tak naprawdę nie dostaniesz swojej sennej fantazji. Nie lepiej więc marzenia pozostawić dla rzeczy prawdziwie nierealnych, a resztę ustawić sobie jako cele? Nie tam wysoko, nad mglistymi szczytami gór, tylko kamień po kamieniu. Nuda... bo cuchnęło to rzeczywistością i Kayden doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Gdyby ktoś zapytał się go, czy miał jakieś marzenie, to zapewne w głowie pojawiłaby się jedynie pustka. Cóż nierealnego mógłby chcieć człowiek taki jak on? Wielu absurdalnych rzeczy. Nie lubił marzeń. Za to cele? Pragnienia? Kaprysy? Ambicje? To było bardziej przyziemne i to już mógł w jakiś sposób dosięgnąć. Prawda, niektóre wymagały czasu, inne kombinowania, ale dało się je spełnić, w ten czy inny sposób. Czy więc podróż była marzeniem, czy może pragnieniem? Było to niemożliwe, czy może dało się jakoś zorganizować? No, przecież właśnie to robił... czyż nie? Ciężko więc było Kaydenowi dopasować jedną część układanki do drugiej, ale mimo wszystko rozumiał, że dla niektórych pewne rzeczy mogły się wydawać nierealne. W pewnym sensie ucieszył się więc, że zmienił nieco perspektywę, z którą Laurent patrzył na tę wyprawę. Miał nadzieję, że stała się nieco bardziej przybrzeżna.

-Nie wiem, czy wiesz, ale pracoholicy nie zdają sobie często sprawy z tego, że są pracoholikami. - Poinformował blondyna z lekkim rozbawieniem, podążając za nim z rękami splecionymi za sobą. - Ale rozumiem cię w pełni... Bardzo często mam to samo poczucie, że poleganie na innych może się skończyć tak, że będę musiał później wszystko poprawiać i odkręcać pomyłki. Nie musi, ale jakoś szansa procentowa mnie nie przekonuje do tego, żeby oddać swoją pracę, za którą odpowiadam, w czyjeś ręce... - Wyznał z lekkim przekąsem. Jak to się mówi? Little Miss Independent... Tak, zdecydowanie Prevetta rozumiał. - Ale wydaje mi się, że można to załatwić zatrudnieniem kolejnego pracoholika, albo perfekcjonisty... - Powiedział to lekkim tonem, choć właściwie to mówił całkiem poważnie. Tacy ludzie byli najlepiej zorganizowani, choć o tym zwykle świadczył pieniądz. - No cóż, nie będę ci prawił żadnych morałów... Nie jestem fanem hipokryzji. - Parsknął cicho, bo mimo że odczucie przemijających lat odczuwał, to jednak nie aż tak boleśnie, jak zapewne powinien. Wręcz przeciwnie, wydawało mu się, że lata w Hogwarcie były zdecydowanie gorsze, niż były teraz. Szczególnie te lata, w których szkołę kończył.

Błądził spojrzeniem wokół i choć nie miał jeszcze czego tak naprawdę podziwiać, to wszystko było takie nowe, świeże i urokliwe. - Jesteś pewien? Nie chciałbyś się trochę podręczyć francuzów pięknym, angielskim akcentem? Na pewno byliby wniebowzięci... - Uśmiechnął się figlarnie i na samą myśl o minach miejscowych miał ochotę parsknąć śmiechem. Później zerknął na Laurenta. - Naprawdę? Aż tak uwielbiasz wodę? - Zapytał z łagodnym błyskiem w srebrnych oczach. Pacnął włóczkę łapą, ale nawet nie wiedział jak duży motek, zwisał mu właśnie z półki. - To zapewne polubiłbyś pokoje wspólne Slytherinu... Chyba że... - Przekręcił lekko głowę w niemym pytaniu. Miał nadzieję, że jednak nie był Krukonem, bo to by znaczyło, że młody Kay był o wiele większym ignorantem, niż mu się to wydawało. Już miał okazję się nadziać w niedalekiej przeszłości na kogoś, kogo niby powinien kojarzyć, bo przez rok na pewno mijali się nie raz i nie dwa w pokoju wspólnym, a jednak nie kojarzył ni cholery.

-Gościem honorowym... - Powtórzył za nim dramatycznym szeptem, jakby go mile tym połechtał, podrapał kocura za uszami, aż zamruczał. Tak, podobało mu się to filuterne spojrzenie, ale nie utrzymał kontaktu wzrokowego za długo, jakby się bał, że obudzą w nim uśpione na tę chwilę myśli. Czy były one gorące, czy zimne, sam nie wiedział. Z lekkim uśmiechem odwrócił więc spojrzenie na miasto. - Jakże mi miło... Czyli rozumiem, że to tobie mam zostawić wybór odpowiedniej restauracji? - Zapytał, znów z psotną iskrą w srebrze. - Na co mamy ochotę, na Croque Monsieur? Clafoutis? Crêpes Suzette? - Zamruczał po francusku.



[Obrazek: qEyGuHF.gif]

✧ The bear loved the deer, it was obvious.
It ripped the deer's throat out, and then licked the dying deer
with the most passionate affection ✧
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#7
31.08.2023, 18:20  ✶  

A gdyby tak mieć, by posiadać marzenia? Żeby wypełnić te układane stabilnie kamyczki odrobiną kolorków? Żeby dodać im wstrząsu, bo wtedy się coś działko, albo kilka płatków śniegu? W końcu nie było dwóch takich samym na tym świecie. Marzenie o tym, by marzenia móc spełniać - najwyższy czynnik, który stanowiłby lichą, słabą welurkę wokół układanego wieżowca. Bo inaczej to było rzeczywiście... nudne. Czym tu się zachwycić, Kaydenie? Gdzie wtedy są twoje wzruszenia, gdzie westchnienia? Porządkujesz swój świat, ten całkowicie realny, by zbudowany był z budulców trwałych, bo przeraża cię to, co ulotne. Jaką tragedią więc było iść u boku człowieka, który chwile ulotne kochał najbardziej? I sam był ulotny jak dotyk motylich skrzydeł - sprzeda ci serce za kilka nocy miodu, ale chociaż możesz do tego wrócić nie można złapać motyla w palce. Przecież by już nie poleciał. I nie było niczego trwałego w takim zwierzęciu. Przysiadał na kamieniach i pozostawiał na nich pył ze swoich skrzydeł, ale nie pasował do tej codzienności. Więc gdyby tak to marzenie... marzenie o posiadaniu marzeń... zacząć poszerzać? Albo wręczyć komuś, jak prezent pod choinkę, żeby w tym roku Gwiazdka była wcześniej? Marzenia i pragnienia zacierały się ze sobą, a wszystko pozostawiało swoje odpowiedzi w skroplonej wodzie ulatującej do chmur. Może kiedyś spadnie na nas deszczem i się jeszcze przekonamy. A może znajdziemy odpowiedzi w morzu, do którego wpadło już miliony ludzkich marzeń, pragnień i łez.

- Będę uparcie utrzymywał, że problem pracoholizmu mnie nie dotyczy. - Zaśmiał się trochę, bo faktycznie wcale nie uważał, żeby miał PROBLEM. No przecież chciał poświęcać czas temu wszystkiemu, w czym problem! Jak alkoholik: jakbym chciał, to bym przestał. Nie chcę, więc nie przestaje. Dokładnie ta sama śpiewka. Ten problem mnie nie dotyczy. Zbywał te gadki, chociaż czasem się przewijały. W większości już ludzie chyba byli przyzwyczajeni, albo mieli nadzieję, że jakoś sobie radzi. Radził. Uważał, że nawet bardzo dobrze. Chociaż nawet on wiedział, że kiedy poleciał do koni od razu po wypadku to była lekka przesada. - Właśnie. Dziękuję ci za wypowiedzenie moich myśli na głos. - Kiwnął dłonią w takim geście swoistej wdzięczności i uznania, bo Kayden powiedział dokładnie to, co sam myślał. No jasne, NIE MUSI się nic wydarzyć. ALE MOGŁOBY. A jak się wydarzy to co? Laurent przelewał czasami takie sumy galeonów przy transakcjach że mogłoby to przyprawić o zawał serca przeciętnego obywatela. A czasami po prostu działo się coś, co nie wpisywało się w "normy postępowania". Zwierzę chore, abraksan naciągnie nogę, nie wiem... smok przyleci i spali las. Dosłownie mogło się stać wszystko. Co prawda Laurent czarnowidzem nie był, ale miał za to minimalne zaufanie do ludzi. - To prawda. Zazwyczaj problemem jest znalezienie takiej osoby. Chyba zacznę szukać po powrocie... gdybyś miał kogoś godnego polecenia chętnie przyjmę rekomendacje. - Nie zamierzał wystawiać ogłoszenia w Proroku Codziennym, bo pewnie zgłosiłyby się konowały tylko marnujące jego czas. Tak, każdy zasługiwał na szansę, ale szansy również trzeba rozdawać z umiarem. Trzeba wiedzieć, do czego dany człowiek jest zdolny, inaczej za porażki można potem winić tylko siebie. - Ludzie z natury są egoistyczny i pełni hipokryzji. W hipokryzji nie ma wiele złego, dopóki potrafi się ją rozpoznać i czyni z niej fałszywej broni. Nauki, które można pokazać innym na przykładzie własnych błędów są cenne. Kiedy spojrzysz na to w ten sposób przestają brzmieć jak hipokryzja, nie sądzisz? - Dyskusje z Kaydenem chyba wejdą w szereg jednych z jego ulubionych czynności. Albo konkretniej - ciągnięcie go za język, kiedy się wycofywał, bo coś tam. To niesamowite, że za każdym razem miał chyba inną na to wymówkę, a koniec końców ograniczało się to do tego samego.

Zaśmiał się na komentarz o angielskim akcencie i francuzach i pokręcił przecząco głową.

- Nie, jestem pewien, że mi i francuzom żyje się lepiej, kiedy nie pieklimy się na siebie wzajem przez barierę językową. - Mieli czas. Na wałęsanie się po mieście, na zwiedzanie. Okręt miał odpływać dopiero pod wieczór. - Powiedziałem ci na początku naszych spotkań, że bardzo pochlebia mi twoja... niewiedza. - Nie ujął tego dokładnie w ten sposób, ale o to chodziło. Była to jego odpowiedź na to pytanie o zakochanie w wodzie. Słowo "lubić" było bardzo leniwym określeniem względem odczuć, jakie przywoływało morze, ocean, a nawet jeziora i rzeki. - Nie jestem czarodziejem czystej krwi. Moja matka była syreną. Selkie. - Wyjaśnił Kaydenowi. Nie każdy wiedział, kim są selkie. Ale każdy wiedział, czym jest bardzo szeroka w tym świecie rodzina syren. - Haha, chyba że byłem Ślizgonem? Tak, Kaydenie. Byłem Ślizgonem. Co, nie pasuję? - Obrócił twarz w jego kierunku, uśmiechając się do niego w ten anielski, niewinny sposób. Pewnie z aparycji nadawał się bardziej na puchatego, kochanego Puchona. Ale pozory w końcu kochały mylić.

Nie szukał z nim kontaktu wzrokowego na siłę, zresztą tego typu gesty, spojrzenia, sam chował zazwyczaj bardzo roztropnie. Nigdy nie wiadome było, kto patrzy, kto słucha. Niekoniecznie podsłuchuje, niekoniecznie chamsko się przypatruje. Chodziło po prostu o to, że nawet mogło zostać to zauważone przypadkiem. Dlatego sam zaraz spojrzał na miasto, do którego wyszli. Miasto pełne mugoli, gdzie na magię należało uważać. Przyłożył dłoń do ust i zaśmiał się cicho, próbując powstrzymać jednak parsknięcie śmiechu, kiedy Kayden zaczął coś do niego nawijać po francusku.

- Przepraszam. - Oparł dłoń na klatce piersiowej, rzeczywiście spoglądając na Kaydena przepraszająco. Aż jego twarz nabrała trochę rumieńców. - Nie wiem, czy właśnie proponowałeś mi do zjedzenia steka z błotoryja czy może jeden z tych słynnych francuskich rogalików, ale jak mówiłem - z przyjemnością dam się oprowadzić. - Sam nie wiedział, dlaczego go to tak bawiło.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Gentleman
✦Oh, these violent delights...✦
Kayden jest wysoki i szczupły, z lekkim zarysem mięśni i wyraźną linią szczęki. Czarne jak noc włosy ma rozwichrzone przez wiatr, zadziornie opadające na czoło. Oczy barwy gwiazd, srebrne i przenikliwe. Cera blada, niesamowicie ciężko ją opalić. Ubiera się elegancko, zwykle w biel i czerń, czasem kroplę czerwieni. W chłodne dni na barki narzuca czarny płaszcz. Woń cynamonu i wiśni jest zawsze obecna, dryfując wokół niego w zmysłowym tańcu.

Kayden Delacour
#8
31.08.2023, 22:00  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 31.08.2023, 22:03 przez Kayden Delacour.)  

Oh, a cóż to za pomysł, że Kayden obawia się rzeczy ulotnych? Oh nie, nie... kaprysy serca były jak najbardziej przez niego uwielbiane! Pojawiały się i znikały, a on w miarę możliwości je spełniał, czując lepką słodycz na sercu. Ale to nie były marzenia... Kaprysy pojawiały się znikąd i były na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło mieć odwagę, by po nie sięgnąć. Kayden sięgał i to zawsze wtedy, gdy te nudne kamienie, po których się wspinał, przerażały go swoją szarością. Farba tu, farba tam, byleby się na tej farbie nie poślizgnąć. Tylko gdy tak chlastasz tymi farbami na prawo i lewo, a później spojrzysz na paletę, wydaje się jakaś... wyblakła. Bo już to miałeś. Bo kaprysy spełniłeś i serce na chwilę ulotną było rozanielone, a potem? A potem musisz szukać koloru gdzieś indziej, bo tamte kwiaty już zwiędły i barwnika z nich nie wyciągniesz. Westchnienia i wzruszenia były piękne i ulotne jak książka, która czytana kilka razy stawała się mętna i bez polotu, bo wszystkiego się już spodziewasz. Wszystko odkryłeś. Wszystkie słowa znasz na pamięć i w pamięci rzecz ulotna pozostała.

Czymże więc była ta relacja, jak nie ulotnym kaprysem, który Kayden dopiero co badał? Taki żywy i piękny, jak ten motyl, o którym mówisz. Inny, jedyny w swoim rodzaju, bo całkiem nowy. Pragnienie, ale nie marzenie, bo zbyt płytkie, by marzeniem mogło się stać... choć już nieba bliskie. W końcu niemożliwe do zgłębienia, a przynajmniej w ich wypadku. Kayden motyli nie łapał, bo desperackie pragnienie posiadania nie leżało w jego naturze. Po co mu był motyl w szklanym słoju, skoro zmizernieje bez wiatru, muskającego jego delikatne skrzydła? Niech lata i koloruje kwieciste łąki, póki jeszcze miał tu do zebrania pyłki.

Kayden uniósł ręce w poddańczym geście, bo spieranie się o to, kto tu jest pracoholikiem, a kto nie, nie miało najmniejszego sensu. - Nie będę się kłócił... ale podejrzewam, że cichy głosik w głowie mówi ci, jak jest naprawdę. - Powiedział z uśmiechem. Jego cichy głosik w głowie zwykle miał tą samą śpiewkę "zostaw to i idź spać". Może nie pracoholizm, ale zasada ta sama. - Przykro mi, nie mam nikogo do polecenia... Sam nie ufam większości ludzi, jeśli chodzi o dokumenty. Raz kogoś poprosiłem, to mi całe biuro do góry nogami przewrócił... - Mruknął. - Potem musiałem szukać plików na Marsie. - Oczywiście nie mówił poważnie i zgubę dość szybko znalazł, ale nie zmieniło to faktu, że chodził później sfrustrowany. No, i jak tu komukolwiek ufać? Zerknął na Laurenta. - Ale mogę popytać, jeśli faktycznie kogoś potrzebujesz. - Co prawda większość jego znajomych ma zatrudnienie, ale może jakaś dalsza rodzina się znajdzie, a może ojciec miałby kogoś, kto ostatnio rzucił papierami... Coś by się zapewne znalazło.

Ah, te ich dyskusje, dysputy i debaty. Takie pełne przemyśleń i głębi, a tak naprawdę to tylko filozofowanie i gdybanie, bo znalazłby się gdzieś myśliciel, który siłą mocniejszych argumentów mógłby z łatwością wszystko podważyć. Ale tak, przyjemne to było, tak sobie porozmawiać nie o pogodzie. Zwłaszcza że z większością rzeczy Kayden się z Laurentym zgadzał. Chociaż nie zawsze jednogłośnie... - No cóż, jeśli tak to przedstawiasz, to owszem, masz rację. Tylko obawiam się, że hipokryzja ma swoją przypisaną definicję, która właśnie zakłada fałszywość i niespójność ogłaszanych zasad moralnych... - Tutaj by poprawił okulary na nosie, gdyby je miał. - To o czym mówisz, to bardziej... uczciwość? Nie jestem pewien, jaki jest antonim... W każdym razie jest oczywista różnica pomiędzy jednym, a drugim i w zasadzie, tak, jeśli jesteś w stanie rozpoznać hipokryzję, to faktycznie możesz wyciągnąć wnioski. Ale to ty musisz się mieć na baczności. Nie powiedziałbym więc, że to coś pożytecznego... To raczej dość naginane spostrzeżenie, choć niekoniecznie błędne.

Zawsze się zastanawiał, dlaczego Francuzi tak wielbili swój język i byli wprost oburzeni, gdy ktoś oznajmiał im, że po francusku nie szprecha ni cholery. Obraza majestatu! Znaczy, tak, byli dumni i egoistyczni, ale Kay nie widział w tym powodu, by być takim... zamkniętym i ograniczonym.

Wszystkie myśli mu wyparowały z głowy, kiedy usłyszał słowo "Selkie". Jego oczy momentalnie przeskoczyły na blondyna, a brwi poszybowały w górę. W głowie jedna informacja przeskakiwała przez kolejną, szukając wszystkiego, co wiedział na temat tych istot, a nie wiedział zbyt wiele, bo jak już wcześniej wspominał, nie interesował się tą częścią magicznego świata. Wiedział jednak tyle, że zmieniały wygląd, faktycznie kochały wodę i... no, były bardzo atrakcyjne. Zaciekawienie mieszało się z pewnego rodzaju ostrożnością, z uwagi na to, jak Laurent sformułował swoją wypowiedź. To, że pochlebiała mu jego niewiedza, nie zabrzmiało wcale przyjemnie. Na twarzy Kaydena nie widać było jednak niechęci, nawet jeśli jego ojciec zapewne skrzywiłby się w tym momencie z obrzydzeniem. Sama świadomość tego lekko go zirytowała, bo to byłby mały przejaw wspomnianej wcześniej hipokryzji. - Ah, rozumiem... To dlatego lubisz wodę... - Zaczął spokojnym tonem, po czym uśmiechnął się psotnie. - Czyli co, zmieniasz się w syrenkę? - Prychnął zaczepnie, choć oczy miał łagodne. Po chwili milczenia jednak psota zelżała. - Moja matka ma w sobie krew wili - Oznajmił, co nie było jakoś szczególnie zaskakujące. Większość osób po jej poznaniu miała przeczucie, że jest za piękna na zwyczajną kobietę. Nie miało to jednak wpływu na niego, bo jedynie kobiety mogły odziedziczyć ten urok. Nie, żeby jakoś go to ruszało. - Hm, no nie wiem, czy nie pasuje... - Powiedział, bo, mimo że wygląd miał puchoński, to jednak ta ślizgońska aura od czasu do czasu dawała o sobie znać, a przynajmniej jak do tej pory. - Choć szczerze mówiąc, myślałem, że jesteś z Ravenclaw. Co by było niesamowicie dla mnie krępujące, bo nie kojarzę cię za czasów szkolnych. - Przyznał się bez bicia, choć jakaś część jego zastanawiała się właśnie, dlaczego z jego ust swobodnie spływa prawda, jak czysty, leśny strumień. Chyba za bardzo wchłaniał aurę otoczenia.

Nie uraził się wcale na dźwięk stłumionego chichotu, a wręcz uśmiechnął jeszcze szerzej. - Czy ty przypadkiem, aby się nie nabijasz z mojego języka? - Zapytał z udawaną przestrogą w głosie. - Proponowałem ślimaki w cieście. - Skłamał z błyskiem w srebrnych oczach. Oh, jakże go kusiło, żeby go teraz zaprowadzić pod najbardziej kontrowersyjną restaurację w mieście, o ile by taką znalazł. Taką z absurdalnymi daniami, w których lubowali się Francuzi. Pokusa była dość silna.



[Obrazek: qEyGuHF.gif]

✧ The bear loved the deer, it was obvious.
It ripped the deer's throat out, and then licked the dying deer
with the most passionate affection ✧
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#9
01.09.2023, 12:11  ✶  

Kaprysy były złudne, zwodnicze. Egoistyczne i egocentryczne. Świata poza sobą nie widziały, kiedy się im poddawałeś, bo nie patrzyły na to, ile bierzesz, ile dajesz. One były ulotne? Na pewno. W końcu chwila przemijała, kiedy tylko już pożarłeś to słodkie jabłko, w które wbiłeś zęby. I sok się lał po ręku, wsiąkał w rękaw koszuli, palcem można było malować po talerzu, na którym zostało podane. Sok wysychał, wszystko się lepiło. Umyłeś ręce - po chwili nie było śladu. Ich wypadek nie musiał być wcale w czymkolwiek lepszy. Każdy umyje swoje dłonie, obrócą się do siebie plecami - pozostanie chociaż wspomnienie. Ale może znów będzie taki moment obejrzenia się za ramię..? Zastanowienie się, dlaczego to wszystko było wtedy takie pięknie ulotne, a teraz wrócili do szarej rzeczywistości.

- Nie chciałbym ci nadmiernie zawracać głowy, szczególnie, że raczej obracamy się w innych kręgach branżowych. - Tak, osoba godna polecenia jedno, pytanie - drugie. Zarządca musi się w końcu znać nie tylko na tym, jak kierować ludźmi, ale też mieć pojęcie, co w ogóle tutaj jest robione i jak tym zarządzać. Innymi słowy - potrzebował kogoś, kto może niekoniecznie na samych zwierzętach się znał, ale kto pojmował, z czym się je cały ten temat. Miał swoich znajomych, miał swoją rodzinę, wśród której mógł pytać, dlatego Kayden naprawdę nie musiał się tym kłopotać. - Tym nie mniej dziękuję, doceniam. - Żeby nie było wątpliwości, bo akurat miał wrażenie, że mimo krótkiego stażu znajomości brunet byłby w stanie mu tę przysługę wyświadczyć. Z czego to w sumie wynikało? Z jakiejś takiej... pracowitości, jaką wykazywał? Że mimo tego, jak skłonny był do zabawy, by pazurami łapać sznureczek i gonić za złotą myszką to kiedy się zatrzymywał i spoglądał tymi przenikliwymi ślepiami to oczywistym było, że żarty się skończyły? Na boga, cokolwiek miał w tym spojrzeniu, cokolwiek chował w szufladzie i czy pod łóżkiem nie wciskał trupów - naprawdę w jego spojrzeniu potrafiło być wiele niepokojących błysków. Takich, które sprawiały, że naprawdę Laurent się bał nie znając go odpowiednio. To też nie był wyczyn - nastraszyć Prewetta. Laurent był jednak pewien, że w Kaydenie tkwi coś, co ukrywał przed światem. Choć może to było tylko jego jakieś chore wyobrażenie.

Laurent uśmiechnął się, uważając te wywody Kaydena za absolutnie urocze. Może nawet i by się cicho zaśmiał, ale się powstrzymał, bo nie chciał go speszyć. Zupełnie jakby Delacour był delikatnym kwiatem, który może zamknąć swoje płatki, jeśli tylko za mocno go dotkniesz. Całkowita przeciwwaga do tego, że potrafił się go momentami bać i napinać jak sarna, która spojrzała w oczy wilka i wiedziała - wilk jest głodny. Cieszył się, że dawał się w to wciągać, a jeszcze bardziej urocze to było, kiedy zaczynał być nagle takim wstydziochem, zwalniał swoje przemowy, wracał na ziemię i... no, ten tego... takie właśnie "no ten tego" się zaczynało. Laurent mógł się nad tym rozpływać i miał szczerą nadzieję, że z czasem ten urok nie zniknie. Tak jak i miał nadzieję, że Kayden będzie coraz bardziej śmiały, kiedy odkryje, że trafił na podatny grunt człowieka, który lubił słuchać, uczyć się i nie miał problemu z tym, żeby przyznać się do błędu i zmienić swoje zdanie.

- Na pewno uczciwość? Jeśli wyznajesz osobiście, że kradzież jest dobra, choć widzisz, jaką krzywdę czyni ludziom i myślisz, że ach, cóż, lepiej by było, gdyby ludzie nie kradli. Nadal jednak w twoim pojęciu moralności - jest dobra. Ty na tym korzystasz. Potem jednak spotykasz człowieka, który kradnie. Mówisz mu: nie kradnij. Kradzież jest zła. Szkodzi. Nie mówisz tego dlatego, że sam wyznajesz tę prawdę. Mówisz to dlatego, bo widzisz, że ten człowiek ma szansę na coś innego, lepszego, że jemu może to zaszkodzić. Ponieważ sam widzisz po sobie, jak jesteś zepsuty. To jednak, że człowiek sobie zdaje z czegoś sprawę nie musi oznaczać, że chce się zmienić bądź zmienia się jego postrzeganie własnego czynu. - Więc czy to uczciwość? Laurent by z pewnością tak tego nie nazwał, nawet stosując się do definicji, którą usłyszał. I wtedy osoba zdaje sobie sprawę, że jest hipokrytą. Co innego myśli, co innego mówi. W dobrej, złej wierze - nie miało to nawet takiego znaczenia. Chyba istotniejsza była korelacja między wypowiadanym słowem a tym, w co człowiek naprawdę wierzył.

- Zgadza się. Dlatego kocham wodę. - Słowo "lubię" było w zasadzie ogromnym niedopowiedzeniem. - Hahaha... a jakie masz wyobrażenie syrenki, panie Kayden? - Spojrzał z rozbawionym uśmiechem na mężczyznę. W końcu syreny potrafiły być wyjątkowo paskudne. Mermeni niby przypominały w górze człowieka, ale to nie tak, że byli identyczni. Inni mieli tylko tułów ludzki, głowę, ręce, ale byli absolutnie zdeformowani i były to raczej potwory z wyglądu, nie ludzie. To wcale nie było oczywiste. - Ooo, naprawdę? - Zaciekawienie to jedno, ale u Laurenta dało się usłyszeć, uwaga: troskę. I pojawiło się na jego twarzy zmartwienie, kiedy spojrzał na Kaydena jakby nowym okiem. - Nie miałeś z tego powodu żadnych nieprzyjemności? - W końcu to już go dyskredytowało z pięknej, doskonałej czystości krwi. Chyba że były to rzeczy, których nie odnotowano w rodowodzie, nie mówiło się o tym. Albo akurat jego rodzina przyjmowała ten rodowód z dumą? Czasami to nie było wcale oczywiste. Szczególnie, że jego matka pochodziła z Francji, jeśli dobrze rozumiał. - Ale ja cię za to kojarzę. - Odpowiedział już z powrotem z uśmiechem. Kojarzyć to dobre słowo. - Tiara się zastanawiała nad moim przypadkiem. Zważyła moja płonąca ambicja. - Która wtedy była prawdziwym ogniem. Dziś... dziś była po prostu ognikiem pozostawionym na lśniącej misie. Nie było do końca o co walczyć, albo energii zabrakło.

- Najmocniej przepraszam, nigdy bym się nie ośmielił... to mój wyraz omdlenia na jego dźwięk. - Nadal próbował kontrolować śmiech, ale ten troszkę się przebijał, kiedy mówił. - Ślimaki w cieście? Och, hm... nigdy nie miałem okazji spróbować. Ostrzegam tylko, że nie zjem niczego, co się rusza i spogląda na mnie z talerza. Chyba że chcesz widzieć moją zbolałą minę, wtedy będzie to idealny wybór. - A zaznaczał to, bo w końcu byli w nadmorskiej miejscowości i już się nauczył, zwłaszcza w tych cieplejszych i egzotycznych krajach, że tam potrafili podawać wyłowione z morza dziwactwa. W najbardziej dziwaczny sposób.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Gentleman
✦Oh, these violent delights...✦
Kayden jest wysoki i szczupły, z lekkim zarysem mięśni i wyraźną linią szczęki. Czarne jak noc włosy ma rozwichrzone przez wiatr, zadziornie opadające na czoło. Oczy barwy gwiazd, srebrne i przenikliwe. Cera blada, niesamowicie ciężko ją opalić. Ubiera się elegancko, zwykle w biel i czerń, czasem kroplę czerwieni. W chłodne dni na barki narzuca czarny płaszcz. Woń cynamonu i wiśni jest zawsze obecna, dryfując wokół niego w zmysłowym tańcu.

Kayden Delacour
#10
02.09.2023, 02:41  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.09.2023, 02:49 przez Kayden Delacour.)  

Delacour kiwnął głową i choć kłopotem by tego nie nazwał, to nie zamierzał nalegać. Był wprawdzie przekonany, że Laurent sam sobie doskonale poradzi z szukaniem odpowiedniej osoby na dane stanowisko. W końcu on sam wiedział, czego potrzebuje, ale propozycja padła i to właściwie nie z grzeczności. Bardziej jako wyciągnięcie pomocnej dłoni i owszem, grała w tym rolę ta pracowitość, sumienność, czy może nawet i powaga, która często mu biła z szarych oczu. Oh, doprawdy, ile to warstw może mieć jeden człowiek... Z jednej strony surowe spojrzenie, z drugiej ganianie za włóczką. Z jednej ostre jak sztylety słowa, z drugiej płatki kwiatu, unoszącego się na wodzie. Najpierw duma, a potem nieśmiałość. Zupełnie, jakby był srebrną monetą, która z jednej strony była przetarta i połyskująca, lecz od spodu obskurna, czarna jak węgiel.

Słuchał Laurenta w milczeniu i szczerze mówiąc, pogubił się trochę w jego słowach, aż musiał sobie to uporządkować po swojemu, na spokojnie, marszcząc przy tym lekko brwi. Czuł się jak na jakimś pogmatwanym teście z numerologi. - O uczciwości mówię w kontekście przekazywania ludziom tego, czego uczymy się na własnych błędach, o czym wspomniałeś... Co nie oznacza automatycznie, że człowiek staje się uczciwy. Po prostu zachował się uczciwie, dając komuś przestrogę, bo już się kiedyś na tym błędzie potknął. To, o czym teraz mówisz, to wciąż jest hipokryzja. W tym przypadku, jeśli mówisz o kradzieży, jest to złamanie moralnej zasady, ogłoszonej przez społeczność jako coś złego. Człowiek, który łamie tą zasadę i kogoś poucza, że to złe - jest to hipokryzja. Nie ma tutaj mowy o nauce na własnych błędach, bo wciąż kradnie. Nie ma tu też żadnych wyrzutów sumienia i jakiejkolwiek poprawy. Po prostu dalej to robi i czerpie z tego korzyści. Natomiast ktoś, kto ukradł coś raz czy dwa, po czym stwierdził, że to nie było dobre i porzucił tą ścieżkę, a później widzi kogoś, kto kradnie i mówi mu, że nie powinien - wtedy mowa o uczciwości. Oczywiście mówię tu w kontekście tego scenariusza, bo wydaje mi się, że każdy przypadek trzeba by było analizować osobno... - Westchnął cicho, przeczesując czarne włosy palcami. - To, co powiedziałeś, trochę się ze sobą kłóci, nie sądzisz? Jeśli uważasz, że coś jest dobre, to nie możesz jednocześnie uważać, że cię demoralizuje. To dwie sprzeczności. W tym wypadku oszukujesz samego siebie i tak naprawdę wiesz, że jest to niewłaściwe. - Schował ręce do kieszeni spodni. - Natomiast z ostatnim zdaniem się zgodzę. Jedno nie wyklucza drugiego. - Czy cała klasa zrozumiała? Będzie z tego sprawdzian.

Pstryknięcie monetą. Wypadła lśniąca reszka, czy czarny orzeł? Reszka, bo Kayden uśmiechał się psotnie, mrużąc przy tym srebrne oczy. - Wyobrażenie syrenki? Cóż, takie, jak na witrażu w łazience prefektów, w naszej starej dobrej szkole... - Prychnął cichym śmiechem, doskonale zdając sobie sprawę, że syreny wcale nie wyglądały tak, jak na tych pięknych, malowniczych szkiełkach. Długi ogon, łuski i uwodzicielski śpiew? Takie wyobrażenie chciałby mieć, bo było o wiele przyjemniejsze, niż macki, wyłupiaste oczy, czy rybie twarze. Ni mniej jednak nie miał zamiaru tu Laurenta obrazić, bo rzeczywiście, pierwsze, z czym kojarzyła mu się syrena, było właśnie to pamiętne okno, przez które przedzierało się światło księżyca... A ten witraż był naprawdę cudowny i zapadł mu głęboko w pamięć.

Znów mu mina złagodniała do lekkiego uśmiechu i przyjrzał się uważniej blondynowi, kiedy zadał to pytanie. - Moralność ma często kryteria estetyczne. - Powiedział ze spokojem, ni to gorzko, ni słodko. Coś pomiędzy. Jego piękna i doskonała czystość krwi stała nienaruszona, bo kto by zdeptał pięknego motyla? Artystkę? I do tego jeszcze bogatą? To była bariera, stojąca przed nią jak mur pokryty herbacianymi różami. Nie, nie mówiło się o tym na głos, choć większość wiedziała. Zostało to pominięte i potraktowane z przymrużeniem oka, zakopane pod różami jak gnój do użyźnienia gleby. - Ciężko mi stwierdzić, czy mam czystą krew, czy jednak nie... Z logicznego punktu widzenia jestem półkrwi, ale ludzie wokół jakoś są na to ślepi... - I znów ciężko tu było stwierdzić, czy gorzki miał posmak na języku, czy jednak słodki. Spojrzał na Laurenta, zastanawiając się, jak daleko mógł ciągnąć ten sznurek, żeby motek nie spadł mu na łeb. - Wybacz, nie wiem zbyt wiele o Selkie... ale rozumiem, że też nie cieszą się zbytnią przychylnością ze strony fanatyków czystokrwistych? - Zapytał ostrożnie, w zasadzie odbijając wcześniejsze pytanie Laurenta.

- Mnie kojarzysz? Ciekawe... Nie wydaje mi się, żebyśmy na siebie wpadli... - Mruknął z zamyśloną miną. Nie, aż tak beznadziejny w zapamiętywaniu twarzy nie był. To działało u niego trochę jak odkrywanie kart w talii. Wszystkie wyglądają tak samo, dopóki nie przewrócisz karty na grzbiet i nie zobaczysz, że to dwójka pik. Nawet jak ją na powrót zakryjesz, będziesz wiedział gdzie leżała. - Trafiłeś więc tam, gdzie chciałeś? - W siedlisko węży... Przynależność do tego domu nie była dla Kaydena szczególną stratą, a nawet zastanawiał się, czy czasem tam nie trafi, zakładając na głowę Tiarę. W końcu to nie tak, że wszyscy ślizgoni syczeli na ludzi i mieli brodę wysoko... Pozostawało jednak faktem, że otoczenie kształtowało charakter ludzi i stosunek do innych.

Kayden prowadził ich przez uliczki miasta, choć ciężko było nazwać to prowadzeniem, bo sam drogi nie znał. Budynki wcale nie wydawały mu się znajome. Co jednak zadzwoniło w jego pamięci, to struktura miasta, wąskie alejki i rośliny, porozmieszczane po obu stronach ulic. Prawie na każdym kroku można było natknąć się na doniczki, choć zapewne im głębiej w miasto, tym będzie ich mniej. Nie chciał jednak oddalić się zbytnio od portu. - W takim razie masz przedziwny wyraz omdlenia. Quelle absurdité! - Tak, teraz już robił to specjalnie. - Nie, nie będziemy jeść ślimaków... Nie jestem francuzem, aż tak mi się w głowie nie poprzewracało. - Pokręcił głową z uśmiechem, rezygnując z maskarady. - Croque Monsieur to zwykłe tosty z szynką, serem i beszamelem, Clafoutis to puszyste ciasto z czereśniami, a Crêpes Suzette to naleśniki z syropem pomarańczowym... ale ostrzegam, są przeraźliwie słodkie. Sucre avec sucre... - Nie, wcale nie dawał mu kolejnych okazji do nabijania się z francuskiego. I nie, wcale nie spodobał mu się lukrecjowy śmiech.



[Obrazek: qEyGuHF.gif]

✧ The bear loved the deer, it was obvious.
It ripped the deer's throat out, and then licked the dying deer
with the most passionate affection ✧
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 4 gości
Podsumowanie aktywności: Laurent Prewett (14182), Kayden Delacour (12052)


Strony (4): 1 2 3 4 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa