—05/08/1972—
Warownia Longbottomów, Dolina Godryka
Erik Longbottom & Nora Figg
Przynajmniej wyjaśniliśmy sobie parę rzeczy, pomyślał przelotnie, przeglądając się w lustrze i poprawiając poły bordowej marynarki z zestawu. Mimowolnie skrzywił się na wspomnienie rozmowy, jaka miała miejsce zaledwie parę minut temu. Prawie się złapał przed Brenną z natłoku emocji. Kłótnia, która z początku dotyczyła zaproszenia Atreusa na przyjęcie, szybko przerodziła się w coś... dużo bardziej poważnego. Przynajmniej z jego perspektywa.
Siostra twierdziła, że radzi sobie doskonale, nie potrzebuje nikogo, a już na pewno nie potrzebuje kogoś, kto będzie ją chronił. Nie zgadzał się z tym osądem, jednak po nieprzespanej nocy i tak miał już taki mętlik w głowie, że wolał nie kontynuować tej dyskusji. Brenna mogła krzyczeć i wiszczeć, grozić wyprowadzką, ale nie zmieniało to faktu, że zawsze będzie się troszczył o jej dobro. Może nie zawsze w najzdrowszy możliwy sposób, ale jednak się troszczył.
— Dzięki bogom, że to zaproszenie nie przyszło w ostatniej chwili — mruknął, zapinając dolne guziki marynarki. Pod spodem miał tylko czarny t-shirt i złoty łańcuszek na szyi, a całości dopełniały spodnie od kompletu, praktycznie zlewające się z bordową marynarką. — Nie udałoby się tego załatwić w ciągu kilku dni.
Ubranie na przyjęcie stanowiło podsumowanie starego zamówienia z jednego z salonów w Londynie i zdolności Malwy, która wprowadziła na prośbę Longbottoma kilka poprawek. Bądź co bądź, zdarzało jej się cerować ciuchy mieszkańców Warowni od paru dobrych lat, więc aż nazbyt dobrze wiedziała, jak dostosować je do danej sylwetki. Może efekty nie będą stałe, ale też nie musiały być; wystarczy, że wytrzyma niecałą dobę, do powrotu z wesela.
Longbottom odwrócił się najpierw bokiem, a potem plecami do lustra, sprawdzając, jak wygląda pod różnymi kątami. Musiał się dobrze prezentować. Chociaż Perseusz czy Elliott raczej nie wytargają go za uszy za to, że nie przywdział szaty wyjściowej, tak nie do końca wiedział, czego się spodziewać po innych czystokrwistych gościach. Sama rodzina panny młodej wzbudzała spore podejrzenia. Może trzeba było skombinować zaproszenie Thomasowi? Na pewno rozproszyłby uwagę paru gości i...
— Nora — rzucił nieco zdziwiony, gdy zorientował się, że blondynka błądzi przy progu jego pokoju. Nachmurzył się momentalnie i schował ręce do kieszeni, tak, że tylko kciuki wystawiały. — Zapraszam.
Cóż, to zdecydowanie nie będzie łatwa rozmowa. Oboje zdążyli trochę ochłonąć po swojej delikatniej sprzeczce przy stole i to mogło poniekąd utrudnić sprawę. Emocje już w nich tak nie buzowały, jednak aż nazbyt dobrze znali siebie nawzajem... Wystarczyło kilka nietrafionych słów, a wulkan mógł samoistnie wybuchnąć. Erik skrzywił się na samą myśl, siadając na łóżku. Wbił kwaśny wzrok w Norę.
— Jak ci minęła noc? — Mistrzowski ruch. — Bo mi... Jeśli mam być całkowicie... Kompletnie... Szczery, to było okropnie. — Złożył ręce na piersi, ewidentnie oczekując jakiejś formy przeprosin i wyjaśnień. — Wiesz, jak ja się czułem, kiedy ten rytuał zaczął działać? — Zerknął kontrolnie w stronę drzwi. — Paskudnie. A potem jeszcze ta zazdrość.
Wzdrygnął się na samą myśl. Bądź co bądź kobieta była dla niego jak siostra.
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.❞