24.09.2023, 15:12 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.09.2024, 15:22 przez Mirabella Plunkett.)
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Życie to przygody lub pustka
[Polowanie na widma. Widma to marni współlokatorzy
wiadomość pozafabularna
Opowiadanie na podstawie informacji od MG. Dodatkowy wątek do sesji – Knieję przeszedł krzyk Mildred Found. Związany z tym, że Brenna odkupiła jej dom, by ulżyć kobiecie oraz przy okazji zyskać okazję do badania widm. Opowiadanie rozpisane w celu udostępnienia Departamentowi Tajemnic do przebadania miejsca, gdzie przebywały widma.Wciąż za mało.
Brenna machnęła różdżką, starając się wyczarować jeszcze więcej ruchomych pędów, chociaż wokół niej było ich już pełno. Poruszały się w sposób sugerujący, że złapałyby każdego, kto próbowałby się do nich zbliżyć.
– Całkiem przyzwoicie – ocenił Jeremiah Longbottom. Ojciec Brenny, w mundurze Brygady, opierał się o pobliskie drzewo. Ręce splótł na klatce piersiowej i przypatrywał się zaklęciom, rzucanym przez córkę. Ona też miała na sobie mundur – stąd się tutaj aportowali, zamiast spacerować – bo z racji na zakaz wchodzenia do Kniei, wolała, żeby było jasne, że ma prawo tutaj przebywać.
– Przyzwoicie? Są zajebiste.
– Nie wpadaj w pychę. Trochę mocniejszy ruch nadgarstka – poinstruował ją surowym tonem (Brenna miała wrażenie, że zawsze mówił surowym tonem), a ona znów spróbowała (chociaż była pewna, że ruch jej nadgarstka jest dostatecznie mocny i ojciec po prostu musi znaleźć coś, z czego będzie niezadowolony), skupiając się z całych sił. Na zaklęciu i na myśli o pnączach z bajki o Śpiącej Królewnie, które spowiły całe królestwo. Jak zazdrościła tamtej wiedźmie jej mocy…
Ciągle nie mogła sobie wybaczyć, że podczas Beltane dała radę związać co najwyżej nogi śmierciożerców. Nogi, kurwa, nawet nie ręce, mogli dalej czarować i rzucać zaklętymi palami w jej kuzynkę. To nie miało prawa się powtórzyć. Potrzebowała więcej.
Wykorzystywała więc każdy moment na ćwiczenia, a skoro i tak przyszli na miejsce spotkania z Departamentem Tajemnic pół godziny wcześniej… mogła potrenować pod okiem dużo bardziej doświadczonego ojca.
Pnącza pomiędzy zaczęły rosnąc, rosnąć, oplotły najbliższy pień, poruszały się, rozrastały dalej aż Brenna sama uniosła nieco brwi, bo najwyraźniej zainspirowanie się bajką okazało się zadziwiająco skuteczne, nie widziała wcześniej takich efektów i…
…rozległ się trzask.
Brenna szybko rzuciła czar rozpraszający, pozbywając się wyczarowanych pnączy – a raczej ich części, bo nie znikły wszystkie, jej kształtowanie było znacznie lepsze niż rozpraszanie – i odwróciła się w stronę źródła hałasu, wyciągając różdżkę przed siebie. Jej ojciec ten sięgnął po własną, w głęboko zakorzenionym odruchu. Byli w lesie, tej jego mugolskiej części jeszcze (choć upewnili się, że nikt się tu nie kręci), i nie spodziewali się zagrożenia, a pracowników Departamentu Tajemnic. I rzeczywiście, to dwójka Niewymownych wyłoniła się spomiędzy drzew. Brenna zmierzyła ich spojrzeniem, opuszczając różdżkę. W duchu odetchnęła z ulgą, przekonując się, że przynajmniej jeden z nich, Leon Thompson, nie był czystej krwi. Nie był nawet członkiem jednego z bardziej prominentnych rodów półkrwi.
Wiedziała, że wyciągnięcie z nich informacji będzie trudne, ale dobrze wiedzieć, że pewnie informacji tych nie dostaną też śmierciożercy.
– Dzień dobry panom. Tak, jak wspominałam w zgłoszeniu… mój dom został opanowany przez widma, na temat których niewiele wiemy. Być może przyjrzenie się okolicy państwu dostarczy więcej informacji na temat tego fenomenu, a mnie… mnie umożliwi przejęcie ziemi z powrotem, że tak się wyrażę. Widma nie są najlepszymi współlokatorami – oświadczyła Brenna, kiedy mężczyźni się przywitali i krótkie powitanie wypowiedział też Jeremiah. Mówiąc nie pierwszy i nie ostatni raz mieszała prawdę z kłamstwem, a może po prostu półprawdą. Dom był jej od niedawna i wcale tam nie mieszkała ani nie zamierzała (choć miała parę pomysłów na wykorzystanie tego domku w przyszłości). A o widmach wiedziała sporo i wiele podejrzewała: dręczyła ją myśl, że wyszły z Limbo. Że może dalej po części tam trwały.
Ale ona też nie lubiła dzielić się informacjami tak od razu. Och, chciała by Ministerstwo je miało i zamierzała zdać stosowne raporty. Ale udając absolutną niewiedzę, miała nieco większe szanse na wyciągnięcie informacji.
– Jak daleko stąd jest do tego domu? I czy mamy spodziewać się ataku? – zapytał Leon, zwracając spojrzenie w stronę ścieżki, biegnącej do Kniei.
– Niezbyt daleko, na samych obrzeżach Kniei. Na ile możemy to ocenić, widma chętniej atakują osoby samotne albo pary – wyjaśniła Brenna.
– W razie problemów, prosimy, aby państwo się aportowali, a my także znikniemy – dodał Jeremiah, spoglądając na córkę. – Magia jest wobec nich dość mało skuteczna.
Brenna tylko kiwnęła głową potakująco. Oczywiście, wiedzieli już, że istnieje magia, która może jest całkiem skuteczna, ale problem polegał też na tym, że była zakazana. I chociaż Brenna nie miała żadnych oporów przed użytkowaniem patronusów w towarzystwie rodziny oraz przedstawicieli Zakonu Feniksa, choć wiedziała, że na pewno nie wydaje jej z tym taka Victoria… to dwóch Niewymownych było już absolutnie innym przypadkiem.
– Zapraszamy tędy – powiedziała, po czym pierwsza weszła na ścieżkę. Palce owinęła wokół różdżki, gdy pokonywali tę samą trasę, którą szli już wcześniej.
Najpierw przestali słyszeć śpiew ptaków i bzyczenie owadów. Brenna zwolniła wtedy nieco, spoglądając odruchowo na ojca. Ten kiwnął głową, jakby chciał potwierdzić, że też to zobaczył. Nie była jeszcze pewna, czy to oznacza, że widma wciąż tu są – zwierzęta mogły po prostu nie chcieć wracać do miejsca, w którym stwory przebywały wcześniej. Mimo to Brenna przestała narzucać mordercze tempo spaceru, i jeszcze uważniej rozglądała się pomiędzy drzewami.
Potem pojawił się strach.
Nie paraliżujący lęk, nie uczucie, które zmuszało do ślepej ucieczki. Ale był nieprzyjemny dreszcz, przebiegający po plecach. Chłód, wkradający się gdzieś do ciała, mimo tego, że majowy dzień był dość ciepły. Wiatr, poruszający gałęziami drzew, zdawał się nagle jakby cichszy. Coś głęboko w Brennie miało ochotę przywołać patronusa już, teraz, natychmiast, żeby poczuć się bezpiecznie. Skryć za promieniującym z niego ciepłem.
Gdy wyszli na polanę i zobaczyli mały domek Mildred Found, ujrzeli też pierzchające widma. Umknęły na skraj lasu, ale wciąż dało się wyczuć ich obecność. Jeden z Niewymownych zaklął, ale drugi utrzymał niewzruszony wyraz twarzy, przekrzywił jedynie głowę, jakby zobaczył coś… umiarkowanie interesującego.
– Nie wiem, czy robiły to i teraz, może już nie, ale ostatnio… mieszkały w domu. Było tak, jakby próbowały bawić się w ludzi – powiedziała Brenna. Myślała o widmach, które nosiły ubrania Mildred. O tym, że nie potrafiła ich zobaczyć w widmowidzeniu, a apare vestigum pokazywało, jakby… niektóre z nich się zmieniały? Że aurowidzenie Patricka było… niejednoznaczne. Niektóre z nich zdawały się być inne.
Miały w sobie odrobinę skradzionego życia?
– Używały jej rzeczy, jedno leżało na jej łóżko, podobno część ubrań znikła… – zrelacjonowała Brenna. Nie patrzyła już na Niewymownych, a spoglądała w dal, ku miejscu, w którym znikły te istoty. – Chcą państwo zajrzeć do środka? – spytała, ruszając w stronę domku pierwsza. Wolała nie myśleć, co by się stało, gdyby w towarzystwie jej i jej ojca zginęło dwóch Niewymownych.
Wspięła się na palce, zaglądając najpierw do środka przez okno, ale nie dostrzegła żadnych cieni. Zdawało się jej, że rzeczy są poprzestawiane, mogła jednak się mylić, była tu w końcu na razie tylko raz i to dość krótko. Potem ruszyła do drzwi i dopiero kiedy upewniła się, że nic nie wypadnie na mężczyzn spod łóżka albo z szafy, i sprawdziła obie izby niedużego domku, cofnęła się. W tym czasie obaj mężczyźni z Departamentu obserwowali widma. Zrobili nawet kilka kroków w ich stronę, choć gdy te się cofnęły, nie próbowali iść dalej. Jeden z nich rzucił jakieś zaklęcie… ale co takiego miało zrobić? Tego już żadne z Longbottomów nie wiedziało.
– Państwo niech zostaną na zewnątrz i obserwują widma. Gdyby się zbliżały, proszę krzyczeć – polecił Thompson. Najwyraźniej z nich dwóch to on wydawał polecenia. Obaj weszli do środka, podczas gdy Brenna i jej ojciec wpatrywali się w granicę lasu.
– Jak sądzisz, czemu nie atakują większych grup? – mruknęła Brenna, cicho, przechylając głowę ku ojcu.
– Być może trudno im wpłynąć na kilka osób na raz.
– Albo odczuwają strach. I wiedzą, że w grupie ludzie będą bardziej walczyć. Niewymowni pewnie nic nam nie powiedzą, co?
– Dlatego nazywają ich Niewymownymi, Brenno. Niewiele mówią.
– Taaa, tyle że te istoty są całkiem realne, napadają na ludzi i dezorganizują pracę Brygady – powiedziała Brenna z pewną irytacją. Wiedziała, że nie o wszystkim można mówić. Ale trzymanie sekretów dla samych sekretów, to już było coś innego. Obejrzała się na moment na domek, i przez uchylone drzwi dostrzegła, jak Thompson ogląda łóżko. Jego towarzysz trzymał w ręku jakiś srebrzysty przyrząd, który skojarzył się Brennie z wyposażeniem gabinetu dyrektora szkoły. Z jej ust wydobyło się westchnienie, a potem odwróciła wzrok. – Moim zdaniem wylazły z Limbo. Albo nie wylazły i częściowo dalej tam tkwią.
– Nie mam dość wiedzy, aby wyrokować.
– Cóż, wylazło stamtąd pewnie też to dziwne drzewo – dodała Brenna w zamyśleniu. – Skoro rośliny, czemu nie zwierzęta…
Milczeli oboje.
Obserwowali widma.
Widma obserwowały ich.
W końcu Brenna, chyba mając trochę dość tego nieprzyjemnego uczucia, a może tylko chcąc sprawdzić, czy to podziała, uniosła różdżkę. Jeremiah chciał chyba zaprotestować, może w obawie, że atak je sprowokuje… ale Brenna nie zaatakowała. Po prostu na granicy lasu zaczęła rosnąć pnącza, tak samo jak wcześniej, kiedy trenowała kawałek stąd. Odgradzając od nich te przedziwne istoty.
Opuściła różdżkę. Czas płynął, a ona wciąż czuła nieprzyjemny chłód. Widma dalej tu były. I może to ich wpływ, może przebywanie w Kniei, przywodziło nieprzyjemne wspomnienia – walkę na polanie, zagrzebanie żywcem, martwego chłopca i wzrok śmierciożercy…
– Skończyliśmy i możemy na razie się stąd teleportować – poinformował przedstawiciel Departamentu, opuszczając dom.
– Rozumiem – mruknęła Brenna. – W przypadku jakichś wniosków, zwłaszcza ułatwiających potencjalne pozbycie się ich, będę wdzięczna za informację. Zarówno jako detektyw Brygady, jak i osoba, która chciałaby odzyskać swoją nieruchomość…
– Na razie za wcześnie na wnioski, panno Longbottom – poinformował tylko chłodno Thompson, a ona przeczuwała, że ojciec ma rację, ale…
…i tak zamierzała próbować.
– W czerwcu tu wrócę, sprawdzić, czy odejdą, czy będą trzymały się tego miejsca. Czy któryś z panów reflektuje na sprawdzenie tego ze mną?
– Być może. Prześlę pani możliwe daty, jeśli się na to zdecydujemy. Tymczasem…
Brenna wycelowała różdżką w drzwi, zamykając je.
A potem rozległ się trzask kilku aportacji, kiedy wszyscy znikali z Kniei.
Koniec sesji
Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.