• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
1 2 3 4 5 6 Dalej »
[Jesień 72 11.09 Geraldine & Miles] Hej wy co na nas tak patrzycie

[Jesień 72 11.09 Geraldine & Miles] Hej wy co na nas tak patrzycie
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#1
16.06.2025, 08:49  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 27.09.2025, 12:14 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Geraldine Yaxley - osiągnięcie Badacz Tajemnic IV
Rozliczono - Millie Moody - osiągnięcie Badacz Tajemnic


11.09 poranek
knajpa na wybrzeżu w okolicy Doliny Godryk, poza Zadrą

Poprzednim razem świętowały – tak przynajmniej zapamiętała to Moody. W pięknym ogrodzie Bertusia, który teraz to nie wiadomo nawet jak wyglądał - ani Bertie ani ogród. Pomyślała przez moment, że będzie musiała się zebrać na odwagę i po chlańsku z Ger zajrzeć do przyjaciela jej brata. Ha, może nawet troche mu pomoże z uporządkowaniem gruzowiska. Nagle okazało się, że ćwiczenia mięsnia magicznego podnoszenia i opuszczania rzeczy jest bardzo cenną umiejętnością. Moody wolałaby szczerze, żeby nie musiała się o tym przekonywać.

Wyglądała paradoksalnie lepiej niż te kilka dni po opuszczeniu kliniki. Sińce pod oczyma zniknęły, czaszka pociągnięta skórą wypełniła się nieco, a po wspólnym locie nad Wybrzeżem zachodniego angielskiego wybrzeża okazało się, że nawet ta bladość może być pociągnięta rumieńcem. Przyduży sweter nadawał jej wrażenia pluszowatości. Zupełnie jakby ich kraj nie został przed momentem rozjebany na pół ścianą ognia. Można byłoby udawać, że to tylko zwykłe poranne piwerko dwóch kobiet, które kiedyś muszą się skumać, że są dorosłe, a świat układa się nieco inaczej niż tego by sobie życzyły.

Ale Moody nie chciała udawać. Dlatego też jebały ją męskie i twarde zachowania - gdy zobaczyła przyjaciółkę, z którą nie byłaby w stanie policzyć wspólnych godzin przeleżanych bezsennych nocy hogzowych, rzuciła jej się na szyję.

– Kurwa wiedziałam, że nic Ci nie będzie, czułam to w bebechach stara, ale kurwa no co innego tak myśleć co innego Cie zobaczyć – cieszyła się otwarcie, cieszyła sięrozpaczliwie, łapiąc każdy okruch optymistycznego podejścia i liczenia na palcach dłoni i nóg kto wyszedł z tego cało. Miała farta, miała duże farta zważywszy na to czym w większości zajmowali się jej bliscy.

Jakieś tam gadające widma ze spopielonych ścian. Koszmary.

Normalna sprawa dla kogoś kto od dzieciaka ma zwidy i czasem może dostrzec przebijające przez osnowę rzeczywistości przebłyski, czy tam przeszarości Limba.

Zimne piwo to było to czego im trzeba. I smażone w tym samym oleju od tygodnia frytki. I zapach morza rozwiewający włosy. Trochę żałowała, że jej sięgały ledwie końca głowy. Nowa fryzura. Pierdolone obcasy. Wytrzymała tydzień. Świat wytrzymał tydzień i się załamał.

– Pojebany ten pożar. Masz gdzie się zatrzymać tak w ogóle? Kitrałaś się czy cyckami gasiłaś co popadnie? Dawaj, wypluwaj herbatę, powiedz jak sprzyjał Ci los. Ja to w ogóle zarobiona byłam totalnie. Bumiara na urlopie. Coś takiego jednak nie istnieje. Ciekawa jestem w chuj co mój terapeuta powie, jak go znajdę. – jeśli. Czy Lecznica Dusz też legła w gruzach? Akurat jej nie byłoby szkoda.


!Strach przed imieniem
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#2
16.06.2025, 08:49  ✶  
Chociaż nie doznajesz żadnych omamów słuchowych, nie jesteś w stanie wydusić z siebie Jego imienia. Kogo? Sam-wiesz-kogo... T-tego, którego imienia nie wolno wymawiać... Tego, który zasiał w ludziach strach.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#3
16.06.2025, 21:01  ✶  

Geraldine nie miała pojęcia, czy wszyscy jej przyjaciele i znajomi przetrwali tamtą noc. Chciała wierzyć w to, że właśnie tak było, rozesłała kilka listów, próbowała ustalić, co działo się z jej bliskimi. Nie był to dla niej łatwy czas. Szczególnie, że pożary nie były jej jedynym problemem, ostatnio namnożyło się ich dość sporo, chociaż powoli wszystko zaczynało się układać. Ósmy września miał być nowym początkiem, wszystko wskazywało, że będzie to jeden z lepszych dni, jakie ostatnio jej się przytrafiły, ale rzeczywistość dość szybko postanowiła jej przypomnieć o tym, żeby nie nastawiała się na cuda. Dość szybko musieli zareagować, opuścić Londyn, przegrupować się, ale chyba jakoś udało im się wyjść z tego obronną ręką.

Na list Millie zareagowała z entuzjazmem, właściwie czuła, że dobrze jej zrobi wyrwanie się na chwilę z rezydencji Corio w której spędziła ostatnie kilka dni. Nie, żeby miała dość towarzystwa w jakim się znalazła, ale dobrze było odetchnąć przez chwilę innym powietrzem. No i mogła się spotkać ze swoją przyjaciółką, same pozytywy, czyż nie?

Tego ranka obudziła się dość mocno skacowana, w końcu zaliczyli z Roisem wieczór wcześniej, tak właściwie to kilka godzin wcześniej mugolskie wesele... wlali w siebie ogromne ilości alkoholu, ale jakoś udało jej się wstać.

Mimo tego, że słońce świeciło bardzo głośno, to wyszła z łóżka, bo nie chciała przegapić tego spotkania, wzięła nawet prysznic, żeby nie śmierdzieć niczym jakiś kloszard, a później opuściła rezydencję. Wybrała miotłę, uwielbiała latać, a czuła też, że ruch dobrze zrobi jej na ten nie do końca najlepszy stan. Była wczorajsza, ale przy pierwszym piwie powinno się to zmienić, tak, sądziła, że jedno, czy dwa piwa pomogą jej jakoś odnaleźć się w rzeczywistości.

Na jej twarzy pojawił się uśmiech, gdy zobaczyła Moody, która prezentowała się nie najgorzej, zważając na to, co ostatnio działo się na świecie. Miała wrażenie, że mijający czas jej służył, czy coś, może zaczęła wracać do formy? Minęło kilka tygodni od ich poprzedniego spotkania, ale wydawało jej się, że wtedy wyglądała nieco gorzej. Oczywiście, że nie wspomniała o tym w głos, ale dobrze było widzieć przyjaciółkę, która powoli stawała na nogi, szczególnie po tym, co przydarzyło jej się w Beltane.

Uścisnęła Millie dość mocno, naprawdę cieszyła się, że żyje, niby taka prosta rzecz, a wcale nie tak oczywista, jakby mogło się wydawać. - Złego diabły nie wezmą. - Powiedziała lekko, w jej głosie było czuć przekonanie, że naprawdę w to wierzy. Odsunęła się w końcu na krok.

- Dobrze wyglądasz. - Nie mogła powstrzymać się od komentarza, chciała, żeby wiedziała, że to zauważyła, chociaż nie miała pewności, czy jest to potrzebne.

- Tak, mam się gdzie zatrzymać. Moje mieszkanie w Londynie trochę oberwało, ale poza nim mam kilka innych miejsc, gdzie jestem mile widziana. Wiesz, rodzina i te sprawy. - Wolała nie mówić, że przebywa teraz u jednego ze swoich przyjaciół im mniej osób o tym wiedziało, tym lepiej. Do tego raczej najszybciej nasuwającą się myślą było to, że wróciła do Snowdonii, jej bowiem nie dotknęły pożary.

- Nie do końca angażowałam się w gaszenie pożaru, ale też nie chowałam się gdzie popadnie. - To brzmiało trochę nijako, ale nie miała pojęcia, czy był to odpowiedni moment na to, by dzielić się z Moody problemami, które ostatnio dość mocno mieszały w jej życiu.

- Mieliście dużo roboty, prawda? Tak właściwie mam wrażenie, że ministerstwo chyba nie do końca sobie poradziło z tym, co się działo. - Była na ulicach, widziała na własne oczy ich opieszałość. Jasne, pewnie nie mieli jakiegoś awaryjnego planu, ale ten chaos... cóż, świadczył sam za siebie. Nie, żeby miała coś do zarzucenia Millie, bo przecież była jedną z wielu mrówek, które tam pracowały.

- To co, piwo? Chyba od tego warto zacząć. - Bez sensu było marnować czas, skoro mogły przy okazji uraczyć się złocistym trunkiem.

constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#4
17.06.2025, 16:24  ✶  
Żelazny uścisk Geraldine wydusił z Moody pisk gniecionego gryzonia, ale zaraz gdy tylko przyjaciółka dała jej odetchnąć, uszy Yaxleyówny dotknął serdeczny śmiech. Już poprzednio testowały możliwości olimpijskich zdolności ciała Ger, pod tym względem ich drogi rozlazły się, gdy Miles za dużo łoiła, a za główny sport uważała spontaniczne ruchańsko, gdy łowczyni mimo że miała podobny pakiet zainteresowań, to jednak okoliczności i zajęcie wymuszały na niej dbanie o zasoby mięśniowe. Wyglądały przez to obok siebie nieco śmiesznie, ale ktokolwiek (poza nimi) powiedziałby to na głos, to oberwałby piąchą w ryj.

- Dzięki, ty też prezentujesz się zajebiście stara, kurwa no widać że ogólnokrajowe katastrofy nam służą! - próbowała żartować, bo co innego im zostało? Płakanie oczywiście pozostawiała na później, koszmary - tam wracały spopielone szczątki, wystające spod gruzów kończyny. Ale teraz był świt, znowu świt, znowu dzień. Trzeba było iśc dalej. Żyć. Oddychać pełnąpiersią.

- To samo tutaj. - przyznała na miejsce do mieszkania. Księzycowy Staw oczywiscie był tajną miejscówką i już dostała swoje po uszach od Brenki za sprowadzenie tam Prewetta. Szczęśliwie jej rodzina PO MIECZU miała jakieś miejscówki wszędzie. To było diablo wygodne. - Nasza chata - chodziło o czywiście o mieszkanie w kamienicy, które dzieliła ze swoim bratem Alastorem. - ... do gołej ziemi. Zostało tylko krzesło jebane. Jakieś... super magiczne, nie wiem. Ale no... jestem Moody, jesteśmy jak szczury, spalą nam jedną norę, dziesięć innych wyrasta w to miejsce. - wzruszyła ramionami bez większych wątpliwości co do tego. O tym, że nigdy nie zamieszkałaby znów z ojcem Geraldine doskonale wiedziała. Pod względem kontaktu ze swoim starym były kompletnie różne.

- Robota paliła w rękach wręcz - zaśmiała się znów, a potem odetchnęła głęboko, patrząc się na morze, które w swoim morskim dupsku miało konflikty ludzi, tylko szumiało sobie jak zawsze. - W ogóle jak to się zaczęło to wlałam w siebie herbatę i poszukałam znaku. A tam? Młot i kowadło. Ciężka praca. To trochę głupie, ale to dało mi taki... takiego kopa. Nie było czasu na mazgajenie się. Trzeba było robić. - Była to prawda, ile razy słyszała to uderzenie? Ile razy wracała myślą do pierdolonej filiżanki, która w przeciwieństwie do krzesła nie ocalała. - Nie gadajmy o robocie plz? - podsumowała gdy Ger pokręciła nosem na ministerstwo. - Nie wiem, trochę nie wierzę że to mówie, ale w sumie nie wiem jak trzeba było być przygotowanym na to, że z pierdolonych chmur leci pierdolony ogień. Sądzę, że jakby eMneM było gotowe na taką akcję, to już V... v... to... - wzdrygnęła się, gdy chciała wypowiedzieć imię tego kutasiarza coś się z nią działo dziwnego. Coś składało ją od środka. Nerwowo uśmiechnęła się, łypiąc przez ramię, jakby spodziewała się tam zobaczyć tego pizdoczłapa widmo z popiołu. Pokręciła głową. - Jeszcze te pierdolone klątwy... Nie wiem co się ze mną dzieje nie mogę mówić... nie mogę... imienia. Tego wiesz. Tego typa co nimi rządzi. Wiesz którego. - Skrzyżowała ręce przed sobą i szybko potarła dłońmi ramiona w geście, który powinien przynieść jej komfort.

Nie przyniósł.

- Koniecznie kurwa piwo raz, albo i nawet dwa. Bez piwa nie podchodź. - Zgodziła się ochoczo i wlazły do środka. Ostatecznie zamówiły sobie coś do podgryzania, choć oczywiście głównym ich obiektem zainteresowań były sążniste litrowe kufle. Miles też nie chciała zostawać w opustoszałym porankiem pubie, wolała gadać na zewnątrz, ćmić fajkę i mówić swobodnie o magii, skoro ten pub magiczny nie był. Bańka wyciszająca pozostawała na podorędziu.

- Zajebista miejscówka, nigdy tu nie byłam wcześniej. - przyznała rozsiadając się wygodnie na drewnianej ławeczce. - W ogóle słyszałaś, że warownia rozjebana? Będę coś próbowała pomagać im w... nie wiem czym w sumie, no ale jakoś trzeba to odbudować co nie? Przejebane. Taka miejscówka, że nigdy byś nie pomyślała, że w nią pizgnie. A domeczek Jenkins stał jak stoi. Nie ma sprawiedliwości na tym świecie. - zamoczyła usta w pianie i odetchnęła rozanielona. - Tego mi dzisiaj było trzeba. Za spotkanie Stonks, powinnyśmy robić to częściej, a nie jak świat się wali nam na głowę, czy coś. - wychyliła do niej kufel by się pierdolnąć szkłem. Tak na szczęście. Wszyscy potrzebowali tego szczęścia teraz wykurwiście dużo.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#5
17.06.2025, 20:42  ✶  

Faktycznie aktualnie pod względem wyglądu, czy sprawności fizycznej były swoimi przeciwieństwami. Millie wydawała się być bardzo krucha, mimo tego ogromnego ducha, który w niej siedział. Nie chodziło tylko o wzrost, który również je bardzo różnił, ale też o siłę. Geraldine od najmłodszych lat była szkolona na zostanie maszyną do zabijania, jej ciało było jej najważniejszą bronią, musiała o nie dbać, zdawała sobie sprawę, że może być odpowiedzialne za to, czy kolejnego dnia będzie stąpać po ziemi. Nie dało się ukryć, że ostatnie pół roku traktowała je odrobinę po macoszemu, tak jak za czasów gdy były jeszcze nastolatkami i niemalże codziennie raczyły się kremowym piwem, jednak to już było za nią. Jej życie w końcu miało się ustabilizować, właściwie to już się wydarzyło, mogło być tylko i wyłącznie lepiej, tak jak prawie dwa lata temu, gdy jeszcze znajdowała się na tej właściwej drodze, dobrze, że wróciła na tę ścieżkę, lepiej późno, niż wcale.

- To nie przez katastrofę, ale dzięki. - Tak naprawdę pożary nie warunkowały tego, co się z nią działo. Jasne, znalazła się wtedy w Londynie, tyle, że nie była to sprawa, w którą się jakoś specjalnie zaangażowała. Była wkurwiona o to, że jakiś pajac postanowił podpalić jej dom, jednak nie należała do osób szczególnie zaangażowanych w ten konflikt, uważała, że muszą być jakoś wyznaczone granice, wkurwiało ją to, że ktoś postanowił je przesuwać, bo przecież do tej pory żyło im się dobrze.

- Nie jesteście jedyni, chyba sporo osób spotkało to samo. - Nie musiała szukać daleko, jedną z tych osób był przecież Roise, ona miała trochę więcej szczęścia, ogień oszczędził jej mieszkanie w Londynie.

- Fakt, zawsze miałaś wiele kryjówek. - Nie miała pojęcia, skąd jej rodzina brała fundusze na te wszystkie nieruchomości, jak widać jednak całkiem nieźle sobie radzili.

- Wywróżyłaś sobie, że będziesz zapierdalać? - Cóż, skoro herbata to pokazała, to nie miała chyba innego wyjścia. Nie, żeby do Yaxleyówny przemawiały takie argumenty, bo sama raczej nie była osobą, która specjalnie wierzyła w takie czary - mary, ale skoro dla Millie było to drogowskazem, kimże była, aby negować słuszność postępowania według tego, co mówiły znaki. Każdy miał jakieś swoje powody, mniejsze, lub większe.

- Po Beltane można było się spodziewać, że Voldemort zrobi coś takiego, to nie był pierwszy raz. - Pamiętała też to, co wtedy się wydarzyło. Może nie znalazła się na polanie ognisk w trakcie tamtych ataków, jednak miała przyjemność przeczesywać las następnego ranka. Pamiętała, jak to wszystko wyglądało. Tego nie dało się zapomnieć. Póki co nie miała pojęcia, jak aktualnie wyglądał Londyn, bo nie wróciła do niego jeszcze od tamtej nocy, właściwie nie wydawało jej się, że ma czego szukać w stolicy, nie kiedy wszyscy jej bliscy znajdowali się z nią. Wiadomo, że dom to nie były miejsca, a ludzie, którzy ją otaczali.

- Zostałaś przeklęta? - Zmarszczyła nos i przez krótką chwilę wpatrywała się w przyjaciółkę. - Ma Ci kto z tym pomóc, czy potrzebujesz wsparcia? - Wolała się upewnić, że Moody jest pod odpowiednią opieką, zawsze mogła podpytać kogoś ze swoich znajomych, może udzieliłby jej wsparcia.

- Mogą być i dwa, ale nie więcej, nie mogę przeginać, wypływam jutro w rejs polować na jakieś węże morskie, Gerard poprosił mnie o wsparcie. - Powinna była uważać na swój stan, zwłaszcza, że nie zdążyła jeszcze do końca wytrzeźwieć po wczoraj, nie mogła sobie pozwolić dzisiaj na zbyt wielkie szaleństwo, bo miała swoje obowiązki, które musiała odpowiednio spełniać.

Znalazły się w środku, a później na zewnątrz. To nie był wcale taki zły pomysł, bo miała wrażenie, że w pubie było okropnie duszno, nie wytrzymałaby tam zbyt długo, a teraz siedziały na świeżym powietrzu, mogły jarać szlugi, sączyć browara, gdy wiatr całkiem przyjemnie muskał ich twarze. Był to całkiem przyjemny początek dnia.

- Pisałam do Erika, ale się nie odezwał, teraz już wiem dlaczego. - Zapewne miał sporo na głowie, skoro nie zdążył napisać nawet dwóch słów, czy tam jednego, żyję by jej wystarczyło. - Longbottomowie sobie jakoś poradzą, pewnie trochę im to zajmie, ale odbudują tą swoją twierdzę. - Nie wątpiła w to, że tak się stanie. Ich rodziny były dość blisko, może teraz nie tak, jak za czasów, gdy była młodsza, bo zdarzyło im się nawet spędzić razem wakacje.

- Pewnie stoi, żeby wkurzać innych, że nic się jej nie stało. - Sądziła, że wydarzyło się to z jakiejś przyczyny. Poplecznicy Voldemorta nie byli głupi, wiedzieli w jaki sposób wkurzyć społeczeństwo, to, że chata ministry stała było całkiem niezłym krokiem do tego, by podburzyć innych, którzy stracili swoje domy.

- Tak, za spotkanie. - Uniosła kufel w powietrze, by dołączyć do toastu, przy okazji wyjęła z kieszeni płaszcza swoją papierośnicę i mugolską zapalniczkę, wsadziła sobie jednego peta w usta i go odpaliła, zaciągnęła się dymem przymykając przy tym oczy, naprawdę było tu całkiem przyjemnie i tak okropnie spokojnie, jakby faktycznie kilka dni wcześniej nie miał miejsce mały koniec świata.

constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#6
18.06.2025, 08:05  ✶  
W genach Miles był potencjał, ale cóż... nie wylosowało się, cały wzrost i siłę przejął jej brat. Z drugiej strony przecież rozumiały się obie łowiły. Jedna potwory a druga... też potwory, tylko w tej ludzkiej skórze. Chociaż lepiej było nie przywoływać tego porównania, ostatecznie przecież Millie pozostała krawężnikiem, człowiekiem od wystawiania mandatów. Daleko jej było do zasięgu i splendoru jej czystokrwistej koleżanki, daleko do poprzeczki ustawionej przez jej rodzinę. Przez obie rodziny, z których się wywodziła.

Właściwie najlepiej jej wychodziło nie umieranie.

Może rzeczywiście złego licho nie brało?

Na wzmiankę przyjaciółki o tym, że to nie przez katastrofę uśmiechnęła się chytrze. Tak łatwo było zatopić się we wspomnieniach tych fantastycznych dupogodzin spędzonych na napierdolaniu o niczym i o wszystkim, na plotkach i ploteczkach. Były babmi, które potrafiły mocno przyjebać (Ger oczywiście mocniej, Miles musiała nadrabiać techniką, czy raczej elementem zaskoczenia a i tak nie dorastałaby towarzyszce do pięt).– Zatem co Ci służy? A może powinnam zapytać... kto?

– Stara no wiem, że nie jesteśmy jedyni, kurwa byłam tam, widziałam co się zadziało. Nie dało rady się rozjebać po mieście tak żeby pomóc każdemu. – może zabrzmiała oschlej niż powinna, ale starała się o tym nie myśleć. Że to kowadło, ten młot mogło być tylko jedno. Oczywiście wielu ludzi gasiło pożary, jej przyjaciele, z pracy czy z klubu zapierdalali jak mrówki, nie zmieniało to faktu, że z nieba padał kurz, który to wszystko podpalał i ten zjebany kurz był totalnie wszędzie.

– No nie ja, tylko rodzina ojca – sprostowała, bo nie chciała wyjść na jakąś Eden, która była właścicielką chyba połowy Londynu. Z resztą, Miles się nie poczuwała do korzystania z nich, bo zawsze istniało ryzyko, że stary tam zajrzy. A widzenie się z nim to była ostatnia rzecz, którą chciała w ogóle jakkolwiek kiedykolwiek robi. – Ale tak, tak sobie wywróżyłam. Nie powiem, była to o tyle ciekawa i przydatna wróżba, że nie bałam się aż tak bardzo. Weszły lata policji ze mnie i tyle opanowania co miałam wtedy to kurwa, lata u mnie nie widzieli. Pewnie daliby mi awans, gdyby nie to że kurwa jestem na zwolnieniu na głowę. Ale nie żałuje. Moja głowa ma się dzięki temu zajebiście. Bo mnie nie rozjebuje służba, tylko te wszystkie pierdolone raporty, które trzeba na niej wypełniać ot co! – zaśmiała się lekko, choć nie była to do końca prawda. Jej traumy potrafił się odzywać w nieoczekiwanych momentach, a ciężkie eliksiry których proporcje wciąż były ustalane stanowiły jej codzienną dietę. Ale, ale... dzisiejszego piwerka nie mogła sobie odmówić. Nie z Ger. Nie po tym jak tak długo znów się nie widziały.
– Zgadzam się, ale Beltane nie było rozjebane na całą Anglie. Chociaż nie wiem Ger... oni już dawno powinni zaszyć to Limbo. Wiesz... zdawało mi się, że pośród płomieni, pośród spalonych ścian widzę te kutasiarze widma. Te konkretne widma z tej konkretnej Doliny. Nie wiem, ale... – pokręciła głową, a potem uciekła wzrokiem ku morzu. – Nie wiem... mam wrażenie, że tylko ja je widziałam, bo inni słyszeli tylko głos. Ale on był tam. Tak mi się wydaje i... – umilkła uśmiechając się smutno. Za moment czekał ją run z Basiliusem po przeklętych miejscówkach ludzi, którzy byli z zakonu, albo się kumplowali z zakonem. Podpyta ich, może po prostu miała za mało zeznań świadków?
– Przeklęta? Hmm... nie wiem, ale nie martw się, jestem pod opieką dwóch zajebistych klątwołamaczy! – czy to lekki rumieniec? Czy to zeszklone oczy w sposób nie tyle dramatyczny, co zdradzający zbytni entuzjazm w stosunku do tej informacji? Miles rozpromieniła się, gdy opowiadała jej dalej: – Jeden jest w chuj edukowany, ma lata praktyki w szpitalu, a drugi wszystkiego dowiedział się w terenie i nawet mierzył się na bary z klątwą faraonów. Jeśli cokolwiek mi jest, cokolwiek więcej niż ustawa przewiduje, to oni się skapną i mi pomogą. Ale dziękuję że proponujesz...– zmrużyła na moment oczy, zapominając o parze swoich współlokatorów na rzecz tej oferty. – Ale wiesz co? Daj mi znać jeżeli ktokolwiek więcej ma ten problem ok? Albo pamiętał że widział te wywłoki z lasu w mieście? Nie jestem w tym dobra, ale od dwóch tygodni mi wkładają do głowy, że dane są ważne, więc... pocztą pantoflową też można się czegoś dowiedzieć co nie?
– Węże morskie?! No co Ty pierdolisz, ale zajebista sprawa! – wydarła się może trochę za głośno i szybko ściszyła głos – Ale takie prawdziwe prawdziwe? w sensie takie wyjebane w kosmos, czy mnie robisz w jajo i będziesz łowić magiczne szprotki? Kogo masz w ekipie? Twój stary też jedzie? – dopytywała żywo zainteresowana. Sama nie próbowałaby podchodzić do tego zagadnienia, chyba że by jej kazali. Po Windermere miała dystans do zbiorników wodnych. Już wolała gasić pożary. Chociaż dla Londynu to jednak lepiej żeby z tych czarnych chmur padała woda a nie ogień...
– Erik żyje i tak, na pewno sobie poradzą, może nie śpią na hajsie, ale na pewno mają go pokitranego po skrytkach u Gringotta, że raz dwa postawią se chatę od nowa. Czy tam wyremontują to co zostało. Ogrodu trochę szkoda. Lubiłam tam... siedzieć. Nawet jak roślinom odjebało. – Przyznała gorzko. Szczególnie po urodzinach miała taką myśl. Ta impreza mocno utkwiła jej w głowie.
Potem wzniosła puchar ze złocistą ambrozją (szczęśliwie był całkiem czysty zważywszy na standardy lokalne)(nie żeby zauważyła gdyby nie był) i na bezczela wyciągnęła łapę do papierośnicy Ger, żeby wyciągnąć z niej fajkę też dla siebie.

Cudzesy były w końcu najlepszymi fajkami na świecie.

– W ogóle próbuję czegoś nowego. Czegoś innego niż praca w Bumie, ale to chyba nie wypali. Jakbyś miała mi jakiś zawód wymyślić Ger, to co by to było? Bo motam się. Może to leki. A może zawsze tak było. Pierdolona rodzina pierdolonych policjantów. Myślałaś żeby być kimś innym niż łowca? – wyplotła z siebie pytania, trochę smutne, trochę refleksyjne, trochę takie bez większego pomyślunku. Dała radę podczas pożaru, była tego pewna. Ale absolutnie nie musiała napierdalać w mundurze po ulicach, żeby dać radę. Z drugiej strony biurwa i jeszcze więcej dokumentów? To przecież nie miało sensu...
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#7
18.06.2025, 21:25  ✶  

Yaxley miała świadomość tego, że Millie podążał całkiem podobną drogą do tej jej. Zapewne sama nigdy w życiu nie odnalazłaby się w ministerstwie, zresztą próbowała to zrobić, wytrzymała ledwie kilka miesięcy, nie umiała się dostosować, podążać za ścieżką, którą wyznaczali ludzie nad nią, więc wróciła do ojca i poprosiła o angaż w rodzinnej działalności. To było całkiem proste. Zdawała sobie sprawę z tego, że praktycznie cała rodzina Moody pracowała w departamencie przestrzegania praw czarodziejów, to całkiem logiczne, że ta wybrała taką ścieżkę, chcąc nie chcąc na pewno napatrzyła się na to, i chyba chciała robić to samo. To była całkiem świadoma decyzja, musiała być. Może miała nieco inne predyspozycje od tych Geraldine, ale Yaxleyówna nie wątpiła w to, że się w tym odnalazła, inaczej przecież nie robiłaby tego od tylu lat. Nie były już najmłodsze, skończyły szkołę ponad dziesięć lat temu.


Dostrzegła ten chytry uśmiech, błysk w oku, fakt - sama rzuciła przynętę, może nie do końca świadomie, ale nie miała nic przeciwko temu, aby podzielić się tą dość świeżą, a jednak całkiem budującą ją informacją. - Zeszliśmy się, wiesz, z Roisem, znowu, chyba w końcu już na zawsze. - Te półtora roku przerwy w ich związku kosztowało ją naprawdę sporo, wróciła do starych nawyków, po które sięgała jako młoda dziewczyna, które nie były dla niej szczególnie zdrowe. Doprowadzała się do autodestrukcji, kiedy podążali innymi drogami, naprawdę wierzyła to, że w końcu, że znowu wszystko wróci na swoje miejsce. Razem zawsze żyło im się prościej, co do tego nie miała najmniejszych wątpliwości, teraz gdy dowiedziała się nieco więcej była w stanie sobie wytłumaczyć jego zachowanie, nie miała też najmniejszego problemu z tym, aby zawalczyć o to, co kiedyś ich łączyło, no i jej się udało. Geraldine była kurewsko uparta, gdy jej na czymś zależało.

- To, że jesteś na zwolnieniu nie oznacza, że nikt nie zauważy Twoich zasług, wiesz? - Zaczęła całkiem spokojnie. Dobrze było widzieć Moody w coś tak zaangażowaną, nawet jeśli było to ogarnianie rozpierdolu, Yaxleyówna miała świadomość, że nie każdy był w stanie sobie poradzić z takim napięciem. Pamiętała, jak wyglądał Londyn tamtej nocy - niczym piekło, z którego nie dało się wyjść. - Papierologia to chyba największy problem ten instytucji. - Pamiętała, że ją również wkurwiało wypełnianie tabelek, kiedy była na tym śmiesznym stażu, na szczęście to już dawno było za nią.


- Widziałam widmo, w piwnicy, w Dolinie, one opuszczają Knieję, myślisz, że mogły trafić już tak daleko? - Geraldine była dość mocno zamoczona w sprawę potworów, które zamieszkiwały las, czuła na sobie pewną odpowiedzialność za to, by te istoty nie krzywdziły ludzi, w końcu była łowczynią potworów, kto jeśli nie ona powinien się zająć tą sprawą? - One ewoluują, miałam przyjemność spotkać pod koniec sierpnia jedno z nich poza lasem. - Warto było chyba o tym wspomnieć, bo być może Millie widziała to, co działo się naprawdę. Tak naprawdę nikt nie mógł mieć pewności co do tego, co działo się z tymi potworami, bo przecież były czymś zupełnie nowym w magicznym świecie.

- Czasem dobrze, jak jeszcze jakaś trzecia osoba spojrzy na problem. - Wzruszyła jedynie ramionami, bo wiadomo jak to jest. Różni ludzie, różne doświadczenia, a klątwy potrafiły być przecież paskudne. Jeśli jednak Mills miała kogoś, kto o nią zadba, to nie zamierzała się wtrącać, dobrze było wiedzieć, że ma się nią kto zaopiekować.

- Jak już mówiłam, ja widziałam je w mieście, ale tylko w Dolinie, więc w sumie nie wiem, czy może to być traktowane jako miasto. - Z początku te istoty nie opuszczały Kniei, więc może faktycznie było to dość istotnym szczegółem. - Z tego, co wiem Isaac też je widział, wysłał mi nawet zdjęcie, które udało mu się zrobić. - Warto wspomnieć o tym, że nie była jedyna. Może nie były to takie ilości widm, jak ona widziała w Kniei, ale jednak pojedyncze sztuki zaczęły rozprzestrzeniać się po okolicy.

- Takie prawdziwe, Gerard mówił, że w pięćdziesiątym ósmym mieli podobny przypadek, chociaż sugerował, że może to być też coś innego, więc nie mamy pewności, ale tak, jutro wypływam je łowić. - Tak właściwie to unicestwić, jak najszybciej się da, pozbyć się problemu i znaleźć z powrotem w rezydencji ciotki Corio - taki był plan.

- Ojciec oddelegował mnie, wierzy, że nie splamię honoru naszej rodziny, mam nadzieję, że się na mnie nie zawiedzie. - To od zawsze było dość istotne dla Yaxleyówny. Musiała sprawić, że Gerard będzie z niej dumny, niby już był, ale nie chciała go zawieść. Wiedziała, że może zajmować się tym, co kocha dzięki niemu. Nigdy nie widział w tym problemu, chociaż niektórzy podważali ścieżkę kariery, którą wybrała. On spoglądał na nią z nadzieją, wierzył w nią, jak nikt inny. Jemu wszystko zawdzięczała. Miała świadomość, że jest jego ulubionym dzieckiem, chociaż w przypadku czystokrwistych rodzin to wcale nie było takie oczywiste, bo tam dużo bardziej ceniono synów, ona jednak była skórą zdjętą ze swojego ojca, on to widział i doceniał.

- Tak właściwie, to nawet nie wiem, zamierzam zabrać jednego znajomego, ale nie jest stąd, więc na pewno go nie znasz, no i kogoś z Artemis. - Sama nie była pewna kogo, ale wierzyła, że ojciec zadbał o to, by miała odpowiednie towarzystwo.

- Czy ja wiem, czy nie śpią, też biorą go znikąd, jak ja... - Nie dało się ukryć, że niektóre rodziny miały swoje przywileje. Miała świadomość, że Longbottomowie nie mogą narzekać na brak funduszy, oni jednak jako nieliczni z innych rodzin czystokrwistych dość sporo pieniędzy przeznaczali na wolontariat, zresztą samej jej się zdarzało nieco im w tym pomagać. Nie miała w zwyczaju szastać kasą, mimo, że miała jej spore ilości, ale jednak, gdy Erik się do niej uśmiechnął przychodziło jej to całkiem lekko.

- Dobrze wiedzieć, że nic im się nie stało, poza tą chatą. - Wiadomo, na pewno był to spory cios, wolała nie myśleć o tym, jakby się poczuła, gdyby ktoś zaatakował jej rodzinną rezydencję w Snowdonii, mimo wszystko przeżyli, a to było sporym osiągnięciem.


- Czego tak właściwie próbujesz? - Otworzyła w końcu oczy i upiła niewielki łyk złotego trunku ze swojego kufla, piwo może nie miało jakichś wyśmienitych walorów smakowych, ale było zimne i to jej w tej chwili wystarczało. - Te rysunki, co mi wysyłałaś z Lecznicy, były całkiem ładne, może to jakaś droga? - Nie do końca umiała sobie wyobrazić Millie w innym miejscu, ale wiedziała, że to przez to, że dla niej od zawsze była BUMowcem. - Albo te Twoje wróżby, to chyba też był od zawsze Twój konik. - Pamiętała o tym, że Moody miała pewne ciągoty do tego, aby przewidywać przyszłość z fusów w kawie i innych podobnych. - Ja? Coś Ty, nigdy nie myślałam, ani nie chciałam być nikim innym. - Jej ścieżka kariery była wytyczona od samego początku, nawet przez krótką chwilę swojego życia nie zastanawiała się nad tym, aby ją zmienić.

constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#8
21.06.2025, 21:08  ✶  
– O MOJA BOGINII SERIO? Ale tak... Serio serio? – Miles wydawała się poruszona, nie! Ona się srogo rozpromieniła na te wieści. Losy Geraldine i Ambroise'a były burzliwe, ale trzeba było być ślepym, aby nie zauważyć buzującej pomiędzy nimi chemii. To buzowanie nie zawsze wychodziło im na dobre, ale teraz przyjaciółka realnie cieszyła się szczęściem, nie wnikając w to ile Geraldine wcześniej musiała się tego szczęścia naszukać - umówmy się, pod tym względem były po jednych pieniądzach i zbyt łatwo upatrywały w seksie sposób na rozluźnienie się, a nie ckliwe wyznawanie uczuć głębszych niż radość z dobrego ruchania. – Opowiedz mi wszystko! Jak do tego doszło? Przecież ostatnio jak się widzieliśmy nie zająknęłaś się na jego temat ANI SŁOWEM! – dodała z nieukrywanym wcale wyrzutem, ale tak na prawdę, to sobie wyrzucała, że może nie patrzyła zbyt wnikliwie. Nawet jeśli w sumie nie było to jakoś dziwne skoro świeżo wypuścili ją z wariatkowa i ogólnie Ger była na tamtym śniadanku przygaszona.

Mówienie głośno o zasługach Miles trochę zbiło ją z tropu. Uciekła spojrzeniem i na moment umilkła, bo nie wiedziała co powiedzieć. Miała kiedyś ambicje do tego, żeby być aurorem, potem rozjebała sobie ryj o ziemię rzeczywistości, że na tego aurora nie nadawała się wcale. Teraz przeskakując z dnia na dzień utwierdzała się w przekonaniu, że raczej jest chujowym człowiekiem, który do niczego się nie nadaje. Zasługi?
– Nic wielkiego, każdy na moim miejscu... wiesz... trzeba było gasić to gasiłam. – Mruknęła tylko niechętna roztkliwiania się nad faktem, że nie do końca była to prawda.

– Widmo w piwnicy? Ja pierdole. Wiesz no... ja byłam przekonana, że widziałam je w Londynie. Totalnie, już dałam znać Morfinie, żeby kurwa ruszyli dupska w tym departamencie tajemnic, bo zaraz będziemy mieć z całej Anglii odpierdolony Azkaban, z zarządcą wiezienia jaśnie panem V... V....– imię znów utkwiło jej w gardle i strach, pierdolony strach aktywował jej reakcję - atak ucieczka. W przypadku Miles wybór raczej był oczywisty: – Pierdolony kurwa kutasiarz jebany, wiesz co? Jak masz namiar na jakiegoś człowieka, który odkryje co to za gówno, co się pojawiło, że ja nie mogę powiedzieć tego co wiesz, że wiesz jak on ma na imię kurwa mać, to daj mi namiar. Masz rację im więcej ludzi na to spojrzy kurwa... – przeczesała palcami włosy w uspokajającym geście, skupiła się na wodzie, na szumie fal, na miłym czasie w doborowym towarzystwie. Wdech wydech. Nie rozmawiajmy o tych chujkach w maskach. Trochę się nie dało jednak omijać tego tematu, nie po tym co się odjebało w stolicy i na całej linii Zadrapania.

– Na te kutasiarze to bym chciała zapolować jak będziesz się wybierała. Wiesz, że uciekają jak dementory przed... wiesz przed czym. Przed Skunksem.. – nie chciała mówić głośno patronusy, bo jednak nielegalny stuff, Ger pewnie już to wiedziała, ale no byłaby chujową przyjaciółką, gdyby nie podzieliła się tym info. – Miała wizje wiesz? Totalnie nie mam pojęcia co z tym zrobić. Nawet aurorzy nie mogą wypuszczać... zwierząt. Oczywiście ich nie mają, wiadoma sprawa. – upiła piwo i zasępiła się. Gadała tak na około bo zawsze ktoś mógł słuchać nawet jak nie powinien. Pierdolona wojna, mogłaby się łaskawie już skończyć.

– Próbuję... Próbuję w sztukę. Tak, dzięki że... ee... żę Ci się podobają. Portrety idą mi zaskakująco dobrze. – Kolejny komplement przyjęła w miarę normalnie, chociaż wiadomo - nie była do nich jakoś super nawykła. – A wróżby to wiesz... nie jestem jasnowidzem, ludzie nie traktują mnie na poważnie. – Machnęła z lekceważeniem ręką, a potem zapatrzyła się na Yaxleyównę, ze szczerym nieobecnym uśmiechem. – Zazdroszczę Ci w chuj. Mam wrażenie, że byłabym tak dziesięć razy mniej pojebana, gdybym nie chciała być nikim innym. A prawda jest taka, że zbyt często bardzo chciałabym być kimś innym niż sobą – przyznała bardzo cicho, patrząc głównie w pianę swojego piwerka. – Ale hej! Mogę namalować Ci portret Twój i Rols Roysa! Wiesz, Ty w zwycięskiej pozie z mieczem w ręku wskazująca kierunek, a on pod Twoim butem w jakiś eee... chwastach z rozmarzonym wyrazem twarzy. – Zaproponowała o wiele głośniej, o wiele żywiej, trochę kpiąc a trochę mówiąc poważnie. Cieszyło ją bardzo, że Ger siadły jej rysunki. Sztuka ratowała jej poczytalność o wiele bardziej i skuteczniej niż te jebane eliksiry.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#9
03.07.2025, 20:25  ✶  

- Bardziej serio się nie da. - Tak, zdawała sobie sprawę z tego, że z boku to mogło wyglądać dziwnie, bowiem ich rozstanie półtora roku temu było dość mocno dramatyczne. Spędzili ze sobą praktycznie całą część jej dorosłego życia, aż nagle pewnego dnia postanowił się wynieść, zostawiając po sobie tylko ten skrawek papieru... Tyle, że teraz, gdy dowiedziała, co to spowodowało spoglądała na to nieco inaczej, dalej wydawało jej się, że wtedy wystarczyłaby szczerość i podzielenie się swoimi obawami, ale czasu nie można było cofnąć. Grunt, że w końcu znowu wrócili na właściwy tor, półtora roku to wcale nie tak dużo czasu na tle lat, które mieli razem przeżyć.

- Miałam pewien problem, nie mówiłam Ci o tym wcześniej, bo nie chciałam, żebyś się mną przejmowała. - Nie wspomniała Millie o swoim wyimaginowanym bracie bliźniaku, który dość mocno namieszał w jej życiu, bo przyjaciółka miała wystarczająco swoich własnych problemów. Bez sensu było to, żeby przejmowała się tym, co działo się w jej życiu. - Pomógł mi go rozwiązać i jakoś tak wyszło. - Nie chciała za bardzo opowiadać o tym, co wydarzyło się w jaskini, tak właściwie to nie było o czym mówić, grunt, że Thoran już jej nie niepokoił, nie miała nawet pewności, czy udało im się pozbyć bestii. Dobrze byłoby się tam udać ponownie, aby sprawdzić, czy na pewno im się udało, zwłaszcza, że mieli teraz Benjy'ego, który na pewno by im z tym pomógł, wiedziała, że jest doświadczony i może nie darzyła go szczególną sympatią, to warto było skorzystać z jego umiejętności.


- Widzisz, byłam na Twoim miejscu, a jednak nie angażowałam się specjalnie w gaszenie pożarów. - Dodała jeszcze, bo dla niej to wcale nie było nic takiego. Yaxleyówna zajęła się poszukiwaniem najbliższych, sprawdzaniem, czy są bezpieczni, niekoniecznie walczyła o życie każdej niewinnej osoby. Nie była ślepa na krzywdę, gdy coś działo się obok niej to reagowała, ale nie wybiegała przed szereg. Miała jasno określone priorytety, najpierw rodzina i najbliżsi, a później obcy. Przez to, że dość długo zajęło jej odnalezienie brata i sprawdzenie, czy Fabian jest bezpieczny nie miała czasu na to, aby wyciągać ręce do potrzebujących.


- Nie wiem, czy jest szansa, żeby już pojawiły się w Londynie. Podejrzewam, że gdyby tak było to zostawiałyby za sobą trupy, a nikt nie wspominał o niczym takim. - Mimo wszystko wolała wierzyć w to, że widma ograniczały się do Kniei i obrzeży Doliny, nie mieli jeszcze do końca opracowanego sposobu na walkę z nimi, dlatego też zdecydowanie lepiej dla świata, aby szybko nie opuściły swojego tymczasowego domu.

- Podpytam go o to, czy spotkał się z czymś podobnym. - Nie chciała wrabiać Fenwicka w kolejną robotę i tak już korzystała z jego pomocy, mimo ich dość napiętych stosunków. Słyszała o anomaliach, które pojawiły się po pożarach, dziwnych klątwach, aktualnie specjaliści byli bardzo rozchwytywani.


- Wiem, miałam przyjemność spotkać ich dziesiątki w jednym miejscu, i żyję. - Dodała z uśmiechem. Może  nie czarowała wtedy patronusów, jednak ocalił ją kromlech, o tym póki co wolała nie wspominać, bo jeszcze nie do końca wiedziała w jaki sposób działał, pokazała chłopakom swoje wspomnienia, miała nadzieję, że uda im się dzięki temu dotrzeć do jakichś wniosków, może znaleźć metodę na to, by wykurzyć je z lasu i odesłać tam skąd pochodziły. - Dam Ci znać, jak będę miała w planach wybrać się do lasu. - Póki co skupiała się jednak na lizaniu ran po pożarach, temat widm na pewno powróci, wiedziała, że ten ciężar leżał na jej barkach, bo przecież była łowczynią potworów - musiała się tym interesować, tak wypadało.

- W takim wypadku, może niech Ci którzy wspaniałomyślnie ograniczają jedyną możliwość walki z tym kurestwem sami wejdą do lasu. Zeżrą ich i wreszcie coś się zmieni. - Yaxleyównie nie do końca podobały się ograniczenia narzucane przez ministerstwo magii, nie były one logiczne, nie miały sensu. Bali się tego, że niektórzy potrafili korzystać z tych dziedzin magii, które potrafiły być bardzo niszczycielskie w nieodpowiednich rękach, ale zapominali o tym, że czasem była to jedyna metoda.


- Tak, idą Ci dobrze, może się nie znam na tym za bardzo, ale to co mi wysłałaś było ładne. - Nie ma się co oszukiwać, Geraldine nigdy nie należała do osób, które jakoś szczególnie interesowały się sztuką, chyba, że chodziło o taksydermię.

- Może warto się skupić na tym kimś jesteś, zamiast myśleć o tym, jakby to było być kimś innym. - Zdawała sobie sprawę z tego, że to mogło nie być łatwe, jednak warto było odkryć siebie i swoje powołanie.

- To raczej nie jest dzieło, które by mnie interesowało. Nikt nie jest pod niczyim butem. Od zawsze stawiamy na równość. - Nie uważała, żeby to było na miejscu, nawet w żartach. Traktowała Ambroisa naprawdę poważnie, od wielu lat jej na nim zależało i nie wydawało jej się, aby którekolwiek z nich było zwycięzcą. W końcu wyjaśnili sobie wszystkie niesnaski, pasowali do siebie idealnie właśnie przez to, że bardzo istotne było dla nich partnerstwo.

constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#10
11.07.2025, 11:55  ✶  
– Wow, to są zajebiste wieści, szczerze mówiąc potrzebowałam ich w chuj mocno, po tym rozjebaniu co się dzieje dookoła. Będę pić dzisiaj za to, żeby już się to nie zmieniało stara, możemy nakurwiać o tym, że samemu lepiej, ale... szczerze w to nie wierzę– przyznała. Na wzmiankę o problemie o którym Stonks nie chciała jej się przyznać tylko pokiwała ze zrozumieniem głową. Nie zamierzała robić jej z tego tytułu wyrzutów, no bo i dlaczego miałaby? Obie były dorosłe, obie wybierały to co chciały sobie powiedzieć. Moody ostatecznie też nie paplała o swojej całkiem niezdrowej fascynacji własnym bratem, zwłaszcza wtedy gdy odkryła brak pewnych barier w fantazjach które zaprowadzały ją stanowczo za daleko. Wiedziały dwie osoby i to zupełnym przypadkiem. O dwie za dużo. – Najważniejsze, że to już za Tobą, a w prezencie dostałaś niezłą duperę z którą kiedyś było Ci dobrze. Takie trudne sprawy łączą. – Spalona noc... Uciekła na moment wzrokiem do swoich trudnych spraw, które mocno pokomplikowały jej własne sercowe rozkminy. Chciała to wszystko wyjebać przez okno i skupić się na sobie. I co? I czuła się w chuj za dobrze, gdy jej pokój mieścił te dwie osoby więcej...

– Dobra już dobra, niech Ci będzie. Chce medal i awans – parsknęła rozbawiona, ale gdzieś tam do jej ptasiego mózgu docierał komplement i fakt, że rzeczywiście zrobiła sporo. Filary jej przekonań na własny temat o tym jak bezużyteczna jest kruszały pod naporem faktów. No ale trochę wiatru musiałoby w nie jeszcze ponapierdalać... – Pewnie nawet się nie skumają, że na chorobowym tyle zapierdalałam, z resztą nie ważne. Uśmiech bombelka najważniejszy! – Zakpiła całkiem otwarcie, próbując jakoś zasłonić wrażliwy brzuszek sarkazmem. Nie była przyzwyczajona by myśleć o sobie dobrze, by poklepywać się po ramieniu i mówić "dobra robota". To nie było dla niej... normalne.

– Wiesz, to mogło być tak, że zostały tam wtłoczone i zabrane od razu na powrót do Kniei, z resztą te które były w Londynie nie wysysały lat tylko wtłaczały... coś. Myśli, słowa... Może to inny nie wiem... gatunek? Może jakieś magimutanty? – Nie miała pojęcia jak to ponazywać, więc używała nazw zaciągniętych z jakiejś pulpowej literatury, która czasem wpadała jej w ręce. – Cokolwiek, chciałaby żeby MnMsy chociaż jedną sprawę zamknęły, a mam wrażenie, że tamtym na górze jest na rękę, że to stoi i gnije, że się nie rusza do przodu. – Burczała na administrację podobnie jak Ger. Tonęli w biurokracji, w raportach, w zeznaniach, w papierach, a upiorzyska sobie pełzały i atakowały ludzi. Oczywiście Miles nie brała pod uwagę takich rzeczy jak... brak ludzi po Beltane, przyspieszone szkolenia nowych brygadzistów też spalały czas i zasoby, było wiele zmiennych wiele czynników... kto by jednak przy piwerku na klifu brał je pod uwagę? Na pewno nie ona!

– Dzięki stara, wiesz możesz pomyśleć, że było ładne, bo miałam ładną modelkę czy coś. W ogóle jakbyś chciała, tak myślałam po tym naszym śniadanku u Bertiego, ja bym chętnie namalowała Cię całą. Twoje ciało jest wykurwiście piękne, lekcja anatomii za frajer! Owinę Cię kawałkiem prześcieradła, dam łuk w rękę, będzie epicko! – fantazjowała sobie dalej, a widząc oburzenie Geraldine na poprzednią propozycję tylko parsknęła – No się nie zesraj tylko, myślałam że lubisz być na górze! – nie schodziła z żartobliwego tonu, trochę toporna w rozpoznawaniu cudzych emocji nie ogarniając, że dotyka czegoś co dla jej rozmówczyni może być bardzo wrażliwą strefą. – Ale do łóżka nie będę Wam wchodzić słuchaj, namaluję co zechcesz i jak zechcesz na tym to polega, ta praca. Żeby na dłużej łapać coś co jest piękne i ważne dla Ciebie w życiu... – uśmiechnęła się pojednawczo, z pianą oblepiającą górną wargę. Nie chciała mówić o tych innych obrazach, które nie były piękne ani ważne, które były pełne krwi i trupów, albo szarych jednorodnych istot, rąk rozdzierających jej ciało. Zmuszała się, aby nie malować tylko tego co czuła w środku. I bardzo, bardzo, bardzo chciała, żeby to co mówi teraz Geraldine o swoim malowaniu było prawdą. – A ze mną to wiesz... Jak próbuje się skupiać, to... – westchnęła ciężko gubiąc lekki ton, – nawet nie wiem na co do końca patrzeć.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Millie Moody (4986), Pan Losu (29), Geraldine Yaxley (5482)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa