• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[28.05.72, zmierzch] Gdy księżyc jest ci wrogiem

[28.05.72, zmierzch] Gdy księżyc jest ci wrogiem
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#1
22.09.2023, 18:40  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.09.2024, 15:21 przez Mirabella Plunkett.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Życie to przygody lub pustka

Zmierzch zabarwił niebo na zachodzie czerwienią, a tam, gdzie było już granatowe, zamajaczył księżyc w pełni. Brenna przypatrywała się mu, z kciukami zatkniętymi w kieszenie spodni. Kiedyś – dawno temu – lubiła księżyc, tak jak wciąż lubiła gwiazdy, ale ten pierwszy od kilku lat był jej wrogiem. Od dnia, w którym natura jej brata związała się z jego zmianami. Ulegał jego mocy każdego miesiąca… tak jak dzisiaj.
Dlatego Brenna nie spała, a kręciła się w pobliżu wejścia do kryjówki, w której tkwił Erik. Wiedziała, że wejście do tej jest doskonale zabezpieczone, ale nawet dziewięć lat po ukończeniu Hogwartu nie potrafiła wyplenić w sobie obawy, że brat którejś nocy ucieknie, kogoś zabije albo przemieni i…
Nie chciała nawet myśleć, co „i”.
Tkwiła tu więc. Po prostu. Nawet jeżeli niby szalona zafundowała sobie ostatnio istny maraton niesypiania, do zwykłych dyżurów, Zakonu i tysiąca innych spraw dopisując sobie dwie nocki. Tej nocy jednak i kolejnego ranka nie pracowała – Rhynda, układająca grafiki, doskonale wiedziała, że pełnia wyłącza z obowiązków nie tylko Erika, ale i jego siostrę.
Opuściła wzrok i kopnęła jakiś kamyk, który potoczył się po trawie wilgotnej od rosy.
– Wiesz, że możesz wracać do łóżka? – spytała, zerkając na Mavelle. – Nie ma potrzeby, żebyśmy obie tu tkwiły. Nie przewiduję ataku śmierciożerców, a ty… no wiesz. Jeszcze nie potrafisz w pełni kontrolować przemiany, a ja po prostu niedługo się przemienię.
Powodem, dla którego Brenna pragnęła zostać animagiem, była przemiana brata. Nie była nawet pewna, czy forma, w jaką się zmieniała, naprawdę była jej formą – czy stała się wilczycą, bo była zwierzęciem stadnym i starała się chronić innych – czy może pragnienie, by w razie potrzeby chronić Erika, było na tyle przemożne, że na to wpłynęło.
Wilkolaki rzadziej atakowały zwierzęta i zwierzę miało większą szansę uspokoić wilkołaka… Przynajmniej tak czytała, bo na całe szczęście nie musiała nigdy sprawdzać tego w praktyce.
– Czy może przywędrowałaś tu za mną, bo chcesz wziąć mnie w krzyżowy ogień pytań? – dodała, obdarzając kuzynkę bladym uśmiechem. Wczoraj na te nie było za wiele czasu, bo Brenna biegała w tę i z powrotem do Ministerstwie, a potem po magicznym Londynie.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#2
23.09.2023, 16:52  ✶  
Bones milczała o tym jak zaklęta, ale księżycowy kalendarz miała w małym palcu. Nie tylko ze względu na Erika, ale również i kogoś innego, kogoś, w którego stronę myśli biegły niemalże bezwiednie, gdy stawała obok Brenny.
  Tak, w zasadzie w teorii tak powinna była zrobić. Wrócić do łóżka. Albo zająć się psami, książką, przelewaniem chaotycznych obrazów na papier, czymkolwiek innym. Nawet i odbieraniem pracy Malwie poprzez rzucenie się w wir gotowania, nie wiadomo po co, na co, dlaczego. No dobrze, „po co” to jednak może i miało odpowiedź – żeby zjeść.
  Tylko że to były ilości znacznie wykraczające poza możliwości jednej osoby. Albo i dwóch.
  - Wiem – odparła cicho, nie patrząc póki co na siostrę. Jej spojrzenie kierowało się gdzieś w stronę horyzontu, jeszcze czerwonego, ale czerwień ta gasła z każdą chwilą, niemalże niepostrzeżenie.
  Noc pełni.
  Noc wilkołaków.
  Oczywiście że sama nie mogła towarzyszyć komukolwiek – może i transmutacja nie była nieznanymi dla niej wodami, to jednak wciąż: przemienić jedno w drugie, a nakłonić własne ciało do przybrania zgoła innej formy, to dwie różne rzeczy.
  I rozsądniej było z tym nie przeginać – ot, po prostu potrzebowała czasu i wprawy.
  - A nie mogę po prostu przyjść i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze? – uśmiechnęła się blado, zerkając z ukosa na siostrę. Musiało być dobrze. Już tyle pełni za nimi… więc i kolejna miała nadejść i przeminąć, bez komplikacji, jak miała nadzieję.
  - Zresztą, promyczku, jestem pewna, że jakbyś chciała się tym podzielić, to już byś to dawno zrobiła – dodała po chwili i zawahała się krótko – Aczkolwiek nie powiem, zdziwiłam się nieco, kto najwyraźniej okazał się twoim wybrankiem podczas Beltane – uzupełniła myśl. Bo mimo wszystko, zdawała sobie sprawę z tego, iż Longbottom nie brała udziału w takich rzeczach. A już na pewno nie z kimś, kto oficjalnie był zaręczony.
  Nie osądzała jednak; jakżeby mogła? Sama przecież oddała wianek osobie, do której – jak wielokrotnie się zarzekała – nie miała zamiaru już nigdy powrócić. Choć teraz te zamiary stały pod znakiem zapytania. Ot, zakładnik w walce rozumu z sercem.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#3
23.09.2023, 17:18  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 23.09.2023, 17:30 przez Brenna Longbottom.)  
– Żeby jeszcze Erik tak do tego podchodził – parsknęła, spoglądając na Mavelle. A potem skrzywiła się, kiedy kuzynka wypowiedziała kolejne słowa. – Na litość bogini, wypluj to. Za kogo ty mnie masz? Przecież był zaręczony. Ani ja nie jestem nim zainteresowana, ani on nawet za tysiąc lat nie będzie zainteresowany mną, po prostu wyczuwa wszystkie te razy, kiedy ziemia się pode mną rozstępuje i lecę piętro niżej albo do dziury pełnej nieumarłych. Dostał ten wianek, żeby sobie poszedł, dla niego to była okazja udowodnienia, że och, wejdę tam szybciej niż Alastor… co mu nie wyszło… a ja… ja zobaczyłam Danielle z Rookwoodem – westchnęła, odwracając wzrok i wsuwając ręce do kieszeni. Wiedziała, że zareagowała dość gwałtownie, kiedy kuzynka ją zawołała, ale po prostu tamtego wieczoru zdawała sobie sprawę z tego, że dojdzie do ataku. Że nie wszyscy, którzy są na tej polanie, wyjdą z niej żywi. I bardzo nie podobało się jej, że kuzyn Charliego i śmierciożercy Rookwooda, stoi tuż obok Danielle Longbottom.
– Fineas Rookwood był śmierciożercą. Nie mogę tego udowodnić, ale widziałam to. I sądzę, że wkopał go w to ojciec – mruknęła, kopiąc kolejny kamyk. Może nie opowiedziała Mavelle historii Charliego, przyjmując, że to, czym chce się podzielić, to wybór tylko Charlesa, ale o tym, że znalazła z Patrickiem ciała Christie i Fineasa, zabitych przez śmierciożerców, Bones już wiedziała. – Niby o niczym to nie świadczy… bo wiele rodów czystej krwi jest podzielonych… ale Chester Rookwood bardzo wyraźnie pokazał, jak pogardza Thomasem. Jeżeli nawet nie biegają w białych maskach, bo chyba Harper nie przegapiłaby tego we własnym biurze, to na pewno przynajmniej po cichu go popierają. Podeszłam ją odciągnąć na bok, bo bałam się, że spędzi resztę wieczora z nim, a... wiedzieliśmy przecież, że nastąpi atak.
Brenna jakoś wciąż nie zdobyła się, by opowiedzieć o tym wszystkim Danielle. Mogła, powinna, ale Dani zdawała się rozsypywać po trochę od śmierci ojca i kobieta nie wiedziała, co zrobić, aby jej pomóc. Miała niejasne przeczucie, że wciąganie ją w tak mroczne sprawy, w sieć podejrzeń i opowieści o najciemniejszych z miejsc, w żaden sposób taką pomocą by nie było.
Powiedziałaby, gdyby ta spytała. Ale Danielle nie zadawała pytań. Może nie chciała wiedzieć.
A może obwiniała Brennę o to, że tamtego dnia poprosiła, aby Derwin był z nimi na Polanie Ognisk.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#4
23.09.2023, 23:50  ✶  
- Brennie, powiedziałam tylko, że się zdziwiłam – odetchnęła głębiej, decydując się na objęcie siostry jedną ręką – Chociaż, bardziej chyba zdziwiło, że w ogóle wzięłaś udział w tym rytuale – przyznała po krótkiej chwili. Bo naprawdę, choć kuzynce życzyła jak najlepiej – również i trafienia na mężczyznę lepszego niż wybrało jej serce – to jednak znała ją na tyle, żeby zdawać sobie sprawę z tego, iż takie sabaty to nie bajka Longbottom. To byłoby bardziej w stylu Bones – zabawić się tej jednej nocy… i w zasadzie na tym poprzestać, chyba że akurat była z kimś związana.
  - Tak że nie martw się, nie osądzam i nic sobie nie pomyślałam. Naprawdę. Nie ma mnie w tej kolejce do „za kogo ciebie mania” – dodała miękko – I mówisz tak, że zaraz zacznę mu współczuć – dodała zaraz lżejszym tonem, starając się to obrócić w żart.
  Bo może nie dość trafnie dobrała słowa, ale – i mogła to przysiąc na Panią Księżyca i wszystkich innych bogów – że nie miała nic złego na myśli.
  - Rozumiem – stwierdziła po krótkiej chwili milczenia. Tak. Niby to o niczym nie świadczyło, niby dzieci niekoniecznie dzieliły grzechy ojców. Ale nie mogłaby – i nie chciała wręcz – bronić Rookwodów w jakikolwiek sposób. Tak, w obecnych czasach tak naprawdę wystarczyło jedno zgniłe jabłko, żeby rzucić cień podejrzenia na całą jabłoń, a cień… cień to już było dość wiele, żeby nie pokładać zaufania w poszczególnych ludziach.
  Niekoniecznie ich osądzać i szukać dowodów na domysły, ale właśnie: zachowywać rezerwę. Co najmniej. A Chester to już w ogóle, dał taki popis stulecia, że aż się trochę dziwiła, że jeszcze nie wylądował na dywaniku i nie sprawdzono porządnie, czy przypadkiem nie ma „uroczego” tatuażu na rąsi. Nie po to słała listy i siedziała dość długo nad raportem, żeby mu tak po prostu uszło to na sucho…
  … może musi się zakręcić i pociągnąć za język, wybadać sprawę? Z drugiej strony, w teorii nic jej do spraw Biura Aurorów… a Harper w ciemię bita przecież nie była.
  - W istocie, wiedzieliśmy – przyznała chmurnie. Gorzej, że z tej wiedzy na dobrą sprawę niewiele im wyszło. I tak polała się krew, i tak Voldemort zyskał, co chciał, choć próbowali przecież mu przeszkodzić, ze wszystkich sił.
  - To wygląda na coś poważnego? – spytała niby od niechcenia. Niby wiedziała, że serce nie sługa, ale jednak Rookwood… cholera by to.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#5
23.09.2023, 23:59  ✶  
Brenna starała się nie wypalać drzewa wraz z wszystkimi owocami, bo jedno jabłko było zgniłe. Ale zarazem wiedziała, że musi być ostrożna – że wszyscy muszą. Był to obowiązek nie tyle wobec siebie samej, a tych, którzy ją otaczali. Nie mogli podejmować zbędnego ryzyka, bo zbyt wiele by kosztowało. Między innymi dlatego nigdy nie poprosiła o wsparcie dla Zakonu na przykład Victorii Lestrange: bo znała poglądy jej matki i wiedziała, jak Victoria jest głęboko związana z rodziną. Nie zmieniało to jednak w żaden sposób uczuć samej Brenny wobec przyjaciółki.
– Chyba jest czego – roześmiała się, kierując spojrzenie ku zachodzącemu słońcu. Tak naprawdę sama mu współczuła, dużo bardziej niż sobie, głównie z powodu Elaine właśnie. – Nie wiem, Mavy, nie spodziewałabym się niczego poważnego. Po prostu wyglądało na to, że bawią się razem, więc sądziłam, że może… ale wtedy pojawił się Sam Carrow, na szczęście.
Brenna nie zdawała sobie sprawy z tego, jaka zażyłość łączyła Ulyssesa i Danielle. Wiedziała tylko, że się znali i że Dani go lubiła. Ale nie była aurowidzem, jak kuzynka. I chociaż chętnie plotła, chętnie rozmawiała, to nigdy nie próbowała na siłę zmuszać bliskich do zwierzeń. Jedynie zawsze starała się zasygnalizować, że jest gotowa ich wysłuchać. I milczeć o wszystkim, co usłyszy, bo nie, nie rozpowiadała każdej rzeczy, jakiej się dowiedziała.
– Chciałabym z nią porozmawiać, ale mam wrażenie, że po prostu nie jest gotowa – westchnęła jeszcze, zadzierając głowę bardziej, by odnaleźć księżyc.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#6
24.09.2023, 00:24  ✶  
Już za czasów pokoju niewypalanie całego drzewa nie było takie proste, ale teraz? Teraz zdecydowanie potrzeba było o wiele więcej rozwagi, większego uwypuklania bieli i czerni, minimalizowanie szarości. Przynajmniej w kwestii, komu można ufać, a komu nie.
  Bo jeśli chodziło o działania, jakich się podejmowano… cóż, tu już brodzili w otchłaniach szarości. Nie każdy czyn był krystalicznie dobry, nawet jeśli dokonany w najlepszych możliwych intencjach. Nawet to jej wytknięto w Limbo: serca nie są czyste, ale intencje…
  Zadrżała lekko, z tłumionego śmiechu.
  - Zwłaszcza że, obawiam się, dostał tę porcję muffin, dla których zabrakło boczku – dodała niby to śmiertelnie poważnym tonem. Mhm, zabrakło, mhm, może jeszcze przypadkiem te „wybrakowane” wypieki trafiły na bardzo konkretne biurka?
  Odetchnęła głębiej. Carrow. Carrow był lepszy niż Rookwood i… ciekawe, jak blisko był spokrewniony z tym Carrowem, na którego natknęła się na bagnach? Z drugiej strony, Bones tutaj akurat nie zdawała sobie sprawy z tego, kim tak naprawdę był trup z Mokradeł, więc też trudno, żeby patrzyła na Samuela równie podejrzliwie, jak na Rookwooda.
  Co nie znaczyło, że była skłonna bezwarunkowo zaoferować jakiekolwiek zaufanie. Bo w momencie, gdy Warownia stała się azylem, pojawiło się o wiele więcej sekretów, które należało chronić. A to, niestety, wiązało się również z przyjrzeniem się tym, którzy kręcili się wokół bardzo, bardzo blisko.
  - Dopiero co straciła ojca – przypomniała odruchowo, choć przecież Brenna zdecydowanie musiała o tym pamiętać – I może po prostu potrzebuje więcej czasu? – bo rany przecież leczył czas, zwłaszcza tego rodzaju.
  Nie, nigdy nie miały one w pełni zniknąć, pozostawiając po sobie blizny – ale przynajmniej ból ulegał stępieniu...


!pęknięcia
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#7
24.09.2023, 00:24  ✶  

Koszmar Harper


Biegł w waszym kierunku. Tak szybko, że ciężko wam było zareagować. Mężczyzna pozbawiony głowy szarżował w was całą swoją mocą, a kiedy zetknął się z wami... okazał się niematerialny. Pozostawił po sobie dziwne uczucie chłodu, które nie opuściło was do końca dnia, ale nie zrobił wam krzywdy. Wbiegł pomiędzy drzewa i nie mogliście go już odnaleźć.

To było tylko wrażenie, ale nie opuszczało was na krok - zdawało wam się, że czegoś lub kogoś szukał.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#8
24.09.2023, 00:38  ✶  
– Ściągasz – roześmiała się Brenna. – Ode mnie Stanley dostał kiedyś pączka bez nadzienia – dodała, posyłając kuzynce szelmowski uśmiech.
Otworzyła usta, by powiedzieć, że wie, że rozumie – i że przecież nie naciska. Bo nie naciskała. Próbowała dać Danielle przestrzeń. Po prostu jednocześnie miotała się, ponieważ wcale nie była pewna, czy to dawanie przestrzeni to nie zostawianie jej samej sobie. Starała się być obok i sygnalizować, że jakby coś…
Czasem tak mało rozumiała ludzi.
Nie zdążyła jednak, bo przed nimi pojawił się…
…ktoś.
Z ust Brenny wyrwał się zduszony okrzyk, kiedy dostrzegła sylwetkę bez głowy. Nie rozpoznała Greybacka – nawet jeżeli kiedyś go spotkała, to w tej chwili była zbyt zaskoczona, aby być w stanie zrozumieć, z kim ma do czynienia. Zresztą dłoń Brygadzistki natychmiast sięgnęła do kieszeni, palce zacisnęły się na różdżce, a protego rozświetliło półmrok w tej samej chwili, w której mężczyzna na nie wpadł… tyle że… nawet nie chodziło o to, że nie zdążyła – a chyba by się i tak spóźniła, bo był szybki, nazbyt szybki – ale że protego nie mogło go zatrzymać. Przemknął pomiędzy nimi, wypełniając ciało Brenny chłodem, tak jak wtedy, kiedy przeniknął przez nią duch, albo gdy trochę za długo obejmowała Mavelle na dachu.
Brenna obróciła się.
Wahała się tylko przez ułamek sekundy – i to wahanie wynikało wyłącznie z tego, że za plecami zostawiała kryjówkę brata, przy której zwykle wiernie pełniła straż. Ale to było coś, czego po prostu nie mogła zignorować. Duchy nie były czymś niezwykłym w ich świecie, tyle że to nie był duch, nie wyglądał na ducha, przynajmniej nie na pierwszy rzut oka. Brenna spojrzała na kuzynkę, ale nic nie powiedziała. Runęła do przodu, przemieniając się w pół ruchu, już nie kobieta, a wilczyca, rzuciła się w ślad za mężczyzną, dalej i dalej, aż znikł między drzewami.
Choć masa woni bombardowała czuły, wilczy nos, to nie czuła jego zapachu. I chociaż ruszyła za nim szybko, to… to kiedy wbiegł między drzewa, już nie mogła go zobaczyć. Przyhamowała, i zmieniła się, czekając, aż dogoni ją kuzynka, chociaż wpatrywała się przed siebie, tam gdzie sylwetka rozpłynęła się w ciemnościach zapadającej nocy.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#9
24.09.2023, 15:15  ✶  
Zaśmiała się znów. Bo Stanley, ten sam Stanley, został uraczony identyczną porcją muffin bez bardzo istotnego składnika, jakim był boczek. Ale nie zdążyła podzielić się tym faktem, że tenże brygadzista zdecydowanie nie ma względów u panien z rodu Longbottom, że ewidentnie żywią do niego jednako „ciepłe” uczucia.
  Szczegół, że ten coś o truciznach przebąknął, i tak, nie zamierzała zapomnieć o przekreślonych słowach.
  Pojawienie się „kogoś” było czymś niespodziewanym. Ktokolwiek to był – bez głowy jego tożsamość pozostawała raczej niemożliwa do ustalenia. Kimkolwiek był, szarżował na nie i zadziałały tu szlifowane od lat odruchy. Nie musiała się zastanawiać nad tym, jak zareagować; dłoń automatycznie skoczyła do różdżki, błysnęło zaklęcie, które mało go odrzucić, ale, ale… przeniknęło go tylko, pomknęło dalej, skończyło gdzieś w przestrzeni, nie odnalazłszy swego celu.
  I duch – bo najwyraźniej chyba tym był – przeniknął przez nie, pozostawiając po sobie uczucie podobne do tych z lat Hogwartu, kiedy przypadkiem przechodziło się przez chociażby Bezgłowego Nicka.
  Nie dość, że i tak jej było zimno i tak, to teraz – choć wydawało się to niemożliwe! - miała wrażenie, że temperatura spadła o kilka dobrych stopni. Ale nie to było istotne, tylko… właśnie, nie sprawiał wrażenia, żeby tym duchem był, nie od razu. Zresztą, skąd – do cholery – się tu wziął?
  Nie potrzebowały słów, żeby się zrozumieć. Wystarczyło spojrzenie, żeby zgodnie pognać tropem tego bytu. Nie, nie przemieniała się, zresztą w jej przypadku i tak coś takiego na ten moment nie było możliwe, a już na pewno nie w takim tempie. Choć tyle, że nie potrzebowała zwierzęcej formy, by podążać za zapachem…
  … którego nie było. Nie było. Nie wyłapywała żadnej obcej woni, niczego, co sugerowałoby, że bezgłowy naprawdę podążył tędy, ba, że w ogóle istniał. Chyba że miała jakieś omamy? Nie, Brenna też to widziała, omamy odpadały...
  Pobiegła, pewnie że tak, znacznie wolniej niż byłoby to możliwe na czterech łapach, ale… nie było go. Nie było.
  - Jasna… też nic nie wyczułaś? – spytała, przystając obok Brenny. Machnęła różdżką, przywołując światło mające rozświetlić mrok lasu – choć nie miała wielkiej nadziei na to, że coś dostrzegą. Nawet jeśli, jakimś cudem… to pewnie tylko jego widmowe plecy.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#10
24.09.2023, 15:32  ✶  
Nie wyglądał jak duch. Wydawał się prawdziwy – przynajmniej przez moment. Był jednak przy tym niematerialny i niósł ze sobą dziwne uczucie chłodu… które towarzyszyło Brenne i teraz, kiedy znikł między drzewami, a ona zdążyła dwukrotnie zmienić formę.
Zdawało się przenikać aż do kości. To było zimno, którego nawet ona nie potrafiła zignorować, chociaż wciąż sięgała po tak zimne ręce przyjaciół z Limbo.
– Nie – powiedziała Brenna cicho, wciąż w półklęku, wciąż zapatrzona w mrok lasu. Gdy Mavelle rzuciła lumos, ona też machnęła różdżką, ale nie próbowała przywołać światła. Z jej różdżki posypały się złociste iskry, zawirowały wokół niej. Czy jednak zaklęcie zostało rzucone niepoprawnie, czy nie było tu żadnych śladów, które można by znaleźć… nic nie zobaczyły. – Sądzisz, że to może mieć… coś wspólnego… z tym co się dzieje? – stwierdziła, powoli się podnosząc. – Wy wychodzicie z Limbo. Drzewo wyrasta na polanie ogni. Pojawiają się widma. Mugole widzą jakieś dziwne rzeczy. Cholera, to jakby rwała się granica między naszym światem… a czymś jeszcze? – powiedziała, dość nieporadnie, jakby nie potrafiła ubrać w słowa tych wszystkich myśli, które kłębiły się jej w głowie.
Po czym odwróciła się, chwyciła kuzynkę za zimną rękę i pociągnęła ją z powrotem, szybkim marszem, tam skąd przyszły. Nie tylko nie mogły w ciemnościach zostać tutaj, w oddaleniu od bezpiecznego miejsca.
Jeżeli działy się tak dziwne rzeczy, musiały pilnować wejścia do kryjówki Erika.
– Musimy potem wspomnieć o tym reszcie – oświadczyła cicho. Brenna wiele rzeczy kryła, ale nie lubiła niepotrzebnych tajemnic. A to była niepotrzebna tajemnica. Każdy w domu powinien wiedzieć, co zobaczyły i każdy powinien być gotowy…
…na co?
Może to tylko złudzenie.
Może to tylko duch.
Wciągnęła w płuca chłodne, nocne powietrze. Słońce już znikło za horyzontem, księżyc w pełni błyszczał na ciemnym niebie. Jedynym źródłem światła poza jego bladym blaskiem była teraz różdżką w ręku Mavelle.
– Może to dziwne, ale zdawało mi się, że kogoś szukał – szepnęła. – I może to głupia propozycja, skoro nie miał głowy, ale dałabyś radę narysować jego sylwetkę? Ubranie?


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Mavelle Bones (1760), Brenna Longbottom (2023), Pan Losu (77)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa