Hjalmar Nordgersim & Lorraine Malfoy
Od wydarzeń podczas święta Lithy minęło kilka dobrych tygodni. Hjalmar zdążył już odrobinę zapomnieć o tamtych wydarzeniach, ponieważ miał natłok roboty. Zlecenia się piętrzyły, a zamysł Dagura, która mówił, że będzie wracał na Islandię, wcale nie pomagał w realizacji zamówień. Nie zmieniało to jednak faktu, że w głębi duszy pamiętał o tym, co zostało im niejako zapisane i zlecone - spełnienie prośby Wielebnej. W końcu to oni - Ci, którzy widzieli - byli świadkami tego wszystkiego i to właśnie oni mieli wypełnić jej wolę.
Nic więc dziwnego, że Nordgersim ucieszył się co nie miara, kiedy otrzymał list od tajemniczej damy, która przedstawiła się jako "Lorraine Malfoy". Hjalmar, jako osoba spoza Wielkiej Brytanii, nie znał nazwiska Malfoy. Nie znał też żadnej Lorraine ale jako osoba dobrze wychowana i kulturalna, odpisał na jej wiadomość, wdając się w krótką wymianę listów z tą tajemniczą Brytyjką.
Okazało się, że jest to dobra dusza, która również pragnie dobra Matki. Pragnie spełnienia jej woli - Islandczyk nie został sam z tym zadaniem.
Klamka zapadła - początek września. To była ustalona data na spotkanie, które miało rozstrzygnąć o przyszłości tego planu, a także rozwiać wszelkiej wątpliwość. Zegar tykał, a z każdym kolejnym dniem było coraz bliżej do ich spotkania.
To był dzień jak każdy inny. Hjalmar wstał, zjadł szybkie śniadanie i czym prędzej dorzucił do wielkiego pieca w warsztacie, ponieważ nie miał prawa on zgasnąć, co według legend z jego ojczyzny świadczyło tylko o jednym - upadku danej kuźni, a "Wrota Muspelheimu" trzymały się całkiem solidnie. Było trochę zleceń - idealnie, aby się utrzymać i jeszcze trochę zarobić. Nordgersim nie biedował.
Wchodząc w podwórze posesji, dało się słyszeć huk metalu, który był skrzętnie formowany przy pomocy ciężkiego młota. Drugim elementem, który rzucał się w oczy była kombinacja skwierczącego węgla, wszechobecnego żaru czy opiłek żelaza. Bez większego trudu dało się dostrzec kowadło, które grało główne skrzypce i odpowiadało za całą melodie tego miejsca.
Jako, że pracownia była na w pół otwarta, nie trzeba było się gimnastykować, aby zobaczyć tuziny narzędzi, które były poustawiane w zachodniej części przybytku. Nie dało się też ominąć wielkiej hałdy węgla, która była usypana nieopodal wejścia i samego pieca. We wschodniej części znajdował się pokaźny stos sztab żelaza czekających na to, aż zostaną przetworzone na produkt końcowy. Z innych, równie ciekawych przedmiotów, dało się dostrzec kilka stołków, wielką beczkę z wodą oraz jakieś skończone zamówienia, które czekały na odbiór. Ot, taka zwykła kuźnia.
W środku warsztatu kręcił się wysoki mężczyzna. Ubrany był w fartuch kowalski i rękawice ochronne. Dzierżył również młot, którym wystukiwał rytm i nucił coś pod nosem, co by czas mijał przyjemniej.
Hjalmar zdawał się nie przejmować otaczającym go światem, ponieważ znajdował się w swoim własnym - świecie kowalstwa. Z pieczołowitością wykuwał podkowy dla jakiegoś zapalonego jeźdźca, dbając o najmniejsze szczegóły. W końcu szczycił się tym, że jego produkty to dzieła ludzkich rąk i nie ma w nich za grosz magii, a na pewno nie w samym przedmiocie, wszak Dagur potrafił zakląć odpowiednio takie narzędzie, aby otrzymało nowych właściwości.
Kilka uderzeń w to miejsce. Kilka w inne. O! Gość... zreflektował się szybko, odkładając swoje narzędzie pracy na bok. Nastała cisza.
- Zgubiła się pani? Może mógłbym jakoś pomóc? - zapytał łagodnie, pozwalając sobie na lekki uśmiech. Dało się dostrzec, że jest zaaferowany próbą pomocy dla nowego przybysza - Jeżeli szuka pani jednego z lokalnych przybytków, tudzież zwanych karczmą... - wskazał otwartą dłonią gdzieś we wschodnim kierunku - Musi się pani udać w tamtym kierunku. Nie jest jakoś szczególnie daleko. Kilkaset metrów co najwyżej - dodał, odkładając rękawice na bok, a następnie podszedł bliżej kobiety, która zjawiła się w jego warsztacie.