15.06.2024, 18:24 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.09.2024, 15:16 przez Mirabella Plunkett.)
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Życie to przygody lub pustka
wiadomość pozafabularna
Magiczna pozytywka. Znalazłeś pozytywkę. Kiedy ją otworzyłeś, ty i każdy, kto ją usłyszał, przez chwilę sądził, że znowu jest nastolatkiem. Kolejnego ranka pozytywka znikła, a rzucony przez nią czar prysł.Plus symbol Pudełka
- Och, widzę, że nasza zguba wreszcie się znalazła. Gdzieś ty była, młoda damo?
Gdyby Elise Potter nie miała tego specjalnego wyrazu twarzy, świadczącego o tym, że jest bardzo, bardzo zirytowana, i nie przybrała tej specjalnej postawy, którą Brenna przywykła od dzieciństwa kojarzyć z „ojej, tym razem chyba trochę przesadziłam”, może odpowiedziałaby, że ani ona młoda, ani dama (przez większość czasu przynajmniej) i że właściwie to nie powinno nikogo dziwić, że znikła z domu na tak długo. Ale miała TĘ minę, a poza tym Brenna chcąc nie chcąc musiała przyznać, że w obliczu Beltane, śmierci Derwina, widm w Kniei i wszystkiego, co działo się ostatnio w kraju, mieli pełne prawo się zmartwić, że znikła sobie na tak długo bez jednego słowa.
Zwłaszcza, że obiecała zabrać wszystkie psy na długi spacer. Miała nadzieję, że ktoś zrobił to za nią i biedne zwierzaki (które swoim zwyczajem opadły ją na progu, jak zresztą robiły z każdym domownikiem) miały szansę wczoraj pozwiedzać okolicę. Wprawdzie sad był duży, ale to nie to samo, co taka wyprawa nad rzekę.
– W Hogsmeade.
– W Hogsmeade nie mają przypadkiem punktu sowiej poczty? – spytała Elise słodkim głosem. Nie pytała, co córka tam robiła i dlaczego się nie pojawiła, bo i pani Potter dawno temu pogodziła się z tym, że ma dzieci (te prawdziwe i przyszywane) bardzo niezależne. I że czasem poza domem zatrzyma je praca, czasem spotkanie ze znajomymi, czasem jakaś randka, a czasem mordercze niebezpieczeństwo i chyba zwykle wolała nie wiedzieć. Ale jednak kiedy obiecały, że będą zaraz po pracy (co zwykle w przypadku Brenny oznaczało jakieś trzy godziny po zakończeniu zmiany, nadgodziny były już częścią jej jestestwa), trochę się martwiła, gdy nie docierały ani wieczorem, ani w nocy, i odnajdywały się dopiero rano, nie puszczając żadnej karteczki… – Ani sieci Fiuu, żeby podrzucić informację?
Brenna westchnęła i opadła na fotel. Była zmęczona, trochę zmarznięta i bardzo, bardzo skonfundowana.
– Bo to było tak. Wybrałam się do Hogsmeade, żeby poszukać idealnego prezentu dla wujka Morpheusa, a wiesz, że jak szuka się prezentu dla Morpheusa, to nie wolno wcześniej planować, co zamierza się kupić, więc to jest całe przedsięwzięcie, i weszłam do jednego sklepu z różnościami, i zauważyłam tam ładne pudełko…
*
Może gdyby Brenna wiedziała, że bardzo podobne pudełko zobaczył na dnie jej filiżanki Vakel Dołohow zaledwie kilka dni temu, byłaby ostrożniejsza.
Ale na własne nieszczęście, ona w swojej filiżance widziała jedynie rozmiękłe fusy, a wieszcz spojrzał na dno filiżanki, gdy ona już wyszła (i nic by prawdopodobnie nie pomogło, jeżeli spojrzałby przy niej). Zresztą – może wywróżył właśnie ten moment, a może chodziło o inne pudełko i zgubę, która została w niej zamknięta, sztylet wypełniony ciemnością, który wciąż jednak leżał w przyszłości, i o którym Brenna póki co nic nie wiedziała. Dlatego Brenna Longbottom ściągnęła to pudełko z pozytywką z regału, obejrzała je i potem otworzyła.
Muzykę usłyszały ona i sprzedawczyni.
Pięć później sprzedawczyni zamknęła sklep. Nie za bardzo rozumiała, dlaczego Brenna chce jej za tę pozytywkę zapłacić i po prostu wystawiła ją za drzwi, informując, że ona to się bardzo spieszy, bo musi przygotować się do czerwcowych egzaminów w Hogwarcie. Brennę zdumiało to podwójnie, bo przecież sprzedawczyni wyglądała na dobre czterdzieści lat, a poza tym zupełnie nie kojarzyła jej ze szkoły, do której sama teraz chodziła…
…bo tak. Weszła do sklepu doskonale wiedząc, że ma dwadzieścia siedem lat, pracuje w Brygadzie Uderzeniowej i ogólnie rzecz biorąc jest dorosłą osobą, nawet jeszcze odpowiedzialna bywała tylko od czasu do czasu, a dojrzała to jak się jej akurat zachciało, czyli praktycznie nigdy. Wyszła z niego święcie przekonana, że jest rok 1962, ona ma siedemnaście lat i większość wspomnień z ostatniej dekady spowiła gęsta mgła. Brenna nie pamiętała, że niedawno zmarł jej wuj, że trwa wojna, że podczas Beltane doszło do zachwiania równowagi pomiędzy światami. Za to inne wspomnienia nabrały wyraźności: Wieża Gryffindoru, lekcje w lochach ze Slughornem, sufit wielkiej Sali, rozmowa z McGongall na temat Nieodpowiednich Znajomości (Brenna nie miała zielonego pojęcia, że Minerwa mówi prawdopodobnie o Vincencie), wspólna nauka z Victorią i Cynthią, po południe na błoniach z Norą i Aveliną… Było tak, jakby wydarzyło się to wczoraj.
Ba, wydawało się jej, że to faktycznie wydarzyło się zaledwie wczoraj, i nie zwracała zupełnie uwagi na to, że niektóre wspomnienia były jednak odrobinę zatarte, i że gdyby się bardzo, bardzo skupiła, pewnie przypomniałaby sobie takie rzeczy jak ostatni wieczór w Hogsmeade, czy pobudka w wieży astronomicznej. Bo nie próbowała się skupiać. Szła przez wioskę bardzo beztroska, pogwizdując nawet pod nosem, z magiczną pozytywką w rękach, która grała takie piękne melodie, i która będzie doskonałym prezentem dla Morpheusa.
(Przez krótką chwilę gdzieś w jej głowie walczyły dwie wizje wujka, tego który miał lat trzydzieści dwa, i tego, który miał ich czterdzieści dwa, ale nie zmienił się przez tę dekadę dostatecznie mocno, aby Brenna zrozumiała, że coś jest nie tak.)
Jeżeli coś ją dziwiło, to raczej to, że nigdzie w Hogsmeade nie natknęła się na innych, znajomych uczniów. Przecież skoro tutaj przyszła na zakupy, oznaczało to, że to musiał być „weekend hogsmeadowy”, wyczekiwany przez uczniów, wszędzie więc powinno się roić od czarnych, hogwarckich szat i znajomych twarzy. I bardzo chętnie zaczepiłaby kogoś, wybrała się na spacer, weszła do Zonka, pogadała albo zrobiła coś głupiego, ale nie znalazła nikogo z przyjaciół ze szkolnej ławy ani na ulicach, ani w Pod Trzema Miotłami, ani w herbaciarni, do której uczniowie lubili chodzić na randki, a Brenna głównie dlatego, że mieli tam dobrą herbatę.
Przyszło jej do głowy, że może jednak wymknęła się z zamku, i, o bogowie, zupełnie o tym zapomniała. Nie była pewna, co napełniło ją większą zgrozą, wyobrażenie sobie miny Minerwy, gdy będzie za to Brennę ganić, czy to, że nie pamięta, dlaczego to zrobiła. (Chociaż chyba to drugie, bo jednak Brenna, nawet jeśli od V roku stała się dość grzeczną uczennicą, to jednak miała na koncie trochę wybryków, ot zwykle bardzo pilnowała, aby jej przypadkiem na nich nie przyłapać.) I w związku z tym ostatecznie skierowała się dobrze znaną sobie ścieżką, prowadzącą z czarodziejskiej wioski do Hogwartu.
Dostrzegała na niej drobne zmiany, ale chyba tylko na podświadomym poziomie, i niepokoiła się coraz bardziej.
A wreszcie czekała ją najmniej miła niespodzianka.
Okazało się, że Brenna nie może wejść na teren szkoły.
Nie było w tym nic zaskakującego. Hogwartu przecież chroniła magia, nie dało się tam wejść ot tak sobie, na życzenie, a chociaż pewnie Dumbledore wpuściłby ją, to nie miała powodów prosić o spotkanie, i nie zapowiedziała się. Ale Brenna wierzyła, że wciąż jest uczennicą, i wszystko składało się jej na to, że do licha, uciekła z terenów szkolnych, i najwyraźniej nie dało się na nie tak łatwo wrócić. Rozważała próbę przejścia przez Zakazany Las (teleportować się przecież nie dało, a nawet gdyby się dało, to brenna nie pamiętała, że w ogóle to potrafi), po jakiejś godzinie kręcenia się wokół zamku, zrezygnowała jednak z tego pomysłu.
Prędzej czy później ktoś zauważy, że jej nie ma.
Nie była pewna, czy wolałaby, aby nastąpiło to prędzej, bo wtedy mogłaby wrócić do szkoły, czy wolałaby, aby nastąpiło to jednak później, bo to odwlecze ewentualną karę.
Tak czy inaczej, usiadła po prostu nad jeziorem, po którego drugiej stronie wznosiły się ciemne, hogwarckie wieże (ten widok napawał ją jakąś nostalgią i dziwnym żalem, ale nie miała pojęcia, skąd się te uczucia brały), otworzyła pozytywkę i położyła się na trawie. A że – chociaż o tym też nie pamiętała – w ostatnich tygodniach sypiała o wiele za mało, dość szybko Brennę przy dźwiękach wygrywanych przez pozytywkę zmorzył sen.
*
Obudziła się kilka godzin później, gdy stary zegarek, należący niegdyś do najmłodszego brata Godryka, wskazywał godzinę czwartą nad ranem. Świtało już, niebo na wschodzie przybrało jasną barwę, na trawie osiadła rosa. Brenna zmarzła, bo chociaż pogoda była dobra, to leżenie przez całą noc nad jeziorem nie należało do najlepszych pomysłów. Przez moment siedziała skonsternowana na brzegu, kompletnie nie pojmując, co się stało.
Zwłaszcza że pudełeczko, które przyniosła z Hogsmeade, przepadło bez śladu.
Teleportowała się najpierw z powrotem do wioski, ale o tej porze sklep z różnościami był zamknięty. Tak samo, jak wszystko inne. I chociaż bardzo chciała wyjaśnić ten dziwny fenomen, to marzyła też po prostu o herbacie, poza tym przypomniała sobie, że miała po pierwsze, wyprowadzić psy, po drugie, obiecała pomóc matce w jednej sprawie, po trzecie, dzisiaj przecież pracowała. Zła na samą siebie, na trzy „skoki” teleportacyjne aportowała się więc najpierw na skraj Szkocji, potem do Londynu, a wreszcie z powrotem do Doliny Godryka.
Wspomnienie wczorajszego wieczora było trochę jak sen, a trochę niosło ze sobą ten sam żal, który odczuwała, patrząc na ciemne mury Hogwartu.
Tęsknota za tym, co było i nigdy nie wróci.
Tęsknota za tym, co przeminęło.
I tęsknota za wszystkimi szansami, które nie zostały wykorzystane, za doświadczeniami, które przemknęły obok – bo młodość to nieograniczone możliwości, a później…
Nieważne.
*
– Och Brenna – westchnęła Elisa, jakby naprawdę nie wiedziała, jak to skomentować. Mogła zarzucić Brennie kłamstwo, ale nawet jeżeli ta zmyślała, to co bo ty zmieniło.
Pokręciła więc tylko głową z rezygnacją.
– Jeżeli znowu tak znikniesz, będę bardzo zła – oświadczyła. – A teraz lepiej napij się herbaty i szykuj do pracy.
Koniec sesji
Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.