28.09.2024, 07:49 ✶
W sumie nie oczekiwał, że Brenna zgodzi się na jego propozycję spędzenia wspólnie wieczoru, ale widocznie wspólne pokonywanie upiornego labiryntu z zagadkami zbliżało do siebie ludzi. A może chodziło o to, że wydawało się to znakomitą odskocznią od towarzyszącego im tego dnia poczucia samotności i strachu, bo nawet jeśli samotniczki nie osadziły się na jego ubraniu czy włosach, doskonale dostrzegał barwy, które rozkwitały od rana dookoła Longbottom. Na całe szczęście, kiedy wreszcie każde udało się w swoją stronę, żeby doprowadzić się do porządku i przebrać w coś o wiele bardziej odpowiedzialnego, efekt kwiatów zdążył się rozproszyć i jedyne co po nim zostało to pytania co w ogóle doprowadziło brygadzistkę do podobnego stanu.
A teraz? Teraz Atreus stał w salonie Longbottomów, przyglądając się powieszonemu nad kominkiem mieczowi Godryka Gryffindora. Nie to, żeby był jakimś koneserem ostrzy, ale chyba wydawało mu się odrobinkę zabawne, że los splótł ze sobą ścieżki akurat dwójki osób, które pochodziły od założycieli Hogwartu. Ona, jak swój przodek, machała mieczykiem i pakowała się w kłopoty niemal nieustanie, a on... miał w domu dużo zagadek - lepszego skojarzenia niestety nie mógł w tym momencie wymyśleć. Ale był absolutnie przekonany że gdyby nie do Slytherinu, to tiara przydzieliłaby go do Ravenclawu. Znaczy może gdyby Gregory dałby mu za dzieciaka o jedną więcej układankę do rozwiązania.
Miał na sobą elegancką szatę, którą zamówił u Chistophera chyba wiedziony jakąś potrzebą przeproszenia go w ten sposób za to, że obił mu twarz na weselu Blacków, a która miała jak najlepiej oddawać narzuconą przez Muzę tematykę całego wydarzenia. Ale uszy i diadem sobie darował, przynajmniej chwilowo, bo nie było takiej opcji żeby w tym przebraniu paradował bo domach innych ludzi. Po swoim z resztą też. Niby nie zanosiło się na to, żeby ktoś miał go w tym salonie zastać na przyjemną rozmowę, bo od momentu kiedy Malwa powiedziała mu żeby tutaj zaczekał, nie przewinęła się tutaj żadna żywa dusza. No, może pomijając psa, który przyszedł się przywitać. A potem kolejny. I kolejny...? I w końcu Atreus zaczął się zastanawiać, ile oni mają w tej warowni zwierzaków i czy nie powinien zacząć się spodziewać tutaj czegoś o wiele bardziej kontrowersyjnego jak zwykły kundel, bo to przecież był dom gdzie mieszkała Brenna Longbottom.
A teraz? Teraz Atreus stał w salonie Longbottomów, przyglądając się powieszonemu nad kominkiem mieczowi Godryka Gryffindora. Nie to, żeby był jakimś koneserem ostrzy, ale chyba wydawało mu się odrobinkę zabawne, że los splótł ze sobą ścieżki akurat dwójki osób, które pochodziły od założycieli Hogwartu. Ona, jak swój przodek, machała mieczykiem i pakowała się w kłopoty niemal nieustanie, a on... miał w domu dużo zagadek - lepszego skojarzenia niestety nie mógł w tym momencie wymyśleć. Ale był absolutnie przekonany że gdyby nie do Slytherinu, to tiara przydzieliłaby go do Ravenclawu. Znaczy może gdyby Gregory dałby mu za dzieciaka o jedną więcej układankę do rozwiązania.
Miał na sobą elegancką szatę, którą zamówił u Chistophera chyba wiedziony jakąś potrzebą przeproszenia go w ten sposób za to, że obił mu twarz na weselu Blacków, a która miała jak najlepiej oddawać narzuconą przez Muzę tematykę całego wydarzenia. Ale uszy i diadem sobie darował, przynajmniej chwilowo, bo nie było takiej opcji żeby w tym przebraniu paradował bo domach innych ludzi. Po swoim z resztą też. Niby nie zanosiło się na to, żeby ktoś miał go w tym salonie zastać na przyjemną rozmowę, bo od momentu kiedy Malwa powiedziała mu żeby tutaj zaczekał, nie przewinęła się tutaj żadna żywa dusza. No, może pomijając psa, który przyszedł się przywitać. A potem kolejny. I kolejny...? I w końcu Atreus zaczął się zastanawiać, ile oni mają w tej warowni zwierzaków i czy nie powinien zacząć się spodziewać tutaj czegoś o wiele bardziej kontrowersyjnego jak zwykły kundel, bo to przecież był dom gdzie mieszkała Brenna Longbottom.