adnotacja moderatora
Rozliczono - Florence Bulstrode - osiągnięcie Pierwsze koty za płoty
Sesja rozliczona przez Camille Delacour - Piszę, więc jestem
Sesja rozliczona przez Camille Delacour - Piszę, więc jestem
wiadomość pozafabularna
Należy się za talerzykZnalazłeś się w miejscu, w którym zaskoczyła cię grupa czarodziejów. Okazało się, że świętują magiczne zaślubiny. Towarzystwo było bardzo energiczne, do tego zdecydowanie wypili już dużo alkoholu. Mieli wyśmienite nastroje. Założyli, że jesteś jednym z przyjaciół młodej pary, chociaż nie kojarzyli twojego imienia. Idealny moment, aby skorzystać z sytuacji i wprosić się na czyjeś wesele. Taka okazja nie zdarza się często...
Florence Bulstrode czasem bywała na weselach. Raczej rzadko - nie miała wielu przyjaciół, a większość członków rodziny z młodszego pokolenia jeszcze nie weszła w stałe związki - niemniej rodzinne uroczystości tego typu się zdarzały. I chociaż nigdy nie była wielką ich wielbicielką, nie próbowała też unikać udziału w takich fetach, traktując to jako swego rodzaju obowiązek.
Nawet talent jasnowidza nie sprawił jednak, że przewidziałaby, że tego wieczora znajdzie się na przyjęciu weselnym pary młodej, której absolutnie nie znała, w otoczeniu ludzi, z których większości nie kojarzyła.
A wszystko dlatego, że kiedy tłum obcych, elegancko ubranych, podpitych ludzi porwał ją ze sobą, założyła w pierwszej chwili, że w restauracji na Pokątnej, w której odbywała się zabawa, ktoś potrzebował pomocy uzdrowiciela. Inaczej stawiłaby bardziej zdecydowany opór, bo Bulstrode nie należała do osób wchodzących gdzieś wbrew swojej woli. Dopiero za progiem, kiedy zaczęto dopytywać ją, skąd zna Luisę, ją samą uparcie nazywając Michellą, Florence zrozumiała, że najwyraźniej wzięto ją za przyjaciółkę panny młodej. Nie uznała za stosowne prostować nieporozumienia, bo jej rozmówca wyglądał, jakby mógł zaraz się przewrócić - i odeszła po prostu, nie dając się porwać do tańca.
Nie wyróżniała się specjalnie z tłumu, choć była ubrana dużo mniej szykownie niż większość bawiących się dam. W końcu nie wybierała się tego wieczora na żadne wesele, a wracała z wizyty u krewnej. Kasztanowe włosy spięła w ciasny kok, blada twarz nie nosiła śladu makijażu, sukienka, którą miała na sobie, była niebieska i skromna w kroju i raczej z gatunku tych nie rzucających się w oczy.
- Hm - mruknęła, stojąc nieco z boku i obserwując z pewnym zamyśleniem, jak tłum niezamężnych panien rusza gromadnie na środek sali, by szykować się do chwytania bukietu. Jej, na szczęście, nikt tam nie wypychał - może dlatego, że owszem, była panną, ale miała swoje lata, a skoro prawie nikt jej tu nie znał, nikt też nie wiedział, że nie miała męża. Spojrzenie jasnych oczu Florence przemknęło ku najbliższemu wyjściu. Mogłaby ruszyć tam już teraz, ale musiałaby przejść obok tego tłumku dziewcząt, gotowych walczyć o kwiatki najwyraźniej na śmierć i życie, zdecydowała więc, że chwilę poczeka.
- Camille Delecour - mruknęła, gdy obejrzała się i dostrzegła w pobliżu twarz, którą jednak rozpoznała.