adnotacja moderatora
Rozliczono - Patrick Steward - Pierwsze koty za płoty
Rozliczono - Florence Bulstrode - osiągnięcie Pierwsze koty za płoty
Rozliczono - Florence Bulstrode - osiągnięcie Pierwsze koty za płoty
Patrick szedł przez korytarz w Św. Mungo, prowadząc (a dobra, nie oszukujmy się: wlokąc) obok siebie zwalistego mężczyznę, który miał wyraźne problemy z utrzymaniem się na nogach. W dodatku niemożliwie jąkał się, ale nie przeszkadzało mu to próbować w gniewnym uniesieniu coś wyjaśniać.
- Bez przesady, nie stało się nic aż tak wielkiego – zaprzeczył spokojnie auror, choć tak naprawdę – spokojny ton głosu sporo go w tym momencie kosztował, bo jego towarzysz był wielki i ciężki – a chociaż walecznie próbował coś opowiadać, nijak nie był w stanie ustać na własnych nogach i ciągnięcie go kosztowało Patricka sporo siły i nerwów. – Nikt nie jest doskonały, Stanley. Mogłem albo gonić Wooda, albo zająć się tobą. A chyba nie chciałeś leżeć na brudnej podłodze, na środku pubu i bełkotać, prawda? – zapytał uprzejmie, kompletnie pomijając istotę tego, co próbował powiedzieć mu Stanley a o czym doskonale wiedzieli obaj: Stanley z Woodem stoczyli krótką, aczkolwiek obfitującą w klątwy walkę o honor Ministra Magii Nobby’ego Leacha. – Zaraz trafisz w ciepłe ramiona Florence. A ona pomoże ci odzyskać kolana i rozsupła język.
Dowlekli się wreszcie do właściwych drzwi i Patrick najpierw zapukał do nich, a potem pchnął je od razu, bez czekania na zaproszenie, bo najwidoczniej zaczynało mu już brakować sił na holowanie Stanleya.
- Dobry wieczór – przywitał się, wciągając mężczyznę za sobą do środka. Odruchowo zaczął rozglądać się za pierwszym, wolnym krzesłem, które znalazło się w zasięgu jego wzroku i usadził na nim Stanleya.
Patrick nie był ani niski, ani tym bardziej pozbawiony sił, ale uwolniony od ciężaru drugiego mężczyzny zaczął rozmasowywać obolałe ramię. Co prawda, stanął odwrócony tyłem, ale to tylko po to, by ukryć malujący się na twarzy wyraz niechęci. I wokół niego, i wokół Stanleya unosił się ciężki zapach dymu tytoniowego i przetrawionego już nieco alkoholu. Ten drugi, znacznie wyraźniejszy przy Stanleyu.
- Przyprowadziłem ci pacjenta. Głośnego orędownika zrzucenia Ministra Magii ze swojego stołka – wyjaśnił Florence. – Zapłacił za to dwoma zaklęciami i… – tu podniósł rękę w kierunku swojej głowy, żeby wskazać kobiecie miejsce, o które mu chodziło. – O tu się rąbnął, jak padał na podłogę.
Patrick odsunął się na bok, nie chcąc zawadzać Florence przy jej pracy. Ciągle poruszał ramieniem i rozmasowywał je, starając się zwalczyć cierpnące od długotrwałego wysiłku mięśnie.