• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Reszta świata i wszechświata Limbo [sierpień 1972] Życie i śmierć

[sierpień 1972] Życie i śmierć
Dama z Lumos
Kasztanowe włosy zwykle ma ciasno spięte, odsłaniając bladą, trochę piegowatą twarz. Oczy ma jasne, o uważnym spojrzeniu. Około metr sześćdziesiąt dziewięć wzrostu.

Florence Bulstrode
#1
10.07.2024, 11:14  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.07.2024, 11:19 przez Florence Bulstrode.)  
Scenariusz Miesiąca Miłości

– Pamiętasz, dokąd mieliśmy jechać?
Ona nie pamiętała. Po głowie z jakiegoś powodu tłukła się jej myśl, że szli chyba na spotkanie (na randkę?), a potem nagle zrobiło się bardzo jasno: i później w pamięci tkwiła już tylko dziura. Nie była pewna, dlaczego miałaby iść na randkę z mężczyzną, który siedział naprzeciwko niej, skoro nie pamiętała kim był ani nawet jak miał na imię.
Właściwie nie pamiętała, jak sama ma na imię.
Mogłaby jednak przysiąc, że ona i ciemnowłosy człowiek się znają: że zna go doskonale, że może mu zaufać i że dobrze, że nie trafiła tutaj sama, tylko z nim. Nie pamiętała tylko dlaczego.
– A może wiesz chociaż, gdzie jesteśmy?
Nie była w stanie rozpoznać lotniska. Nigdy na żadnym nie była: nigdy nawet nie oglądała obrazków, bo nie chodziła w Hogwarcie na lekcje mugoloznastwa i nie miała w zwyczaj czytywać mugolskiej prasy. Samoloty były dla niej jedynie dalekimi kształtami na niebie, okazyjnie oglądanymi – gdy te trzy czy cztery razy podróżowała za granicę, robiła to za pośrednictwem świstoklików oraz promu. Nie zdawała więc sobie sprawy z tego, że siedzą na rządkach srebrzystych krzeseł, na których zwykle zasiadali pasażerowie, ani że za przeszklonymi oknami widać pasy startowe. Nie wiedziała, że panujące tutaj cisza i pustka są nienaturalne… ale to przeczuwała w jakiś sposób, bo pomieszczenie było wielkie, bardzo jasne, mogłoby pomieścić setki, może tysiące ludzi, a znajdowali się w niej tylko oni. Instynktownie spodziewałaby się zobaczyć tutaj całe tłumy. Poczucie niewłaściwości i jakiś ulotny niepokój, niezwiązany nawet ze stratą pamięci, a jakimś niedobrym przeczuciem, nie dawały jej spokoju i dobijały się natrętnie do głowy.
Oderwała wzrok od mężczyzny i przesunęła spojrzeniem po przeszkleniach: po widocznych w oddali maszynach – i pomyślała, że to chyba są te mugolskie samoloty, tyle że zaraz za tą myślą przyszła kolejna, że właściwie to nie jest pewna, kim są mugole. A potem zwróciła wzrok na podświetlaną tablicę na jednej ze ścian. Przypominała jej trochę rozkłady na stacjach kolejowych, wyświetlających godziny i cele odjazdów oraz przyjazdów: ale tutaj zamiast miejscowości pojawiały się nazwy takie jak Druga Strona, Limbo, Świat żywych, Zaświaty, Piekło, Niebo.
– Zastanawiam się, czy umarliśmy – dodała cicho, opuszczając spojrzenie na własne dłonie. Były blade, wypielęgnowane, i zdawały się prawdziwe, realne, nie należały do ducha.
Z jakichś powodów, chociaż myśl o tym, że mogła umrzeć, ją niepokoiła, to nie czuła takiego przerażenia, jak prawdopodobnie powinna.
Obserwator
Nie możesz winić lustra za to, że odbicie ci się nie podoba.
Patrick ma ciemne włosy i ciemne oczy. Najczęściej na jego twarzy gości trzydniowy zarost. Jest wysoki, ale nie przesadnie (ok. 185 cm), raczej wysportowany. To ten typ, który rzadko można zobaczyć w garniturze, bo woli ubrania wygodne, które nie krępują jego ruchów. A poza tym garnitury wyróżniają się w tłumie a on lubi się z nim stapiać. Dużo się rusza. Chociaż w towarzystwie potrafi sporo mówić i często żartować, zdaje się, że równie dobrze odnajduje się w swoim własnym towarzystwie. Często można go zobaczyć szkicującego coś namiętnie. Wieczorami można go czasem spotkać w barach. Zawsze wtedy siedzi gdzieś w rogu.

Patrick Steward
#2
12.07.2024, 20:15  ✶  
Głos siedzącej naprzeciwko kobiety wyrwał go z… rozmyślań? Letargu? Nieświadomości? Patrick zmarszczył brwi, skupiając na niej pełną uwagę. O czym ona mówiła? Skąd miał wiedzieć…
Jakby się dobrze zastanowić to w ogóle niewiele wiedział.
Nie pamiętał na ten przykład jak właściwie miał na imię. Ani kim ona była. Ani co tutaj robił. Robili? Coś podpowiadało mu, że musiał ją tutaj przyprowadzić. Tylko po co? Mieli gdzieś lecieć?
Już bywał na mugolskim lotnisku. Nawet kilka razy. A jednak… a jednak to wyglądało niepokojąco. Pewnie przez to, że brakowało tutaj ludzi. Tylko rzędy bezosobowych ławek. Tylko przeszklenia, przez które mogli podziwiać stojące samoloty. Tylko martwe bramki, pozbawione jakiejkolwiek informacji o kierunku podróży lub powrotu z podróży. Ale w takim razie, co oni tutaj właściwie robili, skoro z jakiegoś powodu nie wpuszczono tutaj innych? To nie miało sensu.
Znowu wrócił spojrzeniem do siedzącej naprzeciwko kobiety. Miała kasztanowe włosy i jasne oczy. Wydawała mu się znajoma. Mile znajoma. Bardzo mile.
- Zadajesz bardzo trudne pytania – odpowiedział wreszcie, mimowolnie posyłając jej nawet coś na kształt pełnego zakłopotania uśmiechu. Ach, gdyby tylko sam wiedział co tutaj robili. Jakaś część jego umysłu podpowiadała mu, że mógłby zabrać tę kobietę na mugolskie lotnisko. Mógłby ją nawet próbować namówić do aportacji, byleby zapewnić jej obejrzenie czegoś, co dla niej mogłoby się wydać niezwykłe. – A ja w tej chwili jakoś nie za dużo pamiętam – przyznał się. Zakłopotanie, wcześniej widoczne w jego uśmiechu, teraz przeniosło się na tembr głosu. – Nie wiem nawet jak masz na imię. Tak naprawdę to nie wiem nawet jak ja mam na imię… - podniósł się ze swojego miejsca. Stanął na równych nogach, jakby miało mu to zapewnić powrót ulotnej pamięci. Zapatrzył się na własne ubranie, jakby szukał wskazówek. Żadnych nie znalazł. No najwyżej tyle, że jeśli naprawdę zaprosił ją na randkę, to niespecjalnie postarał się ze swoim wyglądem. - Chciałbym się przedstawić, ale nie pamiętam już jak się nazywam. To znaczy, myślę, że zaczęło się na „r”, ale to wszystko, co mi pozostało. Nie pamiętam mojego imienia, moich rodziców ani mojej pracy… chociaż moja koszulka sugerowałaby, że jestem bezrobotny. – Znowu się uśmiechnął, jakby ostatnia część zdania miała być żartem.
Tylko, że nie wiedział, czy rzeczywiście żartował. To naprawdę było głęboko frustrujące, gdy się tak niewiele wiedziało…
- Nie. Na pewno nie – zaprzeczył odruchowo. Z jakiegoś powodu wydawało mu się, że gdyby naprawdę umarli, to wszystko wyglądałoby inaczej. Jakby już kiedyś zetknął się ze śmiercią. – Prędzej to jakaś pułapka. Może w coś wdepnęliśmy? – zasugerował.
Dama z Lumos
Kasztanowe włosy zwykle ma ciasno spięte, odsłaniając bladą, trochę piegowatą twarz. Oczy ma jasne, o uważnym spojrzeniu. Około metr sześćdziesiąt dziewięć wzrostu.

Florence Bulstrode
#3
14.07.2024, 12:38  ✶  
– Wydaje mi się, że się znamy – powiedziała, przypatrując się mu uważnie: wszystko w jego twarzy zdawało się dobrze znane, tak samo jak głos i każdy gest. To przeczucie uspokajało ją trochę, bo chociaż nie wiedziała ani gdzie jest, ani kim jest, to przynajmniej nie była w tym sama. A nie mogła wpaść w panikę, bo…
…bo nigdy w nią nie wpadała? Ktoś musiał być spokojny i zwykle tym kimś była ona: nie miała tylko pewności dlaczego, ale nagle pomyślała o braciach. Miała chyba rodzeństwo?
– Dlaczego ktoś miałby zastawiać na nas pułapkę?
Też się podniosła i sprawdziła kieszenie spódnicy, ale nie znalazła w nich żadnych dokumentów, a jedynie chusteczkę, starannie złożoną, biało – niebieską. Rozejrzała się za torebką, pewna, że ta powinna być gdzieś w pobliżu, bo przecież nigdy nie ruszała się nigdzie bez swojej torebki, ale nie zdołała jej dostrzec. Pomyślała jednak, że jeśli pamięta tę torebkę, może z jej pamięcią nie jest tak źle: może wspomnienia wrócą.
– Jesteś bardzo blady. Nie masz gorączki? – spytała, zwracając znowu spojrzenie na niego, a potem odruchowo uniosła rękę, chcąc dotknąć czoła i sprawdzić, czy nie ma temperatury, jak (też nagle była pewna) robiła bardzo często. Jego czoło nie było jednak rozpalone. Nie było nawet chłodne. Pod jej ciepłą dłonią było tak zimne, jakby ten człowiek znajdował się w stanie hipotermii.
Albo nawet nie żył.
– Dobrze… dobrze się czujesz? – zapytała cicho, cofając rękę, zastanawiając się, czy może jednak nie miała racji. Może faktycznie umarli. Albo ona umarła. Lub on. Dlaczego on był zimny, a ona wciąż ciepła? Czuła się żywa. Jej serce biło. Kiedy uniosła palce do własnej szyi, tak na wszelki wypadek, bez problemu odnalazła puls.
Obróciła się i powoli zbliżyła do wielkiej szyby, za którą znajdowały się pasy startowe, chcąc spojrzeć na swoje odbicie. Było tam, niewyraźne, rozmyte, ale mogła zobaczyć kasztanowe włosy, związane w warkocz, twarz - też była bardzo blada – o klasycznych rysach, i oczy, bardzo jasne. Takie same jak u jej brata. U obu braci. Oczy Bulstrodów.
– Bulstrode – mruknęła z pewnym zastanowieniem. – To chyba moje nazwisko.
Obserwator
Nie możesz winić lustra za to, że odbicie ci się nie podoba.
Patrick ma ciemne włosy i ciemne oczy. Najczęściej na jego twarzy gości trzydniowy zarost. Jest wysoki, ale nie przesadnie (ok. 185 cm), raczej wysportowany. To ten typ, który rzadko można zobaczyć w garniturze, bo woli ubrania wygodne, które nie krępują jego ruchów. A poza tym garnitury wyróżniają się w tłumie a on lubi się z nim stapiać. Dużo się rusza. Chociaż w towarzystwie potrafi sporo mówić i często żartować, zdaje się, że równie dobrze odnajduje się w swoim własnym towarzystwie. Często można go zobaczyć szkicującego coś namiętnie. Wieczorami można go czasem spotkać w barach. Zawsze wtedy siedzi gdzieś w rogu.

Patrick Steward
#4
24.07.2024, 01:49  ✶  
Patrick kiwnął głową. Tak. I jemu wydawało się, że znał tę kobietę naprzeciwka. Nie był tylko pewien, czy bardziej z tego powodu czuł ulgę, czy niepokój. Dobrze, że znalazł się w tym miejscu akurat z nią. Źle, bo jeśli była to jakaś zmyślna pułapka, to właśnie była narażona na niebezpieczeństwo.
- Nie mam pojęcia. Może… może chodziło o jedno z nas? – Umysł od razu podpowiedział Patrickowi, że mogło chodzić o niego. Gdy pocierał palce, czuł jakie zimne miał ręce. Z jakiegoś powodu to wydawało mu się bardzo znaczące. I chociaż brzmiało to absurdalnie, chyba mogło być przyczyną pułapki. A może jednak miała rację i umarli?
A jednak dotyk Florence nie był zimny. Był ciepły. Rozlewał się po jego ciele, może nie ogrzewając go, ale uświadamiając, że to z nim było coś nie tak, nie z nią. Posłał jej ciepłe spojrzenie. Pokręcił głową. Nie czuł, by miał mieć gorączkę.
- Dobrze. Na tyle dobrze, na ile mogę w tej… w tej dziwacznej sytuacji – odpowiedział z namysłem.
Nie pobiegł od razu za kobietą, gdy ta zbliżyła się do szyby, za którą znajdowały się pasy startowe. Zamiast tego, dalej się rozglądał. Nie wiedział czego właściwie szuka, ale był przekonany, że gdzieś tutaj się to znajdowało. Wreszcie dostrzegł błysk. Coś kryło się pod jedną z ławek. Ruszył w tamtą stronę, kucnął i podniósł niewielką odznakę aurorską.
- To moje – wymamrotał pod nosem. Nie miał pojęcia skąd wiedział, że to należało do niego, ale wiedział. Przed oczami stanął mu urywek jakichś wspomnień. Był ranny, obolały i zmęczony a Florence… Florence? Odwrócił głowę w stronę stojącej przy szybie kobiety. Ona miała na imię Florence. Kiedyś go opatrywała, a potem leżeli w łóżku i rozmawiali. I pili razem herbatę w mugolskiej kawiarni.
Podszedł do niej. Z każdym krokiem zyskiwał pewność, że sobie tego nie wymyślił. Na pewno go opatrywała. Zrobiła to kilka razy…
- Florence. Masz na imię Florence. – W jego głosie pojawiły się stanowcze nuty. Był tego zupełnie pewien. – I jesteś uzdrowicielką. 
Dama z Lumos
Kasztanowe włosy zwykle ma ciasno spięte, odsłaniając bladą, trochę piegowatą twarz. Oczy ma jasne, o uważnym spojrzeniu. Około metr sześćdziesiąt dziewięć wzrostu.

Florence Bulstrode
#5
26.07.2024, 16:12  ✶  
Oderwała spojrzenie od szyby, gdy jej towarzysz się odezwał: aurorska odznaka błysnęła w jego ręku. Bardzo znajoma. Widywała taką wielokrotnie, na paradnym mundurze ojca, później u brata, u niego – u mężczyzny, z którym się tutaj znalazła – a wreszcie najmłodszy z braci pokazywał jej ją wciąż i wciąż, do znudzenia, w tych pierwszych dniach po awansie.
Odetchnęła, wypuszczając powietrze z płuc, głośno, z jakąś ulgą, bo widok tej odznaki i jej imię w jego ustach, jakby zdołały przywrócić jej spokój i poczucie tożsamości. Oczywiście, że była uzdrowicielką. Była Florence, panną Bulstrode z kliniki, to imię, to nazwisko, wyryto na tabliczce na drzwiach gabinetu, w którym dyżurowała na zmianę z innym klątwołamaczem.
– Tak, chyba jestem – przytaknęła, spoglądając najpierw na przedmiot w jego rękach, a potem na twarz, równie znajomą jak ta odznaka. – Mam braci. Też są aurorami – powiedziała, z jakąś nową miękkością, na samą myśl o rodzinie. I na kolejną – musiała jakoś do nich wrócić.
Odsunęła się od szyby i powoli ruszyła wzdłuż rzędu krzeseł, by przystanąć przy ostatnim. Leżał tam szalik, długi, niebieski, z naszytym na niego kruczym herbem i frędzlami. Florence sięgnęła po niego i przesunęła dłonią po miękkiej wełnie, myśląc, że musiał zostać kupiony w salonie Madame Malkin – chociaż nie mogła sobie przypomnieć, kim jest sama Madame Malkin.
– Ravenclaw – powiedziała za myśleniu, gdy jej palce natknęły się na literę R, wyhaftowaną po przeciwnym końcu szalika niż herb. – Zawsze myślałam, że to… fortunne, że niebieski jest kolorem Krukonów – stwierdziła, i to była taka bzdurka, coś tak nieważnego w obliczu sytuacji, w jakiej się znaleźli, a jednak pamiętała to doskonale: nie do twarzy jej było w żółciach (czy szaty uzdrowicieli nie były zielone żółte, co za szczyt braku gustu…?), nie lubiła żywiołowej czerwieni Gryffindoru.
Pamiętała pokój wspólny, tonący w błękitach.
Pamięta siedzących w nim uczniów: twarz swojego brata, pochylonego nad książką, kuzyna, robiącego poważną minę i jego, z jakąś dziewczyną w kącie pomieszczenia…
– Myślę, że twoje imię nie zaczyna się na R – oświadczyła, odwracając się do niego. – Jesteś Patrick. Znamy się z Hogwartu i… i chyba powinniśmy spróbować stąd wyjść – oznajmiła, spoglądając ku oknom. Nie miała zamiaru zostać w tym strasznym miejscu, czekać na ratunek. Chciała znaleźć sposób na to, by wrócić. Wyciągnęła do niego rękę, bo nie brała nawet pod uwagę, że mógłby nie iść dalej z nią.
Obserwator
Nie możesz winić lustra za to, że odbicie ci się nie podoba.
Patrick ma ciemne włosy i ciemne oczy. Najczęściej na jego twarzy gości trzydniowy zarost. Jest wysoki, ale nie przesadnie (ok. 185 cm), raczej wysportowany. To ten typ, który rzadko można zobaczyć w garniturze, bo woli ubrania wygodne, które nie krępują jego ruchów. A poza tym garnitury wyróżniają się w tłumie a on lubi się z nim stapiać. Dużo się rusza. Chociaż w towarzystwie potrafi sporo mówić i często żartować, zdaje się, że równie dobrze odnajduje się w swoim własnym towarzystwie. Często można go zobaczyć szkicującego coś namiętnie. Wieczorami można go czasem spotkać w barach. Zawsze wtedy siedzi gdzieś w rogu.

Patrick Steward
#6
12.08.2024, 16:12  ✶  
Patrick przyglądał się Florence. Szukał w głowie własnych wspomnień. Teraz, dziwnie zaginione i nieobecne, irytowały go niespotykaną wcześniej w umyśle pustką. A przecież nie zawsze wszystko pamiętał i nie zawsze wszystko zauważał. Tylko nigdy wcześniej nie czuł się pustą kartką ze śladami po wytartym ołówku, wgłębieniami po zaginionej treści, skrytej przed jego własnym wzrokiem. Zmarszczył brwi, czepiając się myśli o innych aurorach. Powinien ich znać, powinien z nimi pracować. Ilu ich było? Dwóch, ale nie pamiętał ich imion. I znowu poczuł się głupio, bo niby wiedział i nie wiedział skąd wie.
A jednak był w stanie sobie wyobrazić jak sam siedzi za biurkiem. Rysuje piórkiem albo węglem, rzadziej farbami, częściej tuszem. Ma pochyloną sylwetkę, skupione ruchy, jakby bardziej pochłaniały go własne myśli niż to, co przelewał na karty szkicownika. Lubił rysować. Rysowanie pomagało mu uporządkować głowę. Narysował kiedyś nawet Florence na wielkim obrazie, chociaż początkowo wcale nie zamierzał jej rysować. To chyba było po Beltane. Czymkolwiek Beltane było.
Bezwiednie ruszył za swoją towarzyszką, podobnie do niej skupiając wzrok na szaliku. Ravenclaw. Krukoni. Pokój wspólny. Jeden fotel, na którym gnieździł się razem z Clare i ćwiczyli rozpoznawanie swoich aur. Zamrugał szybko, bo wraz z myślą o Clare pojawiła się wizja skąpanego w śniegu parku i Florence, która go pocieszała.
- Patrick – powtórzył za nią. Imię przylgnęło do niego naturalnie, układało mu się na języku, z miejsca podpasowało, jakby zawsze było jego. Uśmiechnął się pod nosem. – Patrick – powtórzył znowu, znowu cicho, dość cicho, bardziej do siebie niż do niej.
Dobrze było odzyskać swoje imię.
Znowu kiwnął głową. Miała rację. Powinni stąd odejść jak najprędzej. Przyjął wyciągniętą do siebie rękę. Zacisnął lodowate palce na palcach Florence. Parę kroków dał się pociągnąć w stronę, w którą prowadziła. Skoro i tak nie miał zielonego, który kierunek był właściwy, właściwy mógł być każdy.
Rozglądał się po hali, szukał wzrokiem czegoś, może jakiś wskazówek, które podpowiedziałyby im, gdzie powinni się kierować. I nagle jego uwagę przykuł snujący się za jedną ze szklanych szyb cień. Wyglądał jak mężczyzna, w bliżej nieokreślonym wieku. Twarz miał pozbawioną wyrazu. Ubranie podarte i poplamione. Szedł wzdłuż jednej ze ścian, ale jego ruchom brakowało sprężystości, bardziej ciągnął jedną z nóg, niż nią naprawdę kierował.
Patrick wzdrygnął się. Ścisnął mocniej rękę Florence.
- To nas czeka jak stąd nie wyjdziemy? – zapytał cicho, zwracając jej uwagę na sylwetkę, którą sam dostrzegł. – Zamienimy się w żywe trupy?
Nieco dalej, w pomieszczeniu, którym podążał nieumarły, mogli dostrzec kolejnego. Tym razem kobietę, wyglądającą jeszcze gorzej niż jej towarzysz. Siedziała na metalowej ławce. Miała odsłonięty skalp na głowie, porwaną sukienkę i wystające spod niej bielące się żebra. Nie wydawała się agresywna. Żadne z nich nie wydawało się agresywne.
- Sądzisz, że te nazwy: Druga Strona, Limbo, Świat Żywych, Zaświaty, Piekło, Niebo, że napisana na nich jest prawda? Bo jeśli tak, to chyba powinniśmy kierować się w stronę Świata Żywych – zaproponował.
Dama z Lumos
Kasztanowe włosy zwykle ma ciasno spięte, odsłaniając bladą, trochę piegowatą twarz. Oczy ma jasne, o uważnym spojrzeniu. Około metr sześćdziesiąt dziewięć wzrostu.

Florence Bulstrode
#7
14.08.2024, 09:50  ✶  
– Patrick. Patrick Steward – powtórzyła Florence, sama z pewną ulgą, bo skoro pamiętała swoje imię, i pamiętała jego imię, to z jej pamięcią nie mogło być aż tak źle, i nie przyjdzie im może spędzać tygodni w Lecznicy Dusz. Wraz z tą myślą pojawiły się kolejne: przypomniała sobie, czym ta Lecznica Dusz jest, że leży w Dolinie Godryka, a potem, w tej samej chwili, w której on ścisnął jej dłoń mocniej, i ona to zrobiła.
Bo przypomniała sobie coś jeszcze.
Knieję Godryka.
Beltane.
Limbo.
Chciała coś powiedzieć, nie zdążyła jednak. Pobiegła wzrokiem za jego spojrzeniem i wzdrygnęła się mimowolnie, kiedy zobaczyła człowieka: nie, istotę – na którą patrzył Patrick. Jakaś część Florence, ta należąca do uzdrowicielki, wyrywała się ku niemu z myślą, że była uzdrowicielką i być może mogłaby pomóc. Rozsądek jednak zwyciężył. To był tylko cień. Nie musiał być nawet prawdziwy. Mimo to przysunęła się do Stewarda bliżej i przeniosła spojrzenie na jego twarz, jakby chcąc się upewnić, że to zimno nie oznacza, że już zaczęła się przemiana.
– Myślisz, że trafili tutaj tak, jak my? – spytała cicho, a potem odetchnęła, zwalczając panikę. Musiała zachować spokój, dokładnie tak samo, jak robiła to wielokrotnie w klinice, kiedy zdarzały się jakieś ataki (ataki: imię Voldemort odbiło się w jej głowie i sprawiło, że omal nie wzdrygnęła się po raz kolejny) albo wypadki. – W takich chwilach człowiek zadaje sobie pytanie, co ty tu do diabła robisz. Czy naprawdę teraz śnisz?
Pokręciła lekko głową, przekleństwo zabrzmiało jej jakoś dziwnie na języku. Chyba zwykle nie przeklinała. Miała ochotę za to przeprosić. Ale chyba też zwykle nie przepraszała: musiała naprawdę czuć, że ma ku temu powody i zrobiła coś, co kogoś skrzywdziła. Drobne fragmenty tożsamości powoli wracały na swoje miejsce, wraz ze strzępkami wspomnień.
– Byłeś już w Limbo – powiedziała, obracając się w stronę tablicy z oznaczeniami, gdy Patrick o niej wspomniał. – Udało ci się wydostać, więc my też stąd wyjdziemy – oświadczyła stanowczo, jakby w ogóle nie dopuszczała do siebie innej myśli. Próbowała sobie przypomnieć, jak to zrobił, ale to wspomnienie było zamazane i było w nim coś o jego ojcu: a Patrick nie lubił rozmawiać o rodzicach. Odepchnęła je więc od siebie – znajdą wyjście bez pomocy żadnych duchów. – Jak wychodzi się z lotnisk? – spytała, kierując się powoli w stronę „Świata Żywych”. Nigdy nie była w takim miejscu, nie miała pojęcia jak funkcjonują odprawy i bramki lotnicze, a nawet że trzeba wsiąść na pokład samolotu.
Obserwator
Nie możesz winić lustra za to, że odbicie ci się nie podoba.
Patrick ma ciemne włosy i ciemne oczy. Najczęściej na jego twarzy gości trzydniowy zarost. Jest wysoki, ale nie przesadnie (ok. 185 cm), raczej wysportowany. To ten typ, który rzadko można zobaczyć w garniturze, bo woli ubrania wygodne, które nie krępują jego ruchów. A poza tym garnitury wyróżniają się w tłumie a on lubi się z nim stapiać. Dużo się rusza. Chociaż w towarzystwie potrafi sporo mówić i często żartować, zdaje się, że równie dobrze odnajduje się w swoim własnym towarzystwie. Często można go zobaczyć szkicującego coś namiętnie. Wieczorami można go czasem spotkać w barach. Zawsze wtedy siedzi gdzieś w rogu.

Patrick Steward
#8
16.08.2024, 00:29  ✶  
Patrick. Patrick Steward.
Coś w jego umyśle jakby kliknęło. Powróciło na swoje właściwe miejsce. Pokiwał głową, uświadamiając sobie, że rzeczywiście był Patrickiem Stewardem.
Nadal wydawało mu się, że jest wytartą białą kartką, ale teraz dostrzegał, że rysowało się na niej więcej i więcej wyrazów. Patrick Steward. Krukon. Auror. Claire. Beltane. Kiedyś walczył nawet z wampirzycą, która miała obsesję na punkcie kobiet o kwiatowych imionach. Florence opatrywała mu później rany.
Miał jakieś wspomnienia. Nie było ich tak dużo, by był w stanie od razu wypełnić wszystkie luki w swoim umyśle, ale było ich wystarczająco, by dać nadzieję, że mógł je odzyskać.
Gdziekolwiek byli, to miejsce nie było końcem. Było raczej przejściem. Mogli odejść, mogli zostać i utracić siebie, zamienić się w bezwolne żywe trupy lub wrócić do świata żywych. On i Florence chcieli wrócić do świata żywych. Nieumarli na których spoglądali raczej… raczej nie wykorzystali swojej szansy. Może nawet nie wiedzieli, że ją mieli?
Patrick westchnął. Najważniejsze, że ani martwa kobieta, ani martwy mężczyzna nie próbowali się na nich rzucić. Ich brak agresji, tak niepodobny do istot, którymi teraz byli, wydawał się tak samo niepokojący co uspokajający. Czyżby to miejsce miało tak ogromny wpływ na przebywających w nim? A może więcej, może ta dwójka została ukarana, bo nie podjęła żadnej decyzji? Nie wybrali ani świata żywych, ani martwych? Wybrali zawieszenie?
Przekleństwo z ust Florence wyrwało Patricka z tych dziwnych myśli. Posłał jej zdziwione spojrzenie. Słowa, słowa, które wypowiedziała były tak kompletnie nie pasujące do kobiety, którą znał…
- Ty… ty tak nigdy nie mówisz – zauważył, znowu nie wiadomo skąd przekonany, że wiedział jak mówiła towarzysząca mu Florence Bulstrode. Tyle, że naprawdę wiedział. – Ty nie przeklinasz. – I nie jesteś taka emocjonalna. Nie tak otwarcie. To było prawie tak dziwne, jak byłoby, gdyby teraz on zaczął uskarżać się na swoje życie, na to że jest taki blady i że niczego nie kontroluje.
To po prostu nie pasowało. Ale może mogło nie pasować, bo dzięki temu przypominali sobie kolejne szczegóły?
- Tak – przytaknął. Rzeczywiście, był już kiedyś w Limbo. Tyle że wyjście stamtąd wtedy było dość proste. Wystarczyło zemdleć. Patrick nie był do końca przekonany, czy tym razem będzie tak samo. – To zależy, czy chcemy dostać się na płytę lotniska czy opuścić lotnisko. W pierwszym przypadku wystarczy pójść tam, brama jest otwarta. W drugim, powinniśmy się skierować na przejście graniczne, po odbiór bagażu i ku wyjściu.
Trochę naturalnie, podążając w stronę „Świata Żywych”, poprowadził Florence ku budkom, w których zazwyczaj siedzieli strażnicy graniczni i sprawdzali paszporty. Tym razem strażników nie było, niemal wszystkie przejścia – poza dwoma – pozostały również zamknięte.
- Wydaje mi się, że jest tutaj jakby trochę cieplej? – zapytał, spoglądając na swoją towarzyszkę. Nie mógł się rozgrzać, bo był Zimny, ale jednocześnie czuł, że temperatura jakby zwiększyła się o parę stopni.
To był chyba dobry znak?
Dama z Lumos
Kasztanowe włosy zwykle ma ciasno spięte, odsłaniając bladą, trochę piegowatą twarz. Oczy ma jasne, o uważnym spojrzeniu. Około metr sześćdziesiąt dziewięć wzrostu.

Florence Bulstrode
#9
20.08.2024, 09:16  ✶  
– Chyba masz rację – przyznała Florence, bo sama miała wrażenie, że słowa jakoś dziwnie ułożyły się na języku i czuła się wręcz nieswojo, że powiedziała coś takiego. – Robi to mój brat – dodała, w pewnym zamyśleniu, niemal pewna, że musiała to wziąć z jakiegoś wspomnienia od niego. Chyba w ogóle nie obracała się w towarzystwie osób, które przeklinały: chociaż słyszała takie przekleństwa wielokrotnie w szpitalu, to prywatnie trzymała się raczej znajomości z określonych kręgów. Może poza…
- …albo Geraldine – mruknęła jeszcze, bardziej do siebie niż do niego, gdy wróciło kolejne wspomnienie. Geraldine z pewnością przeklinała, chociaż nawet ona starała się to robić nieco rzadziej przy Florence. – Pytanie, który z tych wyborów będzie właściwy? Ale płyta lotniska i samolot… latają nim mugole, prawda? Kojarzy mi się z… pójściem gdzieś dalej?
Nieco mocniej zacisnęła palce na jego dłoni. Nie chciała iść dalej. Chciała wrócić do domu, do swojej rodziny i do swojej pracy. W teorii lot też mógł być powrotem do domu z jakiejś podróży, ale w tej chwili kojarzył się jej właśnie z podążeniem gdzieś, z podróżą, z przejściem.
Wodziła spojrzeniem po budkach, po bramkach, i była niemal pewna, że są obce nie tylko dlatego, że ich nie pamiętała, ale i dlatego, że nigdy nie była w takim miejscu. I zaraz za tą myślą przyszła kolejna: dlaczego miałaby być, skoro podróżowała za granicę rzadko, a jeżeli już, to używała raczej świstoklików? Ich załatwienie, stosowne zgody, bywały problematyczne, ale na pewno dużo mniej niż podróż mugolskimi środkami transportu, które dla kogoś, kto wychowywał się na Horyzontalnej, i co najwyżej okazyjnie odwiedzał mugolski Londyn, były jak z innego świata.
Pomyślała, że chyba w niemagicznej części miasta bywała głównie z Patrickiem. Zawsze lubił anonimowość, jaką dawały mugolskie dzielnice. Polubił ją chyba jeszcze bardziej, gdy po Beltane zaczął zwracać na siebie większą uwagę.
- Chyba tak - przyznała z wahaniem, rozglądając się, szukając oznaczeń. Gdzieś tam mignęło jej wcześniej Piekło. W Piekle było ciepło. Ale Patrick nosił w sobie chłód Limbo, a to oznaczało, że świat ludzi był cieplejszy niż tamto miejsce? - Duchy są zimne - przypomniała sobie nagle, a przed jej oczyma zamajaczyła postać Szarej Damy Ravenclawu i niemal poczuła na skórze wionący od niej chłód.
Ciepło mogło być dobrym tropem, ruszyła więc w stronę, gdzie temperatura zdawała się wyższa – a z czasem zaczęło się zmieniać i światło. To na lotnisku było może jasne, ale jakby sztuczne, a gdzieś tam, przed nimi, robiło się coraz jaśniej i jaśniej, i zdawało się, że to blask słońca, nie lamp.
Obserwator
Nie możesz winić lustra za to, że odbicie ci się nie podoba.
Patrick ma ciemne włosy i ciemne oczy. Najczęściej na jego twarzy gości trzydniowy zarost. Jest wysoki, ale nie przesadnie (ok. 185 cm), raczej wysportowany. To ten typ, który rzadko można zobaczyć w garniturze, bo woli ubrania wygodne, które nie krępują jego ruchów. A poza tym garnitury wyróżniają się w tłumie a on lubi się z nim stapiać. Dużo się rusza. Chociaż w towarzystwie potrafi sporo mówić i często żartować, zdaje się, że równie dobrze odnajduje się w swoim własnym towarzystwie. Często można go zobaczyć szkicującego coś namiętnie. Wieczorami można go czasem spotkać w barach. Zawsze wtedy siedzi gdzieś w rogu.

Patrick Steward
#10
26.08.2024, 20:52  ✶  
W odróżnieniu od Florence, Patrickowi zdarzyło się być na mugolskim lotnisku. Nawet nie jeden raz, choć tylko dwukrotnie naprawdę skorzystał z samolotu jako ze środka transportu. Zazwyczaj zjawiał się w głównej hali i czekał aż znajomy mugol wyjdzie z hali przylotów. Chyba nawet lubił lotniska, ale tylko wtedy, gdy te były gwarne i pełne życia. To teraz wydawało mu się, zwyczajnie, straszne.
- Też mi się tak wydaje – przyznał w końcu. Przez chwilę w jego głowie zrodziła się dziwna myśl, że właściwie to pasowałoby do niego, gdyby wsiadł do samolotu i odleciał, że korzystał z pożyczonego czasu i może powinien podjąć męską decyzję…
Potrząsnął głową. Znajdująca się obok niego Florence była prawdziwa. Dużo prawdziwsza od tego dziwacznego miejsca i od nieprzyjemnych myśli, które nagle pojawiły mu się w głowie. Nie mógł jej zostawić. I nie tylko dlatego, że nigdy nie była na mugolskim lotnisku. Nie mógł jej zostawić, bo nie chciał jej zostawić.
Chciał wrócić do normalnego świata. Chciał odzyskać swoje wspomnienia. Chciał spotkać się z Florence w kawiarni albo odwiedzić ją w Mungo, albo złapać za rękę (byle tylko przestał być tak cholernie zimny) i przespacerować razem z nią po plaży albo po łące, bo przecież bała się wody.
- Panie przodem – rzucił, wyswobadzając rękę z uścisku. Zadbał o to, by towarzysząca mu kobieta przekroczyła punkt graniczny jako pierwsza.
Nie było sprawdzania paszportów. Nie było celnika. Kierując się dalej, w teorii, ciągle byli sami. A jednak coś się zmieniło. Florence zwróciła uwagę na zmieniające się światło. Patricka uderzyło, że z każdym kolejnym krokiem, pustka w jego głowie znikała coraz bardziej, zapełniając się utraconymi wcześniej wspomnieniami. Już nie był wytartą gumką kartką, ale coraz bardziej czuł się sobą?
A potem, kiedy trafili na halę odbioru bagażu, dotarło do niego coś jeszcze. Cisza, ta nienaturalna cisza, która zapełniała całe lotnisko również zniknęła. Na tablicy przylotów pojawiły się informacje. Nie z górnolotnie brzmiącymi sloganami, jak „limbo” albo „świat żywych”, ale zupełnie zwyczajne, w rodzaju: „Milan 13.45” i pod nim „last bag”. Gdzieś z daleka dobiegał do jego uszu gwar rozmów podróżujących i dźwięk sunącej taśmy bagażowej. A wreszcie zaczął dostrzegać pierwsze ludzkie sylwetki. Przypominały cienie, jeszcze półprzejrzyste i bez twarzy, ale już poruszające rękoma, spacerujące, trzymające się za ręce… żywe.
- Świat żywych – wyszeptał do Florence.
Szli dalej ku przesuwanym drzwiom z napisem „exit”. Za nimi widać było prawdziwe słońce i różnokształtne, białe chmury na niebie i betonowy chodnik, kawałek ruchliwej, pełnej taksówek ulicy. Byli też ludzie. Prawdziwi ludzie. Z bagażami i z tabliczkami powitalnymi, i kwiatami. Rozmawiający, krzyczący, płaczący przy pożegnaniach i czekający na taksówkę.
Życie. Za ostatnimi drzwiami czekało na nich życie.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości
Podsumowanie aktywności: Florence Bulstrode (2472), Patrick Steward (2132)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa