Możliwość spędzenia czasu z Fleamontem leżąc do góry brzuchem po wciągnięciu kresek i zapiciu ich winem, czy też po paru głębokich łykach wina i czymkolwiek innym? Tak. Czerwiec był intensywny. Włączając w to pogrzeb i po drodze frustrujący lęk o Flynna i tego potwora, który był powiązany z Geraldine. Nie powiedział dokładnie o tym, co widział i ciągle nie wiedział, czy powinien. Nie wiedział też, czy chciał. Zepchnął to głęboko w siebie - miał tam te puszki Pandory, ten sekret na sekrecie, które się piętrzyły, ale nie wylewały, nie wyciekały. Otworzenie puszki nie wiązało się z wybuchem, który zniszczy świat. Nie samoistnie. Wszystko tam było poukładanie, tylko czasem szukanie tych informacji to było przekopywanie się przez całą wielką bibliotekę Parkinsonów. Ktoś - albo COŚ - jednak wdarło się do środka i tymi pudełeczkami nie było zainteresowane. Oj nie. On był zainteresowany tylko Cainem i tym, czego do pudełka nie odkładał, bo trzymał najbliżej serca.
Pokazywanie się publiczne w Londynie miało swoje ograniczenia, ale to wcale nie przeszkadzało temu, żeby się gdzieś wybierać. Tak jakoś się złożyło, że jakaś niszowa grupka akurat grała sobie w jednym z parków i wokalistka zachwycała swoim głosem. Znane sobie kawałki przeplatali z tymi, o które zakrzyknęła ich widownia - mała bo mała, ale przynajmniej mogli usiąść na tej trawie, posłuchać, pośpiewać. W końcu zagrali też coś autorskiego, przynajmniej tak oznajmiła wokalistka. Ballada miłosna.
Cain bywał w różnych stanach. Naprawdę przeróżnych. Lecz żeby zasnąć na trawie, kiedy słodka melodia kołysze cię do snu? Tak romantycznie opartym o Caina? No zgoda, może to nie do końca tak, że zasnęli sami z siebie, może sobie czymś dopomogli... ale TEN stan i TEN sen były jednymi z przeżyć, które na długo składały Bletchleya w origami.
Cain poprawił swój jeden i drugi miecz na plecach bo strasznie go, kurestwo, uwierało. To znaczy - nie same miecze, oprócz tego jak były ciężkie, ale pasku na te miecze. Albo nie pasku na miecze, tylko ta zbroja? Jego poczucie komfortu było naprawdę ograniczone do minimum. Ściągnął paski rękawic i rozluźnił je, żeby je w ogóle z siebie ściągnąć. Monochrom pożerał cały świat - pożarł też i jego ręce, ale przecież z tym było wszystko w jak najlepszym porządku, bo świat zawsze tak wyglądał, prawda? Czarno-biała rzeczywistość, gdzie rzeczy odróżniało się od siebie tylko tonami szarości, niczym więcej.
- Tego smoka naprawdę trzeba się pozbyć. - Piękna, czarnowłosa kobieta (chyba czarnowłosa?) siedziała przy stole razem z nimi. Przy drzwiach stała dwójka służących gotowych na każde jej wezwanie. Pewnie na to, żeby klęknąć dla niej również, ale przecież nie miało to najmniejszego znaczenia. Bletchley rzucił te rękawice na stół i zainteresował się kielichem z winem. Strasznie go suszyło, zupełnie jakby przed snem robił coś wątpliwie moralnego pod względem norm społecznych... tylko za cholerę nie mógł sobie przypomnieć (!) co. Ani nie mógł skumać, dlaczego miałby się tymi normami społecznymi przejmować. TYMI. Czyli tym, ile wypije i co wypije. Przecież łykał pieprzone eliksiry z gówien wiwern! Wódka czy opium nie były wcale gorsze!
- Nie poluję na smoki. - Jego głos nie brzmiał na ostateczny, ale zawierał w sobie niewymuszoną pewność tego zdania. Taki fakt, taka oczywistość - trzeba było w ogóle o tym wspominać? Już to mówił, powtarzanie się wcale nie brzmiało jak dobra zabawa. Sięgnął po swoje wewnętrzne Trzecie Oko, które ujawniało się u niektórych ludzi - miał to szczęście, że u niego też... albo nieszczęście. Mrużył swoje oczy, bo kiedy wszystko było czarno-białe to odczytywanie aury było naprawdę trudne. Bardzo trudne. Co to za odcienie..? Hmmm... HMMM... Mrużył oczy i próbował zidentyfikować to, co widzi.
- Błagam... - Kobieta sarknęła, a to "błagam" wcale nie było błagalne. Brzmiało raczej jak kpina. - Przemów mu do rozumu. - Zwróciła się do Fleamonta siedzącego zaraz obok Caina. To nie brzmiało jak prośba - brzmiało bardziej jak rozkaz, a w jej zimnych oczach iskrzyła gorliwość przekonania, że przecież to zupełna głupota - nie chcieć się pozbyć bestii, kiedy ona w oczywisty sposób wszystkiemu tutaj przeszkadzała.