07.03.2024, 22:49 ✶
Neil realizuje tutaj prompt letni: Burzowe chmury
Przyglądał się niebu rozpalonemu na wszystkie odcienie pomarańczu przez zachodzące słońce. Gwiazdy przebijały się przez kolory połyskującym srebrem, a pierwsza kwadra była coraz bardziej widoczna. Opuścił wzrok patrząc na wrzosowisko jakie miał przed sobą, a które z każdą chwilą coraz bardziej ginęło w mroku, jakiego nie mógł sobie rozświetlić lumos przez brak różdżki. Powinien sobie najpierw ją kupić, a później wałęsać się samotnie po nieznanej okolicy, ale chyba nie miał ws obie aż tyle instynktów przetrwania. Teraz ani czary, ani animagia go nie uratują, jedyne do czego mógłby się odwołać to wilkołactwo, ale na nie przyjdzie już niedługo czas, ma jeszcze tydzień nacieszyć się wolnością, choć już czasami miał wrażenie, jak coś go swędzi pod skórą.
Postawił pierwszy krok, wychodząc na polanę. Rozpuszczone włosy opadały na ramiona. Ostatnio nieźle urosły, widać nowe szampony działały jak powinny, z czego był niezwykle zadowolony, zwłaszcza, że były jego własnej roboty, bo po incydencie z wyrośnięciem mu kaktusa wolał nie ryzykować więcej z kupnymi środkami higieny. W plecaku brzdękały cicho słoiki i butelki z wódką, nieco opróżnione, czy to teraz dla odwagi, czy w domu, to nie miało znaczenia, rośliny i tak do niego mówiły. Nawoływały, przyciągały do siebie, przestając dopiero gdy ułożył na nich dłonie, zbadał w palcach twarde owoce dzikiej żurawiny, jeszcze nieco za młode, by je jeść, ale idealne, by nadać alkoholowi interesujący smak.
Uklęknął na ziemi, zdjął plecak i po chwili po przetarciu owocków bluzką wrzucał świeżo zerwane, czerwone kulki do butelki z przezroczystym, pachnącym szalenie specyficznie płynem. Czerwień grała z refleksami szkła i przebijającą się za nim zielenią, szczęśliwie nie zostawiając ani kropli na białek koszuli wilkołaka, który zakręcił butelkę i schował do plecaka. Klęcząc wziął głęboki wdech, napawając się świeżością, wyłapując zmianę w powietrzu. Coś się zbliżało. Gorąc przeplatał się z chłodem, bezchmurne niebo powoli zaczynało naciągać na siebie ciężką, szarą płachtę, ale póki co żadne krople nie padały na ziemię. Chciał deszczu, chciał by go obmył z wszystkich myśli jakie miał, z każdej wątpliwości, a nadziei tak bezsensownych, że zaczynał wątpić w swój intelekt i lata doświadczeń. To nigdy się nie kończyło dobrze, a jednak dalej go to tego ciągnęło. Wmawiał sobie, że to koniec, że to ostatni raz, a jednak serce dalej chciało swego. Dlatego tu był. Co jakiś czas wracał, licząc, że coś się zmieni, ale nic się nigdy nie zmieniało...
Przyglądał się niebu rozpalonemu na wszystkie odcienie pomarańczu przez zachodzące słońce. Gwiazdy przebijały się przez kolory połyskującym srebrem, a pierwsza kwadra była coraz bardziej widoczna. Opuścił wzrok patrząc na wrzosowisko jakie miał przed sobą, a które z każdą chwilą coraz bardziej ginęło w mroku, jakiego nie mógł sobie rozświetlić lumos przez brak różdżki. Powinien sobie najpierw ją kupić, a później wałęsać się samotnie po nieznanej okolicy, ale chyba nie miał ws obie aż tyle instynktów przetrwania. Teraz ani czary, ani animagia go nie uratują, jedyne do czego mógłby się odwołać to wilkołactwo, ale na nie przyjdzie już niedługo czas, ma jeszcze tydzień nacieszyć się wolnością, choć już czasami miał wrażenie, jak coś go swędzi pod skórą.
Postawił pierwszy krok, wychodząc na polanę. Rozpuszczone włosy opadały na ramiona. Ostatnio nieźle urosły, widać nowe szampony działały jak powinny, z czego był niezwykle zadowolony, zwłaszcza, że były jego własnej roboty, bo po incydencie z wyrośnięciem mu kaktusa wolał nie ryzykować więcej z kupnymi środkami higieny. W plecaku brzdękały cicho słoiki i butelki z wódką, nieco opróżnione, czy to teraz dla odwagi, czy w domu, to nie miało znaczenia, rośliny i tak do niego mówiły. Nawoływały, przyciągały do siebie, przestając dopiero gdy ułożył na nich dłonie, zbadał w palcach twarde owoce dzikiej żurawiny, jeszcze nieco za młode, by je jeść, ale idealne, by nadać alkoholowi interesujący smak.
Uklęknął na ziemi, zdjął plecak i po chwili po przetarciu owocków bluzką wrzucał świeżo zerwane, czerwone kulki do butelki z przezroczystym, pachnącym szalenie specyficznie płynem. Czerwień grała z refleksami szkła i przebijającą się za nim zielenią, szczęśliwie nie zostawiając ani kropli na białek koszuli wilkołaka, który zakręcił butelkę i schował do plecaka. Klęcząc wziął głęboki wdech, napawając się świeżością, wyłapując zmianę w powietrzu. Coś się zbliżało. Gorąc przeplatał się z chłodem, bezchmurne niebo powoli zaczynało naciągać na siebie ciężką, szarą płachtę, ale póki co żadne krople nie padały na ziemię. Chciał deszczu, chciał by go obmył z wszystkich myśli jakie miał, z każdej wątpliwości, a nadziei tak bezsensownych, że zaczynał wątpić w swój intelekt i lata doświadczeń. To nigdy się nie kończyło dobrze, a jednak dalej go to tego ciągnęło. Wmawiał sobie, że to koniec, że to ostatni raz, a jednak serce dalej chciało swego. Dlatego tu był. Co jakiś czas wracał, licząc, że coś się zmieni, ale nic się nigdy nie zmieniało...