6.09.1969
cmentarz w Londynie
cmentarz w Londynie
Końcówka lata zapowiadała się pięknie, było naprawdę ładnie, acz niekoniecznie bardzo gorąco. Astoria stwierdziłaby, że jest idealnie, dokładnie tak jak być powinno. Wietrzyk owiewał zebranych, dając im nieco orzeźwienia na tym małym Londyńskim cmentarzyku. Była to średniej wielkości grupka ludzi, widoczne było, że status zmarłego przyciągnął tu sporą część z nich. Stali otaczając niewielki grób, do którego złożona właśnie została trumna z drogiego hebanowego drewna. Na samym na czele tego pożegnalnego wianuszka stała młoda kobieta. Odziana w czarną dopasowaną w talii sukienkę sięgającą do połowy łydki, z bufiastymi lekkimi rękawami. Ciemne włosy miała upięte w wysoki kok, a na twarzy nie gościł nawet grama makijażu, jedyną ozdobą był naszyjnik na jej szyi i niewielkie kolczyki w uszach. Oczy miała podpuchnięte, wyraźnie zapłakane, jakby naprawdę żałowała zmarłego. Prawda jednak była taka, że łzy spływające po jej policzkach nie nosiły w sobie odrobiny smutku, przynajmniej nie z powodu śmierci męża.
Nie żałowała go ni trochę. Wręcz przeciwnie. Gdy tylko wyzionął ducha, gdy jego serce się zatrzymało, ostatni oddech opuścił jego ciało, ona odetchnęła z ulgą. Nie mogła tego okazać, musiała udawać. Zrozpaczoną, bezradną, młodą wdowę, której właściwie runął, a nie pojawił się w nowych barwach.
Astoria przecierała policzki czarną chusteczką, obserwując, jak jej oprawca powoli ląduje pod ziemią, jak razem z nim znika niewidzialne pęto z jej szyi. Żadnego więcej wystawania pod jej drzwiami, domagania się po pijaku wypełniania małżeńskiego obowiązku, bo kolejna kochanka zorientowała się, że nic nie wyniknie z jej usilnych starań i udawania zadowolonej ze swojej sytuacji. Koniec podejrzanych ludzi domu, strachu, że może któryś z nich z zemsty zabije ją. Nie będzie musiała więcej udawać głupiutkiej i ślepej. Wolność. W tym przypadku jednak wolność wiązała się też z zatraceniem części siebie, sprzedaniem części wspomnianej wcześniej wolności komuś, kto znał się na pozbywaniu się takich szumowin jak jej mąż. Zyskała skazę na duszy, plamę w umyśle, ale gdyby tego nie zrobiła, jakby to się skończyło? Może ona leżałaby zamiast niego w tej trumnie? Wolała o tym nie myśleć. Zamiast tego rozejrzała się, dostrzegając stojącą obok siostrę Williama razem z mężem. Gdzieś widziała jednego z podejrzanych biznesowych interesów nieboszczyka, kilka twarzy członków rodziny, których kojarzyła chyba wyłącznie z ich wesela. Była też jedna sylwetka, którą poznała od razu, mimo że mężczyzna stał w znacznym oddaleniu od całej reszty. Chwilę przyglądała się Loganowi, a następnie znów wróciła do rolki zrozpaczonej, nieszczęśliwej kobiety.
Kiedy pogrzeb się zakończył, przyjęła to z ulgą. W końcu mogła odpocząć od ludzi, od całego tego zgiełku, tłum powoli rozchodził się, a ona stała nad mogiłą, jakby czekała, chciała się upewnić, że William na pewno nie wstanie, nie wykopie się. Ktoś patrzący z boku uznałby, że żegna się z ukochanym. Ona jednak czerpała przyjemność z tego widoku, napawa się tym, że w końcu będzie żyć bez strachu, na swoją własną kartę. Pozbyła się wszystkich biznesów mężczyzny, przepisując je na jego rodzinę, sobie zostawiając wyłącznie majątek w postaci złotych galeonów wypełniających skrytki bankowe. Te zdobyte legalnie, jak i niekoniecznie jawnymi ścieżkami. Dodatkowo już liczyła, ile zarobi na sprzedaży domu w centrum i będzie mogła przenieść się na spokojniejsze tereny.
Zanim jednak to się stanie, wiedziała, że musi uregulować jeszcze jeden rachunek. Ten finansowy, bo był jeszcze jeden, którego podejrzewała, że długo nie będzie jej dane spłacić i będzie ciążył na jej sercu niczym skaza, którą sprowadziła na siebie razem z życzeniem śmierci Williama. W końcu została sama, nie licząc Borgina stojącego w oddali. Westchnęła jeszcze raz, ostentacyjne, jakby tęskno i zebrała się w swoją drogę. Mogła się teleportować, ale zamiast tego ruszyła kamienną ścieżką. Zatrzymała się obok ciemnowłosego, nie patrząc na niego, zaczęła szukać czegoś w małej torebce.
– Miło, że wpadłeś – rzuciła, jakby w przestrzeń. – Chciałeś się upewnić, czy przypadkiem nie wstanie z martwych? – Zapytała, nie kryjąc drobnej ironii czającej się w jej głosie. Ostatni raz otarła policzki i w końcu wyciągnęła z torebki czarne okulary, które od razu wsunęła na nos.