• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Little Hangleton Las Wisielców [23.06.1972, Las Wisielców] Zlecenie | Geraldine & Umbriel

[23.06.1972, Las Wisielców] Zlecenie | Geraldine & Umbriel
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#1
08.04.2024, 21:15  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.08.2024, 19:03 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Geraldine Yaxley - osiągnięcie Badacz Tajemnic

Była bardzo prostym człowiekiem, znajdowała się robota do zrobienia, a ona zawsze w gotowości, z entuzjazmem chwytała się każdej. Szczególnie, że Louvain wspominał w korespondencji o buchorożcu, co nie należało do częstych zleceń. Oczywiście, że nie mogłaby mu odmówić swojego wsparcia. Musiała utrzymywać poprawne relacje z członkami innych rodzin czystokrwistych, nie odmawiała nikomu swojego wsparcia. Ba, wręcz cieszyła się, że wybierają ją, bo zdaniem Ger świadczyło to o tym, że mieli do niej zaufanie. Szczególnie, że Lestrange wspomniał o tym, że osoba, z którą miała się spotkać wolałaby uniknąć brygadzistów. Nie było to dla niej problematyczne, wcale, bo wiedziała, że ludzie są różni, gdyby miała kierować się jakimiś zupełnie niepotrzebnymi kryteriami straciłaby połowę swojej klienteli, nie oszukujmy się ci źli, o wątpliwej reputacji też potrzebowali pomocy osób takich, jak ona.

Nie miała pojęcia z kim przyjdzie się jej spotkać, co wcale jej nie martwiło, bo współpracowała naprawdę z różnymi osobami, ba była wręcz ciekawa, kogo zastanie na miejscu. Postanowiła się spotkać z tajemniczym jegomościem w Little  Hangleton, wydawało jej się to idealną lokalizacją, gdyż nie kręciło się tu wielu brygadzistów, można było znaleźć się z dala od wzroku ludzi, bo mało kto lubił zapuszczać się w te rejony, nie cieszyły się one szczególnie dobrą sławą, szczególnie Las Wisielców, który wybrała jako miejsce, w którym mieli się zobaczyć i obgadać sprawę. Wysłała informację o lokalizacji do Louvaina, tak samo jak godzinę spotkania, był pośrednikiem w tej sprawie.

Pojawiła się przy wejściu do lasu chwilę przed czasem, jak zawsze. Nie lubiła się spóźniać i wolała pojawiać się pierwsza, dawało jej to poczucie bezpieczeństwa, mogła bardzo szybko się stąd ulotnić, gdyby osoba, która pojawiła się na miejscu okazała się być kimś z kim wolała nie mieć do czynienia.

Panna Yaxley wyglądała, jakby przed chwilą wyszła z lasu. Na plecach miała narzuconą kuszę, ubrana była w swój zwyczajny strój, który wybierała, kiedy szła na polowanie. Skórzane spodnie, spięte paskiem, przy którym miała przymocowane kila sztyletów; ciężkie buty i lekką kurtkę z całą masą kieszeni, włosy spięła w wysoki kucyk. Oparła się o jedno z drzew i czekała na tajemniczego przybysza. Wsadziła sobie w usta papierosa, żeby się czymś zająć, odpaliła go oczywiście i zaciągnęła się dymem. Nie pozostawało jej nic innego, jak zaczekać.

your new trauma
unbothered. moisturized. happy. on diagon alley, killing innocent people. focused. flourishing.
Ścigany przez prawo, lecz nie każdy czarodziej od razu skojarzy jego twarz. Błękit intrygująco pięknych oczu, tak jasny jak wiosenne niebo, zdaje się skrywać pod sobą coś innego - ciemność, jakiej nie da się uchwycić słowami. Jego postura, choć nie wykazuje nadmiernego umięśnienia, emanuje przekonaniem o własnej wyższości. Niezbyt wysoki (mierzy 175 centymetrów wzrostu), ale z pewnym nieuchwytnym urokiem, nosi ze sobą aurę tajemniczości, której źródło ukryte jest w zakamarkach przeżartej melancholią duszy. To, co sprawia, że spojrzenia przylgną do niego jak dźwięki do ciszy, to nie tylko atrakcyjność zewnętrzna, ale coś w nim, co przyciąga i odpycha jednocześnie. Nie jest stary, ale jego oblicze nosi na sobie wyraźny ciężar czasu.

Umbriel Degenhardt
#2
20.04.2024, 20:46  ✶  
Tym, z kim przyszło spotkać się Geraldine był szeroko rozpoznawalny, ale jeszcze nie popularny muzyk. Niegdyś dyrygent, obecnie pianista - ceniony na salonach, z pewnością widziany przez jej oczy na bardziej wyszukanych przyjęciach, ale niekoniecznie zapadający w pamięć akurat panny Yaxley - tak przynajmniej zakładał Umbriel, widząc ją umorusaną w po nos w błocie. Brud. Pierwsza myśl - przyszła tutaj prosto z lasu, niewymyta. Można się tego było takiej dzikości spodziewać po kimś, kto zawodowo zajmował się ubijaniem magicznych stworzeń. Nie pomyślał tego z jakąś specyficzną, ukierunkowaną w nią pogardą. Właściwie, to nie miał jakichś szczególnie głębokich przemyśleń na jej temat. Nie miał w zwyczaju gardzić kimkolwiek - był uparciuchem i mordercą, ale z zupełnie innych powodów, niż można było podejrzewać po kimś, kto chciał stać się poplecznikiem Czarnego Pana. Potrzebował sprawdzenia jakiejś cholernej kości, bo się na tym zupełnie nie znał. Zauważał sporo detali, bo jako artysta musiał na przestrzeni lat stać się dobrym obserwatorem - z kogóż miałby brać inspirację do swoich dotychczasowych dzieł, jeżeli nie z postaci charakternych, pełnych życia?

Musiała ubijać te stworzenia nielegalne. Kłusowniczka więc, nie łowczyni? Nie widział innego powodu, dla którego Louvain wskazałby ją jako kogoś godnego zaufania. No... może nie godnego zaufania, ale przynajmniej kogoś, kto potencjalnie nie zechce wydać go Brygadzie Uderzeniowej po pierwszych kilku minutach rozmowy.

Muzyk, dobre sobie. Czy... to ten moment, w którym powinien myśleć o sobie nie muzyk a przestępca? Jak go ostatnio nazwano? Szmalcownik. Co za dziwna, cholernie dziwna nazwa.

- Dzień dobry, szanowna panno - powiedział spokojnie, wynurzając się spomiędzy drzew. Nie lubił przyrody, generalnie przebywania wśród natury. Ta koncepcja nie napawała go jednak tak głębokim obrzydzeniem lub strachem jak niektórych. Nie pasował do tej scenerii w swoich niskich, skórzanych bucikach i czarnej, czarodziejskiej szacie z kapturem przysłaniającym twarz. Nie wyglądał jednak jak ktoś całkowicie odklejony, jak niektóre panienki próbujące przechadzać się po takich miejscach w wypucowanych pantofelkach. Sprawiał po prostu wrażenie kogoś, kto większość czasu spędzał w mieście, a do zajścia w ten cholerny zagajnik zmusiły go niewygodne okoliczności.

Ściągnął ten kaptur, pozwalając wylać się spod niego kaskadzie prostych, czarnych, miękkich włosów. I uśmiechnął się do niej delikatnie, łudząco podobnie do tego, w jaki sposób uśmiechał się na listach gończych Brygadzistów. Głos miał miękki, mówił nisko. Z zauważalnym, acz nie denerwującym akcentem. Musiał być obcokrajowcem, ale takim przebywającym tu od dawna.

Nie przedstawił się, ani nie podał jej dłoni, jeżeli ona nie zrobiła tego pierwsza.

- Miałem pytać, dlaczego akurat Las Wisielców, ale wszechświat odpowiedział mi na to zanim raczyłem otworzyć usta.


they should be
t e r r i f i e d
of me
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#3
21.04.2024, 00:35  ✶  

To zależy, kto patrzył, kto potrzebował pomocy. Wśród większości czarodziejów Geraldine była po prostu myśliwą, to było całkiem wygodne, bo i bez tego spoglądali na nią z pogardą, bo przynosiła śmierć niewinnym istotom. Nawet jeśli były to bestie, które mogły zabić ludzi w mgnieniu oka jakoś łatwo przychodziło im żałowanie tych zabieranych przez nią żyć. Kłusowniczką stawała się, kiedy można było coś na tym ugrać, nieważne czy dobrą zapłatę, czy przysługę, lub po prostu szacunek kogoś, kogo warto było mieć po swojej stronie. Wiedziała, jak działa ten świat. Starała się po prostu do niego dostosować, odnaleźć swoje miejsce. Wydawało jej się, że robi to całkiem zgrabnie, w końcu nadal żyła i nadal robiła to, co kochała. Nic więcej nie było jej do szczęścia potrzebne, przynajmniej z pozoru.

Usłyszała ruch, wiedziała, że się zbliża. Nie odwróciła się jednak jeszcze, pozwoliła się sobie zaciągnąć ostatnim oddechem z tytoniowym dymem, a następnie rzuciła niedopałek na ziemię, później go zdeptała. Wolałaby uniknąć podpalenia lasu, bo mogłoby to przynieść niepotrzebne zainteresowanie miejscem, w którym się znajdowali.

Otaksowała go wzrokiem, od stóp do głów. Póki co nie widziała jeszcze twarzy schowanej pod kapturem. Tajemniczy jegomość. Cóż, z tego, co pisał Louvain to chciał dyskrecji, nie dziwiło jej to więc wcale.

- Dzień dobry. - Rzuciła jeszcze na przywitanie, nie przestawała mu się przyglądać z ciekawością, tak ludzką i bardzo zdradliwą cechą, bo wiele razy przez nią zdarzyło jej się dostać po ryju. Nie powinno się to zdarzyć dzisiaj, bo przecież to on potrzebował pomocy, mogła więc się wpatrywać w niego do woli, a przynajmniej tak się pannie Yaxley wydawało.

Wreszcie ściągnął kaptur, mogła więc zobaczyć z kim ma do czynienia. Znała tę twarz, na pewno widziała ją nieraz. Musiała sobie tylko przypomnieć skąd. Nie trwało to długo. Bywał na tych spędach czystokrwistych na których i ona się pojawiała, tyle, że w innej roli. To by wyjaśniało jego wygląd, buty, które nie do końca pasowały do lasu. Artysta, dziwne, że potrzebował jej pomocy. Nie wnikała w to jednak jakoś specjalnie, klient nasz pan, tak przynajmniej mówili.

Nie zamierzała ciągnąć go za język, próbować na siłę się przedstawiać, to by przyniosło niepotrzebne informacje, a im mniej wiedziała, tym mniej czuła się winna, że pomaga komuś nieodpowiedniemu. Zrobi swoje i stanie się to kolejnym zapomnianym zleceniem, jednym z wielu. Takie podejście było najprostsze.

- Całkiem malownicze miejsce, nie sądzi pan? - Dodała jeszcze z uśmiechem na twarzy, jak gdyby nigdy nic.

- Doszły mnie słuchy, że potrzebna jest pomoc z materiałami z buchorożca? - Zagaiła, bo w sumie przecież przez to się tutaj spotkali. Wolała od razu przejść do konkretów.

your new trauma
unbothered. moisturized. happy. on diagon alley, killing innocent people. focused. flourishing.
Ścigany przez prawo, lecz nie każdy czarodziej od razu skojarzy jego twarz. Błękit intrygująco pięknych oczu, tak jasny jak wiosenne niebo, zdaje się skrywać pod sobą coś innego - ciemność, jakiej nie da się uchwycić słowami. Jego postura, choć nie wykazuje nadmiernego umięśnienia, emanuje przekonaniem o własnej wyższości. Niezbyt wysoki (mierzy 175 centymetrów wzrostu), ale z pewnym nieuchwytnym urokiem, nosi ze sobą aurę tajemniczości, której źródło ukryte jest w zakamarkach przeżartej melancholią duszy. To, co sprawia, że spojrzenia przylgną do niego jak dźwięki do ciszy, to nie tylko atrakcyjność zewnętrzna, ale coś w nim, co przyciąga i odpycha jednocześnie. Nie jest stary, ale jego oblicze nosi na sobie wyraźny ciężar czasu.

Umbriel Degenhardt
#4
12.05.2024, 23:14  ✶  
Nie, on mimo resztek chęci nie potrafił docenić tego miejsca. Piękno przyrody nie zachwycało go wcale - doszukiwał się czegoś w odorze i wrażeniach wizualnych związanych z widokiem gnijącego ciała, te jednak wydawały mu się ciekawe dopiero wtedy, kiedy wytrzepało się je z paprochów dzikości i ubrali w bardzo, bardzo ludzki kontekst kulturowy. Do uśmiechu Degenhardta brakowało w tym cierpienia. Zwierzęta nie cierpiały. Można było zadać im ból, to fakt, ale niczego nie potrafił przyrównać do cierpienia ludzkiego, do kompletnej utraty nadziei, do tego wspaniałego stanu, a jaki dało się wpędzić tylko kogoś, w kogo umysł dało się zaszczepić tak głęboki strach płynący z posiadania świadomości.

- Mam malowniczość tego miejsca w głębokim poważaniu - oznajmił więc, kompletnie niewzruszony ewentualną reakcją kobiety. Tak, należał do ludzi ułożonych, potrafiących wypowiadać się elokwentnie kiedy wymagała tego sytuacja, ale ta sytuacja nie wymagała od niego przyjmowania jednej z salonowych ról - postawił więc na grę w otwarte karty. Nie zbył jej jednak brakiem odpowiedzi, bo sam tego nie lubił. Nie rób drugiemu co tobie niemiłe, tak? Na nieszczęście jego ofiar, Degenhardt niezbyt przejmował się sposobem w jaki umrze, więc nie czuł się zobowiązany do powstrzymywania morderczych zapędów. - Doszły pannę słuchy... Cóż, może to wiatr do panny szeptał jakieś farmazony, bo mi powiedziano, że będzie tutaj czekać na mnie doinformowana specjalistka. - Zadrwił z tych niepotrzebnych, poetyckich określeń. Wyraz twarzy Szweda pozostał przy tym całkowicie niewzruszony. Czort jeden wiedział, czy miał być to żart, czy jednak obelga, a może po prostu Degenhardt był człowiekiem wyjątkowo niezręcznym - ciężko było wyczytać teraz coś z martwych oczu poza pustką. - Potrzebuję jedynie potwierdzenia, że sprzedawca nie zrobi mnie w chuja.

Mnie. Ale za nim stał też Louvain, na którym Yaxleyównie musiało zależeć nieco bardziej. Tuż obok niego stała natomiast jego psychopatia, dyszała mu nad ramieniem jak wściekły pies i dobitnie przypominała o tym, że takich ludzi jak Umbriel niekoniecznie chciało się mieć za wrogów.

- Ubliża pannie moja bezpośredniość? - Wulgarność, mógłby dodać. Nie dodał.


they should be
t e r r i f i e d
of me
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#5
12.05.2024, 23:34  ✶  

Cóż, ona nie szukała doznań w odbieraniu życia ludziom. Może dlatego nie do końca rozumiała jego podejście. Widziała jego twarz na plakatach, był w końcu poszukiwany przez pewnie wszystkich funkcjonariuszy, jednak nie zastanawiała się nad tym jakoś specjalnie. Jeden z wielu, którzy wybrali taką drogę, a nie inną. Nie oceniała go, wiedziała, że ludzie są różni i potrafią czerpać przyjemność z rzeczy, które u innych mogą wzbudzać kontrowersje. Zresztą nie miała tylko wykonać zlecenie. Przysługę dla Louvaina, który uznał ją za wariatkę jeszcze całkiem niedawno. Może dzięki temu zmieni o niej zdanie. Nie wiedzieć czemu wolałaby, aby czarodzieje nie mieli o niej takiego zdania. Wystarczało, że ojciec wzbudzał podobne opinie, brakowało im do szczęścia tylko tego, żeby całą jej rodzinę mieli za pojebaną.


- Doceniam szczerość. - Wydawało jej się, że artyści czerpią wenę między innymi z malowniczej przyrody, jak widać myliła się. Nie ma się co dziwić. Gówno wiedziała o artystach, co teraz zostało tylko potwierdzone.

- Więc jestem, gotowa do specjalistycznej pomocy. - Nie zamierzała ciągnąć dalej niepotrzebnej dyskusji, bo wiedziała, że dosyć szybko może się zagotować. Nauczyła się prowadzić negocjacje, na całe szczęście, bo miała przed sobą przecież niebezpiecznego osobnika. Wolała niepotrzebnie nie wdawać się z nim w polemikę, bo mogło się to zakończyć źle, dla jednej lub drugiej strony. Nie po to się tutaj zjawiła. Jeśli w ten sposób chce rozmawiać, to się dostosuje.

- Może być pan pewien, że w mojej obecności nikt nie zrobi pana w chuja. - Dodała lekko, jakby w ogóle nie przejęła się początkiem tej rozmowy. Nie żywiła urazy, nie znała go, próbowała wybadać w jaki sposób z nim rozmawiać, żeby przeżyć to spotkanie jak najbardziej bezproblemowo. Pewnie nigdy więcej się już nie będą musieli współpracować.

- Wcale, wręcz przeciwnie. - Nie wiedzieć czemu stwierdziła, że będzie go to w ogóle obchodziło. Znaczy, niby o to pytał, no ale nie wyglądał jej na kogoś, kto by się przejmował swoim rozmówcą. Był zdecydowanie bardzo pewny siebie, bardzo charyzmatyczny, jego wzrok był strasznie zimny, jakby brakowało w nim duszy. Może to tylko wrażenie spowodowane tym, co się o nim mówiło. - Może pójdźmy już do tego sprzedawcy, żeby mieć to z głowy? - Im szybciej będzie miała to za sobą tym lepiej.

your new trauma
unbothered. moisturized. happy. on diagon alley, killing innocent people. focused. flourishing.
Ścigany przez prawo, lecz nie każdy czarodziej od razu skojarzy jego twarz. Błękit intrygująco pięknych oczu, tak jasny jak wiosenne niebo, zdaje się skrywać pod sobą coś innego - ciemność, jakiej nie da się uchwycić słowami. Jego postura, choć nie wykazuje nadmiernego umięśnienia, emanuje przekonaniem o własnej wyższości. Niezbyt wysoki (mierzy 175 centymetrów wzrostu), ale z pewnym nieuchwytnym urokiem, nosi ze sobą aurę tajemniczości, której źródło ukryte jest w zakamarkach przeżartej melancholią duszy. To, co sprawia, że spojrzenia przylgną do niego jak dźwięki do ciszy, to nie tylko atrakcyjność zewnętrzna, ale coś w nim, co przyciąga i odpycha jednocześnie. Nie jest stary, ale jego oblicze nosi na sobie wyraźny ciężar czasu.

Umbriel Degenhardt
#6
14.05.2024, 19:36  ✶  
Kolejną rzeczą, jaką Degenhardt w sobie odkrył, było to, że miał w głębokim poważaniu to, jakoby Geraldine cokolwiek w nim doceniała. Mogłaby powiedzieć mu teraz najpiękniejsze z najpiękniejszych komplementów, uznać jego wyższość, popłakać się - nic nigdy nie potrafiło przynieść mu tyle satysfakcji, co doświadczenia zapisane przez niego na pięciolinii wzbudzające w ludziach emocje dalekie od podziwu. Strach, terror, bezlitosny ucisk strachu na twojej szyi - oto jego poematy, jego uniesienie, ścieżka, jaką chciał kroczyć - czymże były jego charakter, dusza, ciało - skorupą stworzoną po to, aby mogła wykreować coś ponad obecne ludzkie wyobrażenie o bólu tego świata. To nie była jej wina - po prostu jeszcze nie zrozumiała tego, że była jedynie jednym z tych widzów siedzących w tylnym rzędzie - ich dusze ze sobą nie rezonowały. Wciąż jednak mogła się przerazić, do tego nie musieli być przyjaciółmi.

- Wspaniale, nie będę się więc powstrzymywał - przyznał z kompletną obojętnością.

Jej wulgaryzmy brzmiały inaczej, chociaż istniała pomiędzy nimi jakaś linia podobieństwa. Dwójka buntowników z dobrych domów, narzucających im złe nawyki. Tylko że Yaxley pachniała lasem, przywodziła mu na myśl obrazy kobiet-wojowniczek przedzierających się przez łąki, pola i święte, słodkopierdzące gaje - mogłaby mieć też na nazwisko Meadowes, miałaby wtedy trochę mniej pieniędzy i lepiej wpisywała się w klimat tego jak mówiła. On pachniał wodą kolońską, wyższymi sferami, do których wyjątkowo pasował, chociaż uparcie mówił sobie, że mu na tym nie zależy, a poza tym był stworzony do czegoś większego niż wylegiwanie się na sofie i picie wina w zamian za przynoszące zyski, ale piekielnie nudne występy fortepianowe. Dwoje rozwydrzonych, rozpieszczonych dzieciaków, a jednak stojąc obok siebie, wyglądali jak z innych światów.

- Dobrze więc - skinął głową, po czym wyciągnął z wewnętrznej kieszeni czarodziejskiej szaty karteczkę z adresem. - Założyłem, że nie umie się panna dostać na Ścieżki, proszę się tu teleportować i poczekać, ja zaś... chyba się tego panna spodziewała - obiorę nieco okrężną drogę. Moja obecność podobno nie sprzyja dobremu samopoczuciu odwiedzających Magiczne Dzielnice. - Zaczesał za ucho kosmyk przydługich już włosów. Wyglądał jak artysta - miał w sobie, mimo generalnego ułożenia i dobrej prezencji, jakąś nutę ekscentryzmu, skrytą głęboko za absolutną pustką niebieskich oczu. - Sugeruję założyć kaptur... - dodał cicho, jakby do siebie.


they should be
t e r r i f i e d
of me
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#7
15.05.2024, 00:00  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 10.06.2024, 08:37 przez Geraldine Yaxley.)  

Bardzo się różnili. Yaxley nie umiała zrozumieć artystów, jakoś nigdy do niej nie przemawiali, wydawało jej się, że władają jakimiś magicznymi umiejętnościami, których większość ludzi nie jest w stanie zrozumieć. Ona była bardzo prostym człowiekiem, czynu, działania, a nie metafor, czy innych rzeczy, których nie rozumiała. Niby dobrze urodzona, ale jednak bardzo prosta, odstawała od większości czystokrwistych czarodziejów. Nigdy nie interesowała się tym, co bogacze mieli w swojej naturze. Wcale nie chodziło o ignorancję, bywała w teatrach, operach, czy innych podobnych miejscach, jednak jej umysł chyba nie do końca pojmował sztukę. Tak po prostu. Nic więc dziwnego, że do nie końca potrafiła poprowadzić tę rozmowę.

Nie bała się stojącego przed nią mężczyzny, chociaż wiedziała, jaką ma reputację, może wypadało się bać? Nigdy nie przejmowała się tym, co powinna, a czego nie. Było to może nieco głupie zaufanie, bo lepiej zawsze zakładać najgorsze, ona jednak uznawała, że to objaw jej gryfońskiej odwagi.

Kiwnęła jedynie głową słysząc jego odpowiedź, wolała tego nie komentować, bo nie wyglądał jej na osobę, która miała chęć na kontynuację tej rozmowy. Nie miała w zwyczaju się narzucać, jeśli widziała, że klient nie ma chęci na pogawędki to milczała. Nie z każdym mogła od razu nawiązać nić porozumienia. Bez sensu więc było pierdolić głupoty, skoro nie miało jej to przynieść żadnych profitów.

Musiała wykonać zlecenie, nic więcej, nie było potrzeby aby się z nim spoufalała. Spełnić prośbę Louvain i tyle, nic więcej.

Nie łatwo było zauważyć w jego wyglądzie coś, co mogło powodować, że sprawiał wrażenie poszukiwanego. Był zadbanym mężczyzną, gdy myślała o kimś, kogo szukała magiczna policja raczej wyobrażała sobie kogoś kto wyglądał, jak jego przeciwieństwo. Jak widać bogaci i sławni również mogli spaść na dno, stracić wszystko, co budowali przez lata. W imię czego? Idei, a może było w tym coś więcej, tego zapewne się nie dowie.

Wyciągnęła lewą dłoń, żeby wziąć od niego kartkę, przeczytała adres. Już wiedziała dokąd zmierzają. Mógł dostrzec na jej nadgarstku bransoletkę z zębów błotoryja, które wydawały się lewitować. Nie ściągała jej odkąd ją dostała, uważała ten prezent za całkiem uroczy, jedna z ładniejszych rzeczy, jakie ostatnio dostała.

- Będę tam czekać. - W żaden sposób nie skomentowała jego sugestii o tym, że jest poszukiwany, wolała milczeć niżeli wdawać się w niepotrzebne dyskusje. - Do zobaczenia więc. - Powiedziała jeszcze krótko, nim się teleportowała. Zarejestrowała jego sugestię o tym, żeby założyć kaptur, może faktycznie było to wskazane, wolałaby, żeby nie łączono jej z ludźmi jego pokroju. Naciągnęła kaptur na głowę zaraz po tym, jak aportowała się w miejscu spotkania.


Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Geraldine Yaxley (1606), Umbriel Degenhardt (1117)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa