• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
1972/wiosna/maj/26 - Dziewczyny urodzone w maju wychodzą za mugoli...

1972/wiosna/maj/26 - Dziewczyny urodzone w maju wychodzą za mugoli...
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#1
11.09.2023, 20:46  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 19.09.2023, 21:33 przez Morgana le Fay.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic II

Pobudka była bezlitosna. Naprawdę bezlitosna. Dwa mokre jęzory starały się pieczołowicie wymyć twarz Brenny do czysta, a całkiem potężne cielska władowały się bezpardonowo na łóżko i… cóż, no, lekkie to one zdecydowanie nie były.
  - Gałgan, Ponurak! Sio! – uszu Longbottom dobiegł głos Mavelle; bardziej rozbawiony niż zdegustowany poczynaniami psiaków. I o ile poranne wstawanie nie były niczym niezwykłym w przypadku tychże dziewczyn (halo, spacer sam się nie zrobi), tak jednak wparowywanie Bones o tej porze do pokoju detektyw nie należało znowu do codzienności.
  Ale ten dzień – to nie był jednak zwykły dzień.
  Znaczy, w kalendarzu i owszem, dzień jak co dzień, nic specjalnego, tyle że… dobrych prawie trzydzieści lat temu na świat przyszła Brenna, oczko w głowie Mavelle. Wtedy była oczywiście zbyt mała, żeby choć zdawać sobie sprawę z dróg, jakie się przed nimi otwierały; wiedziała tylko, że rodzina się powiększyła.
  Dopiero później zadzierzgnęły się więzi, które zaprowadził obie kobiety – między innymi – i tutaj, do tego pokoju, o, zdawałoby się, nieprzyzwoicie wczesnej porze.
  - No już, siadaj, promyczku – zatrajkotała radośnie, stawiając tacę na blacie; w pokoju zapachniało. Świeżą kawą i czymś słodkim, bardzo znajomym, mocno kojarzonym z Norą Nory… Bones nie stała w miejscu, poruszała się dość żwawo, kierując się w stronę okien, żeby rozsunąć zasłony i uchylić okno, wpuszczając tym samym do środka chłodne, poranne powietrze.
  Było wcześnie. Mniej więcej ta pora, kiedy panny zwlekały się ze swych łóżek – Bones jednak tego dnia najwyraźniej zerwała się jeszcze wcześniej… co wcale a wcale nie przeszkadzało jej nadal paradować w piżamie. Tak, tego dnia priorytety były ciut inne niż zazwyczaj – chwilę na spacer można było trochę przeciągnąć, przesunąć, ale tylko trochę, żeby móc spędzić razem czas. A przynajmniej: rozpocząć razem dzień.
  Zapewne na Lonbgottom czekało znacznie więcej atrakcji (w tym również i od Mavelle; część kart póki co trzymała jeszcze w zanadrzu – choćby z tego względu, że nie było jej zamiarem całkowite wykluczenie reszty familii i domowników z udziału w tymże dniu. To kłóciłoby się nie tylko z charakterem Bones, ale i Brenny; nie stanowiły wszak pary samotnych wilczyc, a były członkiniami stada) – niemniej pierwsze chwile 26 maja (po ustąpieniu nocy) miały należeć do tejże czwórki: dwóch kobiet i dwóch rozradowanych psów.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#2
11.09.2023, 23:11  ✶  
Wczesne pobudki nigdy nie były Brennie obce. Nigdy nie sypiała wiele, bo było jej szkoda dnia, a od początków wojny czas snu skracał się powoli, ale systematycznie, by w ostatnim miesiącu zostać ograniczony do niezbędnego minimum. Psy też robiły swoje i Brenna dość często witała razem z nimi świt na spacerze – chyba że akurat miała nockę w pracy i ktoś z innych domowników wyprowadzał tę hałastrę z rana.
Dwa wpadające do środka zwierzaki oraz kuzynka sprawiły, że przeszła ze snu do pełnej przytomności niemal natychmiast. Trzeci zwierzak – bo ten moment miał należeć do ich piątki, ponieważ Łatek tej nocy władował się na łóżko Brenny i przebudził, gdy jego dwóch „braci” przepuściło atak – nie był chyba pewny, co się dzieje, ale zaczął entuzjastycznie machać ogonem.
- Bogowie, spokój – roześmiała się, kiedy roztańczone łapy Gałgana wbiły się w jej podbrzusze i z pewnym trudem zepchnęła go z siebie. Ponurak, ten z psów, który zwykle trzymał się najbardziej na uboczu, zeskoczył z łóżka jako pierwszy, a Brenna wreszcie zdołała usiąść. Po jej ustach błąkał się uśmiech, kiedy śledziła spojrzeniem najpierw Bones, a potem skierowała wzrok na przyniesioną przez nią tacę.
– No proszę, kawa do łóżka? Jeszcze mnie nadmiernie rozpieścicie – oświadczyła i pogłaskała najpierw Łatka, a potem Gałgana.
Nie, nie zamierzała spędzać dnia w łóżku. Byli rodzice, brat, kuzynki, i przyjaciele i rzecz jasna nie było mowy, aby Brenna ich zignorowała – choć i z uwagi na okoliczności nawet nie przyszło jej do głowy robić jakiegoś przyjęcia i skupiać uwagi na sobie.
Poza tym, co zważyło jej na moment humor, tej nocy czekały je cztery godziny na Nokturnie. Chociaż Brenna szybko zepchnęła tę myśl na bok i znowu posłała uśmiech do Mavelle.
– Rozumiem, że spiskowałyście z Norą, co? – spytała, a w momencie, w którym to powiedziała…
Do okna podleciała sowa. Był to puchacz panny Figg, który upuścił pakunek na kolanach Brenny. Kiedy go otworzyła, odkryła w środku wielki, tęczowy tort, który zaczął… śpiewać. Brenna znów wybuchła śmiechem.
– W tym też czuję rękę Nory – oświadczyła, sięgając po karteczkę. I cóż, nie pomyliła się.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#3
12.09.2023, 20:23  ✶  
Parsknęła, nie kryjąc rozbawienia. Trzy psy, obsiadające Brennę – widok nie taki znowu rzadki, ale za każdym razem cieszący serce. I…
  - W twoim przypadku nie ma żadnego „nadmiernie”, Brennie – oświadczyła, lekkim krokiem zmierzając ponownie do blatu, na którym postawiła tacę – I nie, to nie tylko kawa – wyszczerzyła się. Tak, okoliczności nie były najlepsze, nie dało się tego ukryć, co nie znaczyło, że ten dzień miał przejść całkiem bez echa.
  - Przyłapana – przyznała, unosząc dłonie do góry w uniwersalnym geście. Tyle że jednak nie było to przyłapanie na gorącym uczynku, za które należało się skucie kajdankami i wsadzenie do aresztu. Nie zdążyła dobrze chwycić tacy, kiedy do pokoju wpadła sowa. Ki pieron…? Odprowadziła ją z lekkim zdumieniem i…
  … śpiewający tort.
  - Wygląda na to, że nie tylko ja spiskowałam – zachichotała, kiedy się okazało, iż panna Figg miała jeszcze jeden pomysł na prezent – Swoją drogą, Brennie, wychodzi na to, że łakoci dla nikogo nie zabraknie, bo w kuchni jest jeszcze jeden… wiesz, dla wszystkich, nie tylko dla ciebie – z tymi słowami w końcu wzięła tacę i przeniosła się z nią ostrożnie na łóżko kuzynki, przysiadając na jego brzegu. Psy, szczęściem, zakończyły już swoje pieszczoty i zeskoczyły wszystkie na podłodze; Ponurak nawet się wymknął, być może zwabiony smakowitymi zapachami dochodzącymi z kuchni – może i nie miało być organizowane żadne przyjęcie, ale jak to tak, bez jakichkolwiek smakołyków…?
  Co zawierała taca, którą Mavelle opierała właśnie o swoje kolana? Kubek kawy, tak. Potrójnopączkowy tort – też. Pancakes na słodko i… zdobione pudełeczko. Niezbyt wielkie, przewiązane wstążką…
  - Wszystkiego najlepszego, promyczku – uśmiechnęła się najcieplej, jak tylko potrafiła; nie był to uśmiech, który mógł zobaczyć każdy, kto tylko spotkał Bones.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#4
12.09.2023, 22:01  ✶  
- Chyba powinnam uznawać się za szczęściarę - powiedziała Brenna, kiedy Bones wspomniała, że nie ona jedna spiskowała. Ale było jej jakoś ciepło na sercu, gdy wiedziała, że zarówno kuzynka, jak i przyjaciółka, pamiętały o jej urodzinach i starały się, mimo tego, że sama Brenna zważywszy na okoliczności nie chciała robić żadnego zamieszania. Nigdy zresztą nie robiła wielkich przyjęć, ale gdyby nie Beltane, pewnie zaserwowałaby paru bliskim sobie dziewczętom dwa dni wyprawy z dala od Anglii i tutejszych problemów.
A tort śpiewał, i śpiewał, i śpiewał...
[b]- Wiesz co? Chyba muszę zacząć od niego, inaczej będziemy miały tutaj prywatny koncert
- oświadczyła, sięgając po różdżkę, aby wyczarować nóż. Oczywiście, miał za chwilę zniknąć, ale wystarczył, aby Brenna odkroiła kawałek tęczowego tortu. Ten umilkł, kiedy tylko wzięła pierwszy kęs.
Nie było to na pewno najzdrowsze śniadanie, a podobno to stanowiło najważniejszy posiłek dnia. Na całe szczęście, Brenna była dorosła i jeżeli miała ochotę jeść rano słodycze, nikt nie mógł jej tego zabronić. Poza tym, ostatecznie to były jej urodziny.
– Całe szczęście, bo sama znasz moje możliwości. A nie wypadałoby nie poczęstować innych – dodała żartobliwie, odkrajając kolejny kawałek tęczowego, śpiewającego tortu, by podać go Mavelle. Niezbyt wielki, żeby ta mogła bez większych problemów szybko go zjeść i przy okazji cała się nie ubabrać. A chociaż oczywiste, nie zjadłaby takich wypieków sama, by innych poczęstować, to w domu mieszkało jednak kilkanaście osób – więc i nie istniało coś takiego, jak „za wiele tortu”. – Dzięki, słońce – powiedziała czule, dostrzegając pudełeczko, a potem podniosła się i uściskała kuzynkę, jeszcze zanim sprawdziła, co jest w środku. Bo to tak naprawdę nie miało wielkiego znaczenia. Dla Brenny liczyło się coś zupełnie innego. Może był to luksus kogoś, kto materialnie miał wszystko, czego potrzebował, ale wystarczyło, że Mavelle chciała ją ucieszyć.
Dopiero kiedy puściła Bones, wciąż w piżamie, przysiadła na łóżku i zajrzała do pudełeczka, chcąc przekonać się, jaki prezent sprawiła jej kuzynka.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#5
13.09.2023, 18:23  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.09.2023, 18:39 przez Mavelle Bones.)  
W odpowiedzi Mav tylko się wyszczerzyła. Cóż. W szerszym ujęciu – tak, Brenna miała naprawdę wiele szczęścia, bo nie każdy miał przy sobie osoby, które by go kochały i troszczyły się o niego. Świat nie był idealny i z pewnością istniały osoby, którym nie dano nawet ułamka tego, co miała Brenna bądź każdy inny członek rodziny Longbottom.
  - Zdecydowanie, i jeszcze cały dom nam się tu zaraz zleci – zgodziła się z kuzynką. I tak, bycie dorosłą miało te zalety, że można było jeść najniezdrowsze jedzenie pod słońcem i księżycem i w zasadzie… nic nikomu do tego.
  - Oczywiście że wiem, dlatego ta taca to raptem niewielka część tego, co zostało przygotowane... – uprzedziła lojalnie. Bo w sumie… słynny żołądek Brenny to jedno, a drugie – cały tłum zamieszkujący Warownię. Naprawdę trzeba było większych ilości, żeby nikt nie został poszkodowany. No i zawsze można się było jeszcze podzielić z kolegami z biura, prawda? O ile cokolwiek zostanie, w co można było powątpiewać – wbrew pozorom, Mavelle jednak wiedziała, do czego służą kuchenne przybory oraz składniki wszelkiej maści. Nawet jeśli nie wyciągała z nich nadzwyczajnego, jak robiła to Nora, to i tak stawała na wysokości zadania.
  Podziękowała krótko za tort i faktycznie, dość szybko sobie z nim poradziła, paprząc co najwyżej palce, ale to najmniejszy problem – zwłaszcza że odruchowo praktycznie je od razu oblizała.
  - Naprawdę nie ma za co, promyczku – zapewniła, również ściskając przez chwilę Brennę, zanim się w końcu odsunęła (hej, kiedyś trzeba było, niestety). Słońce i promyczek, dwa nawyki tych kobiet i..
  … w pudełeczku znajdował się naszyjnik. Dwa? Niby stanowił jedność, a jednak odchodziły od niego dwa łańcuszki… Było to słońce, którego centrum stanowił kamień słoneczny; wokół niego rozchodziły się promienie, wysadzane niewielkimi kamieniami. Jeśli tu i teraz wzięła ten naszyjnik do ręki, to mogła się przekonać, że dało się oddzielić środek od promieni…
  - Swoją drogą, pomyśl życzenie, promyczku – zachęciła kuzynkę, biorąc różdżkę w dłoń i rozpalając świeczkę na szczycie pączkotortu. Ot, nie szło się obejść bez tego drobnego zwyczaju – jeden z wielu i być może równie pobożny co życzenie przekazywane gwiazdom, ale też i tak mocno zakorzeniony, iż Mav wręcz nie wyobrażała urodzin bez gaszenia swieczki. Obojętnie, czy to ona była solenizantką czy nie.
  Zza drzwi ich uszu dobiegło alarmujące szczekanie psa. Mavelle rzuciła zaniepokojone spojrzenie Brennie i ostrożnie wstała, żeby nie wywalić wszystkich dobroci, jakie przyniosła (i jakie przyleciały).
  - Sprawdzę to – mruknęła, odstawiając tacę i skierowała się w stronę drzwi, na wszelki wypadek biorąc ze sobą różdżkę… gdzie można było dostrzec, jak Ponurak obszczekuje coś w jej pokoju. Tak, nie zamknęła całkowicie drzwi do swojego, więc wystarczyło, że pies je popchnął i mógł wejść do środka… ki pieron?
  - Ożeż…! – wyrwało się głośniej kobiece, gdy odkryła, co się w pokoju stało. Tak jakby, miewała zwyczaj rysować nie tylko przy biurku; na podłodze został więc nowe, zobione pudełko, do którego wrzuciła swoje ołówki. Ponurak wszedł, trącił i… to wszystko zaczęło się mnożyć, mnożyć, mnożyć, ołówki się rozsypywały na dywanie… Nie zastanawiała się wiele; po prostu machnęła różdżką, usiłując rozproszyć magię dążącą najwyraźniej do zasypania całego pokoju stertą ołówków.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#6
14.09.2023, 00:09  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.09.2023, 00:11 przez Brenna Longbottom.)  
W nawyku Brenny w ogóle leżało używanie zdrobnień, pieszczotliwych określeń, czy nawet szukanie z rodziną i przyjaciółmi kontaktu fizycznego. Pozornie była najbardziej otwartą istotą pod słońcem, chociaż w istocie ukrywała przed światem całkiem sporo. Ale i do tego świata zwykle wychodziła z otwartymi ramionami.
Mav ten nawyk częściowo przejęła, przynajmniej w stosunku do Brenny. Dość łatwo było więc zorientować się, jaką symbolikę miał mieć ten prezent.
- Dziękuję, Mavy, jest śliczny – zapewniła, zakładając pół naszyjnika, by zrobić kuzynce przyjemność. Rzadko nosiła takie ozdoby, z różnych względów, ale ta miała swoją symbolikę, była naprawdę piękna, właściwie to doskonale pasowała do Brenny i kobieta mogła nosić ją od czasu do czasu. Drugą część podała Mavelle. – Znowu życzenia? – zakpiła lekko, pochylając się lekko. Zawahała się, bo tak naprawdę pośród jej życzeń na przód wybijało się tylko to jedno, jakie wyszeptała do Mavelle pod spadającymi gwiazdami: niech będą bezpieczni. O co realnego miałaby prosić?
Wszystkie jej życzenia zdawały się bardzo proste i zarazem równie nieosiągalne, jak gwiazdy na niebie. W końcu jednak Brenna dmuchnęła, i płomyk na świecy zgasł.
Niech znajdzie się sposób na cofnięcie tego chłodu.
Sięgnęła po pączka i już, już miała go ugryźć… gdy jej uszu też dobiegło zamieszanie. A chociaż posiadłość Longbottomów była jednym z najbezpieczniejszych miejsc na wyspach, ustępującym bodaj tylko Hogwartowi i Ministerstwu, to Brenna i tak natychmiast usiadła na baczność. A sekundę później, z różdżką w dłoni, wciąż w piżamie, wędrowała za kuzynką. I kiedy zajrzała do jej pokoju, na sypiące się ołówki…
- …kupiłaś to na Horyzontalnej? – spytała, tknięta nagłym przeczuciem. Wspomnieniem, nie tak dawnym przecież, własnego lusterka, które pękło i zasypało wszystko setkami odłamków. To wyglądało na podobne zaklęcie… podobną klątwę. Brenna niemal natychmiast uniosła różdżkę i machnęła nią, raz i drugi, usiłując rozproszyć magię. Nie była już nawet zaskoczona czy poirytowana… miała po prostu taką myśl… No naprawdę? Poważnie? Czy to znowu się przydarza? – Na litość Merlina, skontroluję ten sklep od piwnicy aż po sam strych i jeżeli znajdę jeszcze coś takiego, zadbam, żeby cofnięto im licencję na sprzedaż. Co oni sprzedają? Skąd to wzięli?
Oto panny Longbottom już po raz drugi miały okazję natknąć się na jeden z przeklętych przedmiotów, pochodzących z kolekcji nieco walniętej, ewentualnie wybitnie złośliwej czarownicy Iony. Jeden z psów, widząc zamieszanie, przewinął się pod nogami Brenny i rzucił do ucieczki.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#7
15.09.2023, 21:50  ✶  
Pokręciła lekko głową – jak już mówiła, nie było za co dziękować. Ot, drobny dar od serca, przy okazji podkreślający ich relację. Słońce i promienie. Niby coś osobnego, a jednak powiązane ze sobą. Uśmiechnęła się szerzej, odbierając drugą połówkę naszyjnika; nawet się nie zastanawiała, tylko oczywiście musiała od razu zawiesić go na swej szyi.
  - No jak, tort, świeczka i żadnych życzeń? Tak być nie może – rzuciła lekkim tonem. Aczkolwiek fakt, życzenia… oddały je już spadającej gwieździe, teraz pojawiła się kolejna okazja. Inna sprawa, czy cokolwiek z tego zadziała, ale, ale… w świecie pełnym magii – może i takie życzenie może mieć noc, nawet jeśli machanie różdżką nie miało z nim nic wspólnego? Niby wiedziała, że to głupie zwyczaje, najzwyklejsze przesądy i nic więcej, które się wzięły nie wiadomo skąd (bo nie miała zapału, żeby drążyć takie tematy, nie potrzebowała tego do szczęścia), a jednak…
  … jednak była w tym jakaś iskierka nadziei. Może to właśnie to leżało u podstaw różnych obyczajów, mających przynieść w ten czy inny sposób szczęście? Może… niewiara splatała się z wiarą, nawet jeśli ta ostatnia była spychana gdzieś w kąt, wyrzucana ze świadomości.

  Ołówki uparcie nie chciały przestać się sypać. Jeden uderzał o drugi i nagle pojawiały się kolejne, te uderzały o następne i znowu, jeszcze kolejne. Jakim cudem ta klątwa nie uaktywniła się wcześniej, gdy Mavelle sama korzystała z tego pudełka? Nie miała pojęcia, zresztą, już mniejsza z tym, byleby te cholerstwa przestały się mnożyć! I tak już się narobił zapas na parę długich żywotów, którym z powodzeniem można by było obdarować co najmniej parę osób.
  I liczba ta stale się zwiększała.
  - Emm… tak – przyznała, po raz kolejny próbując rozproszyć magię coraz bardziej zaśmiecającą jej pokój. Żeby to… - Wiesz co? Weź mnie może ze sobą? – podsunęła z pewną irytacją w głosie. Raz to przypadek, dwa, zbieg okoliczności, trzy – celowe działanie. Ale wolała nie czekać na „trzy”, tylko uprzedzić fakty, zanim okaże się, że jakiegoś czarodzieja trafiła klątwa o wiele paskudniejsza niż to, z czym miały do czynienia.

Rozpraszanie
Rzut Z 1d100 - 25
Akcja nieudana

Rzut Z 1d100 - 67
Sukces!
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#8
15.09.2023, 22:33  ✶  
Może było to swego rodzaju myślenie magiczne mugoli – szukanie odrobiny magii, brakującej w ich codzienności. Bo przecież, z tego co Brenna wiedziała, to był ich zwyczaj, który niektórzy czarodzieje przejęli. Chcieli czasem uwierzyć w odrobinę magii.
Było coś zabawnego w tym, że najwyraźniej czarodzieje też tego potrzebowali. Szukania czegoś więcej poza własnymi zdolnościami. Może faktycznie nadziei. Ostatecznie czasem mieli wyłącznie ją. Dlatego Brenna zdmuchnęła tę świeczkę, bez wiary, że pragnienie uleci wraz z dymem ku niebu i się spełni… ale z jakąś nadzieją, że może zdołają z czasem sprawić, że właśnie tak się stanie.
Nie miała jednak okazji zbyt długo na ten temat rozmyślać, kiedy popędziła za Mavelle do jej pokoju. Zaklęcie, które rzuciła sama Brenna, nieco spowolniło proces mnożenia się ołówków, ale dopiero czar Bones je zatrzymał. Podłoga była jednak wciąż zaścielona całym mnóstwem przyborów do rysowania. Oczywiście, miały pewnie za jakiś czas zniknąć, ale w tej chwili…
– Och, wybiorę się tam oficjalnie, więc na pewno nie sama – zapewniła Brenna z wyraźną irytacją. – Co gdyby ktoś kupił coś takiego dla dziecka? Albo charłaka? Lub kogoś, kto akurat ma prawdziwy antytalent do rozpraszania magii?
Tak, umysł Brenny miał tendencje do biegnięcia takimi ścieżkami. Można by powiedzieć, że przecież nie stało się nic wielkiego, ale jej wystarczyło, że mogło. I chociaż miała tendencje do bagatelizowania, kiedy to „mogło” dotyczyło tylko jej, to tutaj sytuacja była już bardziej skomplikowana.
Longbottom machnęła różdżką, raz, drugi i trzeci, pozbywając się magicznie namnożonych ołówków.
– Zapytam Dani, co to za klątwa. Nigdy się z taką nie spotkałam, ale skoro już ewidentnie drugi raz natykamy się na to samo, chyba warto zebrać więcej informacji, zanim pójdę spadać na właścicieli tego sklepu na podobieństwo tony cegieł – oświadczyła, po czym cofnęła się i obdarzyła Mavelle uśmiechem. Jej uszu dobiegł gdzieś trzask drzwi, dźwięk wody – najwyraźniej pierwsi domownicy zaczynali powoli wstawać. – To też tam kupiłaś? Bo chyba w takim wypadku też pokażemy te wisiorki Danielle – oświadczyła, wskazując na połówkę słońca, wiszącą na jej szyi. Ta wprawdzie nie należała do kolekcji Iony, ale Brenna przecież nie miała pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. Że pewna złośliwa czarownica puściła w świat całe mnóstwo takich przedmiotów i że żadna z nich, nieważne, co zrobi, nie zdoła w szybkim tempie zdjąć z rynku ich wszystkich…
– A tymczasem chyba pora trochę się ogarnąć i iść do kuchni, żeby poczęstować wszystkich innych słodkościami – stwierdziła Brenna. Wprawdzie obyczaje w domu Longbottomów były dość swobodne i Brennie zdarzało się jeść śniadanie w piżamie, ale prawdopodobnie dzisiaj matka będzie oczekiwała od swoich wszystkich dzieci (nie tylko Brenny i Erika) choć odrobinę bardziej oficjalnego podejścia. Na przykład założenia czegoś poza piżamą.
Dlatego Brenna skierowała się do swojego pokoju, z zamiarem zjedzenia wypieku przygotowanego przez Norę na prośbę Mavelle, a potem ubrania się i zabrania na dół tęczowego tortu.
Koniec sesji


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Mavelle Bones (1525), Brenna Longbottom (1537)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa