- ...a tutaj jest sklep Zonka, jeśli będziesz chciała, królowo, możemy wejść do niego wracając i kupić ci coś ładnego. Kiedy byłam w Hogwarcie, kupowałam tutaj cukrowe pióra na tony - powiedziała Brenna, wskazując jeden z szyldów i uśmiechając się mimowolnie do własnych wspomnień.
Ledwo wyszły z punktu Fiuu w Hogsmeade, i teraz wędrowały przez wioskę, kierując się ku ścieżce, wiodącej poza nią. Mijały śmieszne domki, o kamiennych dachach, muzykanta, grającego pod jednym z budynków, kota, który spoglądał na nie wielkimi, żółtymi oczyma, nim odbiegł gdzieś w swoich kocich sprawach. Mabel uwielbiała spacery i kwiaty, Bren zdecydowała więc zabrać małą na łąkę - małej pewnie brakowało tego teraz, gdy utknęła w Londynie, Nora będzie miała parę godzin dla siebie, a Brenna... cóż. Stęskniła się za małą. Nie wspominając już o tym, że dręczyły ją wyrzuty sumienia, bo ostatnio poświęcała jej za mało czasu.
Normalnie wzięłaby ją gdzieś do Doliny Godryka, ale teraz w Kniei czaiła się niematerialna, ale wciąż niebezpieczna groza. Brenna mogła wchodzić do lasu i ryzykować siebie, nigdy jednak nie zaryzykowałaby Mabel. Hogsmeade i łąki w pobliżu - oczywiście nie w samym Zakazanym Lesie, nie wprowadziłaby do Zakazanego ośmiolatki - zdawały się dobrym wyborem. Zwłaszcza, że wracając mogła kupić dla małej jakiś prezent w jednym z okolicznych sklepów (Nora znowu będzie potem narzekała, że nadmiernie ją rozpieszczają, Brenna przyzna jej rację, a później Mabel znowu spojrzy na nią wielkimi oczyma i ta oczywiście kupi jej wszystko, co ta tylko pokaże paluszkiem) i uzupełnić zapasy czekolady oraz czekoladowych żab z Miodowego Królestwa.
Tutaj wszystko zdawało się takie spokojne i dalekie od Londynu, od Doliny Godryka, od toczącej się wojny. Ułuda, mara, złudzenie, ale miło było mu ulec choćby na chwilę.
Prowadziła chrześnicę za rękę, a przez drugie ramię przewiesiła torbę z kocem, smakołykami i zabawkami, na wypadek, gdyby mała Figg się znudziła. Czerwona, luźna spódnica plątała się wokół nóg. Chociaż słońce jasno świeciło, cienka koszula Brenny miała długi rękaw - przy odrobinie szczęścia będzie mogła zrezygnować z niego za dwa, trzy tygodnie, gdy maści ostatecznie usuną blizny. Stłumiła ziewnięcie, przysłaniając usta dłonią i pomyślała z pewną czułością o termosie pełnym kawy, który wrzuciła do torby.
– Idę o zakład, że rozpoznasz dużo więcej roślin niż ja, gdy dotrzemy na miejsce – dodała, oglądając się za dwoma nastolatkami, przemykającymi boczną uliczką. Kąciki ust drgnęły jej lekko, bo miała dziwne wrażenie, że dziś tych uczniów nie powinno tutaj być, ale kim była, aby powstrzymywać młodzież dostatecznie sprytną, aby wymknąć się z murów szkoły?