W sadzie okalającym należący do Philipa dom w Dolinie Godryka gałęzie drzew owocowych zaczęły uginać się pod ciężarem rosnących na nich owoców. Tego dnia obudził się wcześnie rano, jak jeszcze nigdy - zabarwienie nieba wskazywało na świt. Pierwsze promienie rozpoczynającego swoją wędrówkę słońca ogrzewało powoli budzącą się do życia ziemię. Zaczynało robić się ciepło, jednocześnie nie było jeszcze tak gorąco. Soczyście zielona trawa lśniła od porannej rosy. W koronach okolicznych drzew wesoło ćwierkały ptaki.
Ubrany we czerwoną flanelową koszulę w czarną kratę, z podwiniętymi do łokci rękawami, sięgającymi do kolan beżowymi szortami Philip wynurzył się z wnętrza swojego domu. Stąpając bosymi stopami po upstrzonej poranną rosą trawie trzymał w dłoniach sporych rozmiarów kosz, do którego będzie zbierać rosnące na drzewach czereśnie. Zamierzał pozostawić część tych owoców na drzewach dla szpaków i kwiczołów, dla których czereśnie stanowiły prawdziwy przysmak. Nie przeszkadzało mu to, że te ptaki upodobały sobie jego sad.
— Bell... idziesz z tą drabiną czy mam Ci pomóc ją przynieść? — Zatrzymał się w połowie drogi do drzew owocowych i obejrzał się za siebie, wołając do swojego przyjaciela. Poprosił Bella o pomoc przy zrywaniu owoców wiedząc, że on lubi wykonywać prace związane z ziemią i roślinami. Skorzysta również na tym, ponieważ w zamian za pomoc pozwoli mu zabrać dla siebie trochę owoców.