• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Reszta świata i wszechświata v
1 2 Dalej »
1972/lato/lipiec/5 - Muzeum Rodina

1972/lato/lipiec/5 - Muzeum Rodina
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#1
05.02.2024, 00:21  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.04.2024, 21:48 przez Morrigan.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz tajemnic IV

Nie ma czegoś takiego jak za dużo miłości, nawet za dużo to za mało.

Tak mało czasu i zarazem tak wiele do ujrzenia, zobaczenia we Francji. Nie mówiąc już o zakupach, bo jeszcze te na nie czekały, zanim przyjdzie ostatecznie spakować wszystkie manatki i wyruszyć w powrotną podróż do domu. Francja niewątpliwie oferowała przeogromny wachlarz zabytków i urokliwych miejsc, w które naprawdę warto było zerknąć, ale, ale… doba nie była z gumy, nie rozciągała się na życzenie – nieważne, jak bardzo by się tego pragnęło.
  Coś należało wybrać.
  Artystyczna dusza Bones ciągnęła do muzeów; w końcu nie co dzień ma się okazję obcować ze sztuką uznanych artystów, a Rodin… och, Rodin. Nie dało mu się odmówić żadną miarą kunsztu. Tak samo jak i antycznym rzeźbiarzom. Jak i wielu innych. Tyle że jej znajomość tych rzeźb sprowadzała się głównie do oglądania albumów, czasem ich nabywania – z całą pewnością gdzieś miała stosik książek, które uważnie studiowała. Nie, nie po to, by dowiedzieć się, jak stworzyć rzeźbę, ale po to, by przenieść ją na papier i przy okazji podszkolić się z anatomii. Choć tu się jeszcze przydawała stricte medyczna księga z omówieniem mięśni i tak dalej… aczkolwiek własne odbicie w lustrze też nie było znowu takim złym rozwiązaniem.
  - Wiesz co? Koniecznie musimy kiedyś wyrwać sobie dłuższy urlop – oświadczyła, drepcząc korytarzem muzeum, dzierżąc w dłoniach szkicownik. I ołówek. Nie, nie mogła zmarnować okazji na stworzenie szkiców (no bo hej, dopracowane rysunki naprawdę pożerały wiele czasu…) na postawie prawdziwej, trójwymiarowej rzeźby, a nie jedynie jej płaskiego zdjęcia – Toż to raptem tylko jedno muzeum, a i tak nie spędzimy tu tyle czasu, ile bym potrzebowała – „poskarżyła” się, bo i tak zresztą dobrze wiedziała, że nie będzie to całodniowa (no dobrze, półdniowa) kontemplacja wszystkich dzieł. Rodina, jego kochanki, a do tego obrazy van Gogha czy Moneta, pochodzące z jego prywatnej kolekcji… - A gdzie Luwr, gdzie Museum of Modern Art? – pokręciła głową. Mrzonka. Marzenie, piękne marzenie, jedno z wielu, ale tak będąc uczciwą wobec siebie: naprawdę nie spodziewała się, że coś takiego się uda. Nie w najbliższym czasie. Wojna, praca, Zakon, jej własne problemy… Przynajmniej jeden z tego burdelu beltanowego udało się w pewnym stopniu uciąć.
  W pewnym stopniu…
  Ale o tym nie myślała; wyrzuciła to wszystko z głowy, chłonąc Sztukę przez duże S.
  - W każdym razie, spójrz tutaj – rzuciła, wskazując gablotkę. Nie przeszła od razu do największych rzeźb w sali, pyszniących się na jej środku, skupiając się za to na mniejszych, zamkniętych za szybką – Można by pomyśleć, że im mniejsza rzeźba, tym gorzej, bo weź tu uchwyć szczegóły i pomieść je na takim małym kawałku surowca. A jednak popatrz, ile tu detali! Swoją drogą, wiedziałaś, że posądzano go o odlanie „Wieku brązu” na podstawie innej pracy? – paplała, nie mogąc się powstrzymać przy okazji przed nakreśleniem w szkicowniku sylwetki łucznika...
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#2
05.02.2024, 08:52  ✶  
Miały za mało czasu.
Celem ich wycieczki nie był w końcu urlop, a szukanie wiedzy - i choć tę znalazły, to odpowiedzi zrodziły tylko kolejne pytania, a niektóre słowa specjalisty wciąż odbijały się w głowie Brenny echem i wywoływały nieprzyjemny skręt w żołądku. Odwróci się to lub umrą, szanse mniej więcej pięćdziesiąt na pięćdziesiąt...
Mimo to uśmiechała się i paplała. I podczas nocnego spaceru ulicami Paryża, bo przecież szkoda spać, gdy jest się we Francji, i skoro świt, płacąc za bilety w jednym z muzeów. Bo jak tu nie wpaść do jednego z nich, gdy jest się w stolicy sztuki, a Mavelle uwielbiała tego typu rzeczy? Później czekała je jeszcze wycieczka po sklepach, po francuskich cukierniach i butikach, i może gdzieś że smakiem makaroników, z dotykiem jedwabi i satyny, na moment chociaż uda się nie myśleć o niczym innym: tylko o tej wycieczce. Jeszcze tego wieczora zaś miały wsiąść na prom, a z angielskiego wybrzeża teleportować się bezpośrednio do Doliny Godryka.
- Na pewno masz rację - przytaknęła bez oporów, bo jej wiedza o rzemiośle pozwalała akurat na powiedzenie "ładne', gdy spoglądała na niewielką rzeźbę. - Naprawdę bardzo kochasz takie rzeczy - dodała.
Nie doceniała eksponatów w takim stopniu jak Mavelle, ale nie dało się powiedzieć, żeby była obojętna. Brenna miała w zwyczaju ekscytować się niemal wszystkim i jeśli jej entuzjazm nie był teraz ogromny, to tylko z uwagi na okoliczności. Odsunęła się od gablotki i przeszła ku największej rzeźbie, najbardziej zwracającej uwagę: Pocałunkowi Rodina, parze splecionej w miłosnym uścisku.
- Może się uda - skwitowała słowa Mav o dłuższym urlopie, ale w duchu wiedziała, że nie, nie uda się, a przynajmniej nie jej. Nie mogła opuścić Anglii na dłużej, by wypoczywać: oszalałaby chyba. Nie chodziło tylko o pracę, bo w tej gdyby bardzo się uprzeć, mogłaby wziąć wolne, ale i o obawę o bliskich o wreszcie Zakon. Co gdyby była potrzebna właśnie wtedy, gdy zwiedzałaby Luwr?
- A jak o kochaniu, to miłość ma chyba w zwyczaju bardzo inspirować artystów. Chociaż nie jestem pewna, czemu wszyscy zachwycają się tak akurat tą rzeźbą. Za bardzo rozpieściły moje oczy Hogwarckie posągi? - spytała, zerkając na Bones, bo może ona potrafiła lepiej wskazać, co sprawiło, że akurat ta rzeźba stała się tak kultową, jak wspomniano im przy wejściu: najbardziej znanym eksponatem w tym muzeum, a przecież mieli coś nawet Van Gogha, o którym słyszała i Brenna, choć był mugolem.
Okrążyła powoli posąg: był ładny, na tej samej zasadzie, na której ładne wydawały się jej inne rzeźby w muzeum. Nie umiała jednak w pozycji czy mimice pary - niewidocznej niemal zresztą - wyczuć emocji, ani czułości, ani pożądania, ani miłości. Może była za mało wrażliwa, a może posągi z magicznego świata nadto przyzwyczaiły ją do czegoś zupełnie innego, bo przecież zdarzało się jej patrzyć na jakąś rzeźbę, także zakochanych, i od razu czuć, co artysta chciał przekazać.
- A może jestem po prostu absolutnie za mało romantyczna - dodała jeszcze, z uśmiechem czającym się w kącikach ust.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#3
05.02.2024, 22:22  ✶  
- Nieee… bardziej po prostu mnie to fascynuje? Sama się tym nie zajmuję, bo jednak nie wyobrażam sobie, żebym tak siedziała i dłubała w drewnie, marmurze czy czymś innym, ale… och, Brennie, istnieją takie rzeźby, że po prostu odruchowo podważasz fakt, iż mogły zostać wykonane jedynie z pomocą rąk. Przezroczystość woalu wykuta w kamieniu… jak kamień może być przezroczysty? – rzuciła retorycznym pytaniem, unosząc wzrok znad swojego szkicu. Albo raczej: szkicu-szkicu. Ot, zarysowana forma, z której wyłaniał się kształt mężczyzny napinającego łuk, niemniej dalekie to było od wykończonej na wszelkich płaszczyznach pracy.
  - Ach, miłość... – westchnęła cicho, decydując się odejść od swojego modela i podążyć śladami kuzynki. W zamyśleniu zerknęła na słynny Pocałunek – … wiesz, Promyczku, miłość, zwłaszcza ta romantyczna, jest jednak tym czymś, co wręcz napędza artystów. Niedościgniony ideał, własne pragnienia i tak dalej, i tak dalej, niemalże święty Graal, którego nie tylko się poszukuje przez całe życie, ale i w zasadzie składa mu hołd... – przez twarz Bones przemknął cień. Nie zaliczała się do Wielkich Artystów, nie aspirowała nawet do tego; bazgranie sobie w szkicownikach traktowała bardziej jako odskocznię, którą mogła się zająć w niemalże każdej chwili – o ile miała ołówek i plik kartek pod ręką – oraz umiejętność przydatną w pracy, kiedy trzeba było zebrać do kupy wszystkie opisy poszukiwanego podejrzanego, chociażby.
  Ale to nie tak, że nie wiedziała nic o miłości i że nie odcisnęła piętna w jej twórczości.
  - Zauważyłaś, że oni tak naprawdę się nie całują? – spytała, zamiast udzielić tak po prostu odpowiedzi na zadane pytanie. Dlaczego tak się zachwycali…? A dlaczego nie? W zasadzie ze sztuką był też ten problem, że mogłeś być najwybitniejszym twórcą swych czasów, ale jednocześnie nie mając siły przebicia – pozostawałeś niezauważony. I tym samym mało kto się zachwycał, bo najzwyczajniej w świecie dzieło to nie trafiało do publiki. Inna sprawa, że takie to czasy teraz mieli, że nawet gówno upchnięte do puszki uznawało się za Sztukę… gdzie sens, gdzie logika – Mavelle w tym nie potrafiła odnaleźć ani odrobiny artyzmu. Tak, nie ma to jak klasyczne obrazy i rzeźby, miast kwadratów, nieokreślonych maziajów i kształtów bez określonej formy, sprawiających wrażenie, że wypełzły z majaków pijanego umysłu.
  Nie, żeby proces twórczy nie bywał wspomagany przez używki…
  - Zakazana miłość, przerwana przez męża, który nakrył kochanków… Więź ucięta przez śmierć, a może nie? Może będzie nadal trwać, tak jak trwają objęcia kochanka, który nadal jej nie wypuszcza? – umilkła, zaprzestając krążenia wokół splecionej pary – Miłość jest tajemnicą, a ta rzeźba też ma swoje sekrety. Postaci nie zostały w pełni wyodrębnione, zdają się wyłaniać z marmuru, nie ukazując się jednak w całej swej krasie. Nie powiem, żeby Rodinowi nie wyszło to połączenie – surowy kamień z wygładzonymi kształtami… ale sądzę, że jednak bardziej chodzi tu o ideę niż o sam kunszt. Zdziwiłabyś się, czym ludzie potrafią się zachwycać... – ostatnie zdanie zabrzmiało nieco kwaśno; chyba jej się właśnie nasunęła na myśl puszka z niezwykle wonną zawartością…
  - I bo ja wiem, czy taka mało romantyczna? Może po prostu jeszcze tego w sobie nie odkryłaś? – rzuciła dość lekkim tonem, żartobliwym wręcz. Bo nie, nie robiła jej przytyków; w zasadzie to czasami wydawało się, że życie Longbottom pod tym względem było po prostu… prostsze.
  Żadnych złamanych serc, szalonych eksów, kłótni aż pod sufit. Zwłaszcza złamanych serc.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#4
06.02.2024, 14:51  ✶  
- Och, to chyba zależy od artysty. Nie znam się na takiej sztuce, ale poeci i pisarze najbardziej upodobali sobie miłość nieszczęśliwą. Taką, w której ludzie kochają za bardzo. Słyszałaś kiedyś o Romeo i Julii albo Tristanie i Izoldzie? - spytała Brenna z odrobiną rozbawienia, wciąż stojąc przed rzeźbą. Pytała całkiem na serio, bo te dwa dzieła, kultowe w świecie mugoli, były przecież większości czarodziejów obce. Ona sama znała je zwyczajnie dlatego, że uwielbiała czytać, a znajomość z Thomasem Hardwickiem skrzywiła ją pod tym względem dawno temu: mniej więcej wtedy, gdy mając trzynaście lat sięgnęła po Tolkiena.
- Tak - przyznała, bo jednak pod kątem obserwacji radziła sobie całkiem nieźle. Uniosła nieco spojrzenie, kierując je ku twarzom tej dwójki. - Ale dopiero jak zwracasz mi na to uwagę, dotarło do mnie, że to trochę ironiczne, prawda? Że nazwa tej rzeźby to Pocałunek. Może chodziło więc właśnie o to, że nie liczy się tylko on sam w sobie... A może próbujemy niepotrzebnie się czegoś doszukiwać, a artysta po prostu chciał wyrzeźbić coś ładnego - dodała, a w jej głosie wciąż pobrzmiewało rozbawienie. Wyobrażała sobie taką wersję: że artysta po prostu próbował nadać postaciom ładne kształty, i potem zdziwiony był tymi wszystkimi historiami i interpretacjami, które dorabiano… Zacisnęła na moment palce na ramieniu Mav, zimnym nawet przez materiał: cofnęła jednak dłoń po chwili nie z powodu tego chłodu, a dlatego, że nie chciała przeszkadzać kuzynce w wykonywaniu szkiców.
- Nie wyglądają na przyłapanych. Chyba byliby bardziej spłoszeni. Na spłoszonych to oni mi nie wyglądają - dodała, cofając się wreszcie, gotowa ruszyć dalej, w głąb muzeum, by przyjrzeć się następnym obrazom oraz rzeźbom. – Och nie, słońce, romantyzmu nie ma we mnie za grosz. I nie mówię nawet o nie zakochiwaniu się, ale o tych wszystkich wzdychaniach i poezjach. Nie wyobrażam sobie, by to mogło się zmienić. Obawiam się, że jestem do bólu przyziemna i pragmatyczna – oświadczyła, posyłając Mavelle uśmiech, chociaż przez chwilę wcale nie było jej do śmiechu. Bo do bólu przyziemna i pragmatyczna niekoniecznie oznaczało, że jest rozsądna – nie była, nie dostatecznie, zdawała sobie z tego sprawę, gdyby umiała kierować się tylko rozsądkiem, zachowywałaby się zupełnie inaczej. I chociaż jej serce nie zostało złamane, nie była wcale pewna, na ile uda się jej zachować ten rozsądek na tyle, aby do złamania faktycznie nie doszło.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#5
06.02.2024, 22:22  ✶  
- Nie da się tego ukryć – przytaknęła, w pełni zgadzając się z Brenną – Marzymy o wielkiej i szczęśliwej miłości, a jednak to właśnie historie o tej nieszczęśliwej najmocniej trafiają do serc sprawiając, że… są bardziej zaangażowani w odbiór dzieła? – ni to spytała, ni to stwierdziła.
  Sztuka miała porywać, opowiadać swoje historie, wzbudzać różne emocje. A sielanka… hm, to nie tak, że była czymś złym; takie historie również dało się odnaleźć, jeśli dobrze się przyjrzeć, niemniej najlepiej zapamiętywało się coś, co rozdzierało serce…
  - Och, oczywiście że słyszałam. Z Romeo i Julią mam trochę problem, bo główni bohaterowie to w zasadzie dzieciaki, a z nastoletniej perspektywy kończy się świat nawet wtedy, gdy po prostu dostaniesz szlaban na wyjście... – parsknęła cicho i potrząsnęła głową – Sama nie wiem, Brennie. Jest miłość i miłość. Ma wiele twarzy i odcieni. Z jednej strony wydaje się, że można kochać za bardzo, tak bardzo, że naprawdę kończy się świat, a z drugiej… nie odnosisz czasem wrażenia, że nie ma czegoś takiego, jak za wiele miłości? Nawet zbyt dużo wydaje się być zbyt mało... – stwierdziła z zadumą w głosie.
  Dość pokrętne stwierdzenie, ale… coś w tym jednak było, czyż nie? Czasem miało się wrażenie, że ogrom miłości, jakim się kogoś obdarza, nie wystarcza. Czasem i tak dawało się siebie coraz więcej i więcej, jakby to uczucie nie miało żadnych granic… bo może i tak właśnie było?
  Czy da się w ogóle wyznaczyć jakiekolwiek granice dla uczuć?
  - Myślę, że to jest całkiem powszechne, dorabianie wszelkiej maści teorii do czegoś, co u źródła nie ma żadnego przesłania – zachichotała cicho. To trochę jak, chociażby, „niebieskie zasłony w tej scenie oznaczają samotność”, a tak naprawdę autor napisał o niebieskich, bo lubił ten kolor i pasowały mu do kompozycji wyimaginowanego pomieszczenia…
  Zerknęła z lekkim uśmiechem na kuzynkę, czując jej dotyk na ramieniu. Przez krótką chwilę dało się w jej spojrzeniu wyłapać coś na kształt… nostalgii? Zanim się rozmyła, gdy Bones ponownie zerknęła na rzeźbę.
  - Myślę, że trudno wyglądać na przyłapanego, gdy właśnie żegna się swoją ukochaną osobę… No tak, chyba o tym nie wspomniałam? Mignęło mi gdzieś, że ta rzeźba miała przedstawiać Paola i Franceskę, których historia została uwieczniona w „Boskiej komedii”. Ale czy na pewno patrzymy właśnie na tragicznych kochanków? Może to ewoluowało, skoro ostatecznie patrzymy na „Pocałunek”, a nie, powiedzmy, „Paolo i Franceska” czy „Ostatnie chwile kochanków”? – nie podążyła za Longbottom, a przynajmniej nie od razu; najpierw musiała po raz ostatni spojrzeć na splecioną w uścisku parę, jeszcze kilka kresek… - Nie mówię, że mam takie aspiracje, ale jak się zastanowić, to chyba bym świra dostała. Alegoria goniąca alegorię, multum możliwych interpretacji, chyba się nie nadaję do prezentowania światu takich rzeczy – uznała pół-żartem, pół-serio, ostatecznie kontynuując wędrówkę korytarzami muzeum i starając się może nie tyle dojrzeć, co wręcz zapamiętać jak najwięcej z tego, co widziała. Rzeźby. Obrazy. Szkice i fotografie. Tak, zdecydowanie miał zbyt mało czasu, jak na taki ogrom eksponatów.
  - A co powiesz na kolację przy świecach? Albo piknik pod rozgwieżdżonym niebem? Wspólne czytanie pod jednym kocem? To nie poezja, nie wzdychanie, a jak na moje oko, też się zalicza do romantyzmu – zauważyła, nawet nie próbując kryć rozbawienia. Rozkosznie nieświadoma, że Brenna pewien detal swojego życia jednak skrupulatnie przemilczała. I nie można powiedzieć, że Mav by się nie zdziwiła...
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#6
09.02.2024, 15:43  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 09.02.2024, 15:45 przez Brenna Longbottom.)  
– Mam problem i z Romeo i Julią, i z Tristanem i Izoldą – przyznała Brenna z pewnym rozbawieniem. Przystanęła przy jednej z gablotek, oglądając jej zawartość, gdy Pocałunek pozostawał za jej plecami. – Chociaż może patrzymy za bardzo z naszej perspektywy? Czy Julia na pewno była dzieciakiem, skoro rodzice wydaliby ją za mąż siłą za dorosłego? Może to samobójstwo nie było tylko z miłości, ale by wziąć los w swoje ręce? Ale Tristan, och Tristan… zamiast podstawić królowi Markowi dowolną blondynkę, a samemu poślubić Izoldę, złamał tylko cztery życia – westchnęła, choć niezbyt przejęta. W końcu to wszystko było wyłącznie fikcją literacką, nie prawdziwą tragedią. Brenna nie mogła jednak oprzeć się myśli, że Tristan był idiotą, a Izolda powinna była zdzielić ukochanego po głowie przynajmniej ze trzy razy. Ewentualnie raz a porządnie.
– Tu można się kłócić – mruknęła jednak na kolejne słowa Mavelle.
Taka Persefona Fawley kochała swoją córkę o wiele za bardzo.
A może tylko była to miłość źle pojęta…?
Brenna jednak nie powiedziała tego na głos. Nie chciała psuć nastroju.
Odwróciła się za to z powrotem ku rzeźbie, kiedy Mavelle wspomniała historię: że w istocie ta była inspirowana konkretną parą.
– Czekaj… kojarzę to. Nie dałam rady przebrnąć. Pomijając, że niezbyt mnie zachwyciło, to bardzo irytowało mnie karanie niektórych ludzi za te zbrodnie. To jest ta para, która unosiła się w drugim kręgu piekielnym? Nie byłoby problemu, gdyby biednej dziewczyny nie zmuszano do ślubu z mężczyzną, którego nie kochała… Chociaż nie powinnam rzucać kamieniem – stwierdziła, przypominając sobie, że czasy były inne, a i w ich własnym społeczeństwie aranżowano często małżeństwa w imię interesów rodowych i czystej krwi. Czy rodzice Victorii nie planowali wydać jej za wampira? Wciąż jednak Brenna nie uważała, aby kochankowie zasłużyli sobie na wieczne męczarnie za to, że przez chwilę chcieli być szczęśliwi. – Może dlatego tak naprawdę się nie całują. Nie mogą, bo rozdziela ich wiatr. Dobra, może już rozumiem, skąd ta cała popularność tej rzeźby, ale ciągle uważam, że posąg Helgi Hufflepuff i Roweny Ravenclaw z Hogwartu jest znacznie lepszy i naprawdę oddaje ich przyjaźń… – stwierdziła Brenna, nieco krytycznie przypatrując się posągowi. A potem ze śmiechem pokręciła głową, kiedy Bones zaczęła wyliczać.
– Świece kojarzą mi się z widmowidzeniem, Mavy, pikniki pod księżycem są świetne, ale to dla mnie nie romantyzm, bo nie mam problemów z zabieraniem na nie przyjaciół, i tak dalej. Nie wyliczaj już, przykro mi, jestem przypadkiem absolutnie beznadziejnym – stwierdziła, ostatni raz rzucając spojrzeniem na słynną rzeźbę Rodina – gotowa ruszyć dalej, ku innym eksponatom. - Chyba że powinnam romantycznie napisać list miłosny do eee... chłopca, którego lubiłam, jak miałam siedem lat, bo miał kolekcję kart z czekoladowych żab i oddał mi jedną naprawdę fajną?


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#7
11.02.2024, 12:24  ✶  
- Kojarzę obrazy, na których kilkuletnie dzieci wyglądają jak dorośli – stwierdziła z zadumą. Na ile to odzwierciedlało rzeczywistość? Z drugiej strony, dziecko jednak powinno być dzieckiem. Wesołym, brudnym, a już na pewno nie wyglądającym jak zminiaturyzowana wersja dorosłego. - Nie zagłębiałam się aż tak w historię, ale zastanawiam się… czy wymagając od dziecka dorosłej formy sprawimy, że przestanie być dzieckiem? Czy traktując nastolatkę jak dorosłą możemy przyjąć, że już nie będzie czuła emocji tak, jak zwykle dzieje się u nastolatków? To taki dziwny wiek, kiedy dużo się zieje w głowie i czasem trudno nad tym zapanować – dodała, chyba dość sceptycznie podchodząc do konceptu przedstawionego przez Brennę – Z drugiej strony nie jestem pewna, czy autor coś takiego by uwzględnił. Więc może faktycznie twoje uzasadnienie jest tym właściwym? – ech, sztuka. Autor wymyśli sobie A, a cała reszta dorobi sobie X, Y, Z, wykraczające znacznie poza rzeczywiste zamysły, gdy dany utwór powstawał.
- Wtedy nie byłoby tragicznej historii, nad którą wielu wzdychało – stwierdziła z rozbawieniem w głosie. Tak, działania Tristana można było ocenić dość surowo, to prawda. Z drugiej strony – czy nie o to chodziło, by krążyła wśród ludzi opowieść łamiąca serce? Inaczej się wtedy patrzyło na pewne sprawy…
- Można – zgodziła się bez mrugnięcia okiem – Ale też mam taką myśl: może trzeba rozróżnić siłę miłości od jej ogromu? – nie dało się nie pomyśleć o związkach, jakie miała za sobą. Kochała za słabo? Za mało? Za dużo? Wszystko po trochu? Wzdrygnęła się w duchu, porzucając te myśli. Nie na długo, bo wróciły do rzeźby, tak intymnej w swej formie, wyrażającej i trwałość uczucia, i ulotność życia. A może o co innego chodziło?
- W teorii tak, ta – potwierdziła – ale też patrzymy na „Pocałunek” a nie „Paolo i Franceskę”. Może zamysł ewoluował, może część historii Franceski została uwieczniona, ale ostatecznie wizja sprowadziła się do czegoś innego?
Zadumała się, spoglądając na pocałunek, który zarazem trwał i nie istniał. Byli razem, ale nie byli. Smak goryczy w ustach – ostatecznie nasuwało to dość bolesne skojarzenia. Dobrze, że obok była Brenna z całym tym swoim paplaniem, bo aż się roześmiała. Cicho, nie pełną piersią; w końcu znajdowały się w muzeum.
- Tak, masz rację, promyczku. To się nie umywa o posągów, jakie znamy – przyznała. Niemalże się wyszczerzyła, słysząc kolejną odpowiedź.
- Zdecydowanie beznadziejny. Ale wiesz co? Nie zmieniaj się – zachichotała, obejmując kuzynkę ramieniem – Chociaż taki listy byłby małym ćwiczeniem romantyzmu – dodała, kierując kroki do następnej sali. Jeszcze tak wiele miały tu do obejrzenia, a jeszcze czekał na nie sam Paryż...
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#8
16.02.2024, 19:40  ✶  
– Bogowie, filozofia. Mav, pamiętaj, jestem o wiele na nią za głupia – stwierdziła Brenna, teatralnym gestem chwytając się za głowę, jakby ta zaczęła boleć albo wręcz miała wybuchnąć na same te wszystkie rozważania. Bywała bystra, lubiła książki, analizowanie wychodziło jej naprawdę dobrze, ale przy tym pod pewnymi względami pozostawała bardzo prostą osobą. – Na całe szczęście nie wydarzyła się naprawdę. Chociaż? Tristan miał być też jednym z rycerzy Artura, a magiem Artura był Merlin… my zaś wiemy, że Merlin istniał i zostawił po sobie te wszystkie dziwne zagadki rozsiane po Anglii – oświadczyła, jak zwykle skacząc po tematach. Jej myśli śmigały niekiedy błyskawicznie, a usta próbowały za nimi nadążyć, wygadując niekiedy bzdury niestworzone.
Na kolejne słowa kuzynki opuściła dłonie, ale pokręciła głową, wprawiając w ruch ciemne kosmyki. Po jej ustach błąkał się lekki uśmiech.
– Chyba pozostanę po prostu przy tym, że was wszystkich kocham i nie będę się nad tym za wiele zastanawiać, bo do niczego mi to niepotrzebne – oświadczyła, a potem spojrzała po raz ostatni na Pocałunek. Pomyślała, że może jednak doceniała go za mało: że te magiczne rzeźby miały tę przewagę, że ich twórcy poza dłutem używali też różdżek i że potrafili za pomocą magii nasycić je emocjami. Mugolom było trudniej.
Mugolom zresztą ogólnie było trudniej ze wszystkim.
– Nie zmieniaj się? Świetnie, kiedy Erik będzie mi coś marudził, ale wujek Morpheus oświadczy, że karty czegoś się domagają… powiem, że ty mi zabroniłaś – rzuciła Brenna, a potem ujęła kuzynkę pod ramię i pociągnęła ją dalej, w głąb muzeum. Miały jeszcze kilka sal do obejrzenia, a później czekał je spacer po Polach Elizejskich oraz o wiele zbyt krótki rajd po sklepach i zakup sukienek oraz prezentów, zapewne w dużej mierze cukierniczych…
Koniec sesji


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Mavelle Bones (2013), Brenna Longbottom (1633)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa