• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka Knieja Godryka v
1 2 Dalej »
[20.06.1972 | Wrzosowisko] Niedźwiedzia przysługa

[20.06.1972 | Wrzosowisko] Niedźwiedzia przysługa
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#1
07.02.2024, 15:38  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 19.03.2024, 10:49 przez Samuel McGonagall.)  
13.09.1972
Wrzosowiska

Normalnie był wysokim, acz szczupłym chłopem. Łykowatym takim, co ludzie potrafili się śmiać, że jak mocniej zawieje to się połamie. W rzeczywistości był dużo silniejszy, ale nigdy nie widział potrzeby popisywania się tym, czy czymkolwiek innym przed lekko podchmieloną gawiedzią.

Czasem jednak dobrze było poczuć masę, zwłaszcza że powoli dusił się w mieścince, tęsknił za przestrzenią, za swoimi leśnymi braćmi. Teraz gdy był ich sąsiadem, w sumie nie powinien czuć za bardzo różnicy. Nie był wyrwany z korzeniami i przeniesiony do śmierdzącego Londynu, powietrze było wszędzie to samo... Wciąż jednak odczuwał dyskomfort, który zbyt łatwo mógł przejść w irytację, a ta z kolei to była równia pochyła ku klątwiarnianym kłopotom. Na co to komu...?

Dlatego też od czasu do czasu pozwalał sobie na dzień wolny od człowieczeństwa, na dzień pełen zapachów smakowitszych niż cokolwiek, co można było zobaczyć. Na siłę setki mężczyzn, przewalanie spróchniałych kłód. Trzymał się skraju lasu, znając ryzyko Śmierci, która bezczelnie rozgościła się w jego domu. Trzymał się dnia. Słońca. Chciał przez moment poudawać, że wcale nie musiał zabrać całego swojego skromnego dobytku i kisić się w miasteczku pośród ludzi.

Z impetem wpadł na zielone obecnie wrzosowisko. Warkot entuzjazmu wyrwał mu się z niedźwiedziej gardzieli. Nie chciał biec do ruinek dawnych chat, wolał szarżować i tarzać się na miękkiej kwietnej pościeli.

Zupełnie nieświadom, że nie jest na niej sam...
hedera
how i delight
in serene melancholy
Wysoki (185 cm) i szczupły mężczyzna o urodziwej, choć zmęczonej twarzy w odcieniu porcelany. Spojrzenie mętne, włosy potargane, odzienie pomięte i niepasujące do siebie.

Laurence Selwyn
#2
08.02.2024, 00:00  ✶  
Jakże rozkosznie było wyciągnąć się na miękkiej trawie nakrapianej puszystym złotem i purpurą mleczy i koniczyn! Jakże błogo wpatrywać się w błękitną kopułę nieba zawieszoną wysoko nad jego głową i szukać znajomych kształtów w puszystych obłokach! Jakże wielkim ukojeniem dla zszarganych zmysłów był szum kniei! Brakowało mu tego w Londynie - mieście wielkich perspektyw dla tych wszystkich poważnych mężczyzn w garniturach i z aktówkami pod pachą, lecz duszącym dla wrażliwej duszy artysty (a za takiego niewątpliwie się uważał, choć płomyk jego kariery zgasł już kilka lat temu), szukającego swej inspiracji w jedności z naturą. Szukał jej oczywiście na obrzeżach miasta, jednak spotkanie z zaklętą w posąg dziewczyną ukrytą w Epping Forest przyniosło dla jego psychiki jedynie więcej szkody, niż pożytku.

Dwa dni temu spakował więc walizki i przyjechał do Doliny Godryka - jego (nieco ekstrawagancki nawet jak na mugolski model) samochód stał zaparkowany na podwórzu uroczego hostelu, zaś sam Laurence zabrał ze sobą jedynie pióro oraz notes, w którym zapisywał inspiracje dla swojej kolejnej sztuki; pokreślone, niedbałe, pełne tylko jemu zrozumiałych rysunków przedstawiających figury geometryczne oraz strzałki. Cały zbiór chaotycznych myśli, za którymi nie nadążały ruchy rozegranego nadgarstka. Miłosne wyznanie, nad którym pracował od jakiegoś czasu; nie chciał bowiem, by było zbyt oczywiste, wprawiające Garricka w zakłopotanie. Nie mogło być też zbyt subtelne, aby do niego trafiło. Musiał znaleźć złoty środek - dlatego wyjechał z miasta.

Niegdyś lubił długie spacery; teraz jego wyniszczone używkami ciało buntowało się na samą myśl o aktywności fizycznej. Szkoda - bardzo chciał zobaczyć owianą złą sławą Polanę Ognisk, na której podczas Beltane pojawił się Czarny Pan. Może znajdzie inspirację właśnie tam? Właścicielka hostelu skutecznie wybiła mu tej pomysł z głowy, tłumacząc Selwynowi, że miejsce to i tak jest zabezpieczone przez Ministerstwo Magii i że nie ma czego szukać. Wędrował więc pomiędzy linią drzew, a wrzosowiskami, aż wreszcie, gdy czuł zmęczenie narastające w łydkach i piersiach, usiadł na trawie w cieniu rzucanym przez Knieję.

Nie spodziewał się, że nie będzie sam. Zamrugał kilkakrotnie, upewniając się, że niedźwiedź wcale mu się nie przywidział. Był piękny w swej dzikości, ale i niebezpieczny, jak zdał sobie sprawę po chwili. Co powinien zrobić w tej sytuacji? Oczywiście, że się wycofać, póki zwierz go nie zauważył. Ale co jeśli ucieczka nie pójdzie po jego myśli? Chyba lepiej zostawić list pożegnalny. Tak na wszelki wypadek.

Do Garricka Ollivandera, napisał koślawo na wolnej stronie.

Najdroższy Przyjacielu,

Jeśli czytasz ten list, stałem się posiłkiem dla wielkiego niedźwiedzia. Wiedz, że jesteś miłością mojego życia i przepraszam, że nigdy nie dałem Ci tego odczuć. Nie chciałem psuć Twojego małżeństwa. Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłeś.

Twój na zawsze,
Laurie

Zamknął notes i ostrożnie, powolutku wstał z ziemi, próbując wycofać się w stronę lasu. Nie miał pojęcia, co zrobi potem (może wespnie się na jakieś drzewo? Może wyrwie kartki z notesu i zacznie udawać, że rozdaje ulotki, a niedźwiedź będzie udawał, że go nie widzi?), ale była to jedyna szansa na ratunek. I wszystko szło zgodnie z planem, gdyby nie ta jedna, żałosna gałązka, która pękła pod jego ciężarem.

Zamarł w bezruchu, z pełnym przerażenia spojrzeniem ukrytym w gościu na wrzosowisku.


the others say
that i’m just good enough to cut the cats’ throats
but i never killed a cat
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#3
08.02.2024, 12:46  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 19.03.2024, 10:50 przez Samuel McGonagall.)  
Ruch.

Instynkt wytrysnął adrenaliną, pomimo sielankowych misich rozrywek był on przecież cały czas na alercie, ze względu na straszności, które działy się w Kniei. I każda złamana gałązka, każdy dziwny świst czy choćby dreszcz szóstego zmysłu, który przeszedłby mu po plecach, był oczywistym i niezbędnym sygnałem do zaprzestania harców i uważnego skanu wzrokiem, słuchem i węchem otocznia.

Wróg?

To było trochę głupie, bo cienie i upiory nie łamią gałązek, a przecież mogła z lasu wyjść po prostu rodzinka dzików, czy ruda Kitka pognała za orzeszkiem. Nie nie, to raczej dziki, wiewiórki operują niższym zakresem decybeli w dźwiękach poruszania się. Nos zaciągnął się otaczającą słodyczą czerwcowego powietrza, ale wiatr wiał nieprzychylnie, dmąc w kierunku puszczy, nie od niej. Jak pachną upiory?

Sam zastrzygł uchem i podniósł gwałtownie łeb. Oczy ostatnią nadzieją wypatrzenia źródła dźwięku, a gdy tylko dostrzegł wysokiego mężczyznę zmierzającego powoli i statecznie w kierunku linii drzew zareagował impulsywnie:

– O nie! Nie idź tam! – krzyknął, szkoda tylko, że paszczę miał niedźwiedzią (podobnie jak resztę ciała), więc z jego ogromnego gardła dobył się tylko bezkształtny ryk, który równie dobrze, zamiast troski mógł wyrażać głębokie zainteresowanie, odchodzącym właśnie obiadem. Co więcej, kolejny instynkt (a może ten sam) pchnął do biegu mężczyznę, który akuratnie absolutnym przypadkiem nie tylko nosił na sobie futro, ale w pewnym transmutacyjnym sensie był tym futrem. To nie była okoliczność niesprzyjająca, niedźwiedziem łatwiej było mu się poderwać, przecież może zmienić się w trakcie, przecież wszyscy wiedzą w okolicy, że niedźwiedź nie jest dla nikogo zagrożeniem, bardziej niż udomowiony. Wszyscy wiedzą prawda?

hedera
how i delight
in serene melancholy
Wysoki (185 cm) i szczupły mężczyzna o urodziwej, choć zmęczonej twarzy w odcieniu porcelany. Spojrzenie mętne, włosy potargane, odzienie pomięte i niepasujące do siebie.

Laurence Selwyn
#4
12.02.2024, 19:50  ✶  
Zatem w taki sposób zginę, myślał Laurence, obserwując zbliżającego się do siebie niedźwiedzia. Tylko tyle mógł zrobić sparaliżowany strachem. Nie mam szans z jego olbrzymimi łapami i ostrymi niczym dziesiątki brzytew pazurami, które zaraz rozszarpią mnie na kawałki, oddech stał się płytki w miarę tego, jak szarżujący zwierz skracał dzielący ich dystans. Podręczniki survivalowe, które trzymał w swoim londyńskim mieszkaniu z pewnością powiedziałyby mu, co powinien w tej sytuacji zrobić. Sęk w tym, że Selwyn nigdy żadnego z nich nie przeczytał; kupił je tylko dlatego, że ich okładki pasowały kolorystycznie do wystroju mieszkania, a także dopełniały kreowany przez niego wizerunek męskiego mężczyzny, samca alfa i co tam jeszcze próbował wymyślić, choć w rzeczywistości bliżej mu było eterycznego chłopca.

Ryk. Na Merlina, już po mnie, to właśnie tak dokonam swojego żywota? Gdybym wiedział, nie umawiałabym się na jutro z Garrickiem w Stonehenge... Nie chcę umierać, nie zobaczywszy go choć jeszcze raz... RATUNKU, RATUNKU!

Ale ratunek nie nadchodził. Był tylko starszy przerażony człowiek (właściwie, to wcale nie był taki stary, ale lubił dokładać sobie powagi i lat) i dzika bestia. Gdy znajdowała się już kilka metrów od niego, nagły skok adrenaliny przypomniał mu o notesie, który natychmiast rzucił przed siebie, celując prosto w nos zwierzęcia. A potem świat zawirował i zapanowała ciemność; jego nie tak młode już serce, przez lata nadwyrężane używkami, nie wytrzymało tej sytuacji i stwierdziło, że się ewakuuje, zabierając ze sobą świadomość mężczyzny.

Tak oto Laurence Selwyn zemdlał na widok niedźwiedzia.


the others say
that i’m just good enough to cut the cats’ throats
but i never killed a cat
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#5
13.02.2024, 22:00  ✶  
Oh bugger... – pomyślał w swym ojczystym języku, gdy o jego wrażliwy nos rozkwasił się notatnik.

Dopiero wtedy do jego niedźwiedziego móżdżku (a zważmy, że w opcjach był również ptasi, jeszcze mniejszy) dotarło, że ów człowiek mógł uciekać i ukrywać się przed nim.

Sama zmroziło i momentalnie się przemienił na powrót. Mógł to zrobić minutę temu. Dwie. Właściwie jak tylko zobaczył nieznajomego, ale tak bardzo, och tak bardzo cudownie było mu z wielkimi, przysadzistymi łapami, z pazurami rozrywającymi poszycie, z cielskiem satysfakcjonująco ciężkim i słodko poddającym się grawitacji.

Teraz jednak jako człowiek, mężczyzna w kwiecie wieku, z gałązkami i kwiatkami wplątanymi w zbyt bujne włosy koloru złocisto-białej pszenicy, patrzył nieco tępo na otworzony notatnik zbierając rozpaczliwie myśli, w gąszczu duszącego poczucia winy.

Jeśli czytasz ten list, stałem się posiłkiem dla wielkiego niedźwiedzia.

Oh nie...

Pochylił się i podniósł zapiski drżącą ręką. Choć tam leżał być może martwy mężczyzna, on nie mógł oderwać oczu od listu, który nie był adresowany do niego.

Wiedz, że jesteś miłością mojego życia i przepraszam, że nigdy nie dałem Ci tego odczuć

Coś zacisnęło się jeszcze mocniej na żołądku, a Samuel poczuł się chory. Kwas podszedł mu do gardła, a zmartwione oczy przeniósł na leżącego biedaka, dla którego najwidoczniej pan Ollivander (TEN Ollivander?! W tym momencie Samuel absolutnie nie był pewien) był miłością być może nigdy nieodwzajemnioną. Niewypowiedzianą. Zmarnowaną.

To trwało chwilę, to trwało wieczność.

Zamknął z trzaskiem notes i podbiegł do niego, upadając obok bezładnego ciała na kolana, orając płóciennymi spodniami po leśnym poszyciu.

Nie był lekarzem, ale (szczęście w nieszczęściu) znał się na życiu i zwierzętach. Wiedział, jak sprawdzić puls, odbierał kozi poród, z ulgą odetchnął, gdy dostrzegł, że nieznajomy oddycha, mimomimo że jego skóra była bladozielona. Nadzieja rozsadziła mu klatkę piersiową podwójnie, ale ale... nie mogli tu zostać. Każdy mroźny podmuch z Kniei mroził mu krew w żyłach. Nie czekając dłużej, wsadził znaleziony notes za pas, wziął na ręce nieprzytomnego i poszedł z nim w kierunku wrzosowisk, na bezpieczny teren...

Dopiero tam, gdy znalazł odpowiednio miękko wyglądające, nienaruszone wczesniej kwiaty, położył go, jak na katafalku i ukląkł przy nim ponownie, pochylając głowę niczym do modlitwy. Skupił się i spróbował przyzwać swój bukłak z wodą pozostawiony wraz z podręczną torbą. To powinno pomóc.

Rzut N 1d100 - 3
Akcja nieudana
hedera
how i delight
in serene melancholy
Wysoki (185 cm) i szczupły mężczyzna o urodziwej, choć zmęczonej twarzy w odcieniu porcelany. Spojrzenie mętne, włosy potargane, odzienie pomięte i niepasujące do siebie.

Laurence Selwyn
#6
18.03.2024, 00:09  ✶  
Śniło mu się, że lata. Że w jednej chwili jego ciało stało się nieważkie i uniosło ponad łąki; widział w dolę całą Dolinę Godryka i swój samochód zaparkowany na tyle podwórza, jadeit pastwisk i szmaragd kniei, sznur potoku, przytulone do siebie budynki Lecznicy Dusz i posiadłość majaczącą w oddali - to chyba siedziba Longbottomów, jeśli pamięć go nie zawodziła. Widział łaciate krowy nieśpiesznie sunące w morzu kwiatów i koty wylegujące się na dachach. A potem wzniósł się coraz wyżej, i wyżej, wprost w objęcia puszystych obłoków, aż wszystko zniknęło w bieli.

Bukłak był zbędny; złożenie jego ciała na wrzosowiskach wyrwało go z letargu. Ostrożnie uchylił powieki, nie do końca pamiętając co się wydarzyło. Zaskoczyła go obecność mężczyzny, którego z całą pewnością nie znał, dlatego też poruszył się niespokojnie, jakby chciał się odsunąć. Zaraz jednak się opamiętał, podniósł do pozycji półsiedzącej i wolną dłonią przetarł zmęczoną twarz.

— Co się stało? — zapytał wreszcie ochryple, zawstydzony swoją własną niemocą. Wspomnienia wyłaniały się nieśpiesznie z odmętów pamięci; brązowa kulka tańcząca na wrzosowisku. Niedźwiedź. Wszedł do lasu, a właściwie na brzeg kniei. Rozejrzał się niespokojnie; pamięć urywała się w zupełnie innym miejscu, przez co czuł się jeszcze bardziej niepewny i skonsternowany. — ...dźwiedź. Nie-dźwiedź. Był tu. Olbrzymi. Co się z nim stało?

Ostatnie spojrzenie w stronę Kniei, a potem znów na nieznajomego. Teraz miał okazję przyjrzeć mu się bliżej i stwierdził, że mężczyzna ten miał całkiem przyjemną aparycję. Lubił ludzi o przyjemnej aparycji. Dawny Laurence poszedłby nawet o krok dalej i wykorzystałby swój urok, wdał się z nim we flirt i zrobił wszystko, by przekonać go do siebie, by dał się zamknąć w jego ramionach. Ale nowy Laurence zostawił resztki swojego uroku na Manhattanie, wyzbył się chęci posiadania drugiego człowieka na wyłączność, nie chciał już nigdy więcej krzywdzić.

Patrzył więc. Mógł tylko tyle. Mógł aż tyle.


the others say
that i’m just good enough to cut the cats’ throats
but i never killed a cat
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#7
19.03.2024, 11:00  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.05.2024, 22:50 przez Samuel McGonagall.)  
Wyraźna ulga obmalowała się na twarzy okraszonej jasnymi jak len włosami. Dwudziestoparolatek był co prawda nieco zaniedbany, włosy miał potargane, brodę może nieco przydługa, ale nawet mając dostęp do samych oczu, nosa, szczupłej dość, choć umięśnionej sylwetki, na bazie której można było wnosić kształt twarzy... Tak, miał potencjał na bycie całkiem przystojnym mężczyzną, zwłaszcza, jeśli wymieniłoby mu się całą garderobę i ktoś w swym miłosierdziu pokazał mu drogę do barbera.

Tymczasem w głowie "wybawiciela" działały szybkie procesy myślowe. Oto pojawiła się okazja, by udawać, że nic się nie wiedziało o niedźwiedziu, co działałoby podwójnie na korzyść, gdyby ktoś z Systemu miał problem, że w niedźwiedziej formie animag pokazał się mugolowi. A jednak, w przeczytanym wyznaniu pojawiło się znane czarodziejskie nazwisko, zatem istniała aż nazbyt spora, niemal stuprocentowa szansa, że żadne takie konsekwencje go nie spotkają.

Mógł udawać i uchronić swoją skórę przed gniewem nieznajomego. Ale kłamstwo nie było w jego zwyczaju. W zamyśleniu, niepomny na fakt, że może nie robi się tak nieznajomym, troskliwie odgarnął włosy przyklejone do spoconego czoła i powiedział bardzo, bardzo delikatnie.
– Był niedźwiedź, ale on nie zrobiłby Ci krzywdy, nigdy przenigdy. On chciał uprzedzić, powiedzieć o tym, że Knieja jest niebezpieczna, że są tam upiory i duchy, które mogą pozbawić lat i życia. – przemawiał spokojnie i łagodnie, jak do ptaka ze zranionym skrzydłem, ale prawda była taka, że ciężki płaszcz poczucia winy dociążał jego głos, nienaturalnie niski. W końcu przestał patrzeć na włosy i skupił się na ciemnych, orzechowych, wciąż wystraszonych oczach nieznajomego.

– Jestem animagiem i czasem lubię... poczuć się swobodniej. Ludziom rzadko uchodzi tarzanie się we wrzosach, z resztą one pachną inaczej, gdy ma się niedźwiedzi nos. Słodziej. Cieplej. Trudno mi to wytłumaczyć. Bardzo przepraszam. – dodał jeszcze na końcu, pospiesznie, zaciskając mimowolnie mocniej objęcie tak, jakby rozmawiał i przepraszał martwego, a nie całkiem żywego czarodzieja.

To było dziwne, tak doświadczyć kruchości drugiego człowieka. Mag, który zemdlał na jego widok był dużo starszy, tak przynajmniej wnioskował po twarzy, która może w swoim życiu po prostu przeżyła zbyt wiele, ale o tym, jak często Selwyn futrował swoje ciało alkoholem i narkotykami, Samuel po prostu nie wiedział. Zalewało go poczucie winy i nie miał zupełnie świadomości, że w swoich rękach trzyma diabła, który chętnie wyciągnąłby po niego rękę. Kiedyś, w przeszłości tak by pewnie zrobił, ale nie teraz, nie tutaj, gdy obaj siedzieli na wrzosowisku.

W końcu młodzikowi udało się przyzwać wodę i zaopiekować aktorem. Próbował wypytywać go o powód wizyty, przestrzegał raz jeszcze przed Knieją. Proponował nawet, że znów się zamieni w niedźwiedzia, żeby jakoś oswoić czarodzieja z ideą posiadania pod dłonią łba wielkiej bestii, która jednym kłapnięciem mogłaby mu urwać łeb, ale ostatecznie nic takiego nie nastąpiło. Sam też był ciekaw tego człowieka, ze względu na pana Garricka, którego pamiętał bardzo dobrze, jako że był to najjaśniejszy punkt jego pierwszej i ostatniej wycieczki do Londynu. Ucieleśnienie dobroci i spokoju, osoba, która wciąż rezonowała na Sama, nawet jeśli, nie mieli ze sobą przez te dwadzieścia lat kontaktu. Osoba, która pokazała mu ile piękna jest nie tylko w drewnie, ale też w drewnie uformowanym ludzką ręką. Samuel chciał wiedzieć, któż jest tym, który tak go bardzo kochał. Nie robiło mu wcale, że byłaby to miłość między mężczyznami. Wiedział, że w naturze występuje mnóstwo tego typu sytuacji, w przypadku niektórych gatunków w ogóle trudno było określić płeć. Z resztą... ciężko było Samuelowi by patrzyć oskarżycielsko na to wyznanie miłości, skoro sam raczej szukał zapomnienia w rękach mężczyzn, a nie kobiet, nawet jeśli wynikało to z faktu, że przed laty jedna kobieta zawłaszczyła sobie jego sny i żadna następna nie była tak piękna i doskonała.

Selwyn pozostał jednak tajemniczym jegomościem, korzystającym najwidoczniej z tego, że młody McGonagall nie miał pojęcia o jego historii pełnej skandali. Rozstali się więc w zgodzie, choć młodszy czarodziej tej nocy długo rozmyślał o tym całym zajściu, o Garricku i o uczuciach, które najwidoczniej mimo upływu lat wciąż gorzały w sercu nieznajomego. Był jednak zbyt dziki, by zareagować, by szukać kontaktu z różdżkarzem, czy dociekać kim był mdlejący jegomość. Myśl o ingerencji w tę sprawę jednak została zasiana i kto wie... może jeszcze w tym roku zakwitnie, przy bardziej sprzyjających warunkach...

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości
Podsumowanie aktywności: Samuel McGonagall (1545), Laurence Selwyn (1059)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa