• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
1 2 3 4 5 … 14 Dalej »
[Maj 1969, Lazarus & Sam] Na twardych korzeniach ślisko, na mchu głęboko i miękko

[Maj 1969, Lazarus & Sam] Na twardych korzeniach ślisko, na mchu głęboko i miękko
broken one
Chudy jak wypłata i długi jak miesiąc (187cm). Eteryczna uroda Lovegoodów rozwodniona mugolską pospolitością. Rude włosy domagające się fryzjera, broda domagająca się brzytwy, której starym zwyczajem nie posiada w domu. Jasnozielone oczy. Ubrany zwykle w proste szaty, czarne, lub w stonowanych barwach, skrojone tak, by nie krępowały ruchów.

Lazarus Lovegood
#1
18.07.2025, 13:47  ✶  
Koniec maja 1969, wczesne popołudnie

Las pachniał, rozgrzany i rozświetlony późnomajowym słońcem. Lazarus nie był w nim od bez mała pół roku, chociaż widział go codziennie z okna Lecznicy Dusz.
Tydzień od dzisiaj miał opuścić klinikę i wrócić do domu i z tej okazji pozwolono mu na pierwszy spacer “na wolności”, jak to się nazywało w żargonie pacjentów i pracowników - poza szpitalnym ogrodem, bez nadzoru opiekuna. Pacjent planował wyjście na ryneczek w Dolinie Godryka, może jakąś kawę, wreszcie lepszą, niż to, co wydawała kuchnia Lecznicy… ale kiedy zbliżył się do tętniących życiem uliczek, ogarnął go niewyjaśniony niepokój. Wmieszać się w tłum. Podjąć decyzję. Złożyć zamówienie. Tych kaw pewnie jest tam kilkanaście do wyboru. Panie z obsługi będą chciały być miłe, rzucą coś o pogodzie…
Zawrócił i ruszył długimi krokami w stronę majaczącej tuż za granicą miasteczka ściany drzew.

Las kojarzył mu się z początkami pracy zawodowej, kiedy jako najmłodszy członek malutkiej grupy badawczej zdobywał fach klątwołamacza badając menhiry i kamienne kręgi nie tak znowu daleko Londynu. Prosta praca, łatwe zadania dla świeżo upieczonego absolwenta Hogwartu. Był młody, pełen ambicji i przekonany o swojej świetlanej przyszłości. Był naiwny i szczęśliwy, a wszystko było prostsze.

Teraz wejście między drzewa mogło ukoić nerwy, ale mogło też skończyć się... gorzej. Lazarus jednak czuł się wyciszony, silny, stabilny i gotów zmierzyć się z czymkolwiek, co oczekiwałoby go w lesie czy w nim samym. Z takim właśnie, całkiem pozytywnym i zdrowym nastawieniem wszedł między drzewa.

Knieja objął go swoją zielenią, zapachem, łagodnym, pełnym dźwięków spokojem życia, nie milczącym, pachnącym śniegiem spokojem śmierci, jak wtedy. Klątwołamacz uśmiechnął się, czując, jak niepokój opada z niego, ruszył dalej leśną ścieżką, miękką pod stopami, z okazjonalną gałązką trzaskającą pod butem lub szyszką odkopniętą na bok. Był sam - wreszcie naprawdę całkiem sam, po niezmierzonym czasie spędzonym pod opieką, w grupie, w bezpiecznym stadzie. Potrzebnym i niekoniecznie złym czasie, ale jednak pod pewnymi względami męczącym. Westchnął z zadowoleniem.

Hej, czy to trytkoskoczek?… Wysoka postać Lovegooda złożyła się w przykucu, kiedy pochylił się nad źdźbłem trawy, zajmowanym przez malutkiego, biało-czarnego pajączka.
- Śliczny jesteś…- szepnął do niego czarodziej, z zachwytem obserwując, jak stawonóg przeskakuje na następne źdźbło.
Mężczyzna wstał, ale wzrok nadal wlepiał w poszycie, przyglądając się to mrówkom, to puchatemu trzmielowi. Podziwiał właśnie dorodną gąsienicę, gdy…
Dziub!
Gąsienica zniknęła w ptasim dziobie, a zaskoczony Lazarus podniósł wzrok i stanął oko w oko z… kurą?
Lovegood rozejrzał się, ale był w środku lasu, nigdzie nie było widać ludzkich siedzib. Spojrzał ponownie na ptaka.
Kura przekrzywiła łepek, przyglądając się człowiekowi jednym żółtym okiem, a potem zagdakała tonem, jaki miałoby wzruszenie ramion, gdyby było gdakaniem i ruszyła w las.
Czarodziej wstał, zmierzwił rudą czuprynę i podążył za nią.
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#2
18.07.2025, 23:07  ✶  
To nie jest tak, że puściłby Corgi samopas.

Knieja będąca jego ukochanym domem, bywała bardzo niebezpieczna dla niezbyt rozważnych kurek. Z drugiej strony, jego drób uwielbiał wymykać się ze swojego domu - niewielkiego kurniczka dobudowanego do równie niewielkiej leśniczówki w samym sercu tętniącej życiem puszczy. Samuel pozwalał jej na to (nie zauważał tego) głównie dlatego, że kiedy już nie chciał na to pozwalać (zauważał to), pospiesznie przemieniał się w krogulca i błyskawicznie znajdował się na tropie uciekinierki.

Tak było i tym razem, choć tak w rzeczywistości tym razem było zupełnie inaczej. Corgi znalazła bowiem człowieka, który wydawał się być na tyle zafascynowany jej prezencją, że ruszył za drobnymi kroczkami kurki, jakby był przez nią zaczarowany.

Siedzący na gałęzi krogulec - niewielki ptak drapieżny o płowym opierzeniu w paski, przekrzywił z niedowierzaniem głowę, z pamięci odtwarzając kilka gatunków o wiele większych drapieżników, które potrafiły w ten sposób zaciągnąć ofiarę do swojego leża. Rudowłosy mężczyzna nie wyciągnął nawet różdżki i ptak zdenerwował się nieco, że sobie może zrobić równie konkretną krzywdę co jego drób. Obu byłoby szkoda, nawet jeśli intruz nie znosił Samuelowi jajek.

Tymczasem kura widząc, że ktoś poświęca jej zbyt dużo uwagi, gnana instynktem samozachowawczym ruszyła... w kierunku domu. Tak więc szli takim dość niecodziennym pochodem - ptak nielot, człowiek (też nielot) i ptak całkiem niezły lot (też człowiek, ale niekoniecznie w tym momencie). Złociste oczko obserwowało i czuwało. Może powinien się martwić tym, że zaraz ktoś obcy dotrze do jego schronienia. Może liczył, że zaraz się podda i zawróci, albo wyciągnie różdżkę i teleportuje. Może powinien nastraszyć go w formie niedźwiedziej? Cóż, na razie ograniczył się do skakania z gałęzi na gałąź, krótkich przelotów i ostrzegawczych pisków, które bardziej rozpoznałaby jego ptasia towarzyszka aniżeli ludzki naddatek.
broken one
Chudy jak wypłata i długi jak miesiąc (187cm). Eteryczna uroda Lovegoodów rozwodniona mugolską pospolitością. Rude włosy domagające się fryzjera, broda domagająca się brzytwy, której starym zwyczajem nie posiada w domu. Jasnozielone oczy. Ubrany zwykle w proste szaty, czarne, lub w stonowanych barwach, skrojone tak, by nie krępowały ruchów.

Lazarus Lovegood
#3
19.07.2025, 01:05  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 19.07.2025, 01:14 przez Lazarus Lovegood.)  
Kura wędrowała pewnie przez las, a Lovegood wędrował razem z nią, nie wiedząc właściwie jak długo to trwało i czując się trochę jak bohater baśni czytanych w dzieciństwie. Czy dotrze do domku na kurzej nóżce? Pomyślał przelotnie, że jako klątwołamacz miałby być może niezłe szanse w starciu z Babą Jagą. A potem pomyślał, że trzeba dopytać lekarza, jakie są długofalowe efekty uboczne przyjmowanych przez niego leków i czy może nie pora zmniejszyć dawkę.

Kiedy zobaczył chatkę, z jednej strony odetchnął z ulgą, bo była całkiem zwykłą, beznogą chatką, pozbawioną ptasich akcentów, jeżeli nie liczyć przytulonego do niej kurniczka i w naturalny sposób upstrzonego piórami gruntu wokół niego. Z drugiej natomiast rozejrzał się niespokojnie, bo choć chatka stanowiła logiczną całość z kurniczkiem i kurą, to cały ten zestaw nijak nie pasował do głuszy, w której stał. Lazarus sięgnął po różdżkę - zwróconą z dobrowolnego depozytu w kwietniu, kiedy oceniono ryzyko, że skrzywdzi nią siebie lub kogoś innego jako wystarczająco niskie.

Charakterystyczne ptasie wołanie, które, jak się teraz zorientował, towarzyszyło mu od dłuższego czasu, rozległo się nagle bliżej za nim. Drgnął, zaskoczony, i odwrócił się, stając oko w oko z…

Wiedza o przyrodzie - czy Lazarus rozpozna krogulca, czy pomyli z jaszczembiem?

Rzut N 1d100 - 6
Akcja nieudana

…ptakiem, z pewnością drapieżnym, raczej… za małym, żeby zaatakować kurę. Kania? Jastrząb? Ptaki nigdy nie były jego mocną stroną. Zaczął się powolutku cofać, tak, żeby nie stać plecami ani do jastrzębia, ani do uroczej chatki, i niespokojnie zerkać to na jedno, to na drugie. Kura zagdakała, całkiem nieporuszona tą sytuacją i obojętnie pomaszerowała w stronę kurniczka, dziubiąc to tu, to tam. Lazarus wreszcie natrafił plecami na szeroki pień starego drzewa i mając w ten sposób ubezpieczone plecy, rozejrzał się po obejściu. Śmiałość kury, jako ptaka domowego, był jeszcze w stanie zrozumieć, ale ten pierzasty drapieżnik zdecydowanie nie powinien siadać na gałęzi tak blisko niego. Ptaki nie chorowały przecież na wściekliznę, a Lazarus nie znał innej choroby, która znosiłaby wrodzony lęk dzikich zwierząt przed człowiekiem i jednocześnie atakowałaby ptactwo i występowałaby w Wielkiej Brytanii. A zatem… ptak musiał być magiczny. Metamorfomag, albo czyjś ptak pocztowy, albo iluzja, albo… - możliwości przelatywały przez głowę czarodzieja.

Być może powinien się deportować. Ciekawość jednak wzięła górę nad obawą - mógł zniknąć stąd w każdej chwili, gdyby doszło do ataku.
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#4
20.07.2025, 10:50  ✶  
Albo... albo... albo...

Ptasi móżdżek nie miał tych zmartwień. Pilnował kury i intruza, który to intruz nie wyglądał jako jakiekolwiek zagrożenie. Samuel przez lata uczył się nie ufać czarodziejom, ludziom, uczył się nie ufać SYSTEMOWI, ale ten tu równie dobrze mógłby być zapodzianym mugolem, który znalazł wyrwę w ochronnej warstwie Kniejowego lasu. Zdarzało się...

Corgi bez pudła znalazła drogę do domu, co było pocieszające. Kilka podskoków, kilka podleceń i siup, spomiędzy drzew wyłonił się maluśki kurniczek, do którego skrzętnie się schowała. Gryząca trawę obok niego koza podniosła łeb na mężczyznę, zezując głównie na jego rdzawą czuprynę - w poprzednim życiu zdecydowanie musiała być fryzjerką. Druga, która obgryzała (znowu!) dachówki, nie kłopotała się pojawieniem obcego.

Za zwierzętami znajdował się domek - podobny do wspomnianego kurnika, tylko odpowiednio większy. Te same zbutwiałe deski, ten sam porośnięty mchem dach. Okna nie były jednak wybite, a z wąskiego komina sączył się przyjaźnie dym. W powietrzu unosił się przyjemny zapach... potrawki? Sążniste drzewo stanowiące dodatkowe osłonięcie od słońca i deszczu upstrzone było barwnymi ptakami prostymi do rozpoznania. Świergotniki czekały w napięciu i ciszy przetkanej pojedynczymi trelami ostrzegawczymi całą hałastrę, uprzedzającymi przed nowym osobnikiem w ich otoczeniu. Na ich terenie.

Tymczasem za Lazarusem również sytuacja uległa zmianie. Przemiana w człowieka przebiegła bezgłośnie, ni jedna gałązka nie chrupnęła pod nogą. Poślubiony Kniei, przeklęty książę, wygnaniec, dzikus...
– Las bywa bardzo niebezpiecznym miejscem. To było dość odważne zapuszczać się tak głęboko samemu. Odważne albo głupie. – Jego głos brzmiał chrapliwie - jakby był odzwyczajony od mówienia. Był wysoki, jego włosy były jasne jak snopy zboża, w nieładzie osoby, która za bardzo nie dba o ich ułożenie. Zarost wyjątkowo krótki, zdradzający młodzieńcze rysy ukryte pod spodem. Intensywnie niebieskie oczy wpatrywały się w Lazarusa wyczekująco, gdy ciało napięło się nieco w oczekiwaniu. Założył ręce przed sobą, napinając przetartą już zmęczoną życiem flanelę zdobną w płową niebieską kratę. Spodnie robocze które nosił zdawały się również tęsknić za praniem i odrobiną odpoczynku. Widoczne elementy skóry były przybrudzone pracą, do pasa miał przyczepioną skórzaną sakwę z narzędziami gdzieś na biodrze czekała w kaburze siekiera. Tylko nigdzie nie było widać wcześniej miejsca wyrębu drwali, przez co nieznajomy pasował do tego miejsca i nie pasował jednocześnie.

broken one
Chudy jak wypłata i długi jak miesiąc (187cm). Eteryczna uroda Lovegoodów rozwodniona mugolską pospolitością. Rude włosy domagające się fryzjera, broda domagająca się brzytwy, której starym zwyczajem nie posiada w domu. Jasnozielone oczy. Ubrany zwykle w proste szaty, czarne, lub w stonowanych barwach, skrojone tak, by nie krępowały ruchów.

Lazarus Lovegood
#5
20.07.2025, 15:20  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.07.2025, 15:22 przez Lazarus Lovegood.)  
Otoczenie było sielankowe, ale i przedziwne i Lazarus odruchowo rozczapierzył palce wolnej dłoni i spojrzał na nie. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć. Nie łączyły się ani nie rozdzielały. Był trochę za daleko, żeby rzucić czymś w domek, żeby sprawdzić, czy nie jest jednak polekową halucynacją, a w zwierzęta jakoś głupio było ciskać szyszkami, zwłaszcza gdy był obserwowany przez tego jastrzębia. Sokoła. Westchnął sfrustrowany. Koniecznie będzie musiał zdobyć jakiś atlas ptaków.

Na dźwięk słów wypowiedzianych przez nieznajomego, Lazarus odwrócił się, nadal nie oddalając się od osłaniającego mu tyły drzewa. A więc jednak metamorfomag. Młody człowiek, który stanął przed nim wyglądał dokładnie tak, jak mógłby wyglądać mieszkaniec domku w jej sercu.

Lovegood zmierzył go wzrokiem. Czy był odważny? Nie zastanawiał się nad tym - odwaga znaczyła dla każdego coś innego. Były w jego życiu chwile, kiedy w obliczu niebezpieczeństwa po prostu nie myślał o strachu i były takie, kiedy nie był w stanie pokonać swojego lęku i zrobić tego, co logiczne i właściwe Czy był głupi? Wśród wszystkich rzeczy, które myślał na swój temat, ta akurat pojawiała się dość rzadko. Czy samotne błąkanie się po lesie było niebezpieczne? Być może. Być może nie. Być może człowiek nie czujący się bezpiecznie we własnej głowie miał zaburzone poczucie tego, co jest, a co nie jest bezpieczne.
Póki co, największym potencjalnym niebezpieczeństwem, jakie tu napotkał, był metamorfomag z siekierą u pasa. Podejrzanie spokojny, jeżeli o tym mowa.

- Grozisz mi? - zapytał nie opuszczając różdżki, bez agresji, ale i bez strachu.
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#6
20.07.2025, 16:40  ✶  
Pytanie padło.

Ptaki zamilkły.

Drzewa szeleściły, bo nie obchodziły ich za bardzo sprawy mięsistych - a przynajmniej okoliczne drzewa miały to w głębokim drzewnym poważaniu.

A potem Sam się zaśmiał a wraz z tym ptaki wzbiły się w niebo, a kozy obie uniosły łby i zaczęły beczeć, jakby śmiały się razem z nim. I był to śmiech szczery, beztroski, w widoczny sposób nie przejmujący się różdżką wycelowaną w pierś.

– Co, ja? Och... ja tylko powiedziałem jak jest. W tym tu o... co jest teraz, to bardziej wygląda jakbyś Ty groził mi – wskazał otwartą dłonią na różdżkę, samemu nie sięgając po swoją. Może było to lekkomyślne, ale Samuel rzadko kiedy spotykał się z ludźmi i rzadko kiedy się nimi aż tak musiał przejmować. Kozy beczały dalej, skupiając na sobie uwagę zarośniętego młodzieńca do tego stopnia, że w końcu krzyknął w stronę Lazarusa, ale tak na prawdę jakby "za niego".– No już, już idę! – rzucił, a potem wrócił uwagą do nieznajomego i wskazał czubkiem nosa na różdżkę trzymaną w jego dłoniach. Uniósł zaraz potem jasne brwi wyczekująco: – No już, zabierz to, kozy same się nie wydoją.

Tak na prawdę nie był aż tak wyluzowany, choć każde jedno słowo było prawdą. Różdżka mogła być zagrożeniem i ciało było napięte, szykując się do ewentualnego uskoku. Siłował się ze zwierzętami, zdarzało mu się za dzieciaka bić z ludźmi. Od przemiany w niedźwiedzia dzieliły go dwa uderzenia serca i jeden ruch dłonią w kierunku kieszeni gdzie spoczywała kasztanowa różdżka. Ale szczerze, zdecydowanie wolałby tymi dłońmi zajmować się kozimi wymionami, aniżeli usuwać pamięć delikwentowi w bardziej tradycyjny sposób niż robili to amnezjatorzy.
broken one
Chudy jak wypłata i długi jak miesiąc (187cm). Eteryczna uroda Lovegoodów rozwodniona mugolską pospolitością. Rude włosy domagające się fryzjera, broda domagająca się brzytwy, której starym zwyczajem nie posiada w domu. Jasnozielone oczy. Ubrany zwykle w proste szaty, czarne, lub w stonowanych barwach, skrojone tak, by nie krępowały ruchów.

Lazarus Lovegood
#7
20.07.2025, 22:43  ✶  
Mieszkaniec leśnej chatki śmiał się, kozy beczały, a Lazarus… Lazarus zgodnie z poleceniem ukrył różdżkę w kieszeni, przekrzywił głowę, zmrużył oczy… A potem jego twarz przybrała wyraz zdecydowania, oderwał plecy od drzewa i podszedł do mężczyzny - spokojnym krokiem, nie wykonując gwałtownych ruchów, ale zdecydowanie znajdując się bliżej niego, niż sam uznałby to za komfortowe.
- Przepraszam… - powiedział krótko i dotknął jego ramienia - jego dłoń zawahała się na sekundę, zanim to zrobił, jakby musiała pokonać niewidzialny opór, a sam dotyk był bardzo krótki i bardzo bezosobowy. Czarodziej kiwnął głową do siebie.
Nie halucynacja.

Podążył za obcym, rozglądając się ciekawie.
- Nie zamierzałem ci grozić. Nie spodziewałem się spotkać kogokolwiek w środku lasu, a już zupełnie nie natrafić na całe obejście - zagaił, ciekaw tego miejsca i tego człowieka. Zastanawiał się, czy powinien się przedstawić? Jako kto? Klątwołamacz Ministerstwa Magii? Pacjent Lecznicy Dusz? Był…
Jego wzrok spoczął na jednej z gałęzi, grubej i... odpowiedniej.
Nie.
Starannie omijając wzrokiem tamto akurat drzewo, szedł dalej. Był, wciąż. I samo to czasami go zaskakiwało.

Postanowił pozwolić prowadzić zarówno siebie, jak i rozmowę gospodarzowi. Gdy zbliżyli się do kóz, delikatnie wystawił dłoń w stronę jednej z nich. Miał pewne pojęcie o zwierzętach, ale na gospodarstwie się nie znał.
- Mieszkasz tu na stałe?
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#8
24.07.2025, 00:32  ✶  
- Proszę...? - powiedział krótko i bardzo niepewnie, przekrzywiając głowę, gdy w zastanowieniu przypatrywał się mężczyźnie, szybko ześlizgując się ku dłoni wędrującej do własnego ramienia. Dotyk był... bardzo krótki, bezosobowy. Pchnięcie, ale jakby nie. Przypominał mu trochę cielę daniela, które opuszczone przez rodziców, nieufnie sprawdza... testuje. A może nie? Samuel średnio pamiętał ile księżyców temu miał kontakt z jakimś człowiekiem. Może ten... miał inne rytuały niż ludzie, których spotykał do tej pory? Może ludzkie rytuały zmieniły się od tego czasu? Dlatego też po chwili wahania, sam wyciągnął swoją dłoń i bliźniaczo pchnął ramię rudowłosego. Krótko i bezosobowo. A potem kiwnął głową.

A potem odwrócił się i ruszył do swojego domostwa, jakby to co się wydarzyło było absolutnie normalne. Oczywiście, nie było - bo cóż normalnego było w tym, że ma... gościa?

Z rodzicami niezwykle rzadko miewali gości. Właściwie tylko jedną białowłosą damę, która była - jak mu się zdawało - przyjaciółką bardzo bliską matki. Ojciec z nią nigdy nie rozmawiał, śmiał się nawet, że kobiety miewają swoje tajemnice niedostępne mężczyznom. Zwykle gdy się pojawiały, to tata zabierał go wtedy na ryby. Samuel z oczywistych więc powodów lubił te wizyty.

Ale to było dawno, dawno temu, jak Altair jeszcze żył, a Berenica nie była przemienionym przez klątwe ptakiem.

– No już! Wyłaź Corgi. Chciałaś mieć kompana, to teraz zabawiaj go rozmową! – walnął szeroką dłonią w daszek kurnika. Dłonią, która mimo młodego wieku nosiła znamiona ciężkiej, fizycznej pracy.

– Ja też się Ciebie nie spodziewałem, a nie wyciągnąłem różdżki – stwierdził fakt, nie czuć było w jego głosie szyderstwa, ani przygany. Zdawał się być bardzo swobodny. – Tak, mieszkam tu. Czasami, jak komuś się zasłabnie w lesie, to ściągam go tutaj, żeby go opatrzeć, a potem odstawiam na wrzosowiska, bo... no bo ludzie ciągną do miasta. Ale ciebie ciągnęło do Kniei... Jesteś badaczem? – otworzył drzwi, prowadzące do bardzo skromnego, żeby nie powiedzieć prymitywnego obejścia. Było dość czysto i schludnie. Zdawało się, że ten "drwal" jest bardzo pragmatyczny, ale od progu Lovegood mógł dostrzec jeszcze jeden być może interesujący szczegół. Była to rzeźba przedstawiająca niedźwiedzia przytulonego do ryby właśnie.

[+]misio
[Obrazek: 77d4668b6f1b5de5d1a8c59caf985be8.jpg]
broken one
Chudy jak wypłata i długi jak miesiąc (187cm). Eteryczna uroda Lovegoodów rozwodniona mugolską pospolitością. Rude włosy domagające się fryzjera, broda domagająca się brzytwy, której starym zwyczajem nie posiada w domu. Jasnozielone oczy. Ubrany zwykle w proste szaty, czarne, lub w stonowanych barwach, skrojone tak, by nie krępowały ruchów.

Lazarus Lovegood
#9
24.07.2025, 10:36  ✶  
Ten mężczyzna - pustelnik? Drwal? Dzikus? Wygnaniec? - był dziwny. Wydawał się prosty, tak przyjemnie, odświeżająco nieskomplikowany, mówił tonem, jakby stwierdzał fakty, bez emocji, bez ukrytej agresji albo drwiny i Lazarus młodszy o kilkanaście lat, młodszy o rozczarowania, lęki, konfuzję i samotność, byłby zachwycony takim towarzystwem.

Lazarus Lovegood, jakim był teraz, wietrzył podstęp. Co jest ode mnie oczekiwane? Co ukrywa się pod tym tonem głosu? Czy to jest jedna z tych sytuacji, kiedy powinienem skupić się na mowie ciała? Ludzie niemal nigdy nie mówili wprost, a potem w jakiś sposób to była nagle wina Lazarusa, że nie odgadł, co myśleli. A przecież nie był legilimentą.
Nie chodzi o to, że nie rozumiał metafor, radził sobie z nimi bardzo dobrze, zwłaszcza od kiedy kilka lat temu wpadł w króliczą norę poezji. Ale to nadal były słowa - można je było przeczytać, przypisać im znaczenia, obracać w głowie. Gorzej, kiedy oczekiwano od niego wychwycenia jakichś znaczeń z tonu głosu, gestów, postawy. To było jak rozmawianie w dwóch językach jednocześnie, kiedy rozmówca mówił w każdym co innego. Był w tym z roku na rok coraz lepszy. Wciąż nie dość dobry.

Czarodziej przed nim mógł być taki sam  ale mógł być inny. Odpowiedział na dotknięcie, ale nie był to dotyk ograniczający, natarczywy ani wymuszający kontakt. Akceptowalny. Z jego słów nie wynikały złe zamiary. Lazarus przeszedł za gospodarzem do obejścia. Koza powąchała jego dłoń, więc spróbował ją pogłaskać.

- Tak, jestem… badaczem. Można tak powiedzieć - kiedy wypowiedział te słowa,  poczuł dziwną, skotłowaną mieszankę emocji, które ciągnęły go w kilka różnych stron. Rozpierzchły się, zanim zdążył je zidentyfikować. Był badaczem - w poprzednim życiu.
- Nie miałem od dawna okazji odwiedzić lasu, a… przypomina mi dawne czasy - lepsze czasy - Lubię jego spokój. To, jaki jest… żywy. I niezmienny. Mimo, że w ciągłym ruchu.
Czy nieznajomego interesowały jego przemyślenia na temat bycia częścią obiegu materii w przyrodzie? Spokoju, jaki można było odnaleźć w świadomości nieuchronnego i tego, co nastąpi potem? Pogodzenia z tym, że jedno życie, jego, czy czyjekolwiek inne, w ostatecznym rozrachunku nic nie znaczy?
Zapewne nie.

- Czy często zdarza się, że ktoś… zasłabnie w lesie? - to było ciekawe. Jak i powody, dla których ten młody człowiek, który mógłby przecież korzystać z zalet życia w wielkim mieście, zdecydował się zaszyć w głuszy.


- Tu spoczywa Lazarus Octavius Lovegood, lat osiemnaście! Witamy w krypcie! - wspomnienie napłynęło znienacka, łagodne i ciepłe. Drzwi grobowca odcinające go od śmiechów towarzyszy, rytuał przejścia dla każdego nowego archeologa w ekspedycji. Lusterko w kieszeni. Słowa kierownika wyprawy:
- Pamiętaj, jeżeli uznasz, że nie wytrzymasz do rana, daj znać. Wyciągnę cię. Ekipa pośmieje się i odpuści, Wright też pękł przed drugą w nocy, a Mbale nie dotrzymała do północy. Zrozumieją.
Lazarus wytrzymał do świtu, obudziło go światło wpadające przez otwarte drzwi i oklaski. Stał się częścią tego zwariowanego towarzystwa młodych ludzi, którzy woleli walące się lochy od piwa w Dziurawym Kotle.


Może jednak rozumiał obcego mieszkańca lasu lepiej, niż mu się wydawało?...
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#10
28.07.2025, 12:43  ✶  
Nie dosłownie, ale w pewnym sensie obchodzili się w cichym zainteresowaniu. Obchodzili się i obwąchiwali jak dwa nieznające się wcześniej psy, zdziczałe z różnych powodów. Jeden zerwał się ze smyczy, a drugi... nigdy jej nie posiadał.

Samuel nie powiedział o swoich oczekiwaniach, ani nawet nie okazywał ich za bardzo mową ciała, bo w sumie ich po prostu nie miał. Tajemnica, którą miał strzec leżała w korzeniach jednego z otaczających ich obecnie drzew. Gdzieś tam z góry obserwowała ich Matka i mężczyzna bynajmniej nie miał na myśli boginii, a własną rodzoną matkę, przemienioną finalnie i nieodwracalnie w zwierzę, w ptaka, który był częścią jej istnienia i pewnie gdyby Sam okazał się Samanthą, również nosiłby ciężar tej klątwy. Maledictus, tak się nazywała, choć ojciec mu powtarzał, że to.. tautologia. Tak chyba mówił.

– Co badasz? – Niewinne pytanie. Chwile się pokrzątał po swoim obejściu, tylko po to by z nadżartego czasem ceramicznego dzbanka rozlać do dwóch kubków wodę. Wewnątrz chałupki pachniało wiórami, drewnianym pyłem i kozami. Zdecydowanie pachniało kozami.

Samuel wcisnął w dłoń Lazarusa jeden z drewnianych naczyń, samemu upijając wodę. – Zimą zdarza się to częściej. Wiesz... ludzie nie zapuszczają się tak głęboko w las, chyba że go świetnie znają. Parę staj stąd jest przeklęta polana z której nie da się wyjść. Z resztą w Kniei jest kilka takich miejsc gdzie teleportacja po prostu nie działa. Kręgi, pamiątki po druidach, takie tam... Bagniska na północ, gniazdo pająków na północny zachód. I to wiesz, takich pająków wielkich jak niedźwiedzie. – skrzywił się na wspomnienie, uciekając wzrokiem w tamtą stronę. – No i rośliny... bywają o wiele mniej przyjazne niż tu. Paraliż to najlepsze co można od nich dostać. Niektóre mają jednak kolce które kiedy już dostają się w skórę, to nie możesz ich wyciągnąć i do końca życia czeka Cię ból i pieczenie, no chyba że odetniesz rękę. Czy nogę. No chyba że w to wpadniesz całym ciałem... Roślina samobójców mówią. Ma za to niezłe korzenie, przeciwzapalne, odstraszające robactwo. Fauna też nie bywa zachęcająca, ale tu w okolicy jest spokój, o ile jesteś przyzwyczajony do świergotników. Jak się ich słucha za długo to wiesz, można zwariować czy coś. Corgi może potwierdzić– wskazał na kurę, która jak gdyby nigdy nic powróciła do swoich łowów na dżdżownice. – Zimą częściej niż latem. To też nie moja robota, ale nie odmawiam pomocy. Ty jednak nie wyglądasz na takiego, który by jej potrzebował. – Fakt, jeden za drugim. Swobodny. Niewymuszony. Jakby była to bardzo normalna rozmowa pomimo bardzo nienormalnych okolicznościach.


« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Samuel McGonagall (3350), Lazarus Lovegood (3753)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa