• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ministerstwo magii v
1 2 3 Dalej »
[8.09] Wiedźmy nie płoną

[8.09] Wiedźmy nie płoną
Evil Queen
Kill them with success and bury them with a smile
Ma jasne włosy, jasne oczy i 177 centymetrów wzrostu. Chętnie chodzi w butach na obcasach, mimo wysokiego wzrostu. Potrafi uśmiechać się bardzo pięknie i ciepło, ale zwykle uśmiech ten jest absolutnie fałszywy.

Charlotte Kelly
#1
12.05.2025, 10:23  ✶  
Powrót do Ministerstwa Magii zajął Charlotte znacznie więcej czasu niż jej dzieciom. Nie dlatego, że groziło jej jakieś szczególne niebezpieczeństwo. Po prostu najpierw doszło do awantury w banku, gdzie szukała syna, a gdy już ją stamtąd wyko… ładnie poproszono o wyjście, i przekonała się, że zapewne tam go nie ma, co oznaczało, że Jonathan na pewno ewakuował go z mieszkania, postanowiła rozejrzeć się za Morpheusem. Trzydzieści minut i kilka teleportacji później, podczas których sprawdzała miejsca, w których mógł przebywać Longbottom (i odkryła na przykład, że jego cudowny – bo nawiedzony, nawet jeśli trochę wilgotny!!!) – dworek nie wygląda najlepiej, musiała się poddać i po prostu trzymać nadziei, że robił teraz coś głupiego i bohaterskiego w bliżej niesprecyzowanej lokacji. A potem przybiegnie sprawdzić, czy z Anthonym wszystko w porządku.
Nie mogła dłużej szukać, dopóki nie upewni się, że synowie są bezpieczni. Rita na pewno da sobie radę, w to Charlotte nie wątpiła, ale co z chłopcami?
Nie była ranna. Była za to dość brudna, a jej śliczna szata nadpaliła się tu i ówdzie. Była też okropnie, okropnie zdenerwowana. Ogień rzecz jasna zupełnie Charlotte nie tknął, natomiast miała zepsutą fryzurę, część jej ubrania spłonęła, a w dodatku kiedy wbiegła do jednego z budynków sprawdzić, czy na pewno w środku nie ma Morpheusa, ten głupi dym ją oślepił i jeszcze śmiał coś do niej krzyczeć. Nie wspominając już o tym, że atrium i korytarze Ministerstwa były okropnie zatłoczone, i Charlie musiała przepychać się przez nie niemalże siłą, torując sobie drogę swoją ogromną torebką, którą bezlitośnie uderzyła kilka osób.
Ktoś kiedyś spytał, czy nosiła tam kamienie.
Kamieni może nie, ale być może znalazłaby się jakaś cegła.
– Jessie!!! Theo!!! – zawołała, z ulgą, kiedy dostrzegła swoich chłopców. Czym prędzej ruszyła w ich stronę. Młody Kelly na szczęście miał też przy sobie psa: Charlotte może nie była ogromną fanką zwierząt, ale nie chciałaby, żeby Benjemu stało się coś złego. – Gdzie ten bałwan, twój ojciec chrzestny? Rita jest w Ministerstwie, prawda? Anthony, mam nadzieję, też już wrócił? Widzieliście może Morpheusa? – spytała, sięgając do twarzy Jessiego, jakiejś takiej bardzo brudnej, zupełnie jakby jak ona, wbiegł do jakiegoś płonącego budynku. Theo, na szczęście, wyglądał lepiej. – Co robiłeś tej nocy, młody człowieku? – spytała marszcząc brwi.


!Strach przed imieniem
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#2
12.05.2025, 10:23  ✶  
Chociaż nie doznajesz żadnych omamów słuchowych, nie jesteś w stanie wydusić z siebie Jego imienia. Kogo? Sam-wiesz-kogo... T-tego, którego imienia nie wolno wymawiać... Tego, który zasiał w ludziach strach.
Czarodziej
Less colours but still colorful
Średniego wzrostu (174 cm), lekko umięśniony. Włosy ma w kolorze ciemnego brązu, zazwyczaj schludnie ułożone, z opadającymi na oczy w barwie orzecha laskowego kosmykami. Nos ma lekko zadarty, na słońcu wychodzi mu te kilka piegów, zdobiących jego policzki.

Jessie Kelly
#3
13.05.2025, 11:07  ✶  

Rita oddzieliła się od nich chwilę po tym, jak przenieśli się do Ministerstwa. Jessie chciał zaprotestować - czy nie powinni w tym momencie trzymać się razem - ale ich siostra nie dała ani jemu ani Theo możliwości zatrzymania jej. Po prostu powiedziała, że gdzieś idzie i już jej nie było. Na szczęście Ministerstwo wciąż było bezpiecznym miejscem, więc była mała szansa, że Ricie coś się stanie.

Obaj dostali szklanki z wodą. Jessie upił łyk, a resztę wylewał sobie na dłoń, którą podstawiał pod pysk Benjiego. Biedny, wciąż się trząsł, popiskiwał i kulił pod siebie ogon. Na całe szczęście nie miał żadnych większych oparzeń - przynajmniej Jessie żadnych takich nie zauważył - więc stres będzie jednym z niewielu problemów psiaka, którym trzeba będzie zająć się później. Później, kiedy ten cholerny koszmar się skończy.

-Mamo - powiedział cicho, podnosząc się, kiedy dotarł do nich głos ich matki.

Ciężar mu spadł z piersi, widząc Charlotte, całą i zdrową, chociaż brudną, w nadpalonych ubraniach i z zepsutą fryzurą. Benji szczeknął kilka razy i nieśmiało zamerdał ogonem, ale nie podbiegł do czarownicy, jak to robił do tej pory.

-Nic ci się nie stało? Nie jesteś ranna? - musiał spytać, chociaż doskonale wiedział, że jej i jego rodzeństwa ogień nie mógł zranić. Jonathan... Jonathan został na Horyzontalnej... Powiedział, że musi tam pomóc... Nie widziałem Morpheusa - Rita i Jonathan też go nie widzieli. -Mieszkanie... Wszystko spłonęło.

Mówiąc to, spojrzał jeszcze na Theo. Odkąd wraz z Ritą dotarli do biblioteki, Jessie powiedział do brata "Cieszę się, że nic ci nie jest", a potem już milczał. Trawił szok, myślał o tym cholernym krześle, które jako jedyne nie spłonęło, o Mrocznym Znaku, wiszącym nad Horyzontalną i głosach, które echem odbijały się w jego głowie.

Dłonie Charlotte na jego policzkach były tak kojące. Nakrył je swoimi dłońmi, ledwo odczuwając pieczenie poparzonej skóry, przez dłuższą chwilę jeszcze milcząc, zanim wydusił z siebie kolejne słowa.

-Możemy... Będzie można je odnowić, ale teraz... do niczego się nie nadaje


!Strach przed imieniem
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#4
13.05.2025, 11:07  ✶  
Chociaż nie doznajesz żadnych omamów słuchowych, nie jesteś w stanie wydusić z siebie Jego imienia. Kogo? Sam-wiesz-kogo... T-tego, którego imienia nie wolno wymawiać... Tego, który zasiał w ludziach strach.
Evil Prince
The devil doesn't bargain, he'll only do you harm again
Średniego wzrostu (metr siedemdziesiąt osiem) chłopak o ciemnych włosach i orzechowych oczach. Zawsze uśmiechnięty, choć pod uśmiechem skrywa swoje prawdziwe intencje, które nie są tak miłe.

Theo Kelly
#5
13.05.2025, 15:27  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.05.2025, 16:07 przez Theo Kelly.)  
Odetchnął głęboko po tym jak wypił łyk wody. Panujący tutaj rozgardiasz przypominał peron 9 i 3/4 w dniu 1 września, ale teraz sytuacja była o wiele mniej radosna, była wręcz tragiczna.

- Nie lepiej mu wyczarować miskę? Łatwiej mu będzie się napić - zasugerował tylko, ale nie zrobił ku temu nic, w sumie w każdej chwili mógł ktoś wpaść na to naczynie wówczas i jeszcze skopać biednego psa. Oddał jeszcze w połowie pełną szklankę wody bratu. - Dla niego - dodał wskazując na Benjego, żal mu się zrobiło psiaka, który wyglądał jakby teraz bał się własnego cienia, ale go absolutnie nie dziwią.
- Jak się trzymasz? - zapytał chcąc ocenić sytuację, wyglądało na to, że nie będzie trzeba ruszać do Munga, ale nie wszystko był widać na pierwszy rzut oka.

-MAMO! - absolutnie nie obchodziło go jak wiele osób go widzi i słyszy, kiedy głośno krzyknął to jedno słowo widząc torującą sobie do nich drogę kobietę. Nie zważając na nic rzucił się ku niej i jednym zgrabnym ruchem przytulił się do niej - za bardzo się martwił o to czy nic jej nie jest i dopiero teraz kiedy przez krótką chwilę trzymał ją w ramionach poczuł jak schodzi z niego ten stres i jakby kamień spadł mu z serca. - Nic ci nie jest? - pytanie było chyba zbędne ale nie mógł go nie zadać, dobrze wiedział, że jej jak jego samego nie imają się płomienie, ale nie tylko one tworzyły zagrożenie tej nocy.

- Widziałem Anthony'ego, on mnie tu ściągnął, ale poza Jessiem i Ritą nikogo więcej - zaczął powoli. - Ściągnął mnie tu z biblioteki Parkinsonów, a raczej jak wychodziłem. Zbierałem informację do mojej kolejnej pracy. Ale jak usłyszał od bliźniaków gdzie udał się Jonathan to powiedział, że zaraz wraca i od tego czasu nie widziałem go. Nie pamiętam kiedy widziałem go tak wkurwionego, nie był taki nawet jak mu zakrwawiłem dywan ostatnio - co prawda zaczynał się martwić o wuja, bo trwało to już sporo czasu, czy nie powinien wrócić do nich? A może coś lub ktoś go zatrzymało. Powinien był z niego wydusić gdzie niby jest Jonathan, a nie... Ufać dorosłym nie można było za grosz.

!Strach przed imieniem
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#6
13.05.2025, 15:27  ✶  
Chociaż nie doznajesz żadnych omamów słuchowych, nie jesteś w stanie wydusić z siebie Jego imienia. Kogo? Sam-wiesz-kogo... T-tego, którego imienia nie wolno wymawiać... Tego, który zasiał w ludziach strach.
Evil Queen
Kill them with success and bury them with a smile
Ma jasne włosy, jasne oczy i 177 centymetrów wzrostu. Chętnie chodzi w butach na obcasach, mimo wysokiego wzrostu. Potrafi uśmiechać się bardzo pięknie i ciepło, ale zwykle uśmiech ten jest absolutnie fałszywy.

Charlotte Kelly
#7
13.05.2025, 15:44  ✶  
– Oczywiście, że nic mi nie jest, Theo – zapewniła, pozwalając, by syn ją objął. Że byli w tłumie ludzi? Raz, Charlotte rzadko bywała czymkolwiek zawstydzona, a tej nocy chyba bardzo wiele osób rzucało się sobie w ramiona, ledwo zobaczyło kogoś bliskiego. Ach, jakie piękne dzieło śmierciożerców, łączą ludzi i skłaniają do niespodziewanych wyznań, nie ma co.
Charlotte nie była ani przez sekundę zaskoczona tym, że Jonathan został na Horyzontalnej. Niczego innego się nie spodziewała. Niczego innego nie mogła oczekiwać. To głupie bohaterstwo było częścią jego jestestwa i domaganie się, żeby je porzucił, byłoby jak domaganie się, żeby przestał być Jonathanem Selwynem i stał się zupełnie kimś innym. Równie dobrze on mógłby zażądać od Charlotte, żeby przestała być olśniewająca - pewnych rzeczy po prostu nie dało się zrobić.
- Cóż, jeśli zginie, pewnie odziedziczysz jego dom, więc nie ma czym się martwić - oświadczyła, okrutne słowa na ustach, i myśl w głowie: że mogłaby iść na Horyzontalną i go poszukać. Ogień się jej nie imał. Może z nią byłby bezpieczniejszy.
Ale imały się jej dym, spadające cegły, a jej mieszkanie, jej syn, zostali zaatakowani tej nocy, i potrzebowali matki, teraz i gdy nadejdzie świt oraz każdego kolejnego dnia w Anglii, w której groziła im śmierć za krew płynącą w żyłach. Gdyby Jessie nie wyglądał na tak... zrozpaczonego i przybitego, pewnie pobiegłaby z powrotem do punktu aportacyjnego, ale w tej chwili musiała uruchomić chłodną logikę: nie zdołała znaleźć Morpheusa, chociaż ponad pół godziny aportowała się w miejscach, w których jak się jej wydawało, mógł być. Nie zdoła znaleźć Jonathana, który na pewno będzie biegał po całym magicznym Londynie, w tym gryfońskim pędzie do ratowania świata i samozagłady, a nie mogła ryzykować, że dzieci zostaną same.
Przygryzła język, by nie wymknął się jej żaden komentarz na temat tego, że Anthony postanowił też ulec jakiemuś dziwnemu zrywowi bohaterstwa i szukać Selwyna. Dzieciaki nie potrzebowały teraz od niej jakichś słów innych niż uspokajające.
Trzymała się więc wiary, że głupcy mają szczęście, i Jonathan do nich wróci. I że znajdą się z Anthonym, i obaj będą bezpieczni.. Że Morpheus też jest cały i zdrowy.
Może niedługo wrócą. Jeśli nie... wtedy spróbuje ich poszukać.
- Nieważne. Ty nie spłonąłeś, uratowałeś psa, tylko to się liczy - powiedziała, przyciągając ich do siebie, każdego jedną ręką, nawet jeśli gdzieś w duchu bolała ją strata tego mieszkania, które były dla nich domem w ostatnich latach, i rozpaczała na samą myśl o wszystkich swoich pięknych sukienkach w szafie, i wiedziała, że parę następnych miesięcy będzie trudne. Liczyło się jednak w tej chwili przede wszystkim to, że chłopak wyszedł z tego żywy. – Jeśli dom Amelii stoi, zatrzymamy się tam.
Pewnie letni chłopcy też nie pozwoliliby im iść pod most, chociaż po tym wszystkim, co działo się tej nocy, miała dziwne wrażenie, że lepiej tu zachować pewną ostrożność: ona i jej dzieci były celem. Nie chciała uczynić nim także przyjaciół.
Obejmowała ich przez chwilę, mocno, czego nie robiła codziennie, bo Charlotte nie była nigdy oziębła, ale też nie należała do osób nadmiernie wylewnych. To jednak była straszna noc nawet dla kogoś, kogo emocje nie działały w normalny sposób, i pierwszy raz podczas tej wojny naprawdę się bała: o dzieci, o przyjaciół, o przyszłość. I narastała w niej złość, straszliwa złość, że Anglia nie była już bezpieczną przystanią.
– Ten jebany drań V… – zaczęła, a potem zmarszczyła brwi, uwalniając dzieci z uścisku. Język jakoś dziwnie się jej plątał, a gula w gardle, która pojawiła się wraz z informacją o pożarach, znów zacisnęła. Wszystko w Charlotte nagle zbuntowało się przed wypowiedzeniem tego imienia. – Ten… ten, któlelelego… – powiedziała, i syknęła ze złości, po czym niecierpliwie machnęła ręką. Coś było nie tak, ale nad tym, co dokładnie, pomyśli później. – Nieważne. Anthony powiedział, że możemy schronić się w biurze OMSH. Czy chcecie spróbować tu kogoś znaleźć? Do łazienki pewnie w tej chwili się nie dopchamy.
Sięgnęła do torby i wydobyła z niej opakowanie wilgotnych chusteczek - oczywiście, że miała takie rzecz w torebce, była matką i... no była Charlotte Kelly - i zabrała się za oczyszczanie twarzy Jaspera.
Czarodziej
Less colours but still colorful
Średniego wzrostu (174 cm), lekko umięśniony. Włosy ma w kolorze ciemnego brązu, zazwyczaj schludnie ułożone, z opadającymi na oczy w barwie orzecha laskowego kosmykami. Nos ma lekko zadarty, na słońcu wychodzi mu te kilka piegów, zdobiących jego policzki.

Jessie Kelly
#8
14.05.2025, 18:21  ✶  

Z całą pewnością byłoby Benjiemu łatwiej pić, gdyby miał miskę. A Jessie miał przy sobie różdżkę i nie było problemu, żeby tę miskę wyczarował. Wciąż jednak tego nie zrobił i przelewał sobie wodę na dłoń, podstawioną psiakowi. Bez słowa wziął od brata jego szklankę i dał psu resztę wody.

Wizyta w Mungu raczej nie była potrzebna. Jego oparzenia nie były aż tak poważne, by nie dały sobie z nimi rady domowe sposoby, a uzdrowiciele od tej nocy z całą pewnością mieli ogrom pracy. Chciał powiedzieć, że "Wszystko jest w porządku", chociaż nie było, ale język mu jakby zdrętwiał w ustach i nie powiedział nic. Wzruszył jedynie lekko ramionami, co miało oznaczać "Bywało lepiej" i tyle.

Na widok Charlotte trochę koloru wróciło mu na policzki. Była bezpieczna. Theo był bezpieczny. Rita była bezpieczna, chociaż Jessiego martwiło to, że niemal natychmiast się od nich oddzieliła, ale musiała wciąż być w Ministerstwie. Teraz wystarczyło, by wujowie wrócili bezpieczni. Wszyscy trzej - Jonathan, Anthony i Morpheus, którego nie widział nikt, o miejscu pobytu którego nie wiedział nikt i martwił się każdy z nich. Jonathan musiał zostać na Horyzontalnej i pomóc ludziom. Jego gryfińskie bohaterstwo mogło być błogosławieństwem dla świata w każdy inny dzień, ale teraz było katorgą dla nerwów Jessiego.

Palec mu drgnął na komentarz Charlotte, ale na twarzy nie zmieniło się nic. Może nie był to najlepszy moment na tego typu żarty - gdy Jonathan biegał tam gdzieś wśród płomieni i zgliszcz - ale we własnej głowie przekrzykiwał sam siebie, że Jonathan nie dałby się tak łatwo pokonać i zabić, że obiecał, że do nich wróci (właściwie to powiedział, że spróbuje do nich dołączyć), co pozwoliło mu nie brać słów matki niepotrzebnie na poważnie.

-Myślisz, że jestem na tyle wysoko na liście jego spadkobierców, by odziedziczyć po nim dom? - na ułamek sekundy kącik jego ust uniósł się.

Zestawienie słów "wkurwiony" i "Anthony" nie brzmiało dobrze, ale Jessie pozwolił sobie na iskierkę nadziei, że może to połączenie pozwoli Jonathanowi wrócić w jednym, żywym kawałku, bez jakichkolwiek uszczerbków.

-Jak to "zakrwawiłeś mu dywan"? - pytanie zadane było cicho, ale nie na tyle, by nie można było go zrozumieć.

Co takiego robił Theo, że zakrwawił Anthony'emu dywan? Dlaczego Anthony nic nie mówił? Czy Charlotte o tym wiedziała?

Obejmował matkę równie mocno, co ona ich, nie komentując w żaden sposób niecodzienności tego gestu, zamiast tego ciesząc się po prostu wewnętrznie, że nic im się nie stało.

-Rita nie będzie zadowolona - dla niego możliwość zatrzymania się w niedawno odwiedzonym domu nieznanej ciotki nie była wcale taka zła, ale jego bliźniaczka nie podzielała jego odczuć. -Jonathan kazał przekazać, że na razie możemy zatrzymać się u niego w Brighton - chociaż może dom ciotki Amelii mógł być lepszym pomysłem, jeśli nie chcieli narażać wujków.

Zmarszczył brwi, słysząc, jak matka zaczyna seplenić. Coś podobnego przytrafiło się jemu - wtedy, na Horyzontalnej, nie mógł nawet w myślach wypowiedzieć imienia Vo-... Sami-wiecie-kogo.

Czy chciał spróbować znaleźć kogoś w tłumie? Czy zdołałby kogoś tu znaleźć? Dora... Może Dora była z Brenną albo ukryła się w jakimś bezpiecznym miejscu... Electra... Może ją to ominęło... Może udało jej się tego wszystkiego uniknąć?


Jebani Śmierciożercy...
Evil Prince
The devil doesn't bargain, he'll only do you harm again
Średniego wzrostu (metr siedemdziesiąt osiem) chłopak o ciemnych włosach i orzechowych oczach. Zawsze uśmiechnięty, choć pod uśmiechem skrywa swoje prawdziwe intencje, które nie są tak miłe.

Theo Kelly
#9
22.06.2025, 15:16  ✶  
- Teraz ci wierze, bo widzę - odpowiedział zadowolony z faktu, że udało im się uniknąć płomieni i to nie tylko w przenośni, ale i dosłownie. Może i dym się ich imał, ale za to byli cali. Na razie tyle było najważniejsze. Dom? Odbuduje się, czy tam wyremontuje. A jak nie, to mogą zamieszkać gdzie indziej przecież. Nie było to miejsce, z którym wiązały się aż tak specjalne wspomnienia, najważniejsze że mieli siebie. Był już mniej zahukany i zabiegany, wzrok też miał spokojniejszy, już tak nie miotał się po wszystkich wokół. Może nie powinien się tak rozluźniać? Bo co jak w tłumie nagle pojawi się jakiś śmierciożerca i zacznie wszystkich atakować? Ale zdecydowanie to nie zaprzątało umysłu najmłodszego z Kellych, już się rozluźnił.

Zamarł na chwilę i popatrzył na brata, zastanawiając się jak najlepiej podsumować tamte wydarzenia.
- Normalnie, krwią, a jak inaczej można coś zakrwawić? - odpowiedział patrząc bratu prosto w oczy nim machnął ręką. - Długa historia, uwzględniająca wybuchy dworców i te ładniejszą część Mulciberów - odpowiedział bratu z szerokim uśmiechem, jakby był dumny z tych wydarzeń. Co prawda wydarzyły się one tak niedawno, że nie miał jeszcze okazji o nich powiedzieć mamie. Dlatego nieco niepewnie zerknął w jej stronę. Ale nie powinno się nic dziać, przecież był cały i zdrowy, to że tam Anthony'emu zakrwawił dywan.

- Gdyby nie stał to problem skrzata by się rozwiązał - mruknął te opinie bardziej do siebie, ale jednak dobrze słyszalnie też dla reszty z Kellych. Szybka zmiana tematu? Idealnie.

- Mówicie, ze to sprawka Vo... V... - zmarszczył brwi, nie będąc w stanie powiedzieć tego imienia. Co tu się do licha jasnego stało? Czyżby tej nocy stało się coś więcej niż tylko zapłonął świat? Nie miał pojęcia i nie bardzo to był czas na to, żeby rozmyślać nad tym.
Pytanie tylko co z innymi. Jak ich przyjaciele? A co z sąsiadami? Co z ludźmi, którzy byli im bliscy, czy oni są bezpieczni? Rozejrzał się próbując wyłowić z tłumu jakąś znajomą twarz. Ale nikogo nie widział.

- W tym rozgardiaszu raczej nikogo nie znajdziemy. - mruknął przestając wyciągać szyję i stawać na palcach. - Tak, pójście do OMSH to jest dobry pomysł. Teraz powinno być tam nieco więcej miejsca niż tutaj. Najwięcej by chyba było w Departamencie Gier i Sportu, chyba, że znowu ktoś zgłasza zażalenie na ligę gargulków, wtedy nie warto tam iść - dodał pozwalając sobie na nieco czarnego humoru.
Evil Queen
Kill them with success and bury them with a smile
Ma jasne włosy, jasne oczy i 177 centymetrów wzrostu. Chętnie chodzi w butach na obcasach, mimo wysokiego wzrostu. Potrafi uśmiechać się bardzo pięknie i ciepło, ale zwykle uśmiech ten jest absolutnie fałszywy.

Charlotte Kelly
#10
23.06.2025, 14:27  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 23.06.2025, 14:43 przez Charlotte Kelly.)  
– Lepiej, żebyś był, bo inaczej będę musiała go ożywić, żeby zamordować go ponownie – rzuciła Charlotte pozornie beztrosko. Chociaż tak naprawdę martwiła się o całą tę szaloną trójkę: na tyle, na ile potrafiło się martwić jej serce. Oczywiście, że nie chciała, aby Jonathan zginął, nieważne, jak dużo pieniędzy mógłby dostać dzięki temu jej syn. I gdyby dzieciaki nie były tutaj, pewnie pobiegłaby ich szukać dalej. – O zakrwawianiu dywanu i o tym, dlaczego nic o tym nie wiedziałam, i dlaczego byli tam jacyś ładni Mulciberowie, porozmawiamy później – zdecydowała, ujmując synów za ręce, aby nie zgubić ich w tłumie i kierując się powoli w stronę schodów. – Co do Brighton, optymistycznie zakładamy, że ono nie spłonęło. Zobaczymy, jak wygląda sytuacja, kiedy trochę się to uspokoi, sprawdzę, co ocalało w mieszkaniu. Moje książki nie powinny spłonąć… Niestety, Dolina Godryka i Little Hagleton też płoną.
W tej chwili Charlotte miała bardzo niewiele informacji: wiedziała, że płonęły mniejsze miejscowości, ponieważ usiłowała namierzyć w nich Morpheusa. Londyn zdawał się tego dnia pandemonium. Czy Brighton też płonęło? Jak wyglądała sytuacja w Hogsmeade?
Być może kolejnego ranka przyjdzie im szukać pierwszego statku do Ameryki, na który zdobędą bilety.
Ta myśl sprawiła, że Charlotte spochmurniała. Tak naprawdę nie lubiła nigdy Stanów: w samej naturze Charlotte leżało patrzenie na niektórych z wyższością, a sposób bycia Amerykanów i ich system polityczny sprawiał, że po prostu nawet po przemieszkaniu tam ładnych kilku lat większość uważała za idiotów. Przepadała za Anglią, lubiła swoją pracę w Departamencie Tajemnic, tutaj byli Jonathan, Morpheus i Anthony, dzieciaki zaczynały karierę i niezbyt uśmiechała się jej nagła przeprowadzka. Ale kto wie, czy po tej nocy w ogóle będą mieli gdzie się podziać?
Pociągnęła chłopców ku stopniom, a potem w stronę biura, gdzie mogli po drodze pokazać przepustki, załatwione wcześniej przez Anthony’ego.
– Oczywiście, że to jego sprawka, kto inny mógłby podpalić Londyn? Gobliny? Chociaż właściwie... Gringott nie płonie. Wiedziałam, że te małe, paskudne stwory nie są godne zaufania. Na pewno dogadali się z V… z nim – dodała jeszcze Charlotte, która pobiegła sprawdzić bank, kiedy Jonathan szukał Jaspera. I zrobiła tam nawet małą awanturę, więc prawdopodobnie nie mogła się tam pokazywać przez jakiś czas. – Trzeba pomyśleć, gdzie trzymać część oszczędności, bo kto wie, kiedy postanowią sobie je przywłaszczyć i przeznaczyć na kampanię polityczną albo fundację charytatywną jakiegoś Roberta Mulcibera? Chociaż nie, jemu nie zrobią kampanii, on nie żyje. W każdym razie, nie ufam tym małym draniom, że zadbają o nasze pieniądze.

Zawada mizantrop, narzeka na gobliny i niepłonącego Gringotta.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Pan Losu (87), Charlotte Kelly (2113), Jessie Kelly (1513), Theo Kelly (1504)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa