02.04.2024, 11:45 ✶
Dłoń Lysandra, choć rozedrgana (na co niewątpliwie wpływ miała zawartość piersiówki spoczywającej teraz obok jego biodra), dość sprawnie poruszała się po kartkach szkicownika, przenosząc na nie węgielkiem ściskanym przez smukłe palce obraz, jaki się przed nim roztaczał; pary łabędzi na lśniącej tafli jeziora, szukającej schronienia przed palącym słońcem (a stało już wysoko; ocenił więc, że musiało dochodzić południe) pod warkoczykowymi gałązkami wierzby płaczącej pochylającej się nad brzegiem. Wyszedł z domu o świcie, brodząc boso w chłodnej rosie, która osiadła na łąkach okalających jego chatę. Miał na sobie krótkie niebieskie spodnie i pożółkłą koszulę z bufiastymi rękawami, która teraz lepiła mu się do ciała i z każdą kolejną chwilą coraz bardziej pragnął ją z siebie zrzucić, choć z jakiegoś powodu jeszcze z tym zwlekał. Chyba zbyt dobrze rysowało mu się wodną parę i nie chciał stracić ani chwili - tu, na kocu rozłożonym w cieniu drzewa, z koszykiem wypełnionym pysznościami. Poza alkoholem, zabrał ze sobą kompot z truskawek i kanapki z kozim serem.
Nagle usłyszał trzask łamanej gałązki za plecami. Poruszył się niespokojnie - motyle są wszak płochliwe - lecz gdy zobaczył nadchodzącego Samuela, radość zakwitła na jego twarzy.
— Przestraszyłeś mnie — roześmiał się jasno i perliście, bez cienia wyrzutu — Ty także szukasz ochłody?
Zamknął szkicownik i odłożył go na bok, brudne od węgla palce wytarł w koszulę (nie ma tragedii, wypierze ją przecież), a następnie przesunął się, robiąc przyjacielowi miejsce na kocu obok siebie. A gdy ten już usiadł obok niego, Ariel nie zważając na nic, ujął jego spracowane dłonie i ucałował knykcie każdej z nich; powoli, ostrożnie, jakby trzymał w dłoniach największy skarb. Zaraz potem usta powędrowały wzdłuż przedramienia Sama, by na końcu pocałować go w usta.
— Masz ochotę na nalewkę, czy kompot? — po jego oddechu nietrudno było się domyślić, że zdecydował się na to pierwsze.
Nagle usłyszał trzask łamanej gałązki za plecami. Poruszył się niespokojnie - motyle są wszak płochliwe - lecz gdy zobaczył nadchodzącego Samuela, radość zakwitła na jego twarzy.
— Przestraszyłeś mnie — roześmiał się jasno i perliście, bez cienia wyrzutu — Ty także szukasz ochłody?
Zamknął szkicownik i odłożył go na bok, brudne od węgla palce wytarł w koszulę (nie ma tragedii, wypierze ją przecież), a następnie przesunął się, robiąc przyjacielowi miejsce na kocu obok siebie. A gdy ten już usiadł obok niego, Ariel nie zważając na nic, ujął jego spracowane dłonie i ucałował knykcie każdej z nich; powoli, ostrożnie, jakby trzymał w dłoniach największy skarb. Zaraz potem usta powędrowały wzdłuż przedramienia Sama, by na końcu pocałować go w usta.
— Masz ochotę na nalewkę, czy kompot? — po jego oddechu nietrudno było się domyślić, że zdecydował się na to pierwsze.