—09/03/1972—
Posiadłość Longbottomów, Dolina Godryka
Erik A. Longbottom & Brenna Longbottom & Mavelle Bones
Nie dało się ukryć, że to czwartkowe popołudnie było nadzwyczaj emocjonujące dla mieszkańców rodowej posiadłości Longbottomów w Dolinie Godryka. Już od wczesnych godzin porannych służba w formie skrzata domowego uwijała się po kątach, aby przygotować miejsce dla nowej lokatorki. Można powiedzieć, że pewna osoba wracała na łono rodziny. Wprawdzie była to dalsza kuzynka, ale wciąż familia. A to się liczyło. Tak jakbyśmy nie przyjęli każdego, kto potrzebowałby pomocy, pomyślał Erik, stojąc przed wejściem rezydencji i paląc spokojnie papierosa.
W gruncie rzeczy przyjazd Mavelle był jednym z nielicznych zdarzeń na myśl, o których odczuwał szczerą ekscytację. Może podszytą tu i ówdzie niepokojem z racji na dosyć nietypowe okoliczności związane ze zmianą miejsca zamieszkania dziewczyny, jednak cieszył się, że dom jeszcze bardziej się zapełni. Ostatnie czego chciał, to spędzać czas wolny w zimny, pustym, pozbawionej żywej duszy domu. Na pewno będą się dogadywać bez większych problemów. W końcu łączyły ich nie tylko więzy krwi, ale też praca w Ministerstwie Magii, a i jeśli dobrze pamiętał całkiem sporo pasji.
— Cholera — mruknął na dźwięk znajomych kroków. Wypuścił resztki dymu z ust.
Może bywał chwilami mało obecny, jednak mieszkał w tych czterech ścianach na tyle długo, aby rozpoznać, jak chodzili poszczególni domownicy. W tym jego własna siostra. Machinalnie rzucił papierosa na ziemię i przydeptał mocno butem, a następnie odwrócił się w strony drzwi, w których po chwili stanęła Brenna.
— Nie będę miał dzisiaj spokoju, prawda? — spytał z lekkim uśmieszkiem na ustach. Nie ukrywał przed ludźmi, że zdarza mu się popalać od czasu do czasu, jednak nie chciał tego robić ostentacyjnie. Zwłaszcza że zazwyczaj sięgał po tytoń, gdy był zestresowany lub podenerwowany. Teraz po prostu zabijał czas. — Jakieś wieści od Mave? Spóźni się, czy coś w tym rodzaju? Chyba powinna już być?
Spojrzał na swój nadgarstek, jakby chciał sprawdzić dokładną godzinę na zegarku, jednak takowego oczywiście tam nie było. Nic dziwnego. Chociaż był to przyrząd nadzwyczaj pomocny na co dzień, tak podczas codziennej pracy w terenie, gdy można było oberwać zaklęciem lub uszkodzić się w jakiś inny sposób, noszenie ze sobą takich drogich prezentów nie było zbyt rozważne. Eh, że też ten zwyczaj musiał przeniknąć do jego prywatnego życia.
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.❞