• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[12.07.1972] Kieszenie pełne czereśni | Bell & Philip

[12.07.1972] Kieszenie pełne czereśni | Bell & Philip
Lew Salonowy
Seeking to be whole
Driven by passion
Philip to mierzący 173 cm wzrostu wysportowany mężczyzna. Niebieskooki blondyn, którego znakiem szczególnym są dołeczki w policzkach i promienny uśmiech. Jego znakiem szczególnym są dołeczki w policzkach oraz promienny uśmiech. Przywiązuje dużą uwagę do swojego wizerunku, dopasowując swój ubiór do każdej sytuacji. Roztacza wokół siebie aurę niezachwianej pewności siebie.

Philip Nott
#1
04.10.2023, 23:47  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 04.10.2023, 23:47 przez Philip Nott.)  

W sadzie okalającym należący do Philipa dom w Dolinie Godryka gałęzie drzew owocowych zaczęły uginać się pod ciężarem rosnących na nich owoców. Tego dnia obudził się wcześnie rano, jak jeszcze nigdy - zabarwienie nieba wskazywało na świt. Pierwsze promienie rozpoczynającego swoją wędrówkę słońca ogrzewało powoli budzącą się do życia ziemię. Zaczynało robić się ciepło, jednocześnie nie było jeszcze tak gorąco. Soczyście zielona trawa lśniła od porannej rosy. W koronach okolicznych drzew wesoło ćwierkały ptaki.

Ubrany we czerwoną flanelową koszulę w czarną kratę, z podwiniętymi do łokci rękawami, sięgającymi do kolan beżowymi szortami Philip wynurzył się z wnętrza swojego domu. Stąpając bosymi stopami po upstrzonej poranną rosą trawie trzymał w dłoniach sporych rozmiarów kosz, do którego będzie zbierać rosnące na drzewach czereśnie. Zamierzał pozostawić część tych owoców na drzewach dla szpaków i kwiczołów, dla których czereśnie stanowiły prawdziwy przysmak. Nie przeszkadzało mu to, że te ptaki upodobały sobie jego sad.

— Bell... idziesz z tą drabiną czy mam Ci pomóc ją przynieść? — Zatrzymał się w połowie drogi do drzew owocowych i obejrzał się za siebie, wołając do swojego przyjaciela. Poprosił Bella o pomoc przy zrywaniu owoców wiedząc, że on lubi wykonywać prace związane z ziemią i roślinami. Skorzysta również na tym, ponieważ w zamian za pomoc pozwoli mu zabrać dla siebie trochę owoców.

Widmo
just forget he ever existed
Ciemne włosy sięgające ramion, niebieskie oczy i blada karnacja. Bellamy mierzy około 178 centymetrów i waży około 70 kilogramów. Nie wyróżnia się niczym szczególnym. Ubrany najczęściej w ciemne rzeczy, które również nie wyróżniają go z tłumu, gdzie czuje się najlepiej. Jedyną oznaką tego, że pochodzi z arystokratycznej rodziny, jest ilość biżuterii, którą lubi nosić.

Bell Dupont
#2
05.10.2023, 14:41  ✶  
Lato przywitało ich ciepłą pogodą, która była tak rzadka dla Brytyjczyków. Należało więc z niej korzystać, ile tylko się dało. Bell, jak zawsze o tej porze, zajmował się swoim ogrodem. Wraz z przyjściem czerwca można było obserwować wzrastające rośliny, które zasiało się na wiosnę. W swojej ogrodniczej pracy nie posługiwał się magią. Czerpał wielką przyjemność z tego, że wszystko było owocem jego ciężkiej pracy. No i jeśli postępowało się odpowiednio, to rośliny potrafiły odwdzięczyć się pięknymi kwiatami. Pielęgnował swój ogród bardzo pieczołowicie i dokładnie, wykazywał się wielką starannością i systematycznością, dlatego praca nigdy się nie nakładała, dzięki czemu miał też czas na inne rzeczy. Korzystał jednak z każdej możliwości na pracę w ogrodzie. Dlatego właśnie z zadowoleniem przyjął zaproszenie Philipa.
   Nott nie musiał go nakłaniać. Wystarczyło bowiem powiedzieć, że potrzebuje pomocy w sadzie. Bellamy nie miał sadu, więc zajmowanie się drzewami owocowymi było dla niego zawsze nowością. Wiedział, co prawda, jak miał się takimi roślinami zajmować, ale nigdy nie miał okazji, by to zrobić. Zaproszenie Philipa wydawało mu się więc idealną okazją do podszkolenia swoich umiejętności, jak również o samym spotkaniu z mężczyzną. Lubił spędzać czas z Philipem, a rzadko mógł powiedzieć, że lubił z kimś przebywać.
   Na miejscu pojawił się dość wcześnie, ale nie tak wcześnie, by jego przybycie można było uznać za niegrzeczne. Ubrany był jak zwykle na czarno. Jego garderoba pozbawiona była jakichkolwiek kolorów. Z wyboru. Bellamy uważał, że czarny był najlepszym kolorem do noszenia o każdej porze.
   – Wiesz… pośpiech jeszcze nikomu nie wyszedł na dobre – powiedział. Drabina nie należała może do najcięższych rzeczy, ale nie była zbyt poręczna, więc niesienie jej spowalniało.
Lew Salonowy
Seeking to be whole
Driven by passion
Philip to mierzący 173 cm wzrostu wysportowany mężczyzna. Niebieskooki blondyn, którego znakiem szczególnym są dołeczki w policzkach i promienny uśmiech. Jego znakiem szczególnym są dołeczki w policzkach oraz promienny uśmiech. Przywiązuje dużą uwagę do swojego wizerunku, dopasowując swój ubiór do każdej sytuacji. Roztacza wokół siebie aurę niezachwianej pewności siebie.

Philip Nott
#3
25.10.2023, 00:13  ✶  

Tak ciepłe lata należały do ulubionych pór roku Philipa i przez większość czasu w lecie mógłby spędzać na plaży, wylegując się na złocistym piasku albo wskakując do lazurowego morza. Stanowiło to dla niego idealny sposób na spędzanie wakacji. Nigdy mu się to nie znudzi. Jedynie nie przeprowadziłby się na stałe nad morze z trzech powodów: magiczny Londyn był centrum świata czarodziejów, w Anglii mieszkały wszystkie ważne dla niego osoby i gdyby zdecydował się przenieść tak daleko to kontakt z nimi były utrudniony. Wreszcie to, co wprost uwielbiał, mogłoby mu spowszednieć.

Przyjemnie było siedzieć w sadzie, nawet od tak wczesnego poranka. Nachodziła go taka myśl, że powinien rozwiesić pomiędzy drzewami hamak i wylegiwać się na nim w swoim sadzie, z schłodzoną lemoniadą albo swoimi ulubionymi lodami i jakąś ciekawą książką do czytania. Wystarczałyby mu Baśnie barda Beedle'a, do których wracał regularnie gdy tylko naszła go na to ochota.

Podczas jego nieobecności w tym domku, o wszystko dbał zarządca i zatrudniony przez niego ogrodnik. Bardzo chętnie będzie zbierać czereśnie, zamiast powierzyć to zadanie swojemu ogrodnikowi. Dodatkowo miał do tego bardzo odpowiedniego pomocnika, znającego się na roślinach jak nikt inny. Czekające na zebranie czereśnie były w dobrych rękach. Dla niego drugorzędną sprawą było zapewnienie swojemu przyjacielowi okazji do poprawienia swoich umiejętności, skoro obiecał mu udział we zbiorach owoców. Sam lubił spędzać czas z Bellem od czasu ich pierwszego spotkania w rodowej posiadłości Dupontów. Nie nudził się ani przez chwilę i wiedział, że tak będzie i tym razem. Bell okazał się naprawdę interesującym mężczyzną.

— Gdzieś to już słyszałem, ale tym razem jest wskazany... ptaki urządzają sobie w moim sadzie prawdziwą ucztę i jak na to im pozwalam w pewnym stopniu, tak nie mogą zjeść wszystkich moich czereśni. Poza tym im szybciej zaczniemy, tym szybciej skończymy i będziemy mogli odpoczywać w ogrodzie pijąc lemoniadę albo sangrię. — Stwierdził z wesołym uśmiechem, uwydatniającym znów dołeczki w policzkach. Zdecydowanie toczyła się gra o wielką stawkę. Po ciężkiej pracy będzie to doskonały odpoczynek.

— Skoro dopiero się rozstawiamy to opowiedz mi co u Ciebie słychać, ze wszystkimi szczegółami typu praca, znajomi, rodzina. — Dodał po chwili, stawiając na ziemi trzymany w dłoniach kosz. Zapytany opowie też, co u niego słychać, choć nie ze wszystkimi szczegółami. Były rzeczy, o których nie chciał rozmawiać i to nie tylko z powodu tak pięknego dnia.

Widmo
just forget he ever existed
Ciemne włosy sięgające ramion, niebieskie oczy i blada karnacja. Bellamy mierzy około 178 centymetrów i waży około 70 kilogramów. Nie wyróżnia się niczym szczególnym. Ubrany najczęściej w ciemne rzeczy, które również nie wyróżniają go z tłumu, gdzie czuje się najlepiej. Jedyną oznaką tego, że pochodzi z arystokratycznej rodziny, jest ilość biżuterii, którą lubi nosić.

Bell Dupont
#4
01.11.2023, 00:51  ✶  
Lato było wspaniałe. Uwielbiał to ciepło, chociaż w Londynie pogoda rzadko pozwalała cieszyć się gorącem. Było to pewnego rodzaju orzeźwiające, jednak od czasu do czasu miło było pozwolić swojemu ciału na to, by wygrzało się w gorących promieniach. Nie inaczej było ostatnimi dniami. Pogoda ich rozpieszczała, więc należało to wykorzystać tak bardzo, jak tylko można było. Praca w ogrodzie była jego ulubioną formą spędzania takich dni. Relaksowało go grzebanie w ziemi i rozkopywanie ogrodu. Uwielbiał pomagać swojej babci z jej roślinami, jak również zajmować się swoimi własnymi. Doceniał ten niewielki skrawek ziemi, który mu wygospodarowano. I wszystko chciał tam robić sam.
   – Och te paskudne latające potwory – stwierdził lekkim prychnięciem. Ptaki uważał za szkodniki. Nie lubił bowiem tych stworzeń, bo wydawały mu się one wyjątkowo irytujące. Wiedział jednak, że były ważnym elementem przyrody, ale nie miałby nic przeciwko, gdyby ten element wyniósł się z jego ogrodu. I owszem, większość tej antypatii wynikała z faktu, że ptactwo wyjadało mu nasiona, które ten zasiał. Ten sam kłopot sprawiały mu myszy, jednak one żerowały głównie pod ziemią i nie było ich widać. A ciężko było denerwować się na coś, czego zobaczyć nie można. Całą więc winą obarczał ptaki.
   Odłożył drabinę, gdy tylko znalazł się przy pierwszym drzewie. Nie znalazł na nim żadnych ptaków, ale nie dało się ukryć, że czerwień czereśni wyraźnie odznaczała się wśród zielonych liści. Był to niezwykle przyjemny widok, który chciało się zachować w pamięci. Bellamy przez chwilę żałował, że nie miał przy sobie swojego szkicownika, w którym mógłby narysować to, co miał właśnie przed oczyma. Wiedział jednak, że wtedy nie byłby pomocny.
   – Jest w porządku – powiedział. Nie miał zbyt wiele do opowiadania, bo jego życie było dość stałe. Na szczęście. Doceniał tę swoją prywatną monotonię i to, że niewiele się zmienia. Widząc, jak życie innych osób jest w stanie zmieniać się z dnia na dzień, cieszył się, że u niego tak się nie działo. Nie był bowiem fanem zmian. Wprowadzały one chaos, którego nie potrzebował. Zwłaszcza teraz, gdy udawało mu się trzymać Isabellę w ryzach. – Wiesz, moje życie jest równie fascynujące, co oglądanie jak rośnie trawa – zaśmiał się po chwili, bo jeśli ktoś znał Duponta wystarczająco dobrze, to wiedział, że dla niego obserwacja rosnącej trawy była naprawdę ciekawym zjawiskiem.
   – A co u ciebie? – zagaił, przerzucając spojrzenie na Philipa.
Lew Salonowy
Seeking to be whole
Driven by passion
Philip to mierzący 173 cm wzrostu wysportowany mężczyzna. Niebieskooki blondyn, którego znakiem szczególnym są dołeczki w policzkach i promienny uśmiech. Jego znakiem szczególnym są dołeczki w policzkach oraz promienny uśmiech. Przywiązuje dużą uwagę do swojego wizerunku, dopasowując swój ubiór do każdej sytuacji. Roztacza wokół siebie aurę niezachwianej pewności siebie.

Philip Nott
#5
23.01.2024, 15:44  ✶  

Doskonale znający zamiłowanie swojego przyjaciela do roślin i grzebania w ziemi oraz jego biegłość w dziedzinie zielarstwa Philip być może powinien mu złożyć propozycje odpłatnego opiekowania się należącym do niego sadem. Przeszkodą ku temu było to, że Bellamy nie był bezrobotny, tylko pracował w sklepiku zielarskim swojej babci i zajmował się sporządzaniem mikstur oraz pozostałych wyrobów na bazie ziół. Bell jest jednak człowiekiem, któremu z czystym zaufaniem powierzyłby część swoich włości pod opiekę.

— Jak na latające potwory to większość z nich teraz raczy nas swoimi trelami. Darmowy koncert. Mieszkając na co dzień na Ulicy Pokątnej nie mam takiej przyjemności go usłyszeć. Ten hałas dobiegający z tej ulicy jest nieraz nie do zniesienia... dlatego uciekam tutaj od zgiełku magicznego Londynu. Tam też nie pojeżdżę konno albo nie pójdę popływać w jeziorze. — Podchodził do tego zupełnie inaczej, niż Bellamy. Bardziej pozytywnie. W przeciwieństwie do niego spoglądał na niszczycielską aktywność ptaków nieco łaskawszym okiem. Gryzonie okazywały się dla niego już większym utrapieniem, gdyż potrafiły siać spustoszenie w domowej spiżarni. Posiadane przez niego psidwaki potrafiły poradzić sobie ze wszędobylskimi gryzoniami, które najczęściej kończyły w ich bezdennych żołądkach - w końcu były wszystkożerne.

— Mógłbyś unieść za pomocą magii ten kosz w górę? Ja będę zbierać te czereśnie. — Zwrócił się do przyjaciela, rozstawiając przyniesioną przez niego drabinę. Zanim postanowił na nią wejść to jeszcze sprawdził jej stabilność. Ostatnie czego potrzebował to spadnięcie z wysoka wraz drabiną. Stojąc już na drabinie sięgał dłonią po pierwsze czerwieniące się pośród zieleni korony drzewa czereśnie, które zamierzał wrzucać do wiklinowego kosza.

— Jak tak o tym mówisz to w jakimś stopniu chciałbym tego rodzaju stałości. Nawet jak sam nie lubię monotonności w swoim życiu. Chcę czerpać z niego pełnymi garściami. Po prostu... mam wrażenie, że straciłem kontrolę nad częścią swojego życia. — Odpowiedział swojemu przyjacielowi z ciężkim westchnięciem. Stałość wydawała się pożądana, kiedy w jego dotąd poukładane życie wkradł się prawdziwy chaos. Wszystko to przedkładało się na to, że nie układało mu się w życiu i wszystko zdawało się nie iść po jego myśli.

— Nie układa mi się wszystko tak, jak chciałbym żeby się układało. Przerwanie więzi powstałej po niedopełnionym rytuale nie uwolniło mnie od wszystkich jego następstw, ale to zbyt piękny dzień na roztrząsanie tego wszystkiego. — Odpowiedział nie spoglądając przy tym na swojego przyjaciela. Rozmawianie z nim nie przeszkadzało mu w wyciąganiu ręki ku kolejnym gałęziom drzewa i zrywaniu z nich czereśni oraz dorzucaniu ich do tego koszyka. Lakonicznie wspominając o tych wszystkich następstwach nawiązywał do skomplikowanej sytuacji między nim a Laurentem, jaka miała miejsce podczas tego rejsu Crouchów. Z tym wszystkim musiał uporać się samodzielnie. Zwierzanie się komuś również wymagało odwagi.

— Wziąłem również udział w rejsie organizowanym przez Crouchów. Typowa impreza dla bogaczy, warto było się na niej pokazać. Towarzystwo odpowiednie, atrakcje okazały się całkiem przyzwoite i smaczne jedzenie... choć sam nie przepadam za małżami. — Dodał dla zmiany tematu i zarazem podtrzymania rozmowy. Dla Philipa pokazywanie się na takich imprezach stanowiło element dbania o swoją popularność i reputację.

Tło narracyjne
koniecpsot1972
zasady korzystania
rzuty kością
Czarodziej nieznanego statusu krwi, będący baśniopisarzem oraz autorem książki Baśnie Barda Beedle'a. Żył w XV wieku, ale większość jego życia pozostaje dla nas tajemnicą.

Bard Beedle
#6
14.05.2024, 16:32  ✶  

Były takie historie, nad którymi ptaszęta na niebie płakały. Były też te, które opiewały trelami i dbały o to, by boskie promienie słońca rozgrzały skórę i przedarły się prosto do serca. Smutki, radości, obowiązki i lenistwa - były historie, które o tym opowiadały i miejsca, w których opowiadanie ich było wskazane. Jak tutaj, między drzewami pełnymi czereśni. Już pełnymi. Zniknęły bladoróżowe kwiatki, które przysłaniały gałęzie tak gęsto, że próżno było szukać jakichkolwiek liści. Ptaki, ci heroldzi niesprawiedliwości i świadkowie sprawiedliwych oraz honorowych, w tym miejscu były ledwo złodziejami żywiącymi się na słodkich owocach. Wydłubującymi nasiona z ziemi, które tak dzielnie chował w niej Bellamy Dupont. Ktoś, kto był nikim w oczach całej śmietanki towarzyskiej Londynu, ale kto był kimś w tym konkretnym miejscu. W lustrach duszy Philipa Notta wędrującego chwilową opowiastką do czasu przeszłego, żeby szybko chcieć znaleźć się w obecnym. Utopić wspomnienie o tym, że można było tonąć, w pogawędce i skupieniu się na rzeczach o wiele przyjemniejszych. Czy zbieranie czereśni tym było? Jeśli nawet Dupontowi to przeszkadzało to złego słowa nie powiedział, ale ty wiedziałeś dobrze - mógł narzekać na ptaki i nazywać je potworami, ale nie mówiłby źle o tym, co Matka Natura rodziła ze swojego łona na tych drzewach. Ten mężczyzna doceniał każdy z darów natury… przynajmniej flory. Łatwo zapomnieć, że ptaki prócz zjadania ziaren zjadały również owady, które atakowały i niszczyły wszystkie rośliny, na których się zalęgły. Które potrafiły przenosić choroby i szkodzić człowiekowi. Jeden wymiar spojrzenia - widzisz tylko skutek, ale nie dostrzegasz skutków pobocznych. Wytępienie ptactwa nie wydawało się aż takie problematyczne, ale i Dupont niekoniecznie miał do tego serce. Niektóre zaklęcia pozwalały utrzymać te szkodniki z dala od jego ogrodów, do niektórych sztuczek zadziwiająco się te paskudy przyzwyczajały i zaczynały wracać. Przegrana sprawa. Ptaki są i będą. Wraz z ptakami będą zawsze te koncerty, o których wspomniał teraz Philip. Ciemnowłosy przechylił głowę na bok w lekkim powątpieniu co do tego koncertu, albo raczej - co do tego, że ten darmowy koncert miał wynagrodzić to, że te maszkarady gotowe były zeżreć wszystkie owoce, a potem jeszcze przejeść kilogram nasion, który zostałby im rzucony. Zwątpienie rzecz ludzka, bo kto nie błądził - nie zaczynał szukać. Bellamy cenił sobie spokój, który miał w życiu i niekoniecznie oglądał się za wielkimi przygodami, niekoniecznie obracał głowę w kierunku tych tragedii związanych z Beltane. Nie dlatego, że był tak nieczuły, co chyba nawet można było mu w niektórych aspektach własnej aspołeczności zarzucić. To wszystko działo się dlatego, że kontakty z ludźmi zawsze niosły ze sobą ból i cierpienie, a jeśli odmawiasz ich przyjmowania do siebie, to czy sam nie zaczynasz wtedy cierpieć mniej? Odciąć się. Nie myśleć o przeszłości i skupiać na tym, co jest tutaj i teraz. Na tym, że nawet jeśli miał żal do niektórych elementów swojego dorastania, to nie potrafiłby narzekać, co najwyżej wzruszyłby ramionami. Ta przeszłość, te wszystkie wydarzenia, które skwitował krótkim “u mnie nic się nie dzieje” powinny się trzymać właśnie takiej płaszczyzny. To ludzie tacy jak Nott byli tutaj od tego, żeby dzielić się swoimi przygodami - tymi miłymi, ale tymi tragicznymi również. Bell chętnie by go wysłuchał, gotów był położyć dłoń na jego ramieniu. Byli tutaj potencjalnie tylko we dwójkę. Tylko oni i potworne ptaki ze swoim koncertem, którym się wpraszały na tę posesję, bo nikt ich nie zapraszał. Łatwo było mu zrozumieć, że Philip je lubił chociażby ze względu na to, że mu śpiewały. Dla niego to był trell werbli wojennych, które mu wytaczały w walce o kontrolę nad ogrodem i nad nasionami. Babka często próbowała wystawiać przeciwko nim nawet dzielnych rycerzy - strachy na wróble, które (zaczarowane) potrafiły robić różne dziwne ruchy w celu przegonienia ich od siebie.

- Życie bez ogrodu to ciężkie życie. - Uśmiechnął się lekko. Był to żart, bo przecież Nott miał swoje hobby, pasje i zajęcia i jakoś nie wyobrażał go sobie dłubiącego łopatką w ziemi, umorusanego po łokcie w torfie, jak on sam czasami kończył. Jak tu więc nie lubić czerni, gdy czarna była żyzna ziemia, która rodziła najpiękniejsze z róż? Tak jak nie wyobrażał sobie go sadzącego kwiaty, tak już korzystającego z uroków takiego ogrodu i jego dobrodziejstw - to co innego. Nie był nawet zaskoczony, że dostał zaproszenie właśnie tutaj, na możliwość pojedzenia pysznych czereśni. Tutaj, gdzie ten zgiełk, który opisywał blondyn, był daleko za ich plecami i mogli sobie co najwyżej wyobrażać te coraz modniejsze, trąbiące samochody i zakorkowany Londyn. W dzielnicy czarodziei nie było z tym jeszcze tak źle, ale tam znowu był czarodziej na czarodzieju. Wszyscy się kisili na trzech ulicach na krzyż i jeszcze kazali nam udawać, że wszystko jest okej. Wszystko przebiega zgodnie z planem, nie ma powodów do denerwowania się. Nie będziemy więc mówić o powiększaniu terenów, no bo jak poradzić sobie z mugolami? Odwieczny zastój. Jak zator w żyłach, od którego się umiera, ale tutaj jakoś nikt nie chciał mówić o śmierci. Więc chcieli się rozwijać - nie chcieli ekspansji. Tylko co on się tam znał? Nie był ani politykiem, nie był ekonomistą… był nikim. I chciał żyć tak samo, jak nikt. W spokoju, ze swoim ogrodem, pośród zieleni. Czerpiąc całymi garściami z opasającego go spokoju. O tym też właśnie blondyn raczył powiedzieć i z tym potrafił się wręcz utożsamiać. Z potrzebą uciekania daleko, daleko od ludzi, żeby w końcu móc się wyciszyć i przypomnieć sobie jak to jest żyć w ciszy. Och, zgoda. Ciszy względnej - w końcu ten koncert… - Żadne zaklęcie nie pomaga na ten hałas? - Zapytał w sumie z ciekawości, bo sądził, że skoro ulica Pokątna, na której Philip mieszkał, jest taka ruchliwa i hałaśliwa, to każdy pomyślał o tym, żeby się zabezpieczyć jakimiś sposobami przed hałasem. Samymi zaklęciami na stałe - jasne, ciężko, nie da rady. Ale pomyśleć nad jakimiś mechanizmami, runami, które coś takiego umożliwią? Chyba ten cały rozwój, o którym już mówimy, nie nadążał za podstawowymi potrzebami człowieka. - Nie obraź się, ale dla mnie Pokątna to mrowisko. - Miejsce nie do życia. A na pewno nie do stałego zamieszkania, z dala od prawdziwej natury, obijając się pomiędzy kolejnymi ludźmi, bo przecież tam człowiek żył na człowieku. Magią próbowali rozciągać tę Pokątną jak tylko mogli. Czarodziei wcale nie było coraz mniej. Czarodzieje coraz mocniej za to wtapiali się wśród mugoli, bo nie dość, że czynsz na Pokątnej był niczego sobie, to jeszcze znaleźć tam miejsce dla siebie? Ha… zaraz ktoś wpływowy będzie chciał cię wygonić, bo akurat zachciało mu się zakupić tę konkretną kamienicę. Philip sobie na to mógł pozwolić. “Luksus” niektórzy by powiedzieli. Bellamy wystarczająco często bywał na Pokątnej, głównie przez swoją babcię, żeby wiedzieć i widzieć, co tam się dzieje.

Mężczyzna wyciągnął różdżkę i zadbał o to, żeby kosz uniesiony został na odpowiednią wysokość. Przytrzymywał go magią, by czasem nie spadł. Czereśnie można z powrotem zebrać, ale odruchy ludzkie bywały zdradliwe - jeszcze Nott chciałby go złapać w locie i sam by się przez to wywalił? Choć, z drugiej strony, był sportowcem - i to jakim! Światowej sławy. Pewnie refleks i giętkość ciała miał taką, że każdy by mu tego pozazdrościł. Sam zajął się równocześnie pilnowanie drabiny, żeby czasem, apropo spadania, ta nie zsunęła się gdzieś, albo nie zachwiała podczas wygibasów w próbach sięgnięcia po wyżej położone owoce.

- Nie oddałbym swojego nudnego życia za nic innego. - Tak, no właśnie - Philipp zawsze coś robił,coś chciał osiągać, gdzieś się znaleźć, coś poznać, gdzieś pojechać. Nie było w tym niczego złego. Mimo różnic w podejściu do życia bardzo cenił sobie towarzystwo tego człowieka. Chyba właśnie głównie przez te różnice? Mogli się wymieniać innymi doświadczeniami. Bellamy zwyczajnie lubił go słuchać. Niby taki wielki imprezowicz, a spójrzcie na niego teraz - był taki spokojny i zestrojony ze spokojem tych drzewa, że aż chciało się poddać wątpliwościom wszystkie te opowiastki, jakoby tak bardzo szalał i hulał przez wiele lat. - Można mieć stabilne życie i czasem gdzieś jeździć. To sobie chyba nie przeczy? - Nie uważał się za wielkiego mędrca, ale przecież wiele ludzi żyło właśnie tak - dbali o to, żeby mieć dom, opłacone rachunki, stabilną pracę, rodzinę. Jest żona, jest dziecko, posadzone drzewo. W międzyczasie bawię się szachami czarodziejskimi, kolekcjonuję karty czarodziei i sadzę sobie kwiatki. Pomiędzy tym mam ochotę odwiedzić Irlandię, bo tam ponoć mają piękną odmianę sosny, więc lecę. Gdzieś później marzy mi się zorganizowanie imprezy, więc to robię. Bell nie był specjalistą i nie chciał się wypowiadać nadmiernie. Mógł co najwyżej dodać, że on czasami dla przecięcia swojego “nudnego życia” bywał na spotkaniach takich jak to - zdecydowanie uważał to za odmianę. Utrata kontroli nad swoim życiem brzmiała jednak całkiem poważnie. Całkiem ciężko.

- Kiedy świeci słońce łatwiej znieść smutki. - I ciężkie tematy. Nie to, że chciał naciskać na Philipa. Miał niezły widok z dołu na tego przystojnego mężczyznę i właściwie… mógłby pewnie jakoś mu ulżyć - wysłuchanie było dobrym krokiem. Jak człowiek z siebie rzeczy wyrzucał to często czuł się po tym lepiej. Naciskanie nie było w jego stylu, dlatego nie zamierzał tego robić. Otworzył jedynie taką możliwość. Odszedł ze dwa kroki na bok, żeby zerwać z najniższej gałęzi kilka czereśni i je zjeść, wyrzucając pestki na trawę, na bok. - Nie są takie złe… zawsze, w razie konieczności, można przypadkiem upuścić talerz. - Żeby nie musieć ich jeść, rzecz jasna. - Wybieram czereśnie nad małże. - Wskazał palcem kolejne drzewo. - Pomogę ci z dołu, to się szybciej obrobimy. A ty opowiadaj dalej o tym rejsie. - Zachęcił i rzeczywiście podwinął nieco rękawy koszuli, żeby nie pobrudzić materiału.

Lew Salonowy
Seeking to be whole
Driven by passion
Philip to mierzący 173 cm wzrostu wysportowany mężczyzna. Niebieskooki blondyn, którego znakiem szczególnym są dołeczki w policzkach i promienny uśmiech. Jego znakiem szczególnym są dołeczki w policzkach oraz promienny uśmiech. Przywiązuje dużą uwagę do swojego wizerunku, dopasowując swój ubiór do każdej sytuacji. Roztacza wokół siebie aurę niezachwianej pewności siebie.

Philip Nott
#7
19.05.2024, 21:03  ✶  

Philip w tym danym dniu odnalazł pewną przyjemność w własnoręcznym zbieraniu czereśni, które w innych okolicznościach pozostawiłby w rękach swojego skrzata domowego, Błyska albo w rękach ogrodnika. Czerpał także przyjemność z przebywania w towarzystwie Bellamy'ego. Po zakończeniu zbierania owoców będą mogli oddać się zasłużonemu odpoczynkowi i słodkiemu lenistwu, jeśli jego przyjaciel nie postanowi wrócić do swojego życia. On tak zamierzał spędzić resztę tego dnia, w szczególności że pogoda dopisywała i na razie nic nie wskazywało aby miało się to zmienić. Starał się też czerpać przyjemność z rzeczy małych, a za taką można było uznać ptasi koncert. Mając tyle pieniędzy co on posiadał w swoim prywatnym skarbcu zdążył przekonać się, że istnieje stosunkowo niewiele rzeczy, których nie mógł kupić. Były to rzeczy zupełnie niematerialne.

Podczas tegorocznego Beltane sam przekonał się o tym, że relacje międzyludzkie mogą wykraczać poza brzegi łóżka, że niosą za sobą zupełnie inny ładunek emocji i uczuć, niż te których jak dotąd poszukiwał. Od tego momentu wszystko stało się znacznie bardziej skomplikowane, kiedy jak dotąd preferował jasne i klarowne sytuacje. Z tym wiązało się bycie rozdartym między tym, co było dobrze znane a czymś zupełnie nowym. Nie każdy był gotowy do wykonania skoku w nieznane. Najtrudniej było zawsze pokonać samego siebie i wszystkie swoje przywary, tak aby stać się lepszą wersją samego siebie. Pewne rzeczy należało zrobić samemu, jedynie mając wsparcie bliskich sobie osób.

On doskonale wiedział, że w wielu ludzi wyobraża sobie to, że on wiedzie życie pełne przygód - i w zasadzie mieli rację. Nie wszystko zamierzał wystawić na widok publiczny. Mógł wyeksponować to, co dobre i miłe oraz starać się ukryć za wszelką cenę to, co uważał za złe w swoim życiu. Pozwalało to podtrzymać kreowany przez niego obraz samego siebie i uniknąć sytuacji, w której wszystkie jego osobiste problemy staną się prawdziwą sensacją dla prasy i czytelników. Na terenie swojego ogrodu i przylegającego do niego domku czuł się nad wyraz swobodnie. Nie było tutaj miejsca dla wścibskich dziennikarzy, szukających z nim kontaktu fanów, psychofanów ani osób, które chciały dać mu do zrozumienia, co naprawdę o nim myślą.

— Zgadzam się z tym stwierdzeniem, przyjacielu. Mieszkam na co dzień w magicznym Londynie, a tutaj mogę odetchnąć od zgiełku Ulicy Pokątnej. — Przystał na to stwierdzenie z delikatnym uśmiechem. Może samemu nie widział z narzędziami ogrodniczymi w dłoniach i umorusanego ziemią, ale ten ogród stanowił dla niego doskonałe miejsce do odpoczynku. Tego rodzaju praca fizyczna nie była dla niego. Nie odnalazłby w tym takiej radości, jaką odczuwał Bell podczas wykonywania prac w ogrodzie. Z części zbieranych przez nich czereśni Błysk przygotuje przetwory, natomiast pozostałą część będą mogli zjeść w tym ogrodzie.

Należąca do jego rodziny rozgłośnia radiowa znajdowała się w niemagicznej części Londynu i ilekroć tam się udawał to poruszał się zatłoczonymi chodnikami i przecinał pełne samochodów ulice. Za każdym razem, jak wyglądał na Ulicę Pokątną albo poruszał się po niej, dostrzegał to jak bardzo było tam tłoczno. Za tłoczno. Niemniej Ulica Pokątna miała swoje zalety - bliskość wszystkich sklepów i patrole Brygady Uderzeniowej.

— Wyciszające jest w stanie pomóc na ten hałas. Przynajmniej na jakiś czas. W nocy i tak nie jest tak gwarno jak w dzień. — Jak dotąd nie istniał jeden skuteczny i niezawodny sposób na wszystkie niedogodności związane z mieszkaniem na Ulicy Pokątnej - jedynym skutecznym remedium mogłaby się okazać wyprowadzka w oddalone od miejskiej aglomeracji miejsce. — W tym również masz rację. — On doskonale wiedział, że nie każdy nadawał się do życia w sercu czarodziejskiej dzielnicy. Nie wykluczał tego, że sam w pewnym momencie się wyprowadzi, jeśli tam zrobi się dla niego za tłoczno. Posiadając na własność całą kamienicę miał pewien luksus w postaci braku konieczności dzielenia ograniczonej przestrzeni z innymi mieszkańcami.

Z takim pomocnikiem jakim okazał się Bellamy to niewiele mu groziło, chyba że faktycznie spadłby z drabiny podczas próby złapania kosza albo zagapiłby się podczas zbierania owoców.

— Na szczęście nikt tego od ciebie nie wymaga. — W tym momencie Philip mówił głównie o sobie, bo tak, on nie wymagał tak drastycznych zmian od swojego przyjaciela. Akceptował go bezwarunkowo i też mógł powiedzieć, że go bardzo ceni pomimo tych wszystkich przeciwieństw między nimi. Tak, panujący tutaj spokój bardzo mu się udzielał i pozwalał mu ukazać nieznane innym oblicze. — Wydaje mi się, że to jest możliwe do osiągnięcia, jeśli się tego pragnie. — Mógł jedynie to rozważać, bo sam na razie nie miał ku temu punktu odniesienia i jego dotychczasowe życie nie wpisywało się w ten wzorzec. Jak dotąd zdołał spełnić zaledwie część tych kryteriów i jak dotąd nie założył rodziny. Od czasu Beltane odkrywał siebie na nowo.

— Dotąd nie spotkałem się z tym stwierdzeniem. — Stwierdził z cichym westchnięciem. Za bardzo nie nawykł do tego rodzaju zwierzeń i jak dotąd otworzył się przed jedną osobą. Nie było to takie trudne. Może i zdoła to zrobić przed Bellamym. Nie zamierzał upominać go za zjadanie czereśni prosto z gałęzi i rzucanie pestek na trawę.

— Nie smakują mi... czasem nawet tego nie wypada robić. — Jeśli miał taką możliwość to starał się odmówić jedzenia owoców morza. Jeśli nie było takiej możliwości to po prostu trzeba było to zrobić jak najszybciej. — Sam wolałbym zjeść kilogram czereśni zamiast talerza małży. — Ledwie dostrzegalnie się uśmiechnął na słowa przyjaciela.

— Twoja pomoc będzie na wagę złota. Była tam śmietanka towarzyska, jak chociażby rodzeństwo Prewettów i to z nimi spędziłem większość tego rejsu... — Od tego zaczęła się cała opowieść, którą kontynuował podczas dalszego zbierania czerwieniących się w promieniach porannego słońca czereśni.


Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Philip Nott (2007), Bard Beedle (1570), Bell Dupont (661)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa