• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[27.06.1972 | Warownia Longbottomów]Pierwsze koty za płoty i niedźwiedzie na obiedzie

[27.06.1972 | Warownia Longbottomów]Pierwsze koty za płoty i niedźwiedzie na obiedzie
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#1
07.02.2024, 15:55  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.07.2025, 15:53 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Samuel McGonagall - osiągnięcie Piszę, więc jestem
Rozliczono - Erik Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic III


27.06.1972
Warownia Longbottomów

Zakwitał w Dolinie Godryka już kolejny miesiąc. Szczęśliwie Lizzy bardzo dbała o to, żeby znajdował sobie jakieś zajęcie, bo chłop bez narzędzi w ręku, to zdecydowanie chłop pochmurny. Nie, żeby to się tyczyło wszystkich chłopów, ale tego zdecydowanie tak.

Poczta pantoflowa też robiła swoje, chociaż wszystko rozkręcało się powoli. W magicznym świecie, gdy można niemal wszystko doprowadzić do porządku machnięciem różdżki... Samuel nie przejmował się tym jednak. Jak kto wolał transmutowane naprawy, też był w tym całkiem wprawny, chociaż preferował coś rzeczywistszego, coś, czego nie da się rozproszyć odpowiednio skleconym zaklęciem.

A ta robótka, która wpadła mu niedawno, zdawała się być niesamowicie przyjemna. Po pierwsze płot był w pewnej odległości od domostwa, więc nie trzeba było z nikim rozmawiać. Po drugie, ogród był dziki, nie nosił w sobie roślin pełnych żałości i depresji, przywodził na myśl w niektórych miejscach kawałki kniejnych polan. To na kolejny plus. Po trzecie, malowanie było przyjemną aktywnością samą w sobie. Medytacyjną.

Jedyny minus, który był zepchnięty daleko daleko w głąb podświadomości, to była kwestia Longbottomów, najznamienitszych mieszkańców tej okolicy. Pomimo zażyłości, która łączyła go z Brenną, na pół zdziczałą arystokratką, która biegała z nim po Kniei od dziecka, na tyle zarówno Erik jak i Morpheus wzbudzali w nim ambiwalentne odczucia. Zwłaszcza ten pierwszy, pewnie wciąż blisko będący z Norą, którego widok kilka lat temu dobitnie uświadomił Samuelowi jak kiepskim materiałem na partnera jest. A już na pewno kiepskim dla kogoś takiego jak Nora... To jednak było zakryte, przysypane latami wyparcia i zaprzeczenia. Nic z dawnej zgryzoty szczęsliwie nie wyszło podczas ich biznesowego spotkania, tym lepiej, tym łatwiej robiło mu się płot. Spokojniej.

Robił to już drugi dzień, tym razem zabrał ze sobą kilka wcześniej przygotowanych desek, obecnie niewidocznych, bo złożonych w chwastach polnym bujnym poszyciu, doskonałej pożywce dla pszczół i innych owadów. Płot którym się zajmował był teraz bardzo szczerbaty. Zupełnie jakby szalony dentysta miał oczyścić kamień, by uśmiech lśnił bielą i zupełnie przy okazji wyrwał kilka zębów łącznie z jedynkami.

Samuel korzystając z cienia chroniącego go przed południowym słońcem, nucąc sobie radośnie, szorował pędzlem to w górę to w dół. Czasem drapał się po lekko zaróżowionej skórze torsu, rozmyślając, że za tą wypłatę kupi sobie jakąś koszulę roboczą. Na razie, żeby nie pobrudzić sobie ubrania robotą, wolał zdjąć swoje ubrania z górnych partii ciała. Spodnie były już wcześniej podniszczone, je zamierzał nosić do zdarcia.

viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#2
08.02.2024, 14:02  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.02.2024, 18:32 przez Erik Longbottom.)  
Bywały takie dni, które były pełne niespodzianek i sprzeczności. Większość comiesięcznych transformacji w wilkołaka Erik musiał odchorowywać w łóżku, jednak tym razem, wystarczyło parę godzin snu i czuł się jak młody bóg. Nie licząc nieco pobladłej twarzy i worów pod oczami. Jego uśmiech zdawał się jednak rekompensować te mankamenty, bo dosłownie nie schodził mu z twarzy. Witał się ze wszystkimi i zdawał się bardziej energiczny niż na co dzień, zupełnie jakby część energii jego siostry nagle przeszła na niego.

Tym większe zaskoczenie stanowił dla niego fakt, że gdy tylko skończył śniadanie, odniósł wrażenie, że nie jest zbyt mile widziany w swoim rodzinnym domu. Co było nieco dziwne, biorąc pod uwagę, że po pełni księżyca spora część domowników zwykła obchodzić się z nim, jak z przysłowiowym jajkiem. Bądź co bądź, przemiana to loteria i mogła pójść znośnie albo bardzo źle, więc wolano uważać. Tym razem było jednak inaczej. Gdzie nie poszedł, zaraz go stamtąd wyganiano. Jak to podsumowała w kilku słowach jego matka "plątał się wszystkim pod nogami, więc niech znajdzie sobie jakieś zajęcie".

Nawet skrzatka Malwa nie miała czasu na rozmowę, bo od brzasku biegała z jednego pokoju do drugiego, zahaczając co parę minut o kuchnię, próbując doprowadzić rezydencję do porządku. Jakby sama Ministra Magii miała wpaść na obiad, pomyślał Erik, postanawiając, że skoro i tak jest zbędny w posiadłości, to równie dobrze może się na coś przydać i zanieść Samuelowi naszykowany dla niego wcześniej posiłek. Chwilę później opuścił dom w szarych, nieco przybrudzonych spodniach i koszuli z niebieskiego sztruksu narzuconej na biały podkoszulek. Pod nogami plątał mu się wilki, czarny pies, czyli Ponurak, który skorzystał z okazji, aby wyjść z właścicielem na mały spacer.

Zatrudnienie majstra z Doliny okazało się strzałem w dziesiątkę. Z początku Erik łudził się, że uda mu się dogadać z jakąś firmą w Londynie, jednak ci nie wydawali się zainteresowani. A raczej stracili je, gdy dowiedzieli się, że zlecenie dotyczy działki w Dolinie Godryka, czyli miejscu, które ostatnio okryło się niesławą przez wydarzenia na Beltane i obecność Widm w Kniei. Sądząc jednak po opiniach sąsiadów i rozmowach z Samuelem, wszystko wskazywało na to, że jednak wspieranie lokalnych ekspertów bardzo się opłacało.

— Widzę, że praca wre! — zawołał z daleka, prawie potykając się o psa, który wyrażał aż nazbyt duże zainteresowanie jego butami. Dopiero kiedy odgonił od siebie zwierzaka, podszedł bliżej. — Cześć, wcześnie dziś przyszedłeś?

Uśmiechnął się na widok postępów, jakich mężczyzna zdołał dokonać w naprawie ogrodzenia, a spoglądając ku Samuelowi, mimowolnie otaksował wzrokiem jego sylwetkę, zatrzymując na dłużej spojrzenie na jego nagim torsie. Zaraz jednak do Erika znowu dopadł Ponurak, zaczynając lizać jego buty i szarpiąc zębami za sznurówki. Rozproszony, poklepał zwierzaka po grzbiecie.

— Przyniosłem coś do jedzenia na drugie śniadanie. Mam nadzieję, że tosty i jajecznica będą smakować. — Odstawił na bok metalowe naczynie z pokrywką, spod której wydobywały się minimalne ilości pary. Zaklęcia podtrzymujące temperaturę bywały jednak istnym zbawieniem. Podobnie jak to, jak szybko Samuel zgodził się przystąpić do pracy. — Wiem, że ten płot to istna tragedia, ale naprawdę ratujesz nam życie.

Na dniach do posiadłości miał wrócić Frank, który skończył kolejny rok nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. To pewnie dlatego wszyscy w domu byli tacy zajęci. Zwłaszcza skrzatka, która pewnie chciała się popisać swoimi daniami i tym, jak dobrze sobie radzi z opieką nad domem. Najmłodszy z Longbottomów był prawdopodobnie jedną z niewielu osób, które pozwalały Malwie normalnie wykonywać swoje obowiązki, zamiast ją wyręczać. Musiała to doceniać, zwłaszcza biorąc poprawkę na to, jak rzadko chłopak bywał w domu.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#3
08.02.2024, 23:53  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.02.2024, 14:56 przez Samuel McGonagall.)  
Zatrzymał się w połowie gestu, gdy usłyszał głos dziedzica.

Podobnie umilkła melodia, którą nucił, ale przecież to przez grzeczność, przez rozpoczętą rozmowę. Nie nawykł do tego, żeby podczas roboty rozmawiać z kimkolwiek, ale mieszkańcy Doliny mieli ten nieznośny nawyk prowadzenia takich drobnych rozmów o niczym. Czuł się bardzo zagubiony w tej materii, nie wiedziąc do końca czego się od niego oczekuje. W końcu w umowie była mowa o płocie i jeśli ten spełni oczekiwania, o domku ogrodnika. Nigdzie nie było mowy o pogaduszkach.

Dlatego też słuchał, próbował pojąć, czego też jego pracodawca od niego chce.

Jedzenie.

Zmarszczył czoło. Czy będzie musiał za nie zapłacić tak samo jak czasami płacił u Lizzy?

Tak naprawdę nie myślał wcześniej o jedzeniu, ale gdy pojawiło się w zasięgu, zdał sobie sprawę z tego, że jadł ostatnio wczoraj. Jego brzuch zaskwierczał głośno od wywiniętych kiszek, ale na przystojnej twarzy nie zagościła oznaka zażenowania.

Skinął głową, przyjmując talerz i zaczął jeść od razu, zagarniając kawałkiem chleba jajecznicę prosto do ust. Jadł pospiesznie, nawet nie przysiadając, tak by jak najprędzej uciszyć kiszki i powrócić do pracy. Dopiero spojrzenie do piękną twarz rozmówcy nieco spowolniła proces. Samuel przełknął i na moment zapatrzył się uciekając wspomnieniami do pierwszego razu, gdy ujrzał go w pełnej krasie. Roześmianego, swobodnie obejmującego Norę i opowiadający jej w bardzo mądrych słowach bardzo wyszukany zapewne żart...

Wtedy pierwszy raz Sam poczuł zazdrość, a od tamtej chwili spirala myśli i nieznanych emocji doprowadziła go do życia bez Nory. Życia, w którym musiał się przekonywać, że tak jest dla nich oboje lepiej. Powinien go pewnie nienawidzić, ale tak naprawdę był mu bardzo wdzięczny – dzięki niemu nie opuścił rodziców i mógł być przy łożu umierającego ojca. Dzięki niemu nie nosił ciężaru poczucia winy, gdyby rozstał się z nimi w kłótni i wrócił po roku do opuszczonej przez bóstwa i ludzi leśniczówki. Samo wyobrażenie tej sytuacji sprawiało, że Sam chciał przemienić się w krogulca i lecieć bez tchu ku zatraceniu do słońca.

Nie było to jednak coś, co nadawało się do mówienia w trakcie tych małych, nieważnych rozmówek mających najprawdopodobniej takie zastosowanie jak bezmyślne bzyczenie otaczających ich owadów, dlatego też Samuel zachował te myśli dla siebie.

Z pomocą przyszła mu szczera, przystojna twarz Erica – osadzała go w tu i teraz. Sam żuł wolniej i myślał, że Longbottomowie i ich goście przypominali stado jeleni. Nie potrzebował jakiegośtam napompowanego rankingu, by wiedzieć, że spośród wszystkich stojący przed nim byk jest najznamienitszy. Wyobrażenie sobie Erica jako centaura, z pięknym dumnym porożem, odsłoniętymi szerokimi barkami, i pełnym terytorializmu chwytem na długiej włóczni paradoksalnie osadzało skromnego chłoptasia w rzeczywistości.

Przełknął.

– Części nie dało się odratować, ale mam deski, zaraz je przytnę, wyhebluje i nie będzie widać różnicy. – powiedział cicho, wskazując ręką, na której był gorący wciąż talerz z połową zawartości. Nie wiedział co powiedzieć więcej, więc gdy się odwrócił, od razu spojrzał na psa i mimowolnie jego twarz rozluźniła się, jak zwykle kobietom twarz jaśniała na widok malutkich dzieci. Głowa mu zadrżała, gdy przechylił ją, mimikrą oddając psie zaciekawienie. A potem przykucnął, marszcząc nos kilkukrotnie, wciągając psi zapach mieszkańca domu, którego nie miał okazji wcześniej poznać. O ileż było to bardziej naturalne niż jakieś tam... rozmowy.

viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#4
11.02.2024, 01:04  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.02.2024, 18:33 przez Erik Longbottom.)  
Obecnie żył w błogiej nieświadomości odnośnie do jakiekolwiek więzi, która mogła łączyć Norę z nowym pracownikiem Longbottomów. Poza tym, ledwo znał Samuela, a większość posiadanych informacji na jego temat, pochodziła z drugiej ręki. I w dużej mierze były to plotki, bo twarde fakty zdawały się unikać języków postronnych, którzy mieli tendencje do koloryzowania otaczającej ich rzeczywistość. Musiał jednak przyznać, że było w mężczyźnie coś znajomego. Nie potrafił jednak sobie przypomnieć, skąd konkretnie mógł go kojarzyć. Chcąc nie chcąc, postanowił złożyć to na karb lokalizacji.

Chociaż to Londyn zazwyczaj był uznawany za kluczowe miasto dla społeczności czarodziejów, tak Dolina Godryka plasowała się niewiele dalej. Nie tylko przez historię miasta związaną z pochodzeniem jednym z założycielami Hogwartu. To tutaj odbywała się między innymi Ostara czy festyn z okazji Beltane. W tych okresach przez Dolinę przewijało się wielu ludzi. Oprócz lokalnych mieszkańców, z uroków okolicy korzystali czarodzieje z sąsiednich wiosek, Londynu, Little Hangleton czy nawet Hogsmeade. Trudno było spamiętać wszystkich, gdy mieszkało się tu od urodzenia, ale tak naprawdę sporą część życia spędzało w innych miejscach.

— Jak będziesz chciał coś zjeść przed wyjściem, to możesz wołać Malwę — poinformował, powstrzymując się przed zaproszeniem z rozpędu Samuela na obiad. Wypadało pozostawić mu wolną rękę. — Powinna zareagować, nawet jak będzie coś robiła w środku.

Wyobrażenia Samuela na temat Erika, wywołałyby szeroki uśmiech na jego twarzy, który jednak zaraz ustąpiłby zdziwieniu. Akurat tak jeszcze go nikt, jak dotychczas nie nazwał. Zdarzały się za to porównania do basiora czy kudłatego golden retrievera. Wydawały się też nieco trafniejsze, biorąc pod uwagę, chociażby klątwę, z jaką Longbottom na co dzień się zmagał. Porównanie do centaura byłoby trafne, tylko gdyby oceniać go po wyglądzie zewnętrznym. To łatwo było jednak wybaczyć. Nie sposób było jednak kogoś dobrze poznać po jednej rozmowie, czyż nie? Poza tym pierwsze wrażenia takie już były: mieszane. Stereotypowe założenia, zasłyszane plotki, wygląd, a nawet maniera poruszenia się czy mówienia wpływała na pierwsze mentalne obrazy, które były podświadomie przyłączane do danej osoby.

— Super. — Pokiwał z uznaniem głową, przysłuchując się planom Samuela. To kompletnie nie była jego branża, więc zapewne będzie jeszcze parę razy zanudzał go podstawowymi pytaniami. — Coś już zwróciło twoją uwagę? Nie wiem, powinniśmy na coś uważać, żeby te problemy się nie powtórzyły za parę lat?

Pewnie pytał zbyt wcześnie; minęło ledwie parę dni, odkąd załatwili formalności, a Sam trafił na teren Warowni. Erik wychodził jednak z założenia, że były to aspekty, o których powinien wiedzieć cokolwiek, nawet jeśli można było je podsumować frazą: przez następną dekadę lub dwie będziesz miał spokój. Nie miał problemu z tym, że powoli stawał się coraz bardziej odpowiedzialny za sprawy dotyczące posiadłości. Na każdego kiedyś przychodziła pora.

— Wołamy na niego Ponurak — odezwał się, gdy psiak zbliżył się do nich, aby przywitać się z Samuelem. Niejako naśladując gościa, zwierzę również przechyliło głowę, po czym podeszło jeszcze bliżej i zaczęło obwąchiwać jego buty i nogawki spodni. — I tak, nazywa się tak samo, jak ten omen śmierci. Przysięgam jednak, że jest kompletnie niegroźny. — Przyłożył dłoń do prawej piersi, jakby chciał w ten sposób nadać swoim słowom większej walidacji. — Noo... Chyba że schowa się w cieniu i po trzech godzinach zorientujesz się, że cały ten czas gapił się na ciebie.

Czarny gigant miewał swoje humorki; nie należał do najbardziej towarzyskich psów w domu. Rzadko kiedy latał po całym budynku ze swoim przyszywanym rodzeństwem. Zamiast tego wolał zaszyć się w jakimś kącie albo pustym pomieszczeniu i po prostu zajmować się sobą. Złapał całkiem dobry kontakt z Charlesem-Julesem, a teraz najwyraźniej na jego celowniku znalazł się Samuel. Erik uśmiechnął się pod nosem. Skoro zwierzęta do niego lgnęły, a on tylko to odwzajemniał, to musiał mieć dobrą duszę.

— W posiadłości są jeszcze trzy inne. One... Cóż, na pewno je jeszcze spotkasz. Często teraz wychodzą na zewnątrz, póki jest pogoda.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#5
12.02.2024, 11:56  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.02.2024, 14:56 przez Samuel McGonagall.)  
Gdy Eric mówił, Sam wrzucił w siebie resztkę jajecznicy, by w pełni skupić wzrok i dłonie na psie. Jego twarz pozostała rozpromieniona, swobodna. Zniknęła rezerwa i zawodowy dystans. Choć nie używał słów zdawał się być o wiele bardziej otwarty do kontaktu z Ponurakiem, niż w pierwszych chwilach w rozmowie z Erikiem.

Podrapał futrzaka za uchem, po czym na moment ściągnął brwi i szybkim, wprawnym ruchem wykręcił kleszcza. Początkowe powitanie zmieniło się w aktywne dbanie o i tak przecież zadbanego psa. Odłożył talerz na ziemię, i pozostając w kucu, przejrzał mu okolice drugiego ucha, zatapiając palce głęboko w przywołującą u innych lęk i przesąd psią egzystencję.

– Po zimie mogę zajrzeć i sprawdzić stan starych, com je zostawił. Trzeba impregnować, glony czyścić wodą z octem, czasem przejechać szczotką, żeby drzazgi i pęknięcia wyrównać. O taką... – kiedy mówił cały czas oczami i palcami śledził skórę psa, ale teraz na moment oderwał się od niego i wciąż kucając wygiął się w tył, rozglądając na boki za swoim narzędziem. 

Zmarszczył nos niezadowolony, bo szczotkował deski wczoraj i zdał sobie sprawę, że dziś tego już nie robił, więc zamist tego sięgnął do wąskiej i zabezpieczonej kieszeni w spodniach, by wyciągnąć długą kasztanową różdżkę. Skupił się i wymamrotał słowa zaklęcia, a leżący na ziemi talerz zaczął się kurczyć, a potem grubieć. Biel porcelany przeszła w słoneczną, płową żółć podobną do roztrzepanych kosmyków Samowej czupryny - jego broda była trochę ciemniejsza o nieco grubszym włosiu.

Cmoknął, chowając różdżkę i sięgnął po szczotkę, by podać ją Ericowi i w końcu spojrzeć na niego błękitem szczerych, znów niepewnych oczu.
– Najtwardsze włosie, jakie się da, wygodna parciana taśma, choć pewnie nie Ty będziesz się tym zajmował? – uśmiechnął się krzywo, a potem szybko znów spuścił głowę, wracając do psa.

– Ponurak... – sapnął w rozbawieniu, próbując szybko zmienić temat, bo może jednak do panicza trzeba było mówić per "pan" i nie sugerować, że jest leniem. – Testrale też cieszą się złą sławą, a to jedne z najwspanialszych, najwierniejszych i najwytrwalszych stworzeń, jakie widziałem. Nikt nie opiekuje się tak młodymi, jak tabun testrali. Ciekawe czy i one mają przesądy wobec ludzi. Zobaczysz człeka z piórem we łbie, i patykiem w dłoni, znak żeś pechowy i żywot Twój końca dobiega.– zaśmiał się krótko, ale jakby mówił do siebie, czy może raczej rozmawiał z psem, a nie Erikiem.



transmutacja szczotki
Rzut Z 1d100 - 59
Sukces!


viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#6
13.02.2024, 01:06  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.02.2024, 18:33 przez Erik Longbottom.)  
Erik wybałuszył oczy, gdy Samuel wsunął palce w okolice ucha Ponuraka. Ze swojej perspektywy po prostu nie widział, co dokładnie robił i w pierwszej chwili chciał go powstrzymać, ale zauważył, że pies nie zareagował paniką. Erik poklepał swojego ulubieńca po łapie.

— Glony? — powtórzył po Samuelu takim tonem, jakby ten mu właśnie powiedział, że najlepszą pastę do drewna znajdzie w zachodniej Szkocji, w zabitej dechami dziurze, pod którą znajduje się jaskinia, a w tej jaskini mieszka stado trolli, które ją produkują.

Skinął powoli głową, starając się zrozumieć, jak najwięcej. I tak zaraz mi to wypadnie z głowy, pomyślał. Świetny z niego dziedzic. Może najwyższy czas zacząć nosić ze sobą notatnik i tam sobie wszystko zapisywać. Przyjął bez słowa transmutowaną szczotkę, przejeżdżając powoli włosiem po swojej dłoni. Miał rację. Twarde.

— Pewnie nie — przyznał nieco cichszym głosem, nie tracąc jednak rezonu. — Ale chyba powinienem coś wiedzieć, prawda? Chyba że zawsze będę mógł spytać cię o poradę. Jesteś dostępny całodobowo przez cały rok, czy czasem dajesz sobie spokój?

Uśmiechnął się półgębkiem. Rozumiał, skąd wynikał ten pogląd. Nie oczekiwano od niego, że weźmie się za brudną robotę, bo nie tak to działało w większości przypadków. Longbottomowie byli specyficznie, ale czy aż tak, aby wyręczać absolutnie wszystkich i być samowystarczalni? Nie. Domownicy mogli pomagać, chociażby Malwie w jej obowiązkach, ale koniec końców nie mogli zrobić wszystkiego sami. I nie do wszystkiego byli wykwalifikowani, chociaż mogłoby się zdawać, że wpychają paluchy wszędzie, gdzie się tylko da.

— Z piórem we łbie? — Przekrzywił z zaciekawieniem czubek głowy w bok, uśmiechając się w niemalże dziecięcym niezrozumieniu. — Że niby łysi czarodzieje są mniej niebezpieczni od takich, którym zostało trochę włosów? To twoja teoria?

Chociaż Sam być może rzucił tym komentarzem bez większego pomyślunku, tak rozbudził w ten sposób wyobraźnię Erika. Kochał zwierzęta; teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, gdy w końcu wraz z Brenną dojrzeli do tego, aby wspólnie dokonać adopcji tych kilku psiaków. Jednak myśl o tym, że zarówno zwykłe zwierzęta, jak i magiczne stworzenia mogły mieć na tyle rozbudowaną świadomość, aby mieć konkretne przesądy na temat ludzi, nieco go przerażała. Jak miałby potem spojrzeć na swój własny talerz na grillu lub trofeum wiszące u kogoś w jadalni?

— Mam nadzieję, że nie są aż tak inteligentne. — stwierdził po dłuższej pauzie. — I tak muszą się szybko zaadaptować do zmian na świecie. Zwierzęta mają coraz mniej miejsca, miasta tylko się rozrastają, a mugolskie drogi wyrastają jak grzyby po deszczu. Ich naturalne szlaki urywają się w ciągu dni lub tygodni. — Poklepał Ponuraka po łapie. — Gdyby były w pełni świadome tego, co robią ludzie i jak niewiele mogą same zmienić, to świat chyba stałby się trochę bardziej smutny.

Nie odmawiał im inteligencji. Musiały mieć, chociaż cząstkę indywidualizmu i swojego własnego charakteru czy upodobań. Dlatego wszystkie cztery psy z Warowni nie były lustrzanymi odbiciami samych siebie, a miały cechy, które je od siebie odróżniały. Mimo to Erik wolałby nie wiedzieć, że stado jeleni z pobliskiego lasu żywi do niego jakąś personalną urazę, a lis podbiera sąsiadowi kury nie tyle z głodu, ile z tego, że po prostu faceta nie znosi. Pokręcił głową, odpychając od siebie tę myśl.

— Może chociaż ty nie miałbyś do mnie o nic pretensji, co? — odezwał się do Ponuraka. — Dostajesz od Malwy takie żarcie, że uszy ci się powinny trząść przy każdym posiłku.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#7
13.02.2024, 10:09  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.02.2024, 12:27 przez Samuel McGonagall.)  
Nie rozumiał pytania o dostępność, nie miał przecież zakładu, oficjalnej siedziby i godzin przyjęć. Kiedyś, gdy ciągnął niedźwiedzim cielskiem wóz wypełniony drewnem, trudno dostępnymi ziołami z głębi puszczy i tuszkami królików, był dostępny tylko wtedy kiedy był w okolicy. Teraz jednak, gdy od kilku miesięcy wpisywał się swoim krzywym pisaniem i gładkimi deskami w życie społeczności, podejrzewał, że do jego leśniczówki co jakiś czas będą witać sowy i inne ptactwo z prośbami o pomoc.

Nie był pewien jak uśmiecha mu się ta perspektywa, odmienna od życia, do którego przywykł, ale teraz jakoś tak serce zacisnęła mu tęsknota za znajomymi czterema kątami. Spochmurniał.

– Mam nadzieję, że będę mógł wrócić do Kniei, ale nawet wtedy... nie będę miał daleko, prawda? – odpowiedział zaciskając wargi, zmagając się znów z kłębowiskiem, które mu się nie podobało, które nie było profesjonalne. Przyszedł tu w końcu ogarnąć płot.

Wstał, słuchając dalej Erica, z przyniesionych surowych desek ustawiając sobie żebrowania pod heblowanie. Miejsce pracy prowizoryczne, ale nie miał innego, więc musiał robotę wykonywać na miejscu, zamiast w cichości warsztatu chwalić się tylko gotowym. Transmutacją wspierał się w przygotowaniu stanowiska, tylko lekko ingerując w osnowę rzeczywistości.

Pytania i niepokój rozmówcy w sprawie zwierząt spotkały się z milczeniem, zastanowieniem nad tym cóż też powinien odpowiedzieć.

Kiedyś usłyszał od ojca historię o tym, że każdy animag nim zacznie przemieniać się w zwierze, musi odnaleźć matkę wybranego przez siebie gatunku i poprosić ją o skórę, w zamian za przyrzeczenie krwi – niegasnący obowiązek opieki nad jej potomstwem. Wtedy, w czasie błękitnej pełni matka oddawała swoją skórę, a jej duch łączył się z duszą maga, dzięki czemu mógł przybierać jej formę i zajmować się młodymi. Te zwierzęce dzieci żyły tak długo jak czarodziej, więc trzeba było mądrze zastanowić się którym zwierzęciem chciało się być. Gdy tylko jego matka mcGonagallówna dowiedziała się o tym Steku Bzdur, miała Poważną Rozmowę ze swoim mężem i ów opowieść okazała się pierwszą i ostatnią bajką, jaką Samuel usłyszał od swoich rodziców.

Prawdą było jednak to, że jako animag nabierał zupełnie innej perspektywy, a lata przebywania w lesie, studiowania dzieł dziadka, powtarzania wiadomości, które przekazali mu rodzice, sprawiły, że był bardziej niż pewien, że zwierzęta posiadają swoją świadomość i czują – ból, zazdrość, lęk, miłość... Wystarczyło przecież spojrzeć na Ponuraka, a czymże on różnił się od dzika czy wilka spotkanego w kniei? Czym różnił się pufek od testrala, czym mag od jelenia, którego truchło wisiało nad kominkiem?

Czy Eric poczułby się lepiej, gdyby wiedział, że drzewa też czują?

– Chodziło mi o myśliwych. Noszą czapki z piórami, chełpiąc się zabitymi bażantami. W perspektywie zwierząt ubrania to stała część nas. – Chcąc to zobrazować sięgnął do swojej koszuli, ale trafił tylko na własną skórę, co przyjął z rozbawieniem przebijającym trochę bańkę sentymentalizmu czy niechęci do ludzi per se. Pokiwał z niedowierzaniem głową na swoje własne rozkojarzenie i ułożył przyniesioną deskę na prowizorycznych drewnianych kozłach. Jeszcze tylko heblownica... –... sam jem mięso, chyba zbyt wiele czasu spędziłem w formie niedźwiedzia i teraz moje ciało nie potrafi inaczej się nasycić. Po prostu nie lubię zabijania dla zabawy, jedzenia więcej niż potrzeba, zostawiania resztek na stracenie, chełpienia się mordem. Z resztą zobacz, byłem ostatnio w takim domu, gdzie cała ściana wyłożona była trupami. Cała ściana. I myślę sobie, to tak jakby Ci ludzie popijali herbatkę na cmentarzu. Albo taksydermia... Bardzo dziwiłem się oburzeniu, gdy zapytałem czy wypychają też ludzi. Nie, żebym jakiegoś chciał zabić nie, tak po prostu rozmyślałem o martwych krewnych. Możesz mieć swojego kota na pamiątkę z kryształami zamiasto oczu, to czemu babki sobie tak na jej ulubionym fotelu nie usadzą. – Miarowym ruchem towarzyszył dźwięk sunącej, szczęśliwie odnalezionej heblownicy. Samuel mówił cicho, jakby rozmawiał sam ze sobą, po czym umilkł i z wielką troską sprawdzał, czy poziom gładkości jest już dobry, choć jego twarde, sękowate dłonie z licznymi śladami po cięciach czy zaleczonych odciskach nie wydawały się adekwatnym do tego narzędziem.


szacher macher z narzędziami, lepienie desek, takie tam

Rzut Z 1d100 - 84
Sukces!


viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#8
14.02.2024, 01:04  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.02.2024, 18:33 przez Erik Longbottom.)  
Chciał wierzyć, że wszystko ułoży się po jego myśli, a fragmenty układanki same wskoczą na swoje miejsce. Żywił głęboką nadzieję, że najgorsze scenariusze nie zaistnieją, ale nie był też ślepy na niebezpieczeństwa, które czyhały na to, aby wedrzeć się na scenę i zmienić idylliczną opowieść w koszmar. Wierzył, ilekroć wychodził z biur Brygady Uderzeniowej na kolejne wezwanie, wierzył też w Beltane, gdy Polana Ognisk pogrążyła się w chaosie. Zagrożenie wymierzyło mu jednak cios prosto w twarz i doprowadziło do zmiany scenerii w tym małym teatrzyku życia. Dobrze byłoby przynieść iskrę nadziei komuś innemu, teraz gdy sam przeszedł próbę swojej wiary.

— Nie, nie będziesz — odparł z nutką determinacji, jakby składał mu w ten sposób niewypowiedzianą obietnicę. — Dobrze wiedzieć, że będziemy mogli na ciebie liczyć. W razie czego, to znaczy. — Nie żeby planował na siłę wyłamywać deski w płocie, żeby go ściągnąć do Warowni. Wydął dolną wargę w lekkim uśmiechu, który zaraz przygasł. — Będziesz miał dużo do roboty w Kniei, gdy wrócisz.

Korciło go, aby zapytać Sama o tę głuszę. O to, jak to wyglądało z jego perspektywy i co widział podczas przeprawy do miasteczka. Dokładna skala zniszczeń czy efektów obecności Widm w rejonie stanowiła dla Erika poniekąd tajemnicę. Gdy ratownicy dotarli na miejsce, ledwo trzymał się na nogach i chociaż próbował ich od siebie odpędzać, aby upewnić się, że jego towarzyszy dotrwali do świtu, tak zmęczenie i obrażenia w końcu dały o sobie znać.

Podczas gdy wolontariusze wchodzili do Kniei pełnej rannych ludzi i pourywanych drzew, on tkwił w szpitalu polowym. Z perspektywy czasu żałował, że nie był w stanie zrobić więcej. Bądź co bądź, to dalej była część Doliny Godryka, część domu. Z chęcią dołożyłby swoje trzy grosze w kwestii stabilizacji sytuacji w okolicy, gdyby tylko byłaby ku temu okazja. Pytanie tylko, kto ruszy się pierwszy: Ministerstwo Magii czy lokalni mieszkańcy zmęczeni zagrożeniem wiszącym nad ich głowami.

— Oh. Oh. No tak. Faktycznie. — Opuścił spojrzenie na ziemię. Nie połączył faktów: może dlatego, że większość jego znajomych nie pałała zbyt dużą miłością do polowań, a jeśli już w nich uczestniczyła to... Erik nie potrafił przypomnieć sobie, chociażby Geraldine z taką czapką. — Teraz faktycznie ma to więcej sensu.

Powłóczył za nim wzrokiem, słuchając go z uwagą. Nie ruszył się jednak, aby zmniejszyć dzielący ich dystans. Bądź co bądź, Sam miał robotę do wykonania, a Erik tylko rozpraszał swoją gadaniną. Na wzmiankę o smaku świeżego mięsa, westchnął przeciągle w zrozumieniu, wlepiając w McGonagalla wzrok dosyć jawnie wskazujący na to, że doskonale wie, o czym mówi. Większość pełni spędzał w zamknięciu, jednak przez tyle lat musiało dojść do nawet minimalnych uchybień. Niezwykle rzadko, bo rzadko, ale i jemu zdarzało się poddać zewowi dziczy.

— Ludzie mają różne upodobania, ale to chyba jeszcze gorsze od robienia z domu jednego wielkiego muzeum. Jeszcze rozumiem, jak ktoś trzyma w domu jedno czy dwa trofea, bo można tu uznać za cenne wspomnienia, ale cała ściana, to za dużo. — Nie wyobrażał sobie schodzić codziennie na śniadanie i mijać wypchanego lisa, kaczki, szopa czy wilka. Za tego ostatniego byłby w stanie się obrazić. — Chwilę. Co zrobiłeś...? — uniósł skonfundowany głos, przekrzywiając głowę w bok, jak ciekawski pies. Co za... bezpośredniość. To musiała być urocza wizyta. — Wiesz... Zachowanie kota a babci, to trochę co innego. Jedno jest zdecydowanie bardziej makabryczne od drugiego.

Chociaż ta druga opcja wcale nie jest wiele lepsza, dodał w myślach, bo nie wyobrażał sobie zachować Ponuraka, czy którejś z rodzinnych sówek, gdy już odejdą z tego świata. Nie mógłby patrzeć na nich bez poczucia desakracji ich ciała. Teraz aż zaczęło go zastanawiać, kto z Doliny miał takie ciekawe hobby.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#9
14.02.2024, 12:57  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.02.2024, 22:30 przez Samuel McGonagall.)  
Trochę ta rozmowa nabrała dziwnych fal i zakrętów. Samuel skupiony na heblowaniu desek próbował nie myśleć za bardzo o Kniei — prawda była taka, że praca w drewnie ratowała go od szaleństwa, od szoku kulturowego konieczności przebywania wśród ludzi cały czas, rozmawiania z nimi, rozumienia ich, przepraszania za "wypchaną babcię w fotelu".

Ton Erika był dziwny. Niósł ze sobą więcej treści, więcej znaczeń niż słowa, które powiedział. Nagle cała kwestia myśliwych i taksydermii nie miała znaczenia, zdawała się być żałosną wymówką, by nie rozmawiać o rzeczach Ważnych.

Matka mówiła mu: Nie angażuj się. Była jak ptak i chciała, by i on był jak ptak. Chronisz własne gniazdo, ale spłoszony uciekasz ratować własne życie. Ptaki nie są potężne, a z pewnością nie krogulce. Ale są zwinne i szybkie, mogą czmychnąć przed wrogiem, uniknąć strzały, wepchnąć się w niewielką szczeliną i zniknąć. Mogły przeżyć.

Trochę też tak Samuel robił w ty trudnym dla Kniei czasie. Zawsze z boku, zawsze niewidzialny. Z dala od świąt i ich obchodów, widział tylko łunę, czuł drżenie ziemi, zaciągał się aurą wszechogarniającego strachu. Oczywiście potem pomagał, gdy już dotarł do miasteczka, gdy, choć po trosze z oficjalnych komunikatów zorientował, co się dzieje.

Nie angażuj się.

System był zły. Ludziom nie warto było ufać. Ludzie czekali, żeby wykorzystać, zedrzeć skórę, okraść z czasu i życia.

Milczał długo, zapadając się  monotonnym ruchu hebla, trawiąc to, co Erik powiedział, ale też co mu pokazał. Czy to nie było żałosne, dać się kupić za talerz jajecznicy? Dać się przekonać kilkoma miłymi słowami i pobrzmiewającym zapewnieniem, że tym razem nikt o nim nie zapomni, jak wtedy, osiem lat temu, gdy pożegnał jedyną osobę, której wydawało mu się wtedy przez chwilę – zależało? Jak wtedy gdy chciał wreszcie powiedzieć swojej dzikiej prawie siostrze o największej tajemnicy, o chorym ojcu, ale nie znalazła dlań czasu w ferworze nowego życia pełnego obowiązków? Czy mógł w to uwierzyć, skoro samotnie siedział w tamtą grudniową noc, pośród cienkich ścian leśniczówki, opierając się o łoże, na którym pozostawało blade i zimne ciało? Nie płakał więcej wtedy, bo nie miał już łez. Czy zmieni to ciepłe śniadanie i oddech, grymas okazujący zrozumienie?

Nie angażuj się.

Był żałośnie samotny i nieszczęśliwy. Brak lasu, brak kojącego poszumu, towarzystwa tych, których znał, zwierząt, które przyjmowały go takim, jakim był, doskwierał mu teraz po trzykroć. I ta niemoc...

Nagle zatrzymał się w połowie drogi, podnosząc gwałtownie głowę. Deska nie nadawała się już od niczego. Była zbyt cienka, tylko sekundy dzieliły ją od przełamania. Ale to nie było ważne, znajdzie i dla niej później zastosowanie. Teraz jednak oddychając ciężko pod płaszczem decyzji, którą podjął, utkwił przenikliwe błękitne ślepia w dziedzicu. W kimś, kto w przeciwieństwie do niego mógł działać. Niepewny zwilżył suche wargi, ale wiedział, że nie zejdzie z obranej ścieżki. W dwóch przydługich krokach skrócił dystans i stanął tuż przy mężczyźnie, kładąc sękatą rękę na jego piersi.

– Może niewiele umiem, może nie zdałem żadnych egzaminów, ale... ale jeśli... jeśli będziecie iść, szukać źródła, grobów, ruin... Zabierzcie mnie. Chcę mieć robotę i przed powrotem spokoju, chcę zawalczyć o swój dom. A Ty znasz ludzi, wiesz komu powiedzieć. Ty możesz o mnie pamiętać gdy będziecie iść. Zrobisz to? – Nieczęsto musiał to robić, ale teraz zadarł głowę, z tak bliska odkrywając jak wyższy od niego jest jego pracodawca. Nie potrzebował konkretnie słów obietnicy, czując pod skórą, że słowo Erika jest wiążące bez względu na zawijasy formuł, które zwykł czytać w słowach przysiąg.

viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#10
14.02.2024, 21:45  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.02.2024, 18:33 przez Erik Longbottom.)  
Ta cisza ze strony mężczyzny nieco go niepokoiła. Nie słuchał go, nie chciał słuchać, a może po prostu liczył, że w końcu oczekiwanie na odpowiedź mu się znudzi i ruszy w stronę zabudowań Warowni? Erik był jednak cierpliwy i nie było go łatwo zbyć. Musiał sobie wypracować taki mechanizm, biorąc pod uwagę z jak wieloma typami ludzi miał do czynienia zarówno w pracy, jak i w życiu prywatnym, które i tak musiał prezentować przed reporterami i dziennikarzami. Mógł poczekać.

Drgnął nieznacznie, gdy Samuel nieoczekiwanie do niego przyskoczył. Nie wiedział, czego powinien się spodziewać. Może za dużo gadał, za mocno się narzucał, a jego głos drażnił i dezorientował go? Wiedział, że bywał uciążliwy, choć rzadko miał złe intencje. Zbyt dużo swobody, zbyt dużo luzu, a słowa potrafiły potokiem wypływać spomiędzy jego ust, dopóki ktoś mu nie przerwał. Wstrzymał oddech, zmuszając ciało do bezruchu, tłumiąc w sobie chęć wykonania kroku w tył. Serce Erika zabiło szybciej, buntując się wobec woli umysłu, pulsując pod palcami Samuela, gdy ten oparł dłoń o jego pierś.

— Ja... — zaczął słabo, powoli rozważając jego słowa, rozproszony nagłą konfrontacją.

Nie powinno go dziwić to żądanie. Knieja była prawdziwym domem Samuela, kolebką, w której się wychował. Jako jeden z nielicznych mógł się nazwać jej opiekunem i strażnikiem. Dolina mogła żądać od Ministerstwa Magii szybkiego załatwienia sprawy Widm, ale ilu mieszkańcom bardziej zależało na oczyszczeniu Kniei Godryka dla dobra lasu, niż pozbyciu się zagrożenia nim znajdzie ono sposób na przeniknięcie do miasteczka? Pod tym względem młody majster musiał być jedyny w swoim rodzaju.

— Tak, będę o tobie pamiętał — obiecał miękkim głosem, zdając sobie sprawę, że w ten sposób poniekąd przypieczętowuje ich umowę. Poza tym może tak będzie lepiej? W pewnym momencie coś mogło w nim pęknąć. Mógł uznać, że nadszedł czas wkroczenia do głuszy samodzielnie. A to nie mogło być bezpieczne, bez względu na znajomość terenu i środowiska. — Masz moje słowo.

Wypuścił powoli powietrze z ust, czując jak napięcie, które do tej pory w nim wzrastało, zaczęło się ulatniać. Pozwolił, aby dłoń Samuela jeszcze przez chwilę pozostała na jego klatce piersiowej, po czym zdjął ją z siebie. Zamiast jednak ją w pełni odepchnąć, zamknąć ją w zdecydowanym uścisku. Wbił wzrok w ziemię, zahaczając o przetarte spodnie Sama, tylko po to, aby zaraz podnieść spojrzenie.

— Dam ci znać, jeśli usłyszę o jakichś postępach, albo doniesieniach z patroli. Obecnie niechętnie wysyłają tam nawet Brygadzistów i Aurorów, ale nie porzucą tak po prostu Kniei. — Niektórzy ludzie byli przerażeni, a inni wściekli z powodu działań Śmierciożerców w Beltane. Niemniej jednak atak poruszył społeczność. Gdyby Ministra Magii nagle odwołała siły bezpieczeństwa z okolicy, spadłaby na nią niemała krytyka. Erik wolał wierzyć, że kobieta ma na tyle oleju w głowie, aby nie robić sobie dodatkowych wrogów, gdy jedni już czekali na jej progu. — Za dużo się wydarzyło, żeby odpuścić.

Prosta obietnica byłaby łatwiejsza. Mógł powiedzieć, że poleci go na przewodnika, gdy tylko Ministerstwo postanowi poczynić konkretne kroki. Czy jednak nie napełniłoby to tylko Samuela oczekiwaniem na dzień, w którym to się stanie? Stały dostęp do nowych informacji mógł go uspokoić. Dzięki temu wiedziałby co się dzieje i mógłby być na bieżąco z najnowszymi wieściami.

— Sam? Tak na przyszłość — zawiesił na moment głos, jakby nie wiedział, czy nie pozwala sobie na zbyt wiele. — Nie umniejszaj sobie. To twój dom i znasz go najlepiej. A na pewno lepiej od biurokratów Ministerstwa, którzy nawet nie postawili stopy w Kniei, a mogą zostać tam wysłani. Twoje znajomość okolicy może nam tylko pomóc. Nie potrzebujesz dyplomu, żeby bronić tego, co ci drogie.

Nic tak nie pobudzało do działania niż determinacja i osobista stawka. Sądząc po jego prośbie, rwał się do działania. Kim więc był Erik, aby go do tego nie dopuszczać lub ryzykować, że napyta sobie wiedzy, bo nie będzie wiedział tego samego, co ustaliły rządowe siły bezpieczeństwa? Nie chciał mieć go na sumieniu, a nawet gdyby odmówił, to poczułby się jak zdrajca. Może nie wychowywali się ramię w ramię, ale wywodzili się z tego samego rejonu, a ten z kolei znalazł się pod odstrzałem ze strony obcych istot. Powinni działać razem, a nie oddzielnie.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Samuel McGonagall (5357), Erik Longbottom (6156)


Strony (3): 1 2 3 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa