• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka Knieja Godryka v
1 2 Dalej »
[05.07.72|Jeziro]Nie ma ryby bez ości, ni człowieka bez złości

[05.07.72|Jeziro]Nie ma ryby bez ości, ni człowieka bez złości
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#1
22.02.2024, 09:20  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.06.2024, 14:49 przez Mirabella Plunkett.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Erik Longbottom - osiągnięcie W poszukiwaniu straconego czasu II
adnotacja moderatora
Rozliczono - Erik Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic II

05.07.1972

Droga wyjazdowa z Doliny Godryka
na rozstaju dróg

Najprawdopodobniej, gdyby cały dzień spędził na bumelowaniu, to nie byłby dobry dzień. Ale o poranku pracował w ogrodach u Philipa Notta, szarpiąc się z kilkoma zaniedbaniami sezonowymi, które powinno się ogarnąć kilka miesięcy temu, jednak... no właśnie, nie narzekał. Był pozytywnie zmęczony, palce bolały go od żegnanej, niechcianej roślinności, skóra znów nabrała twardości od sekatora. Kluczem jest precyzja, tłumaczył, dlaczego nie używał do tego magii. A przecież nie była to dobra praca, gdy wysługiwało się mocą. Nie uziemiało to uczuć, nie dawało takiego poczucia satysfakcji. Nie dało się też ukryć, że jeśli chodzi o przenoszenie swoich narzędzi, Sam nie miał najmniejszych skrupułów i codziennie transmutował dostosowując do swoich potrzeb.

Dalej mu jednak było do zwierzęcia bombardą od Kniei oderwanego. Puszczał mimo uszu straszliwe plotki, gniewając się tylko na to, że jacyś czarodzieje uniemożliwiają mu spokojne życie, tam gdzie lubił. Wspólną pracą mieszkańców Doliny znaleziono i opatrzono rannych, uprzątnięto szkody, przynajmniej te bliżej ludzkich zabudowań. Pozostawało czekać...


...ale nie dziś. Sam obiecał sobie, że dzisiaj nie będzie tęsknił, nie będzie wypatrywał chwili, w której Erik powie mu, że czas działać, że czas obu dopełnić danego słowa. Nie. Dzisiaj Sam zaplanował sobie skorzystać z zaproszenia. Bardzo dziwnego zaproszenia. Ostatnim razem na rybach był z ojcem. Ostatni dzień, cały dzień z drugą i tą samą osobą spędził ojcem, gdy ten nie mógł już wstać z łóżka. Pozornie smutne skojarzenie sprawiało jednak, że mężczyzna nie mógł się doczekać.

Na miejsce przyleciał szybciej, nie mieli w sumie ustalonej godziny, nie pomyślał, żeby dopytać, i tak żył raczej w zgodzie ze swoim biologicznym zegarem, aniżeli reżimem budzika (nie żeby potrzebował jakiegokolwiek mechanizmu, żeby wstawać z Corgim, jego uroczą, bojową kurą). Dlatego przewietrzył lotki, skorzystał z tego, że może zapomnieć o wszystkim i wszystkich i zwyczajnie szybować po bezkresie. Brzuch miał pełen, instynkt więc nie zmotywował go do wypełnienia twarzy dowolną przekąską do znalezienia między polami. Może to i dobrze, potem jeszcze by odbijało mu się myszą podczas rozmowy...

W końcu czujne, paciorkowate oko dostrzegło wysoką sylwetkę, krogulec więc zanurkował, ale nie dosłownie w inicjatora dzisiejszych rozrywek, a kilka metrów dalej, pośród wysoko prężących się kłosów żyta. Dziwnie było rozłożyć się na plecach krogulcowi i udawać zdechłego ptaka, ale transmutowanie w leżącego człowieka było dobrym zagraniem, by nie zdradzić się z drugą formą animagii.

Zadarł głowę gwałtownie, jak świstak, chociaż zamiast czujności zastraszonego gryzonia, rozsadzała go energia i podekscytowanie całą sytuacją. Podwinął rękawy kraciastej koszuli i po chwili zorientował się, że może warto byłoby strzepnąć pył zaschniętej ziemi pola z włosów. Poprawił płócienną torbę przewieszoną przez ramię i podszedł do Erika uśmiechając się, tym uśmiechem zarezerwowanym dla zwierząt.

viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#2
23.02.2024, 17:47  ✶  
Okres wakacyjny w pracy Brygady Uderzeniowej miał to do siebie, że lwia część wezwań dotyczyła przede wszystkim drobnych przewinień i braku zachowania norm bezpieczeństwa. Chociaż Erik nie chciał rzucać oskarżeń w stronę całej grupy społecznej, tak... Uczniowie Hogwartu, którzy obecnie byli na wakacjach, pojawiali się aż nazbyt często na miejscach wypadków i drobnych burd. Niektórzy wlewali z siebie za dużo piwa kremowego i wyżebranej ognistej whiskey, a inni z własnej, nieprzymuszonej woli próbowali zacząć jakąś rozróbę.

Okoliczności te można było jednak wykorzystać na swoją korzyść. Skoro żaden czarnoksiężnik nie groził spaleniem New Forest czy wysadzeniem w powietrze Ulicy Pokątnej, Erik po prostu przekierować te mniej ważne wezwania na młodszych pracowników. Jakoś musieli się w końcu zacząć uczyć i zobaczyć, jak wygląda praca w trzewiach Londynu i pomniejszych magicznych miejscowości. A lepiej, żeby wdrażali się na nastolatkach przerażonych perspektywą odebrania przez rodziców z aresztu, niż na terrorystach. Wystarczyło, że Heather Wood przeżyła próbę ognia na Beltane. A skoro młode pokolenie Brygadzistów zajmowało się sprawami na mieście, Erik mógł wyjść wcześniej z pracy! Plan był genialny i został wypełniony co do joty.

Nawet prysznic zdążyłem wziąć, pomyślał zdziwiony, idąc żwawym krokiem po żwirowej ścieżce. W jednej ręce trzymał dwie wędki, a w drugiej skrzynkę ze spławikami, haczykami, żyłkami i innymi akcesoriami potrzebnymi do wędkowania. Parę metrów za nim podążał Ponurak, który przystawał co chwilę, aby węszyć w przydrożnych krzakach. Miał nadzieję, że w tej ekipie faktycznie dopisze im szczęście i złowią coś przed nastaniem zmierzchu. Skoro Samuel tak dobrze spełniał się w roli nauczyciela stolarki, to Erik czuł się zobowiązany do tego, aby pokazać, na co go stać w łowieniu. Oby bóstwa były tego dnia po ich stronie.

— Heej! — Uśmiechnął się do Sama, unosząc dłoń ściskającą wędki na powitanie. — Widzę, że jesteśmy w pełnym składzie. Może nawet jest nas więcej. — Zagwizdał cicho, a Ponurak oderwał nos od drogi i podbiegł do niego, ledwo wyhamowując przed nogami swego pana. — Wybacz, że tak na ostatnią chwilę... W Ministerstwie ciężko stwierdzić, kiedy uda się wyrwać. — Otworzył usta, jakby chciał dodać coś jeszcze, jednak w ostatniej chwili zrezygnował. — Pomożesz?

Podał Samuelowi skrzynkę, licząc, że dzięki temu chociaż jedną rękę będzie miał wolną. Przetarł czoło wierzchem dłoni, gdy poczuł, że pot spływa mu po twarzy i karku. Było gorące lato, a słońce prażyło niemiłosiernie. Na niebie widać było widać wprawdzie tu i ówdzie pojedyncze chmurki, jednak nie zapewniały one zbyt dużej ulgi. Prawdziwego wytchnienia zaznają, gdy znajdą się nad jeziorem.

Tego dnia Erik narzucił na siebie koszulę z krótkim rękawem w czerwone i białe paski. Wprawdzie była przewiewna i lekka, ale i tak nie chroniła zbytnio przed upałami, które nawiedziły tego dnia Dolinę Godryka. Oprócz tego Erik miał też na sobie krótkie beżowe szorty i białe buty sportowe. To znaczy... Białe, to one były kiedyś. Obecnie przeszły w kolor szary od kurzu i brudu. Przynajmniej były wygodne.

— Jak zlecenia? — spytał lekko, zerkając kątem oka na swego towarzysza. — Napływają czy zastopowały?

Po paru minutach szybkiego marszu minęli znak wyznaczający granicę miasteczka. Byli teraz na tyle daleko od ludzkich gospodarstw, że natura przejęła kontrolę nad otoczeniem; drzewa szeleściły cicho pod wpływem drobnych powiewów wiatru, a spośród krzaków i koron dobiegały do nich ptasie trele. Erik nie byłby w stanie rozpoznać nawet jednego ptaka, chyba że jakimś cudem były to wróble. Niedługo potem, Longbottom wyprowadził ich z głównej sali i skierował w stronę głuszy. Nie był to główny szlak, jednak wydeptana ścieżka świadczyła o tym, że była znana niektórym miejscowym.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#3
25.02.2024, 14:07  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 03.03.2024, 01:07 przez Samuel McGonagall.)  
Nie potrzebował wiele, więcej – nie myślał o tym, że potrzebuje czegokolwiek. Ale w chwili, gdy Erik się odezwał, zdał sobie sprawę z napięcia, które właśnie zniknęło, zeszło z ramion, zeszło przede wszystkim z głowy. Kiedy szybował jako krogulec, nie miał żadnych zmartwień, nie musiał nawet zastanawiać się zbytnio nad aerodynamiką swoich pustych kości, układu lotek, skrzydeł, wykorzystywania powietrznych prądów... to przychodziło naturalnie, pamięcią ciała, w które nauczył się ubierać.

Jako człowiek miał dużo rozmyślań, przebywanie wśród innych ludzi od maja tylko potęgowały ten stan. Cieszył się, że ma dużo roboty, gorzej kiedy jej nie miał. Dziś przyjdzie mu jednak spróbować czegoś nowego, a przynajmniej dawno nie smakowanego – relaksu i to w dziedzinie, na której się nie znał. Z mężczyzną, którego nie znał zbyt dobrze. Oczywiście to nie było tak, że towarzystwo zawsze było dla niego drażniące. Taki Ariel na przykład, przypominał mu krążącego bez celu motyla, który tylko czekał aby zagłębić swoją długą ssawkę w dowolnie znalezionym, co barwniejszym kwiecie. Nie sposób było się denerwować przy motylu, Samuel naturalnie zajmował pozycję obok i w ciszy obserwował jego chaotyczne piękno, tak jak czasem przyglądał się tym onirycznym wędrowcom, gdy był na wrzosowiskach.

Eric był inny. Zdecydowanie bardziej cielesny, namacalny. Opiekuńczy i rzeczywisty. Skupiający na sobie uwagę. Sam kierując się własnymi uprzedzeniami, nieuświadomionym poczuciem niższości i kompleksami zakopanymi prozą życia w piwnicy podświadomości (och, Perseus miałby bardzo dużo do powiedzenia n ten temat, jeśli tylko mu pozwolić), zakładał, że nie ma tu najmniejszych szans na komfort wspólnego przebywania.

Jak można było się tak pomylić?

Kucnął i entuzjastycznie przywitał się z Ponurakiem, nie przejmując się zupełnie futrem oblepionym śliną i kurzem pola. Jego płócienne, utrzymane w zszarzałym płowym beżu spodnie były długie do kostki – szorty były przywilejem bogaczy, którzy podczas roboty nie musieli zasłaniać wrażliwej skóry, bez względu na to czy chodziło o wyjście w pole, czy pływanie pośród wiórów. Druga para – cieplejsze, bardziej zwarte jeansy zostały w domu. Sam zdawał się być wypłowiały, zwłaszcza w cieple lipcowego słońca. Wraz z niebieską kratą zakrywającą jego plecy i ramiona, zupełnie nieświadomie przypominał w kolorach krogulczego samczyka, którego wysyłał od czasu do czasu ze swoją korespondencją. Kiełbasy z dzika czekały na swoją kolej tego wieczoru, obecnie bardzo intensywnie obwąchiwane przez psa.

– Hej, to na wieczór. Też dostaniesz Ponurak, nikt o Tobie nie zapomni.– podniósł się i pogładził go po głowie po raz z pewnością nie ostatni tego dnia, po czym przejął skrzynkę od Erika i ruszył za nim, nie pytając o nic. Lider znał przecież drogę.

– Nie narzekam. Latem zawsze jest dużo roboty, a poczta pantoflowa robi swoje. Stolarz z Doliny ma już swoje lata i dwie córki, a jego uczniowie pojechali do Londynu za lepszym życiem więc... Trafiłem chyba w dziurę na rynku. Lukę? – te słowa były nowe, podobnie jak zależności ekonomiczne, ale przebywając w kręgu rzemieślników miasteczka, przyjmował to słownictwo przez osmozę. – To zabawne, przez lata utrzymywaliśmy się ze sprzedaży darów Kniei, ale teraz widzę, że co drugi czarodziej, zwłaszcza tutaj, robi w surowcach do eliksirów. A strug dla wielu obcym narzędziem. Także tak... Czekam jeszcze na zbiory. Zapowiadają się bardziej niż obficie, na tyle na ile mogę Ci powiedzieć ze znaków na niebie i ziemi. Sady uginają się od młodych jabłek, nie mam pojęcia kto to przeje, ale może ktoś skusi się na produkcję dobrego, lokalnego cydru...– jak nie mógł znaleźć słow, tak teraz toczyły się swobodą górskiego strumienia.

– A Ty... czym właściwie zajmujesz się w Londynie? – zmarszczył nos, patrząc się cały czas przed siebie, nie mogąc sobie trochę wyobrazić swojego towarzysza w ramie znienawidzonego przez siebie miejsca.

viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#4
26.02.2024, 00:14  ✶  
Jakby Malwa cię za słabo karmiła, zbeształ psa, gdy ten próbował dorwać się do kiełbasek. Nie żałował jednak, że go ze sobą zabrał. Czworonóg ewidentnie zaczynał wychodzić ze swojej strefy komfortu po długich tygodniach aklimatyzacji w posiadłości. Chętnie chodził na spacery i łapał lepszy kontakt z ludźmi. Czemu miałby przerywać tę dobrą passę? Poza tym była też kwestia Samuela... Erik zauważył, że ten miał dobry kontakt ze zwierzętami. Liczył więc, że jeśli weźmie psa, to unikną niezręcznej ciszy, jeśli nagle stracą tematy do rozmowy. W końcu psy były absorbujące.

— W sumie, to dobrze. Popyt będzie tylko rosnąć, jeśli sytuacja się nie uspokoi. — odparł na wywód Samuela. — Ludzie z wioski często rozkładają się ze swoimi wyrobami na sabatach. Darmowa okazja do zarobku. W sumie... Ty też pewnie miałeś kiedyś swoje stoisko, prawda? — Uniósł pytająco brwi. — Rozważ bazar Lovegoodów przy placu w centrum. Na pewno znalazłbyś jakichś klientów na swoje rzeźby z drewna.

Otrzymany parę dni wcześniej pocztą jeleń był dla Erika sporym zaskoczeniem i nie mógł się powstrzymać, żeby się do tego nie odwołać. Nawet, teraz gdy zagrożenie ze strony Widm odpędzało sporo ludzi z tych okolic, przez wioskę dalej przewalało się sporo czarodziejów i czarownic. Samuelowi ewidentnie to wychodziło i umiał się obchodzić z tym delikatnym materiałem. Czemu miałby tego nie wykorzystać na swoją korzyść?

— Jestem detektywem Brygady Uderzeniowej — wytlumaczył, nieco skołowany. — Większość mojej rodziny tam pracuje. Nawet siostra. Zaczęło się parę pokoleń wstecz i chyba po prostu nigdy nie przestało. — Uśmiechnął się krzywo. O ile ktoś nie miał pomysłu na siebie, to łatwo było pokierować młodego Longbottoma ku Brygadzie Uderzeniowej czy Biurze Aurorów. — I chyba już tak zostanie.

To była rzadkość, by ktoś nie wiedział, gdzie większość Longbottomów znajduje zatrudnienie. Przez lata krążyły plotki, jakoby ciepłe posadki dostawali po znajomości. Jednakże Londyn, a zarazem centrum władzy czarodziejów był daleko, a Sam był tutaj i spędził w Dolinie większość swojego życia. Nic dziwnego, że nie wiedział. A może po prostu do tej pory niezbyt go to interesowało? Bądź co bądź, w Kniei pewnie rzadko kiedy dochodziło do przestępstw. Chyba że chciał donosić na stada saren czy borsuków.

— Jesteśmy tym ''pomniejszym'' oddziałem sił bezpieczeństwa Ministerstwa Magii. Prowadzimy dochodzenia, zapewniamy ochronę na ważnych wydarzeniach, latamy za przestępcami i takie różne. — Wzruszył lekko ramionami. Praca w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów wiązała się z wieloma obowiązkami, jednak nie był pewien, czy Samuel chciałby słuchać o rozpisywaniu raportów i wielogodzinnych spotkaniach z szefostwem. — Bardziej niebezpiecznymi sprawami zajmują się Aurorzy, jednak teraz trochę się to miesza. Dużo... chaosu. Jak na Beltane.

Mimowolnie przyspieszył kroku na wspomnienie tamtej nocy. Gdyby nie plotki o tym, że faktycznie mogło dojść do ataku Śmierciożerców, możliwe, że jego czujność zostałaby wówczas całkowicie uśpiona. W jednej chwili ludzie bawili się, tańczyli i rozmawiali, a w następnej walczyli o własne życie. Brenna prawie została pogrzebana żywcem razem ze swoją protegowaną, a Erik musiał wisieć kilka godzin na gałęziach wielkiego drzewa, dopóki nie przybyły posiłki Ministerstwa Magii. Nie było to zbyt przyjemne.

Boczny szlak prowadził ich coraz głębiej w las, jednak droga nie sprawiała dużych problemów. Żadnych wystających korzeni, głębokich dołów, w jakie można było wpaść... W oddali mignęło im co najwyżej kilka powalonych drzew. Niestety, jak to było typowe w nieopanowanych przez ludzi lasach, zaraz zleciały się do nich stada meszek i komarów łaknących kontaktu z ich skórą.

— Masakra! Dobrze, że już niedaleko — rzucił przez ramię, kręcąc głową na prawo i lewo, prychając przy tym, co chwilę, aby odpędzić od siebie chmarę owadów.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#5
28.02.2024, 17:00  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 03.03.2024, 01:07 przez Samuel McGonagall.)  
– Hmm – mruknął tylko, nisko i gardłowo w zastanowieniu, gdy usłyszał o kolejnych możliwościach. Oczywiście było ich sporo i czuł, że Erik ma szlachetną intencję, by podpowiadać mu miejsca. – Myślę...– podjął po dłuższej chwili, żeby rzeczywiście przedstawić efekt finalny kłębowiska w głowie – ... nie wiem, czy tego potrzebuję. Lubię naprawiać rzeczy. Budować. Figurki raczej... mmm... pomagają mi się uspokoić. Wyciszyć. Zebrać myśli. Kiedyś je sprzedawałem, ale matka nie pochwalała tego. Nie wiem. Nie potrzebuję wiele, ot kupić książkę o roślinach z innych kontynentów, nowe buty na zimę. – zmarszczył nos, drapiąc się przy tym po rękach. Nie było mu wygodnie z tematem figurek. Lubił je robić, ale ich cień przysłaniał coś zdecydowanie trudniejszego. A tak sprzedawać je, to jakby sprzedawać kawałek siebie. Wolał już by trawił je ogień, niż by przynosiły złoto.

Temat dotyczący pracy Erika był zdecydowanie lepszy.
– No tak, Bee wspominała mi przecież. – tylko wtedy zawiść przesłaniała mgłą niebieskie oczy, na te krótkie momenty, gdy Erik jawił mu się jako wszystko to, kim chciałby być, a nigdy nie będzie. Szanowany, bogaty protektor, odnajdujący się w każdej sytuacji. Samuel lubił swoje życie i pewnie też przez lata zwlekał z przybyciem do Warowni, aby nie konfrontować się z tym, który ten wewnętrzny spokój mógł zburzyć samą swą prezencją. Nie chciał nienawidzić kogoś za sam fakt istnienia, za bycie innym gatunkiem. Teraz ten lęk już nie istniał. Teraz nagle życie jego rozmówcy było ciekawe.

– To musi być niebezpieczna praca. Ale... możecie na sobie polegać prawda? Nie musisz sam zmagać się z przeciwnościami, masz swoje stado, z którym chronisz miejski las? Beltane... hah, byłem tylko na początku tego spendu, nigdy nie przepadałem za tłumem i bardzo szybko się wycofałem w las... – w głosie pobrzmiewało poczucie winy. Może mogł by pomóc, może...

Nie angażuj się

Głos matki zdawał się tak odległy, tak wątły w prezencji Erika Longbottoma, który całym sobą był zaprzeczeniem tej życiowej porady. Tak, nagle Sam czuł zew powołania. Może nigdy nie będzie kimś takim jak on, ale mógłby zaangażować się. Bronić tego, co dla niego ważne.

Myśli szczęśliwie prostowała leśna ścieżka. Ruch zmuszał stężałe mięśnie do napięć i odprężeń. Oddychał. Chłonął spokój, po który obaj tu przyszli. Dopiero zniecierpliwienie Erika wybiło go z rytmu. Przystanął i sięgnął do torby po niewielką fiolkę. Otworzył ją i kilka tłustych kropel upuścił na palce, po czym podsunął je bliżej twarzy towarzysza. Ostry zapach eukaliptusa i cytrusów, osłodzony nieznacznie lawendą i paczulą z łaskoczącym połyskiem zielonej mięty...
– Chcesz? Odstrasza robactwo. – zaproponował, znów z zaskoczeniem odkrywając, że Erik jest wyższy od niego, że potrzeba unieść głowę, by móc spojrzeć mu w twarz. Nieczęsta dla Sama sytuacja była tak niekomfortowa (dla karku) co bawiąca go w głębi duszy. Czekał z wystawioną ręką, zapach nie każdemu przecież odpowiadał. Ale jeśli Erik się zgodził, nie zamierzał dawać mu fiolki, a wetrzeć w szyje pod linię szczęki to, co już wylał. Dotyk przecież nie był niczym niezwykłym dla kogoś, kogo uważało się za przyjaciela, a Sam zdecydowanie nie miał zniuansowanych kręgów znajomości, ani wyuczonego społecznym gorsetem dystansu.

viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#6
28.02.2024, 23:03  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.03.2024, 03:48 przez Erik Longbottom.)  
Nie do końca pojmował, dlaczego matka Samuela sprzeciwiała się temu, żeby sprzedawał swoje dzieła ludziom z wioski. Przecież to był rozsądny sposób na zarobienie kilku galeonów, które mogłyby się przydać na nieprzewidziane wydatki. Musieli czasem kupować zapasy i lekarstwa, a życie w Kniei nie mogło być łatwe. Może kryła się za tym jeszcze jakaś tajemnica? Czy rodzina Sama miała jakąś specjalną więź ze swoimi wyrobami?

Widział na własne oczy, jak stolarz pracował z drewnem; każdą deskę traktował z szacunkiem, jakby składał hołd drzewom, które poświęciły się dla jego sztuki. Może dlatego tak się przykłada do tego, co robi, pomyślał, próbując połączyć kropki, choć nie był pewien, czy wpadł na dobry płot. Może ciężka praca była formą wdzięczności wobec Kniei, która go wychowała i chroniła przed okrutnym światem, który zdawał się ślepo przeć naprzód.

— Przepraszam. Nie miałem nic złego na myśli. No i nie przymuszam do niczego. — Uśmiechnął się z zakłopotaniem, a skruszone spojrzenie przeszyło przestrzeń między nimi. — Chyba trochę cię rozumiem. Gdy tworzysz te figurki, oddajesz się im całkowicie i przelewasz w nie swoją pasję. Dzięki temu są wyjątkowe i niosą ze sobą coś więcej, niż to, że po prostu ładnie wyglądają.

O ile jego teoria nosiła jakiekolwiek znamiona prawdy, to tym bardziej powinien docenić podarek w formie drewnianego jelenia. Ty możesz o mnie pamiętać. Słowa Samuela sprzed paru dni rozbrzmiały w jego głowie, jakby dopiero co padły z jego ust. Może to był następny kawałek układanki? Może figurki niosły ze sobą nie tylko pasję, ale też emocje i chęć pozostania zapamiętanym przez tych, do których Sam zdążył się zbliżyć w ostatnich tygodniach? Ta myśl sprawiła, że Erik zerkał cieplej na swojego towarzysza.

— Bee? — powtórzył ze zdziwieniem, dopiero po chwili dodając dwa do dwóch. — Ach, że Brenna. — Zmarszczył brwi. — To od imienia, czy dlatego, że gdy wyczuje zagrożenie, to potrafi żądlić jak pszczoła?

Zaśmiał się cicho pod nosem.

— Nie mamy wyboru. — Wzruszył wymownie ramionami, a wędki zadrgały w powietrzu wraz z ruchem jego rąk. — Zaufanie jest kluczowe w tej pracy. Jeśli będziemy ciągle zerkać przez ramię, martwiąc się o plecy, nie zajdziemy zbyt daleko. A i tak mamy sporo problemów z tym, gdzie wysyłamy ludzi.

Rozumiał, czemu departament nie mógł wówczas przydzielić do obrony festynu większej ilości Brygadzistów, ale ta niemoc dowództwa dalej wprawiała go w irytację. Byli największą formacją bezpieczeństwa w kraju, a nie potrafili rozdysponować sił w taki sposób, aby odeprzeć wroga? Nic dziwnego, że co poniektórzy zaczęli omijać struktury Ministerstwa Magii, aby faktycznie nieść pomoc ludziom w potrzebie.

— Gdyby to ode mnie zależało, nikt by tam nie został, żeby walczyć — przyznał twardo, jednak jego głos zaraz złagodniał. — To znaczy - gdyby nie trzeba było bronić Polany. — Jego wzrok skakał na boki, gdy Longbottom próbował zebrać myśli do kupy. — To bylo straszne i nigdy nie powinno się wydarzyć. Cieszę się, że nie musiałeś tego widzieć. Przynajmniej głównej części. Ty i wielu innych.

Samuel miał szczęście, podobnie jak i wielu innych czarodziejów, którym udało się zbiec, zanim Śmierciożercy na czele z Czarnym Panem przystąpili do bezpośredniego natarcia. Wystarczyło, że tamte walki odcisnęły swe piętno na siłach bezpieczeństwach i ludziach, którzy pogubili się w lesie. Przeszłości nie dało się cofnąć, ale można było zadbać o to, aby kolejne sabaty tak się nie skończyły.

— Umm... W porządku. Nie krępuj się. — Z chęcią uwolniłby się od tych paskudnych robali. Przechylił lekko głowę, żeby ułatwić mężczyźnie zadanie. Jego policzki pokraśniały lekko, gdy palce Sama przesunęły się po jego szyi, wcierając specyfik w skórę. Delikatnie. Jak na stolarza. — Ekhm... A co z tobą? Ty nie potrzebujesz ochrony? Tu się od nich roi.

Wskazał na fiolkę ruchem podbródka, gotów się zrewanżować.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#7
29.02.2024, 20:47  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 03.03.2024, 18:03 przez Samuel McGonagall.)  
Młody mężczyzna zbierał okruszki tej rozmowy troskliwie, kiedy szli we dwoje przez las. Swoimi chrząknięciami przedstawiał całą paletę, spektrum reakcji, zrozumienia, rozbawienia, czy też niechęci do wchodzenia w detale. To, dlaczego określał Brennę mianem pszczoły pozostawało tajemnicą, choć patrząc na roziskrzoną pannę Longbottom z pasją oddającą się przyjaciołom i społeczności, w której przyszło jej żyć, ciężko można było nie znaleźć pewnych analogii. 

Temat magicznej policji napawał go niepokojem na kilku płaszczyznach. W pierwszej kolejności rezonowała w nim niechęć rodziców do Systemu, a jednak Ministerstwo i wszystko, co ze sobą niosło, było jego częścią. Z drugiej strony, sama prezencja Erika wpływała na to, że Sam odkrywał w sobie pokłady ufności w fakt, że osoby władne, osoby wykwalifikowane zajmą się ich sprawami. Nie wiedział na ile akcja ratownicza i poszukiwawcza była skoordynowana, nie miał porównania do innych, zakrojonych na tak szeroką skalę spraw. Ale za przeszłością dalszą i bliższą, szło też nowe uczucie. Z pewnym zaskoczeniem obmalowującym się na dotkniętej słońcem twarzy, odkrywał, że się martwi. Praca była niebezpieczna, a obrońca stada narażał swoje życie, by stado mogło przetrwać. Daleki był od bambinizmu i gloryfikowania jeleni za sam fakt bycia jeleniem. Wiedział, jak okrutna potrafiła być natura. Widmo śmierci i lęku przed nią (zupełnie nie z powodu podróżującego z nim Ponuraka), również na jego obliczu położyło się cieniem.

Jeszcze trochę, już za moment będą na miejscu.

Przesunął palcami po ciepłej skórze, jak po pozbawionym drzazg i sęków odsłoniętym z kory jaworze, a potem nawrócił ruch i wsunął dłoń nieco głębiej na kark, czując pod palcami znajome napięcia, z własnego ciała, gdy zbyt długo siedziało się pochylonym, nad niedoświetlonym biurkiem. Zamyślił się ledwie na chwile, a potem nacisnął obolałe miejsce zapachem eukaliptusa i miętowych cytrusów.
– Wiesz... myślę, że to jest taka linia, ta, którą teraz przekroczymy...– podjął powoli, ciepło, z weterynaryjną łagodnością – I za nią nie będziemy mówić o pracy. Co Ty na to? To, co mówisz, bardzo mnie ciekawi, bardzo jest dla Ciebie ważne, więc myślę, że jest ważne i dla mnie. Tak czuje. Powołanie. To kawał życia. – tkał słowa niespiesznie, zbierając je, układając według ważności, by nie stracić myśli, która temu przyświecała, a ciężar dłoni przypominał o nieustannym napięciu ostatnich miesięcy, lat...

– ... ale jesteśmy tu, by o tym nie myśleć. By śmiać się, zjeść coś, napić się i odprężyć. Na jeden dzień, na kilka godzin. Więc ta linia... – wskazał głową na ziemię, gdzie pospiesznie piętą wymalował przed nimi ledwie widoczną krechę. – Jak chcesz, możemy usiąść tu, zjeść kiełbasę, którą zabrałem i opowiesz mi o tym, o problemach z delegowaniem obowiązków, o aurorach, o Systemie. Albo pójdziemy dalej, zostawiając ten bagaż tu. On poczeka, nigdzie nie ucieknie. Na kiedy indziej. Nie dziś.

Gdy odsunął w końcu dłoń, skóra na ręku niemalże paliła go brakiem kontaktu. Przejechał nią kilkukrotnie po swoich przydługich włosach, pomny na resztki oleistej substancji, jakby lekko zażenowany bliskością, na którą sobie pozwolił.

– Dla mnie to nie pierwszyzna. A potrzebujemy go jak najwięcej na wieczór. Wtedy podejrzewam, wysmarujemy się nim cali, żeby nas nie pożarła ta zgraja latających pijawek – lżejszy ton wkradł się do jego słów, ale trwał w miejscu pozostawiając decyzję Erikowi. Był chętny go wysłuchać bez względu na temat, ale czuł, że ta linia, którą zaproponował jest czymś, co Erik potrzebuje. Nie znał go jednak. To mogła być chybiona próba przyniesienia mu komfortu w trudnym czasie.

viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#8
02.03.2024, 03:47  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.03.2024, 03:50 przez Erik Longbottom.)  
Uległ dotykowi swego kompana, nachylając się ku niemu, zadziwiony miękkością jego głosu. Nie sądził, że tak potrafił, a cichy głosik w głowie Erika podpowiadał mu, że Sam właśnie się przed nim... Odsłonił? Nie potrafił znaleźć na to lepszego słowa. Ludzie mieli warstwy tudzież maski, jak wolał je nazywać. W ciągu lat przywykł do tego, że socjeta miała najwięcej do ukrycia, żonglując tożsamościami z tą samą łatwością, z jaką klaun w cyrku Bellów podrzucał w powietrze wielokolorowe piłeczki.

Nie była to jednak zależność typowa tylko dla wyżej urodzonych. Każdy miał twarz, jakiej nie pokazywał na co dzień, błysk w oku zarezerwowany dla konkretnych osób, szczery uśmiech przywdziewany przy konkretnych tematach konserwacji lub właśnie głos zdradzający to, co czaiło się pod skorupą z ciała i kości. Sam mógł być na co dzień wycofany, a do niedawna i niezbyt ufny, ale był dobry. Nie dało się temu zaprzeczyć.

— Mhm. — Skinął spolegliwie głową, nie potrafiąc inaczej wyrazić potwierdzenia. — Przepraszam. To miał być nasz odpoczynek, a nie... mój monolog o Ministerstwie Magii.

Sam mógł mieć rację. Miał rację. Przez tyle lat pracy w Brygadzie, Erik przyzwyczaił się do tego, że praca stała się nieodzowną częścią jego życia. Jak mógł mówić o sobie, nie mówiąc o zawodzie i o szufladce, która została mu przydzielona jeszcze zanim Tiara Przydziału oznajmiła wszem wobec, że stanie się wychowankiem Gryffindoru? Po takim długim czasie wyzbył się żalu, jak zaplanowana była jego ścieżka zawodowa. Praca była bezpiecznym tematem, normalnym, takim, do którego mógł się odwołać w każdej chwili.

A teraz rysowano mu przed nosem linię i machano przed twarzą napisem STOP. Nie spodziewał się tego, ale może powinien? Wychował się w domu pełnym Brygadzistów, Aurorów i detektywów. Wszyscy wiedzieli, z czym wiązał się ten zawód, toteż rozmowy o Systemie przy obiedzie czy kolacji nie stanowiły wielkiego zaskoczenia. Przełknął głośno ślinę. Otwartość i zrozumienie oferowane przez Samuela poruszyło go na tyle, że na moment zapomniał oddychać, a obraz zafalował mu przed oczami.

— Kiedy indziej — powtórzył za nim bezwiednie, wygładzając poły koszuli, znajdując poniekąd w tym geście sposób na odzyskanie panowania nad sobą. — Czyli będzie następny raz? — Mimowolnie splótł dłonie za plecami, uśmiechając się nieśmiało. — Pochlebia mi to. Mało kto jest w stanie wytrzymać ze mną cały dzień. Twoje pokłady cierpliwości muszą być jak studnia bez dna.

Pochylił się, aby odłożyć na moment wędki na ziemię. Miał nie mówić o pracy, to nie będzie o niej wspominał. To było niesprawiedliwe, biorąc pod uwagę, że zaprosił tutaj Sama właśnie po to, aby lepiej go poznać, a zamiast tego skupił się na sobie. Bagaż zostanie tu w lesie, pośród drzew, krzewów i tego całego cholernego robactwa. Gdy na powrót się wyprostował, uderzył go zapach eliksiru, jakim wysmarował go Samuel.

— Nonsens. Nie uwierzę to, że mieszkanie w lesie sprawiło, że owady zwracają na ciebie teraz mniejszą uwagę — mruknął z zadziwiającą pewnością siebie, wyzwalając fiolkę z rąk Samuela. — Mhmm, nie mogę się wprost doczekać, aż zaatakują nas z zaskoczenia. — Skropił palce miksturą na bazie eukaliptusa i zaczął naznaczać strategiczne miejsca na szyi i szczęce mężczyzny. — Znając życie, przed zmrokiem te robale zawrą jeszcze sojusz z żabami i ptakami. Tak, żeby dać wyraźny sygnał, że to ich terytorium.

Nie był to żart najwyższych lotów, ale przynajmniej darował sobie wzmiankę o tym, że lokalne ptactwo mogło spróbować narobić im na głowy. Poza tym kompletnie zepsułoby to nastrój. Erik uśmiechnął się słabo pod nosem, kończąc ten mały zabieg kosmetyczny poprzez wmasowanie kilku kropel mikstury w okolice obojczyków Samuela. Może wykorzystał nieco zbyt dużo specyfiku, jednak... Przezorny zawsze ubezpieczony, czyż nie?

— Czy... Ty też zostawiasz tu jakiś bagaż? Zanim ruszymy dalej? — Ścisnął mocniej wędki, zerkając zaciekawiony na Sama.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#9
03.03.2024, 18:41  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 05.03.2024, 20:59 przez Samuel McGonagall.)  
Fuknął lekko zirytowany, gdy tylko jego rozmówca zaczął przepraszać.

– Nie przepraszaj. Jak mówiłem... chcę o tym posłuchać, o wszystkim, co będziesz chciał mi powiedzieć oraz wsłuchać się w ciszę tych wszystkich spraw, które chcesz i które musisz pozostawić dla siebie... – domyślał się, że takich opowieści do przemilczenia też jest niemało. Wyczuwał te momenty w rozmowach ze swoją przyjaciółką, gdzie zbliżali się do ściany, ochronnej ściany treści, które nie były przeznaczone dla jego uszu. Ale nie przeszkadzało mu to wtedy i teraz też deklarował się w tym szczerze. Jego motorem napędowym nie była bowiem ciekawość wtryniająca nos w cudze życia, a zwyczajna troska i świadomość tego, jak czasem gniecione w sobie sekrety, potrafiły zjadać człowieka od środka.

Szewc chodził bez butów, Samuel przecież doskonale wypierał samoświadomość o tym, jak jego sekrety odciskały swoje piętno na codzienności. Przecież obiecał.  A jednak chciałby kiedyś móc powiedzieć komuś, że obiecał i pomilczeć tę opowieść bez lęku, że druga osoba będzie myśleć o nim gorzej, że to zaważy na zaufaniu, którego coraz rozleglejsze korzenie odkrywał w sobie z pewnym zaskoczeniem i niepokojem.

Z tych myśli wyrwał go ruch, Erik odłożył wędki i zabrał mu olejek. To było... dziwne. Zazwyczaj bowiem to Sam robił rzeczy. Roztaczał opiekę, nad zwierzętami, ale nawet teraz pośród ludzi... To on naprawiał dach. Naprawiał przestrzeń tym, którzy sami nie wiedzieli, jak to zrobić. Brał na swoje barki pełnię odpowiedzialności nawet jeśli nie był stróżem, a dobrym duchem, który wchodził do cudzego mieszkania i wychodził, pozostawiające je lepszym miejscem. Milszym. Funkcjonalniejszym. Nawet w tych nielicznych relacjach, które posiadał – to on niósł ten ciężar opieki. Wyjątkiem była młodsza siostra Longbottoma, której energia czyniła go z kolei znów bardzo wrażliwym, podatnym, potrzebującym przewodnika czternastolatkiem.

Teraz było inaczej.

Samuel bowiem nie był ani w czerni, ani bieli, nie był opiekunem, ani dzieckiem, którym trzeba było się zaopiekować. Ten prosty gest, tarcie skóry o skórę, ziołowa woń uderzająca w nozdrza, sprawiająca, że i jeleń i niedźwiedź spotkali się u wodopoju bez strachu i szkody dla siebie. Miał poczucie, jakby to właśnie była ta szara strefa, nieustającej wymiany drobnych przysług, równości między nimi we wzajemnym zakładaniu i przekazywaniu sobie roli, a może właśnie unikaniu jej w ogólnym rozrachunku. Może niepotrzebowaniu jej wcale.

– Nie wiem, jak ktokolwiek mógłby mieć problem, by spędzić z Tobą dzień. – przyznał od razu, nie mówiąc dalej o tym co myślał, o tygodniach, dniach i latach. Nie rozumiał tej łatwości, z jaką Erik wszedł w jego życie, nie rozumiał tego, jak bardzo pożądał tej zmiany i jak bał się jej z coraz większą mocą.

Oddychanie. Oddychanie było ważne.

Przejechał językiem po zaschniętych wargach, patrząc jak towarzyszący mu mężczyzna, pochyla się po pozostawione wędki.
– Tak, też zostawię tu swój ból – powiedział cicho, bardzo poważnie, czując w sobie wzbierające wzruszenie, ciężar opowieści, która zalęgła mu się w głowie tu, na rozstaju, na skrzyżowaniu wyznaczonym własną piętą. – Pozostawię tu Knieję, i wszystkich, których mi zabrała, wszystkich, których dla niej poświęciłem. – prawie szeptał, ale wiedział, że jest tak blisko, że Erik będzie to słyszał. Czuł na sobie jego uwagę, czuł, że myśl swobodnie przepływa między nimi tak, jakby była to najnaturalniejsza rzecz na świecie. – I przyjdzie taki dzień, przyjdzie taka noc, że pójdziemy w moje miejsce, a nie Twoje. Pójdziemy w bezksiężycową noc, na ruiny otoczone dusznym fioletem wrzosu z tym co teraz tu zostawiamy. Wezmę ze sobą miód i usiądziemy na kamieniach, których historii nikt już nie pamięta, by powiedzieć i pomilczeć nasze historie. I to będzie dobry czas i dobre miejsce, aby mówić o rzeczach ważnych i ciężkich, choć codziennych. – Twardo przełknął ślinę, pochylając gwałtownie głowę, zawstydzony, bo przecież może tylko on to tak czuł, może to naiwne wierzyć, że...

– A dziś wielka bitwa z komarami, które zawarły sojusz z żabami i mewami, przeciwko nam, strudzonym wędkarzom. – powiedział nazbyt gwałtownie, prostując się z nowym zastrzykiem energii, zaciągając się mocno powietrzem, wciągając je tak głośno, jakby miał przed sobą nazbyt dużą porcję tabaki. Od razu też rozejrzał się za Ponurakiem, poprawiając parcianą torbę na ramieniu. – Zgłodniałem od tego marszu. Może weźmiemy już jedną kiełbasę na pół? Najlepsza z dzika w tej okolicy.

viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#10
04.03.2024, 21:09  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 04.03.2024, 21:14 przez Erik Longbottom.)  
Zaufanie było jego największą siłą, ale przy tym i słabością, która miała potencjał na to, aby wpędzić go do grobu w nadchodzących latach. Nie bał się pokazywać swoich ran, nawet gdy nie było to mądre. Gdyby nie widmo zagrożenia ze strony zwolenników Czarnego Pana, byłby nawet w stanie uwierzyć, że na świecie nie ma ludzi z natury złych, a jedynie zagubieni, przestraszeni i złamani przez otaczającą ich rzeczywistość. To nie pierwszy przystanek na drodze zwanej życiem nakreślał bieg historii, a to, co się działo podczas trasy. A Erik chciał ufać, bo chciałby, żeby i jemu ufano.

Ostatnie lata zmusiły go do lekkich zmian w tej kwestii, jednak i teraz miał w sobie więcej prostolinijnej wiary w ludzką dobroć niż większość członków rodziny. Może dlatego tak łatwo przychodziła mu akceptacja roztaczanej przez Samuela perspektywy? Bądź co bądź, była to oferta zrozumienia, bezpiecznej przestrzeni, w której prawda stałaby się nadrzędna. Bezpieczny azyl dwóch umysłów w świecie pędzącym na złamanie karku.

— Brzmisz trochę jak poeta, wiesz? — skomentował nieoczekiwanie, mrużąc w zaciekawieniu oczy. — Ale masz rację. Są sprawy, o których chciałbym porozmawiać. Są sprawy, o których nie chcę rozmawiać, ale powinienem. I są też takie, które najchętniej wyrzuciłbym z pamięci i żył dalej. Na każdą z nich przyjdzie czas. Dostanie swój dzień, zyska swój głos albo zamilknie. — Złapał na moment spojrzenie Samuela. — Podobnie będzie w twoim przypadku.

Czy faktycznie było to takie dziwne? Strażnik. Opiekun. Protektor. Erik przywykł do tego, że musiał zajmować się innymi. Za młodu zerkał na Brennę, Danielle, Mavelel czy Lucy, a później i Norę z Mabel. Nawet coś tak prozaicznego, jak to, że grał na stanowisku obrońcy w szkolnej drużynie, zdawało się podkreślać funkcję jaką nadało mu życie. Nie wspominając nawet o tym, że wepchał się do formacji, w której praktycznie co drugi dzień wiązał się z tym, aby walczyć o bezpieczeństwo innych ludzi.

Nawet w pracy miał jednak inne podejście od swych współpracowników, czy nawet siostry. Tam, gdzie jego siostra rozwiązywała problemy praktycznymi rozwiązaniami, wychodząc wyzwaniom życie naprzeciw, Erik koił nerwy bliskich rozmową, zrozumieniem i empatią, która pozwalała mu postawić się na miejscu drugiej osoby. Ubierał w słowa to, czego oni nie potrafili lub nie chcieli. Starał się jednak nie popychać ludzi w konkretnym kierunku. Mógł wskazać potencjalną ścieżkę, ale nie mógł wybierać za nich. Za duża odpowiedzialność.

— Jeszcze zobaczymy — odparł, a pojedyncze błazeńskie nuty rozbrzmiały łagodnie w jego głosie. — Na koniec dnia ocenisz. — Uśmiechnął się półgębkiem. — Przyjmę każdą prawdę. Nawet taką baardzo szczerą.

Ścisnął lekko ramię Sama, aby zaraz sięgnąć po wędki. Już miał kontynuować żart, jednak wtedy jego towarzysz zaczął mówić. A Erik zrobił to, co potrafił robić najlepiej, czyli zaczął słuchać. Jego słowa były wyraziste, niemalże namacalne, tkając w jego głowie obraz dnia, który jeszcze nie nadszedł. Kolejna obietnica bezpieczeństwa i zrozumienia. Niech nawet nie próbuje mi wmawiać, że nie potrafi operować słowem, pomyślał z przekąsem. To zdecydowanie było... niespodziewane. Najwyraźniej w stolarzu z Kniei było coś więcej niż zręczne dłonie i wiedza na temat rzemiosła.

— Kiedy będziesz gotów, będę tam — zapowiedział tym samym mocnym głosem, jakim przed paroma dniami zobowiązał się do włączenia Sama w odbicie Kniei, gdy przyjdzie na to czas. Uśmiechnął się, jedną dłonią mocniej chwytając wędki, a drugą klepiąc Samuela po plecach. — I naprawdę brzmisz jak poeta.

Ponurak nie był zbytnio zainteresowany słuchaniem ich wymiany zdań, znalazł sobie bowiem górę ziemi, w którą próbował się wkopać, korzystając z nieco przydługiego postoju dwójki mężczyzn. Wyczuwając, że nadszedł czas na ruszenie w dalszą drogę, przebiegł między Erikiem a Samem, szczekając ponaglająco parę razy. Otrzepał się też parę razy z kurzu i grudek ziemi, które opadły na jego sierść.

— No przecież idziemy, idziemy — odpowiedział Erik niewinnym głosem, jakby pies wcale nie miał za co go ochrzaniać. Obiecał mu jezioro, a zamiast tego tkwili w lesie. Taki to z niego był dobry pan i opiekun, ot co! — Jasne.

Skinął głową, przystając na propozycję Sama. Nie czuł się specjalnie głodny, ale... Nie mógł obiecać kompanowi, że wieczorem najedzą się do syta. Wszystko zależało od kaprysu losu i tego, czy ryby będą brać. Czasem można było wrócić stąd z wiadrem pełnym ryb, a czasem z niczym. Longbottom modlił się w duchu, żeby tym razem mieli szczęście. Chciał dobrze wypaść po tym, jak okazało się, że jednak nie ma naturalnego drygu do stolarstwa.

Erik nie kłamał, jezioro było już blisko. Po kilku minutach marszu, przeszli przez mostek nad wysuszonym strumieniem, a zaraz potem, wydostawszy się z gęstwiny, ujrzeli dziką plażę. Większość jej powierzchni porastała trawa, ale im bliżej wody, tym piasek zyskiwał większą przewagę. To jednak jezioro było prawdziwym cudem. Był środek lata, a słońce w zenicie odbijało się od spokojnej tafli, nadając jej wręcz nieziemskiego blasku.

— Mówiłem, że szybko dojdziemy. — Uśmiechnął się na widok rozpościerającego się przed nimi, aby zaraz zerknąć na Sama, ciekawy jego reakcji.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Samuel McGonagall (10453), Erik Longbottom (10297), Król Likaon (957)


Strony (4): 1 2 3 4 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa