—20/11/1970—
Dziurawy Kocioł, Ulica Pokątna Elias Bletchley & Prudence Bletchley |
Ona musi czerpać z tego jakąś satysfakcję. Inaczej nie kazałaby opowiadać sobie tej historii po raz trzeci jednego dnia, rozmyślał z kąśliwym wyraz twarzy Elias Bletchley, idąc krok w krok za swoją siostrą po ośnieżonym chodniku ciągnącym się przez całą Ulicę Pokątną. Chociaż był jeszcze listopad i w powietrzu czasem jeszcze dało się wyczuć ostatnie powiewy jesieni, tak nadchodząca zima coraz mocniej dawała o sobie znać. Dzisiaj na przykład zesłała na miasta intensywne opady śniegu, które skutecznie zmniejszyły ruch na ulicy, ale znacząco wpłynęły na liczbę gości w okolicznych lokalach. Oby w Dziurawym uchował się jeszcze dla nich jakiś stolik po tym przydługim spacerze z Horyzontalnej. — Ile razy mam to powtarzać? Zostałem oszukany. Zresztą nie tylko ja! — rzucił burkliwym głosem Elias, zerkając spod byka na swoją siostrę. — To nie było moje pierwsze rodeo. Bywałem już w kasynach. I to nie raz. Ktoś ewidentnie nie dopilnował zabezpieczeń i wpuścili tam jakiegoś oszusta. Westchnął ciężko. Może i jego relacja z grami hazardowymi nie była najzdrowsza, ale dostarczała mu jakże potrzebnego każdemu człowiekowi zastrzyku adrenaliny. Niektórych pasjonowało grzebanie w bebechach chorych ludzi, inni próbowali ujeżdżać smoki albo górskie trolle, a jeszcze co poniektórych rozjuszały szmirowate erotyki dodawane co jakiś czas jako dodatek do specjalnych numerów Czarownicy. W porównaniu z tymi wszystkimi skrzywieniami naprawdę dobrze sobie radził z zaspokajaniem swoich wewnętrznych potrzeb. — Dwie karety pod rząd. Dwie. Dasz wiarę? — Pokręcił z niedowierzaniem głową, zatrzymując się w pół kroku, co by stuknąć parę razy butami o latarnię nieopodal wejścia do baru. Konstrukcja zadudniła z niezadowoleniem, a płonące na jej szczycie światełko zamigotało na chwilę. — Przecież to statystycznie nieprawdopodobne. — Podniósł na kobietę wzrok, po dokonaniu szybkiej inspekcji stanu swojego obuwia. — Gdyby nie to, na pewno odzyskałbym kasę! Na pewno! Gdybym tylko wymienił jeszcze jedną kartę! Łaska Matki na pstrym hipogryfie jeździ... Czy coś w tym rodzaju. Bletchley nie mógł się pochwalić jakimś przełomowym stosunkiem liczby wygranych gier do liczby przegranych rozgrywek, ale dużo lepiej zapamiętywał swoje zwycięstwa niż porażki. Może dlatego, że grając w karty i obstawiając zakłady, stracił więcej pieniędzy niż chciałby przyznać, toteż każdy przypływ gotówki traktował jak bożą łaskę. — Dałabyś się się namówić na wspólne wyjście — skomentował, instynktownie wyprzedzając siostrę, aby otworzyć jej drzwi do lokalu. — Zliczanie kart to prawie jak Numerologia, a stamtąd już niedaleka droga do Starożytnych Run. Zamarł, gdy oboje znaleźli się w środku. Był piątek, początek weekendu, śnieżyło. Dziurawy Kocioł powinien więc być wręcz po brzegi wypełniony ludźmi, a powietrzu powinien unosić się zapach tanich papierosów i jeszcze tańszego alkoholu znoszonego z zaplecza przez pracowników baru. I na pierwszy rzut oka można by było stwierdzić, że wszystko się zgadzało. Dym papierosowy unosił się w powietrzu. Alkohol przelewał się z butelek do szklanek i kufli. Lokal był pełny ludzi. A jednak atmosfera w barze była gęsta i napięta, pełna niewidzialnego ciężaru, który zdawał się spoczywać na ramionach wszystkich obecnych. — Ekhm… Jesteśmy nie w porę? Siedzą tu jak odurzeni — mruknął do siostry, zamykając za nimi drzwi, przesuwając się ze zmieszanym wyrazem twarzy w głąb izby. Czyżby jeden ze stałych bywalców wywędrował na drugą stronę zasłony? |