• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[13.09.1972] never too late to start a new chapter

[13.09.1972] never too late to start a new chapter
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#1
28.07.2025, 18:46  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.09.2025, 23:21 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Geraldine Yaxley - osiągnięcie Badacz Tajemnic IV

13.09.1972, Exmoor

Nie zdziwił ją list, który otrzymała rano. Miała świadomość, że nic co działo się w tym domu nie umykało uwadze Ursuli. Może nie pojawiała się między tymczasowymi mieszkańcami tej rezydencji zbyt często, jednak wiedziała o wszystkim, co działo się w tym miejscu. Taki już był jej urok. Nie chodziło o to, że była wścibska, raczej trzymała po prostu rękę na pulsie. Ściany miały uszy, czy coś, ale nie było to niczym złym. Nie tutaj, w tej rezydencji wiązało się to z troską, dbaniem o gości, właściwie to rodzinę, którą sami sobie wybrali, chociaż nie łączyły ich więzy krwi.

Oczywiście, że nie zamierzała odmówić jej spotkania. Po pierwsze było to niegrzeczne, a po drugie lubiła spędzać czas z tą kobietą, mimo, że była ona jedną z nielicznych osób, które wzbudzały u Yaxley respekt. Była ciekawa, co zamierza z nią omówić. To nie tak, że się nie spodziewała, wiedziała, czego może dotyczyć sprawa, jednak ciekawość wzbudzał w niej stosunek Lestrange do tego wszystkiego. Liczyła się z jej zdaniem, może nawet nieco bardziej niż z tym, co miała do powiedzenia jej matka, może przez to, że Ursula była w stanie zapanować nad tym stadem cholernie upartych mężczyzn, którzy niejednemu potrafili zajść za skórę. Miała swoje metody, które działały na nich wyjątkowo dobrze, a to wzbudzało ogromny szacunek Geraldine.

Pojawiła się w miejscu spotkania chwilę przed jedenastą. Zdążyła jeszcze wypić kawę ciesząc się na tarasie jesiennym porankiem. Być może ta noc nie należała do tych przespanych, jednak nie czuła zmęczenia, wręcz przeciwnie była pełna energii.

Yaxley nie lubiła się spóźniać, ceniła czas swój i innych. Humor jej dopisywał, bo dlaczego miałby nie. Miały nadejść zmiany, na które była gotowa. Właściwie już dawno była na nie gotowa, mimo, że nie mówiła o tym głośno jeszcze dwa lata temu. Być może mogło to zostać uznane za zbyt szybkie, nie do końca przemyślane, ale przecież jej więź z Ambroisem nie była niczym nowym. To, że na moment zboczyli ze wspólnej ścieżki było chwilową komplikacją, której być może nie mogli uniknąć, dzięki temu w końcu dotarło do nich, że istnieje tylko jedno rozwiązanie, które może zadowolić ich dwójkę.

Nie uważała tego za irracjonalne, wręcz przeciwnie była wyjątkowo pewna decyzji, którą podjęli. Ten moment musiał nadjeść prędzej, czy później, nie było sensu więc oddalać tego w czasie. Zresztą nie chciała już czekać, zbyt wiele czasu, który mogli spędzić wspólnie uciekło im przez palce.

- Dzień dobry. - Powiedziała, kiedy znalazła się w pomieszczeniu. Posłała Ursuli uśmiech, gdy tylko przekroczyła próg, tak jak się spodziewała kobieta już znajdowała się w środku.

Żelazna Dama
Nearly all men can stand adversity, but if you want to test a man's character, give him power.
wysoka - około 180 cm, zazwyczaj dodatkowo podkreślany butami na rozsądnym obcasie / szczupła, ale nie przesadnie chuda / ciemnobrązowe, falowane włosy lekko za ramiona - zazwyczaj upięte albo elegancko wystylizowane / jasne, lodowatoniebieskie oczy / nosi ciężką, drogą biżuterię i eleganckie, szyte na miarę stroje w odcieniach granatu, szarości i brązów

Ursula Lestrange
#2
03.08.2025, 09:33  ✶  
Wskazówki były jasne - salonik z oranżerią, herbata o jedenastej. Poprosiłam skrzata o odrobinę ciasta z rabarbarem, które wyjątkowo udało się ostatnim razem. Miejsce przygotowano dokładnie tak, jak lubiłam - z dala od drzwi i krzątających się gości, lekko przysłonięte liśćmi monstery i wypełnione mlecznym światłem wpadającym przez szybę dachu. Nie przepadam za przesadnym ciepłem, zwłaszcza w ubraniach z wysoką stójką i koronką, a tego dnia zdecydowałam się właśnie na taką suknię - ciemnogranatową, surową w kroju, ozdobioną jedynie perłowymi guzikami. Lubiłam wyglądać powściągliwie, elegancja wymagała dyscypliny.
Zajęłam miejsce przy stole dwadzieścia minut wcześniej, chociaż nie było potrzeby się spieszyć. Lubiłam chwilę ciszy przed spotkaniem - moment, w którym można zebrać myśli, przejrzeć listy i uspokoić emocje, zanim zaprosi się do swojego świata kogoś z zewnątrz. Nawet jeśli tym kimś była Geraldine Yaxley, której nie traktowałam już, jak obcej, ale jednocześnie jeszcze też niekoniecznie, jak pełnoprawnego członka rodziny - ot, stan pośredni, wymuszony okolicznościami, na szczęście, mającymi ulec zmianie. Liczyłam, że rychłej.
Słysząc kroki na kamiennej posadzce, nawet nie musiałam odwracać głowy, by wiedzieć, że to ona. Jej obecność zawsze była wyraźna, niosła ze sobą coś konkretnego - determinację, a jednocześnie ten specyficzny rodzaj wewnętrznej lekkości, który zwykle posiadają kobiety mające już za sobą więcej niż jedną porażkę, ale które zdecydowały, że żadna z nich ich nie określi. Wstałam płynnie, prostując plecy.
- Geraldine. Witaj. - Powiedziałam z lekkim uśmiechem, jednym z tych rzadkich, jakie niezbyt często dopuszczałam w towarzystwie. Nie był wymuszony, nie nadmierny. Po prostu... Właściwy. - Dziękuję, że znalazłaś czas. Proszę, usiądź. - Wskazałam ręką na miejsce naprzeciwko, zajmując mój własny fotel. - Jak minął ci poranek?
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#3
03.08.2025, 09:56  ✶  

Ursula prezentowała się elegancko, jak zawsze. Niektóre kobiety miały to w sobie, nie chodziło o samo ubranie, miała w sobie pewnego rodzaju wrodzoną dostojność, której na pewno wiele osób mogło by jej pozazdrościć. Yaxleyówna dygnęła lekko, kiedy kobieta wstała, wbrew pozorom potrafiła się zachować, matka wpajała jej od najmłodszych lat zasady istotne dla ludzi ich pokroju, Geraldine stosowała je jednak tylko wyłącznie wtedy, gdy uznawała to za właściwe.

Nie wyglądała inaczej niż zwykle. Dźwięk ciężkich butów, uderzających o posadzkę zwiastował jej wizytę w oranżerii, nie zmieniła się jakoś szczególnie podczas tej nocy, chociaż przecież miała wprowadzić sporo zmian w jej życiu. Wyglądała zupełnie zwyczajnie, przyodziała typowe dla siebie skórzane spodnie, i lekką koszulę, najpewniej wcale nie należącą do niej, tylko ukradniętą Ambroisowi, wróciła do starych nawyków.

Niby w jej życiu miał zacząć się nowy rozdział, w końcu, długo na to czekała, raczej nie spodziewała się, że dojdzie do tego tak szybko, jednak wcale nie uważała tego za coś złego. Nie sądziła, żeby miało wprowadzić to jakieś diametralne zmiany, mieli żyć po swojemu, na własnych zasadach, tak jak robili to przez lata, tyle, że nieco bardziej oficjalnej wersji - jakby naprawdę miało to jakieś wielkie znaczenie.

Zdawała sobie sprawę, że wiąże się to z planami, które musieli zrealizować, a Yaxleyówna nie należała do osób, które jakoś szczególnie lubiły organizować, czy planować podobne wydarzenia. Nie miała zamiaru póki co się jeszcze tym martwić, chociaż czas ich naglił, przyjęła swoją zwyczajową postawę jakoś to będzie, chociaż czuła, że tym razem dosyć szybko zostanie zweryfikowana. W końcu nie chodziło tylko o nią, i o jej własne dobre imię.

Zajęła miejsce wskazane przez Ursulę, zrobiła to zwinnie, szybko, tak jak zawsze się poruszała. Gdy usiadła przeniosła wzrok na Lestrange, wpatrywała się w nią krótką chwilę. - Tak właściwie to dosyć szybko, ostatnio dni uciekają mi przez palce. - Miała wrażenie, że w przeciągu dwóch tygodni wydarzyło się więcej niż przez dwa lata, a nawet i więcej. Może wraz z wiekiem po prostu czas płynął szybciej, nie była pewna z czego to wynikało, może kiedyś się dowie.

Żelazna Dama
Nearly all men can stand adversity, but if you want to test a man's character, give him power.
wysoka - około 180 cm, zazwyczaj dodatkowo podkreślany butami na rozsądnym obcasie / szczupła, ale nie przesadnie chuda / ciemnobrązowe, falowane włosy lekko za ramiona - zazwyczaj upięte albo elegancko wystylizowane / jasne, lodowatoniebieskie oczy / nosi ciężką, drogą biżuterię i eleganckie, szyte na miarę stroje w odcieniach granatu, szarości i brązów

Ursula Lestrange
#4
03.08.2025, 14:53  ✶  
Nie skomentowałam stroju, ani sposobu, w jaki usiadła, ani koszuli, która niewątpliwie nie była jej. Nie trzeba było - wszystko było wystarczająco oczywiste i wystarczająco znajome, by nie wymagało słów. Zamiast tego, przesunęłam dłonią po krawędzi filiżanki, wyczuwając pod palcami chłód porcelany. Spojrzałam na Geraldine z lekkim przekrzywieniem głowy, nie oceniając, a raczej ważąc jej postawę. Skórzane spodnie, koszula Ambroise’a - wszystko to mieściło się w granicach, które dawno już przestałam uznawać za prowokacyjne. Ten styl był jej, nie mój, a chociaż nie powiedziałabym tego głośno, ceniłam ludzi, którzy potrafili być wierni sobie - byle z umiarem. Skinęłam głową lekko, przyjmując jej słowa bez zaskoczenia. W międzyczasie nalałam sobie herbaty Earl Grey z nutą lawendy, spojrzeniem pytając kobietę o to, czy uzupełnić również drugą filiżankę, czy sama zamierzała sięgnąć po kawę. W istocie - słowa Geraldine były prawdziwe, czas rzeczywiście miał to do siebie, że z wiekiem przestawał płynąć liniowo, a zaczynał uciekać z niepokojącą lekkością, zostawiając po sobie jedynie migawki wspomnień z pędzących dni. Zmrużyłam lekko oczy, upijając pierwszy łyk herbaty. Trzymałam filiżankę lekko, lecz stabilnie - utrzymanie odpowiedniej postawy nie jest grą pozorów, jest wyborem, który czyni się codziennie.
- Czas przyspiesza, kiedy pozwolimy mu się wymknąć. - Powiedziałam cicho, odkładając filiżankę. Spojrzałam na Geraldine z nieco dłuższym niż zwykle zawieszeniem wzroku. Przez krótką chwilę pozwoliłam, by zapadła cisza - nie z braku tematów, a z potrzeby uporządkowania ich w odpowiedniej kolejności. Nie zamierzałam jeszcze zaczynać rozmowy o konkretach, lecz nie nie znosiłam niejasności i czczych półsłówek, jeśli spotkania dotyczyły spraw istotnych. Póki co, chciałam jej się tylko przyjrzeć - sprawdzić, z jaką wersją Geraldine Yaxley dziś rozmawiam. To spotkanie nie było przecież jedynie kurtuazją - było konieczne.
- Moja siostra miała kiedyś teorię... - Zaczęłam ledwo zauważalnie lżejszym tonem, kącik moich ust drgnął, chociaż nie można było tego nazwać uśmiechem. - Że niektóre tygodnie zostały po prostu pomyłkowo zszyte z kilku miesięcy życia. Zdarzają się z rzadka, ale kiedy już nadejdą, zostawiają ślady, jak po kilku sezonach. Ja natomiast sądzę, że to rzeczy długo niewypowiedziane mają tendencję do przyspieszania biegu zdarzeń, kiedy już padną, a człowiek podejmuje rozsądniejsze decyzje, gdy nie biegnie. Zdarza się, że gonimy coś, co już dawno przestało istnieć, albo uciekamy przed tym, co nieuniknione. - Nie patrzyłam na nią od razu, zamiast tego poprawiłam mankiet rękawa - zbędny gest, pozornie drobny, ale Yaxley raczej dobrze wiedziała, że nie zwykłam robić niczego bez przyczyny. Wiedziałam, że Geraldine nie reagowała dobrze na presję - dlatego właśnie nie wywierałam jej wprost. Znałam ją zbyt długo, by nie wiedzieć, że prawdziwa chęć rozmowy zaczyna się u niej pojawiać dopiero wtedy, gdy nikt nic jej nie narzuca - tak też zamierzałam postępować.
- Niezależnie od tego, jak na to patrzeć, czas nie jest naszym sprzymierzeńcem. Nigdy nie był. - Dodałam po chwili. - Ale nie jest też wrogiem. Po prostu... Robi swoje. - Zamilkłam znów na kilka sekund. - Nawet wtedy, gdy nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę. - Pauza. Każde z nas było inaczej naznaczone przez los, inaczej mierzyło się z przeszłością i przyszłością. - W moim wieku już się nie wierzy w przypadki, Geraldine. Raczej w to, że wszystko ma swój moment. A wasz, jak sądzę, właśnie nadszedł. - Spojrzałam na nią uważnie, chcąc, by zrozumiała, że mówię to nie tylko z doświadczenia, ale i z troski, bo chociaż w moim świecie nie było miejsca na roztrząsanie emocji na lewo i prawo, to w relacjach, które się liczyły, byłam gotowa na chwilę większej swobody wypowiedzi. - Nie ukrywam, że od dłuższego... Czasu... Liczyłam na to, że uda się wam ze sobą pogodzić. - Kontynuowałam spokojnie. - Cieszę się, że przyjęłaś jego oświadczyny. - Dodałam cicho. - Wiem, że to nie były dla was łatwe lata, i wiem, że powrót po takim okresie wymaga więcej odwagi niż pierwsza miłość, ale podjęłaś właściwą decyzję, Geraldine. Nie musisz się spieszyć, ani z decyzjami, ani z planami, natomiast, jak pewnie się spodziewasz, nie wszystko można odłożyć na później. Zwłaszcza to, co dotyczy innych, a w waszym przypadku ich jest sporo. - Spojrzałam na nią przez moment dłużej, niż wymagała etykieta, nie dlatego, że zamierzałam ją onieśmielać, ale by dać jej przestrzeń. - Jako jedna z nich, bez wątpienia powiązana... - Podjęłam znów, spokojnie, bez tonu oskarżenia. Spojrzałam jej prosto w oczy - nie było w tym twardości, ale była stanowczość. Zawsze wierzyłam, że ludzie tacy jak my powinni wiedzieć, pod czym się podpisują, i w co wpisują innych. - Chciałabym zapytać cię o jedno, zanim sprawy ruszą dalej. Czy jest jakaś wersja wydarzeń, którą powinnam przyjąć? Z szacunku do was... I do tych, którzy będą pytać... Bo obie wiemy, że będą. Ludzie zawsze to robią, zwłaszcza kiedy chodzi o nazwiska i przysięgi. - Zamknęłam tę myśl, dając tym samym przestrzeń na odpowiedź. Zawiesiłam głos, czekając. Nie dlatego, że nie miałam własnych osądów, ale bo uważałam, iż porozumienie zaczyna się od szczerości.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#5
04.08.2025, 21:46  ✶  

To nigdy nie miało być prowokacyjne. Yaxleyówna od lat nosiła się w ten sam sposób, było to jej, pewnie nie do końca wpasowywała się w standardy większości czystrokwistych panien, ale nigdy jej na tym nie zależało. Podążała swoją własną drogą od lat, też niekoniecznie taką, jaka była aprobowana. Najważniejsze dla niej było to, że żyła zgodnie ze swoimi własnymi przekonaniami, jej najbliżsi się już do tego przyzwyczaili, nie mieli za bardzo innego wyjścia, bo może z początku próbowali nieco sugerować jej pewne rzeczy, ale to nigdy nie przynosiło oczekiwanego efektu, raczej działało zupełnie odwrotnie.

Geraldine nie przepadała za herbatą, jakoś nigdy nie rozumiała sensu picia akurat tego napoju, sięgnęła więc po kawę, ta zawsze wydawała jej się lepszym wyborem. Najchętniej zapaliłaby do tego fajkę, ale nie mogła sobie na to pozwolić w sytuacji, w której się znajdowała. Złapała więc lewą ręką, dość pewnie filiżankę i upiła niewielki łyk.

Nie była dobra w podobnych rozmowach. Niby znała wszystkie istotne zasady, wiedziała jak się zachować, ale nie czuła się dobrze w tych nieco bardziej oficjalnych okolicznościach. Wiedziała, że musi nieco się powstrzymywać, aby nie przekraczać granic, umiała to robić, bo przy matce również nieco hamowała swoje zapędy.

Słuchała uważnie tego, co miała do powiedzenia Ursula. Wpatrywała się w nią przy tym, Yaxley nie była osobą, która unikała spoglądania w oczy podczas rozmowy. Nie przerywała jej, nie wchodziła w słowo, z ciekawością wsłuchiwała się w to, co miała jej do powiedzenia. Doceniała to, co mieli jej do przekazania starsi, bardziej doświadczeni ludzie, ceniła sobie ich złote myśli.

- Musiał kiedyś nadejść. - Odezwała się w końcu. Po tych wszystkich wspólnych latach, po tym czasie zwątpienia, ten moment musiał w końcu nadejść. Była tego pewna, jak niczego innego. Zresztą sama zaciekle o to walczyła, wcale nie było to takie proste, bo jeszcze tydzień wcześniej to wcale nie było takie oczywiste. Yaxley była jednak bardzo wytrwała, jeśli jej na czymś zależało, potrafiła sięgać celu, nawet kiedy nie było takie proste i przychodziło jej konfrontować się z osobami równie upartymi, co ona.

- Te słowa wiele dla mnie znaczą. - Odpowiedziała spokojnie, zupełnie szczerze. Dobrze było mieć świadomość, że Ursula nie miała nic przeciwko ich relacji, a nawet wyrażała aprobatę temu, że się zeszli, tym razem w bardzo oficjalny sposób. Zdawała sobie sprawę z tego, że te słowa są szczere, nie sądziła, aby kobieta miała powód by ją oszukiwać.

- Niestety muszę się z tym zgodzić. - Tak, to, co mówiła miało sens, ta zmiana nie dotyczyła tylko ich. Nie mogli sobie pozwolić na spontaniczne decyzje, w końcu należeli do tego grona osób, które miały jasno określone miejsce w hierarchii czarodziejskiego świata. Gdyby to zależało tylko od niej to najpewniej poszłaby po prostu z Ambroisem do pierwszego, lepszego urzędnika, podpisała dokumenty i to by było na tyle. W tym przypadku jednak nie mogła sobie pozwolić na podobną zagrywkę. Musieli zadbać o to, aby wszystko wydarzyło się jak należy. Nieco ją to martwiło, bo Geraldine nigdy nie przepadała za podobnymi przedsięwzięciami.

Zdawała sobie sprawę z tego, że Ursula była bliższa Greengrassowi niż jego matka. Nie dziwiło jej więc wcale, że to ona przeprowadzała z nią tę rozmowę. Troszczyła się o Roisa, zależało jej na nim, więc nie mogło być inaczej.

Zastanawiała się przez chwilę, co próbuje jej zasugerować. Tak, wiedziała jak to wygląda, szybkie oświadczyny, za chwilę ślub, to mówiło samo za siebie. Tyle, że w ich przypadku przecież wcale tak nie było, prawda? Nie miała nic do ukrycia.

- Możemy uznać, że trwająca wojna nieco nas zmotywowała do podjęcia decyzji, nie chcieliśmy dłużej zwlekać, te wydarzenia mogą być naszym sprzymierzeńcem. - Czy był to odpowiedni argument? Nie miała pojęcia, nie widziała jednak żadnej innej odpowiedzi, którą mogłaby zamknąć usta ludziom, którzy lubili zadawać pytania, siać ziarno niepewności.

Żelazna Dama
Nearly all men can stand adversity, but if you want to test a man's character, give him power.
wysoka - około 180 cm, zazwyczaj dodatkowo podkreślany butami na rozsądnym obcasie / szczupła, ale nie przesadnie chuda / ciemnobrązowe, falowane włosy lekko za ramiona - zazwyczaj upięte albo elegancko wystylizowane / jasne, lodowatoniebieskie oczy / nosi ciężką, drogą biżuterię i eleganckie, szyte na miarę stroje w odcieniach granatu, szarości i brązów

Ursula Lestrange
#6
05.08.2025, 13:32  ✶  
Mówiłam rzeczowo, ale nie było w tym chłodu. Może ton wciąż był powściągliwy, nie zdradzał wiele, ale wewnętrznie... Czułam coś na kształt spokoju. Tak, właśnie - spokoju. Tego rzadkiego rodzaju ulgi, który pojawia się tylko wtedy, gdy ludzie, na których naprawdę nam zależy, podejmują decyzje, którym możemy zaufać.
- Jesteście dla siebie odpowiedni. - Powiedziałam cicho, ale z pewnością - nie było w tym żadnego udawanego ciepła, żadnych pustych komplementów, to był fakt. Taki, jak każdy, na którym opierało się coś trwałego. - On jest uparty. - Dodałam z cieniem uśmiechu, ledwie zauważalnym, takim, który znikł niemal w tej samej chwili, w której się pojawił. - Ale nauczył się tego od właściwych ludzi.
Podniosłam filiżankę i dopiłam resztę herbaty, teraz już lekko przestygłej, ale nie na tyle, by psuło to smak.
- Rozumiem. Czasem wystarczy jedno, właściwe zdanie... - Powiedziałam spokojnie, odkładając filiżankę. Odstawiłam ją precyzyjnie na spodek. - By uspokoić tych, którzy chcieliby szukać sensacji tam, gdzie jej nie ma. - Nie należałam do osób, które szukały sensacji w cudzych decyzjach, zwłaszcza gdy dotyczyły tych, których znałam na tyle długo, by wiedzieć, że nie podejmują ich pochopnie. Wojna... Rzeczywiście, mogła być katalizatorem - była nim już nieraz. Ludzie w czasach zagrożenia instynktownie lgnęli do siebie, chcieli być blisko kogoś, na kim im zależało i zostawić po sobie coś trwałego. Nie zamierzałam kwestionować tej sugestii - sama widziałam już wiele takich związków, nawet jeśli w naszym świecie częstsze były aranżowane związki, niż impulsywne, szybkie małżeństwa bez skandalu, który by kryły. Wojna, rzeczywiście, miała to do siebie, że rozmywała granice między tym, co odwlekane, a tym, co nieuniknione - ludzie podejmowali decyzje szybciej - nie dlatego, że stracili cierpliwość, tylko dlatego, iż zyskiwali świadomość, że jutra mogło nie być.
- To dobra wersja. - Powiedziałam wreszcie, tonem cichym, ale jednoznacznym. - Zrozumiała, uczciwie brzmiąca, wystarczająco ogólna, by nie wdawać się w szczegóły, ale też dość konkretna, by zatrzymać pytania. Jeśli przy niej pozostaniecie, nie będzie potrzeby tworzenia historii alternatywnych. Wojna jest wystarczająco dramatyczna sama w sobie, nie trzeba dodawać do niej niczego więcej. - Skinęłam lekko głową, nie spuszczając z niej wzroku. Nie miałam potrzeby go odwracać - ani przez grzeczność, ani z powodu wstydu. Nie powiedziałam „ciąża”, ale brzmiało to wystarczająco wyraźnie, by wiedziała, o czym mówię, i równie delikatnie, by nie powinna uznać tego za przytyk.
- Ludzie będą mówić. - Podjęłam znów, nieznacznie głośniej, ale bez przesady - nie było potrzeby, by wypowiadać to na cały głos. - W takim wypadku nie będą pytać o motywacje, tylko o to, czy wszystko zostało przeprowadzone „z klasą”. Użyją dokładnie tych słów, Geraldine, i zrobią to tak, by nikt nie mógł się do tego przyczepić. Takie mamy towarzystwo - ułożone, a jednak potrafi rozszarpać, jeśli da mu się ku temu okazję. Jesteśmy, czy tego chcemy, czy nie, przedstawicielkami świata, który nie wybacza braku formy. - Nie mówiłam tego po to, by ją przestraszyć - byłam nader pewna, iż ona sama znała te mechanizmy wystarczająco dobrze, zapewne od podszewki, a to, że przez lata się im wymykała, nie znaczyło, iż nie wiedziała, jak działają. - Sprawy powinny ruszyć w odpowiednim tempie. Nie wypada spieszyć się zanadto, ale i nie zwlekać - tak, by nie zostawiać przestrzeni na niedomówienia. - Kontynuowałam - spokojnie i rzeczowo. - Oczywiście, niefortunnie się złożyło, że nie ma przy tym wszystkim każdego, kto być powinien. - Kontynuowałam, z lekkim cieniem zmęczenia w głosie, chociaż nie było w nim rozżalenia. - Mam jednak nadzieję, że pozwolisz mi wesprzeć was w przygotowaniach. Nie zamierzam się narzucać, ale... Byłoby niestosowne, gdybym całkowicie się odsunęła. - Zawiesiłam głos, a potem spojrzałam na nią raz jeszcze - spojrzeniem, które nie potrzebowało słów.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#7
05.08.2025, 22:23  ✶  

Uśmiechnęła się, gdy usłyszała kolejny komentarz Ursuli. Dobrze było słyszeć takie słowa, od kogoś z zewnątrz, przy okazji kogoś, komu faktycznie zależało na jej narzeczonym. Wiedziała, że Lestrange mimo swojej powściągliwości zależało na Greengrassie. Opiekowała się przecież nimi wszystkimi, była jedną z ważniejszych kobiet w życiu tej zgrai mężczyzn, która szukała tutaj schronienia podczas młodzieńczych lat, schronienia, zrozumienia, jak zwał tak zwał. Ursula może nie miała w zwyczaju emanować ciepłem, jednak umiała w inny sposób okazywać swoją troskę. Yaxley to doceniała. Dobrze było mieć wokół siebie ludzi życzliwych.

- Mam nadzieję, że uznają to za odpowiednie wytłumaczenie. - Samo to, że musieli zastanawiać się nad tym jak uargumentują swoją dość specyficzną decyzję było dla niej abstrakcyjne. Niby wiedziała, jakimi prawami rządził się ich świat, jednak od lat, sukcesywnie walczyła z konwenansami. Miała świadomość tego, że nie zawsze jednak było to możliwe. Szczególnie gdy sprawa dotyczyła wszystkich z którymi byli związani, a nie tylko ich. Była pokorna, zdawała sobie sprawę z tego, że nieodpowiedni dobór słów, czy argumentów może pociągnąć ich w stronę, w którą nie chcieli zmierzać. Szanowali swoje rodziny, wartości, które reprezentowali wypadało więc, aby zrobili to jak najlepiej potrafili.

Nie mogła być pewna, czy to wystarczy. Wojna w końcu trwała od lat, faktycznie ostatnie wydarzenia spowodowały, że konflikt stał się jeszcze bardziej jawny, zaczął dotyczyć każdego, nie powinno być powodu aby negować to co mieli do powiedzenia. W przeszłości przecież też tak było, pojawiało się niebezpieczeństwo, ludzie przestawali zastanawiać się nad tym co robili, podążali za głosem serca, póki jeszcze oddychali, bo nie mieli pojęcia, co może przynieść jutro. Nie było to niczym nowym, wręcz przeciwnie.

- Jeśli Ty uważasz ją za odpowiednią, to myślę, że jest najbardziej właściwa, zresztą nie sądzę, abyśmy byli w stanie w tej chwili wymyślić coś lepszego. - Nie zamierzała udawać, że nie uważa jej zdania za istotne. Ursula od lat brylowała w towarzystwie, potrafiła utrzymać swoją pozycję, wiedziała, jak należy się zachować w danej sytuacji. Zresztą potwierdzała to teraz, ustalała wspólną wersję, która będzie dla nich najlepsza. Przewidywała to, co może się wydarzyć, reakcje ludzi, próbowała ich przygotować na to co miało się wydarzyć. Wiele to znaczyło dla Yaxley.

- Nie zamierzam stać się ofiarą, nie pozwolę na to, by ktokolwiek chociaż spróbował nas rozszarpać. - Wolała to podkreślić, bo być może inni mogli próbować to robić, jednak Geraldine nie należała do potulnych osób, mogli rzucić jej wyzwanie, a na pewno zamknie im wszystkim usta. - Postaramy się o to, aby było to przeprowadzone z taką klasą, jakiej jeszcze nie widzieli. - Konwenanse musiały zostać zachowane, nie miała co do tego żadnych wątpliwości, nie po tym, o czym mówiła Lestrange. Otworzyło jej to nieco oczy wobec wszystkich oczekiwań, które musieli spełnić, a myślała, że wszystko pójdzie bardziej gładko, nie było jednak takiej możliwości i musiała się z tym pogodzić.

Wyczytała tę drobną sugestię, która padła między słowami. Skoro Ursula sądziła, że powodem ich spontanicznych zaręczyn i szybkiego ślubu była ciąża, to pewnie i inni będą mieli podobne przemyślenia. Tyle, że przecież nic takiego nie miało miejsca, nie zamierzała się teraz tłumaczyć, wybielać, bo nie czuła się w żaden sposób winna. Przez lata żyli w oficjalnym związku z Ambroisem, pojawiali się razem na przyjęciach, czy innych spędach, wiedzieli o nim wszyscy, więc nie powinno to nikogo zaskoczyć. Cóż z tego, że przez moment nie było im po drodze, to niczego nie zmieniało.

- Tak, niech to się dzieje w swoim tempie, nie ma co przesadzać w którąś ze stron. - Tak naprawdę chyba wolałaby mieć to jak najszybciej za sobą, ale nie wspomniała o tym w głos, bo przecież podobne wydarzenia potrzebowały odrobiny czasu na ich zorganizowanie.

- Nie widzę innej możliwości, byłabym głupia odrzucając taką propozycję, zresztą myślę, że moja matka ucieszy się z tego, że będzie miała towarzystwo. - Wiadomo, jak miały się sprawy z rodzicielką Ambroisa, która żyła gdzieś we Francji i odzywała się do niego od święta. Doceniała rolę Ursuli w tym przedsięwzięciu. - Tylko moi rodzice... oni jeszcze nic nie wiedzą, umówiłam z nimi spotkanie, więc na dniach już będzie można zacząć ustalenia. - Wolała uprzedzić kobietę o tym, jak wyglądała sytuacja, niby mogła im wszystko przekazać w liście, ale wolała to zrobić osobiście, tak było zdecydowanie lepiej.

Żelazna Dama
Nearly all men can stand adversity, but if you want to test a man's character, give him power.
wysoka - około 180 cm, zazwyczaj dodatkowo podkreślany butami na rozsądnym obcasie / szczupła, ale nie przesadnie chuda / ciemnobrązowe, falowane włosy lekko za ramiona - zazwyczaj upięte albo elegancko wystylizowane / jasne, lodowatoniebieskie oczy / nosi ciężką, drogą biżuterię i eleganckie, szyte na miarę stroje w odcieniach granatu, szarości i brązów

Ursula Lestrange
#8
06.08.2025, 10:05  ✶  
Skinęłam głową, nie przerywając jej w połowie zdania - nie lubiłam tego, tak, nigdy nie lubiłam. Nie trzeba było się spieszyć, nawet jeśli decyzje zapadły szybko, to teraz, skoro już padły, należało działać spokojnie, rozważnie, nie dopuszczając do siebie zgiełku emocji, które nie miały znaczenia. Przynajmniej nie w tej chwili. Byli dorośli,  doświadczeni. Nie byli już dwójką młodych ludzi z płonnymi nadziejami - przeszli przez dość, by zrozumieć, czym jest odpowiedzialność, i czym nie jest.
- Będzie dobrze. - Powiedziałam krótko, w sposób, który nie dopuszczał sprzeciwu, ale nie dlatego, że go tłumił, lecz dlatego, iż niósł w sobie przekonanie - wyważone, nie emocjonalne, za to głębokie. Nie byłam osobą, która mnożyła słowa ponad potrzebę, zwłaszcza w sytuacjach, które wymagały spokoju i pewnego rodzaju... Nie tyle chłodnego dystansu, ile stabilności - wzoru, który można było powielać. - Odpowiednia wersja to jedno. Odpowiedni wybór - to drugie. - Powiedziałam spokojnie, bez czułości, ale i bez chłodu. - O ile nie zostawicie nikomu przestrzeni na niedomówienia, nie będzie czego komentować. Ludzie zawsze będą mówić, ale nie każdy głos trzeba słyszeć. - Powiedziałam spokojnie, niemal od niechcenia, jakbym komentowała pogodę. - Wiem, że potraficie zadbać o swoje wspólne dobro. Ty i on.
Na moment zapadła cisza, w której spokojnie odłożyłam filiżankę na spodek, zanim dodałam:
- Na szczęście, pod tym kątem, Ambroise wdał się w Mulciberów, gdyby miał skłonność do… Intelektualnego oderwania od rzeczywistości, jak jego ojciec, byłybyśmy w dość niekomfortowej sytuacji. - Nie rozwijałam tej myśli, nie było takiej potrzeby. Jeśli Geraldine znała jego ojca, nie musiałam niczego tłumaczyć - jeśli nie znała, i tak nie miało to znaczenia. Toporny człowiek, bez świadomości niuansów społecznych, ignorant w sprawach codziennych, zawsze gdzieś poza światem.  Naukowiec zamknięty w bańce własnych badań, zdolny do olbrzymiej precyzji, ale zupełnie nieobecny tam, gdzie należało po prostu być. Zdolny, to prawda, nikt tego nie kwestionował, ale kompletnie nieprzystosowany do życia z ludźmi, i do jakiejkolwiek emocjonalnej obecności - tylko do tej materialnej rekompensaty za braki. Miałam okazję rozmawiać z nim dokładnie dziesięć razy - to wystarczyło. Na szczęście, jego syn był inny - inaczej wychowany, uformowany, całe szczęście, nie odziedziczył po nim zbyt wiele tego, na co nie dało się wpłynąć z zewnątrz.
- Przynajmniej nie będziemy miały problemu z żadnymi… Bździągwami. - Powiedziałam mimochodem - zerkając krótko w bok w chwilowym zamyśleniu - bardziej bezpośrednio, niż zamierzałam. Usta zadrżały mi ledwo zauważalnie, sama się zaskoczyłam tym słowem, które wymknęło się z nich mimowolnie. Nie należałam do osób, które pozwalały sobie na kolokwializmy w salonie, ale czasem... Pewne słowa były po prostu zbyt trafne, by je cenzurować. Dla osoby mniej oswojonej z moim tonem i myślami mogło to zabrzmieć jak kąśliwa uwaga pod adresem matki Ambroise’a, jednak nie o to mi chodziło. Oj, nie - to wciąż był pstryczek w kierunku decyzji podejmowanych przez Thomasa, niestety, który nie był człowiekiem złym, ale był człowiekiem kompletnie niezaangażowanym w obronę swych racji, jeśli nie dotyczyły badań naukowych, zamkniętym w swoim świecie pergaminów, ksiąg i eksperymentów alchemicznych, którymi żył i oddychał, nie zauważając zupełnie życia rodzinnego. Taki mężczyzna był nie tyle nieprzydatny, co… Zbędny. Zapatrzony w siebie, w swoją naukową pasję, która była dla niego ważniejsza od ludzi, nawet od własnego dziecka. Nie potrafił ochraniać rodziny. Na szczęście jego syn nie był taki. Był… Obecny. I, co ważniejsze, był dla Geraldine obecny w sposób, który świadczył o czymś więcej, niż chwilowej fascynacji. Ambroise - mimo że niepozbawiony swoich cieni i dziwactw - miał w sobie ugruntowaną, rozsądną lojalność, potrafił widzieć nie tylko siebie, wiedziałam, że zadba o Geraldine - tak samo jak wiedziałam, że ona zadba o niego.
Zawsze postrzegałam Geraldine jako kobietę konkretną, osadzoną w rzeczywistości, nie ulegającą taniemu dramatyzmowi czy sezonowym nastrojom - nie była z tych panienek, które rozpływały się nad kolorem wstążki czy spędzały dnie na wysnuwaniu teorii o tym, kto z kim zatańczył na ostatnim przyjęciu i co to znaczy. Potrafiła myśleć, analizować, podejmować decyzje - istotne decyzje - i chociaż nie każda z nich pokrywała się z moim podejściem, to nie miałam wątpliwości co do jej wewnętrznej siły. Owszem, miała w sobie pewne naleciałości, które mnie raziły - zbytnią otwartość na zmiany tradycji, pewną nadmierną nowoczesność w poglądach, skłonność do podważania reguł, które w moim świecie stanowiły fundament, a jednak, wbrew tym różnicom, nie mogłam odmówić jej godności. Spośród wszystkich młodych kobiet, z jakimi zdarzyło mi się mieć nieprzyjemność przebywać przy okazji towarzyskich obowiązków, Geraldine była jedną z nielicznych, do których czułam szczerą sympatię. Może czasem była zbyt kanciasta w słowie, może nie tak powściągliwa, jak bym sobie życzyła, ale zdecydowanie nie była słaba, a w czasach, w których przyszło nam żyć - gdy wojna rozdzierała struktury świata czarodziejów, a każdy dzień przynosił nowe ciosy i niepewność -  właśnie taka siła miała wartość.
- Oczywiście. - Odparłam spokojnie, z lekkim skinieniem głowy. Nie było w tym zniecierpliwienia ani pouczenia, jedynie rzeczowość. Wiedziałam, że Geraldine rozumie wagę sytuacji - tak samo, jak rozumiałam ją ja. Wbrew pozorom, te z pozoru drobne sprawy potrafiły uruchomić lawinę - w naszym świecie forma wciąż była równie istotna, co treść, a czasem wręcz bardziej. - To naturalne, że muszą zostać, przez ciebie, odpowiednio poinformowani. - Odchrząknęłam lekko, chcąc odzyskać zwykły rytm wypowiedzi, ujęłam przy tym brzeg obrusu i wygładziłam go lekko dłonią - to był ruch czysto mechaniczny, wykonywany z wprawą kogoś, kto przy stole nie tylko zasiadał, ale też panował nad tym, co się przy nim działo... I nad swoimi wypowiedziami.
- Twoja matka jest kobietą rozsądną. Będzie stanowić dobre towarzystwo, zwłaszcza jeśli spotkanie z twoimi rodzicami przebiegnie pomyślnie. - Powiedziałam, wróciwszy na właściwe tory, z cieniem aprobującego uznania, które u mnie rzadko przyjmowało otwartą formę. Nie wspomniałam: „To rzadkie w przypadku arystokratek - rozsądek i umiejętność zachowania własnego zdania, a następnie jego sprzedaży.”, ale może właśnie dlatego ta myśl brzmiała mocniej, gdy została tylko zasugerowana.
Przez moment nie odzywałam się więcej, spoglądałam na maleńką smugę światła, która osiadła na porcelanie.
- Zanim jednak porozumiemy się z twoimi rodzicami... - Zaczęłam, a mój ton głosu stał się łagodniejszy, mimo że słowa wciąż były starannie dobierane. - Szczególnie z twoją matką, i zanim przejdziemy do rzeczy formalnych... - Spojrzałam na nią spokojnie, nie unosząc brwi ani tonu. - Powiedz mi najpierw jedno, Geraldine. Czego t y byś chciała?
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#9
07.08.2025, 12:13  ✶  

Ursula brzmiała bardzo pewnie twierdząc, że będzie dobrze. Tak właściwie, jakby się nad tym głębiej zastanowić, to dlaczego miałoby nie być? Nie byli młodymi, narwanymi ludźmi, przeżyli swoje, po prostu w końcu doszli do momentu, w którym postanowili zrobić to w ten właściwy i odpowiedni sposób. Nie chcieli dłużej tracić czasu, czekać na jakąś mityczną chwilę, która miała się pojawić. Byli na to zbyt doświadczeni.

- Nie zostawimy przestrzeni na niedomówienia. - Wszystko będzie całkiem jasne i zrozumiałe, Yaxleyówna, tak samo jak Ambroise nie miała problemu z tym, by sięgać po konkrety. Była przyzwyczajona do tego, że ludzie ściszali głos kiedy pojawiała się w towarzystwie, wiedziała co to oznacza, nie starała się jednak dowiadywać o czym szeptali, nie obchodziło jej ich zdanie. Istotne było tylko i wyłącznie to, że podążała własną ścieżką, żyła zgodnie ze swoimi przekonaniami. Nie robiła tym nikomu krzywdy.

- Faktycznie, akurat to zawdzięczamy genom Mulciberów. - Znała ojca Ambroisa, chociaż może to zbyt wiele powiedziane. Wiedziała jakim był człowiekiem, raczej trudno było go poznać, bo większą część swojego życia poświęcał nauce. Nie było go na miejscu, podróżował i zajmował się swoją pasją. Roise nie miał z nim lekko, tak właściwie przez długie lata opiekował się wszystkimi członkami swojej rodziny, robił to, co powinno leżeć w obowiązkach Thomasa. Nie miało się to pewnie nigdy zmienić. Ambroise zasługiwał w końcu na spokój, zajęcie się swoim własnym życiem, nadszedł ten moment, w którym miał założyć swoją własną rodzinę. Ciekawe, czy jego ojciec zauważy, że jest to moment, w którym wypadałoby w końcu nieco zmienić swoje przyzwyczajenia, szczególnie, że jego żona spodziewała się kolejnego potomka... nie był to jednak ich problem, mieli zająć się swoim własnym szczęściem.

Geraldine mrugnęła pospiesznie, gdy usłyszała słowa padające z ust Ursuli. Tego się nie spodziewała. Kącik ust drgnął jej w uśmiechu, chyba zobaczyła właśnie tę bardziej ludzką stronę Lestrange. Dobrze wiedzieć, że miała ona podobne zdanie na temat niektórych kobiet.

Kiedy o tym rozmawiały, wszystko powoli zaczynało się klarować, spotkanie z Ursulą nieco ją uspokoiło, bo jeszcze chwilę temu sama do końca nie wiedziała, co powinni mówić, co robić, jak do tego podejść. Wsparcie, szczególnie takie doświadczone naprawdę było przydatne. Mieli sporo szczęścia, że otaczali się takimi życzliwymi dla nich ludźmi. Doceniała to.

Musieli na dniach udać się do Snowdonii. Nieszczególnie było jej tam ostatnio po drodze, ale w tej sytuacji nie wypadało nawet postąpić inaczej. Była blisko z ojcem, z matką może mniej, bo dosyć często się ścierały przez podobne charaktery, a zupełnie inne wizje świata, czy przyszłości. Rodzina jednak była dla niej ważna, nigdy tego nie ukrywała, zależało jej na ich aprobacie. Wiedziała, że darzą Ambroisa sympatią, zresztą poznali go wcześniej od niej, współpracowali, później było tylko lepiej. To, że zaliczyli te kilkanaście miesięcy przerwy nie miało niczego zmienić, zresztą nigdy do końca nie powiedziała im dlaczego się wtedy rozeszli. Na pewno będą zaskoczeni tym, że podjęli decyzję dość spontanicznie, jednak nie czuła, żeby próbowali w to ingerować, matka pewnie będzie szczęśliwa, że problem w końcu się rozwiązał. Problem jakim było jej staropanieństwo, o którym przypominała jej przy każdej wizycie w Snowdonii.

- Na pewno przebiegnie pomyślnie, nie mam co do tego żadnych wątpliwości, myślę, że ona również ucieszy się z takiego wsparcia. - Znała swoją matkę, wiedziała, że doceni obecność kogoś takiego jak Ursula, we dwie będą mogły zdziałać naprawdę wiele, coś czuła, że nie będzie trudno im znaleźć wspólnego języka, szczególnie kiedy miało to dotyczyć organizowania przyjęcia, na które pewnie każda z nich czekała dość długo.

Upiła kolejny łyk kawy z filiżanki, gdy Lestrange zadała jej pytanie. Czego ona chciała? To nie było do końca ważne, bo miała świadomość, że nie da się zrobić tego dokładnie w taki sposób, jaki najbardziej by jej odpowiadał. Oczywiście, że miała jakieś założenia, pomysły, skoro wiedziała, że nie mogą zrobić tego po najmniejszej linii oporu.

- Cenię sobie prostotę, nie znoszę przepychu, zależy mi na tym, żeby to był dzień spędzony w gronie najbliższych nam osób, chciałabym, żeby wszyscy dobrze się z nami bawili. Ceremonia mogłaby odbyć się w Snowdonii, w tym czasie jest tam naprawdę pięknie. - Nie zakładała, że mogłoby być inaczej, Walia wydawała jej się być oczywistym wyborem, na pewno znajdą w rodzinnej rezydencji miejsce, gdzie mogliby sobie złożyć przysięgę, mieli sporo ziemi, ogromne ogrody o które dbała jej matka, niewielkie zagajniki należące do ich rodziny. - Nie chcę, żeby to było kolejne wielkie wesele dla całej śmietanki towarzyskiej. - Wolała to dopowiedzieć, miała nadzieję, że Ursula zrozumie jej intencje. Yaxley nigdy nie zależało na tym, aby obcy dla niej ludzie kręcili się gdzieś w pobliżu. Oczywiście, były osoby, które wypadało zaprosić, ale najlepiej jakby to było minimum.

Żelazna Dama
Nearly all men can stand adversity, but if you want to test a man's character, give him power.
wysoka - około 180 cm, zazwyczaj dodatkowo podkreślany butami na rozsądnym obcasie / szczupła, ale nie przesadnie chuda / ciemnobrązowe, falowane włosy lekko za ramiona - zazwyczaj upięte albo elegancko wystylizowane / jasne, lodowatoniebieskie oczy / nosi ciężką, drogą biżuterię i eleganckie, szyte na miarę stroje w odcieniach granatu, szarości i brązów

Ursula Lestrange
#10
07.08.2025, 18:42  ✶  
Słuchałam jej w ciszy, bez przerywania i bez zbędnych komentarzy, które mogłyby narzucić moje zdanie zbyt wcześnie. Od początku ceniłam u Geraldine tę cechę - była konkretna, nie rozczulała się nad sobą, nie zabiegała o aprobatę świata, nie traciła czasu na udawaną skromność czy teatr emocjonalny, który tak często prezentowały młode damy z dobrych domów. Była kobietą, nie panienką - i to stanowiło zasadniczą różnicę. Miała swoje przywary, zresztą nikt z nas nie był ich pozbawiony - była momentami zbyt bezpośrednia, nieco za bardzo przywiązana do idei, które pachniały przesadzoną nowoczesnością - tym uporczywym przekonaniem, że wszystko można zbudować po swojemu. To nie był mój świat, nie do końca, ale chociaż zdarzało mi się nie zgadzać z jej poglądami, to nie mogłam odmówić jej siły charakteru, determinacji i pewnego rodzaju moralnej niezależności. Wiedziała, czego chce, a to, wbrew pozorom, nie było wcale tak powszechne, jak mogłoby się wydawać. Zwłaszcza wśród kobiet z naszego kręgu, które przez lata uczono głównie, jak wyglądać, nie jak myśleć. Z tych wszystkich czystokrwistych, które musiałam znosić przy stole lub na salonach - rozhisteryzowanych, płytkich, zapatrzonych w siebie i jednocześnie pełnych lęku, że ktoś je przeoczy - Geraldine darzyłam autentyczną sympatią. Miała w sobie godność, której nie dało się nauczyć, którą się po prostu nosiło, nawet jeśli czasem nieświadomie. Nie było w niej słodyczy, była natomiast rzeczowość. Znała swoją wartość, nie musiała jej nikomu tłumaczyć.
- Nie, nie zostawicie. - Powiedziałam spokojnie, bez cienia zawahania. - Ja również, oczywiście, przyłożę do tego rękę.
To nie była luźna obietnica - raczej fakt, który po prostu trzeba było wypowiedzieć na głos. Zresztą, dobrze wiedziała, że jeśli już się angażuję, to nie po to, by stać z boku i obserwować. Chodziło o konkrety - o uporządkowanie wszystkiego, zanim ktokolwiek zdąży zasiać ziarno chaosu.
Może po prostu miałam słabość do ludzi, którzy przeszli przez coś trudnego, a jednak nie dali się przez to złamać. W czasach wojny to było istotniejsze niż kiedykolwiek wcześniej - wiedzieć, że ktoś obok potrafi unieść ciężar, a nie tylko zgnieść się pod jego naciskiem.
- Geny Mulciberów są wyjątkowo dominujące, z pewnością przyjdzie ci się o tym przekonać. - Przyznałam bez cienia wątpliwości. - Wiem to doskonale, bo sama jestem Mulciberem. - Nie był to fakt, którym się epatowało - nawet przy ostatnich kontrowersjach wokół tego rodu - w zasadzie większość młodszego pokolenia już nie śledziła tak skrupulatnie koligacji, dla osób takich jak Geraldine, drzewa genealogiczne przestały być aż taką obsesją, ale ja pamiętałam - trzymałam się tych rzeczy, bo niektóre nazwiska niosły za sobą konkretne dziedzictwo, a pewne więzy, nawet jeśli odległe, miały znaczenie w odpowiednich kręgach.
Na wzmiankę o Snowdonii skinęłam głową - to było tradycyjne, rodzinne, i w jakiś przewrotny sposób - godne. Natomiast ostatnie zdanie - ta fantazja o braku „śmietanki towarzyskiej” - zatrzymała mnie na chwilę. Zamilkłam, po czym uniosłam filiżankę do ust, upiłam łyczek, dając sobie jeszcze moment na przeanalizowanie tego, co miało za chwilę paść. Wbrew pozorom, nie chciałam powiedzieć tego zbyt ostro, chociaż nie było to też coś, co należało owijać w bawełnę.
- Wobec tego, pozwól, że będę zupełnie szczera. - Zaczęłam pewnym, bardzo przejrzystym tonem - Masz tak naprawdę jedyną w swoim rodzaju możliwość, Geraldine, dyktowaną bieżącymi okolicznościami. - Spojrzałam na nią uważnie. Odstawiłam filiżankę na spodek z cichym stuknięciem porcelany i uniosłam wzrok na Geraldine, mówiąc już tonem przejrzystym i konkretnym:
- Możesz wykorzystać obecne zamieszanie - pożary, chaos, medialny rozgardiasz, szkody, reorganizacje, nadejście Mabon - śmietanka towarzyska ma teraz inne tematy, własne dramaty i sprawy, jeśli naprawdę chcecie zorganizować coś bez wielkiego rozgłosu, pomijając kilka konkretnych kroków, to najlepiej byłoby zadziałać jeszcze w tym miesiącu. Może na początku następnego, ale później już będzie trudniej... Najpóźniej wstrzymywałabym się do Samhain, korzystając z przesłony, jaką daje sabat, ale cena za to też jest konkretna. - Wzięłam głębszy oddech. - Jak się spodziewasz, oczywiście, będzie to okupione czymś innym. - Powiedziałam otwarcie, spojrzawszy jej prosto w oczy. - Plotkami. Tymi najbardziej przewidywalnymi... O poczęciu potomstwa z nieprawego łoża, konieczności ratowania reputacji i nazwiska, pośpiechu spowodowanym tym, czego jeszcze nie widać. O tym, że chcecie uniknąć stygmatu bękarta. To będą głosy, które nie ucichną od razu, nie dadzą się wyciszyć zaprzeczeniem, będą krążyć, jak zawsze. Potrwa to kilka miesięcy, zanim się znudzą, dostrzegą brak zmiany w twojej aparycji, finalnie znajdą nowe kontrowersje. Musicie się zastanowić, czy jesteście gotowi być na językach w taki sposób. - Przerwałam na moment, ale nie po to, by się cofnąć, raczej po to, by upewnić się, że rozumiała. - Twoje nazwisko znaczy wiele, Geraldine, jego też, zwłaszcza w tym kontekście, ludzie będą mówić, niezależnie od tego, co zrobisz. Pytanie tylko, na jakich warunkach chcecie ich zignorować. - Poprawiłam mankiet. - Natomiast… Tak, w takim wypadku najpewniej udałoby ci się zorganizować kameralne przyjęcie, bez zaproszeń rozdawanych z obowiązku i przemówień starych przyjaciół twojego dziadka. - Przekrzywiłam głowę lekko, pozwalając, by wybrzmiało to całkiem jasno. - Ponadto... Jeśli wybierzecie tę ścieżkę, będziecie musieli bardzo ostrożnie podejść do kwestii rodziny. Nie będziecie mogli jej powiększać zbyt szybko po ślubie, wtedy podsycicie wszystko, co właśnie udało się wyciszyć. W przeciwnym razie każda ciąża zostanie wpisana w tę samą narrację. Z pewnością to rozumiesz. To będzie się za wami ciągnąć. Nie dramatycznie, ale wystarczająco, by być irytujące i niewdzięczne. Taka jest cena wolnego wyboru. - Dodałam spokojnie, chociaż pod tym jednym przekazem kryło się więcej, niż mogłoby się wydawać.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Geraldine Yaxley (3588), Ursula Lestrange (4466)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa