adnotacja moderatora
Rozliczono - Samuel McGonagall - osiągnięcie Piszę, więc jestem
Rozliczono - Erik Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic III
Rozliczono - Erik Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic III
27.06.1972
Warownia Longbottomów
Warownia Longbottomów
Zakwitał w Dolinie Godryka już kolejny miesiąc. Szczęśliwie Lizzy bardzo dbała o to, żeby znajdował sobie jakieś zajęcie, bo chłop bez narzędzi w ręku, to zdecydowanie chłop pochmurny. Nie, żeby to się tyczyło wszystkich chłopów, ale tego zdecydowanie tak.
Poczta pantoflowa też robiła swoje, chociaż wszystko rozkręcało się powoli. W magicznym świecie, gdy można niemal wszystko doprowadzić do porządku machnięciem różdżki... Samuel nie przejmował się tym jednak. Jak kto wolał transmutowane naprawy, też był w tym całkiem wprawny, chociaż preferował coś rzeczywistszego, coś, czego nie da się rozproszyć odpowiednio skleconym zaklęciem.
A ta robótka, która wpadła mu niedawno, zdawała się być niesamowicie przyjemna. Po pierwsze płot był w pewnej odległości od domostwa, więc nie trzeba było z nikim rozmawiać. Po drugie, ogród był dziki, nie nosił w sobie roślin pełnych żałości i depresji, przywodził na myśl w niektórych miejscach kawałki kniejnych polan. To na kolejny plus. Po trzecie, malowanie było przyjemną aktywnością samą w sobie. Medytacyjną.
Jedyny minus, który był zepchnięty daleko daleko w głąb podświadomości, to była kwestia Longbottomów, najznamienitszych mieszkańców tej okolicy. Pomimo zażyłości, która łączyła go z Brenną, na pół zdziczałą arystokratką, która biegała z nim po Kniei od dziecka, na tyle zarówno Erik jak i Morpheus wzbudzali w nim ambiwalentne odczucia. Zwłaszcza ten pierwszy, pewnie wciąż blisko będący z Norą, którego widok kilka lat temu dobitnie uświadomił Samuelowi jak kiepskim materiałem na partnera jest. A już na pewno kiepskim dla kogoś takiego jak Nora... To jednak było zakryte, przysypane latami wyparcia i zaprzeczenia. Nic z dawnej zgryzoty szczęsliwie nie wyszło podczas ich biznesowego spotkania, tym lepiej, tym łatwiej robiło mu się płot. Spokojniej.
Robił to już drugi dzień, tym razem zabrał ze sobą kilka wcześniej przygotowanych desek, obecnie niewidocznych, bo złożonych w chwastach polnym bujnym poszyciu, doskonałej pożywce dla pszczół i innych owadów. Płot którym się zajmował był teraz bardzo szczerbaty. Zupełnie jakby szalony dentysta miał oczyścić kamień, by uśmiech lśnił bielą i zupełnie przy okazji wyrwał kilka zębów łącznie z jedynkami.
Samuel korzystając z cienia chroniącego go przed południowym słońcem, nucąc sobie radośnie, szorował pędzlem to w górę to w dół. Czasem drapał się po lekko zaróżowionej skórze torsu, rozmyślając, że za tą wypłatę kupi sobie jakąś koszulę roboczą. Na razie, żeby nie pobrudzić sobie ubrania robotą, wolał zdjąć swoje ubrania z górnych partii ciała. Spodnie były już wcześniej podniszczone, je zamierzał nosić do zdarcia.