28.08.2025, 21:38 ✶
Noc z 10 na 11.09.1972
To była jedna z tych trudniejszych nocy.
Do zwykłych, utrudniających Lazarusowi zaśnięcie myśli doszły jeszcze wyrywające ze snu ataki kaszlu, jedynie trochę łagodniejące po zażyciu eliksirów nasennych. A eliksirów miał już mało.
Mieszkanie śmierdziało dymem. Można się było do tego przyzwyczaić, ale tej nocy akurat przeszkadzało mu to jakoś bardziej.
O 23:00 zamknął książkę i zgasił światło. W ciemności przyszły mu do głowy trzy sposoby załatania nieścisłości fabularnej, którą, jak mu się wydawało, znalazł w przeczytanym właśnie rozdziale. Rozważył je i uszeregował od najoptymalniejszego, ale sen jedynie zbliżył się do niego i uciekł, spłoszony nieustępliwym kaszlem.
Gorszy w pozycji leżącej, pomyślał.
Kwadrans przed północą, usłużny umysł podsunął mu doskonałą odpowiedź na magirasistowski tekst, którym poczęstował go dziesięć godzin temu sąsiad na korytarzu kamienicy. Przez prawie pół godziny ponownie trawił swoje upokorzenie i niezadowolenie z własnego braku reakcji.
Naturalny ciąg skojarzeń zaprowadził go do Spalonej Nocy. Co oznaczała dla Londynu? Co oznaczała dla niego? Działania, które podjął. Ludzie, których spotkał. Emocje, które…
Nie sprawdziłem, co u Odysseusa.
Przed pierwszą w nocy zaczął liczyć, ile godzin pozostało do pobudki i wtedy przypomniał sobie poradę psychiatry, by zamiast bezowocnie przewracać się w łóżku, coraz bardziej się stresując, wstać i zająć czymś skołatany umysł. Zapalił więc światło i zajrzał do Lethe i Sola. Ten ostatni najwyraźniej szykował się do wylinki. Lazarus uzupełnił mu wodę.
- Powodzenia - mruknął.
Otworzył okno, choć wiedział, że to nic nie da. Swąd dymu - nie przyjemny zapach ogniska, tylko paskudna woń spalonych tekstyliów, tłuszczu i włosów - utrzymywał się mimo wietrzenia.
Złapawszy się na rozważaniu implikacji śmierci w wyniku zaczadzenia, klątwołamacz stwierdził, że noc jest całkiem pogodna, jak na wrzesień, ubrał się z niejaką irytacją w nieodpowiedni do pracy, ale wygodny i niekrępujący ruchów czarny, całkiem mugolski strój i opuścił swe mieszkanie.
Było wpół do drugiej w nocy.
Z ulgą wypełnił płuca świeżym - a w każdym razie mniej dymnym nocnym powietrzem i ruszył Pokątną w stronę skrzyżowania z Horyzontalną. Lubił oglądać w nocy budynki, które za dnia tętniły życiem. Gmach Ministerstwa. Teatr. Sklepiki wzdłuż ulicy. Niepokojące. Pełne echa. Puste.
Jak ja.
Teraz robiły przygnębiające wrażenie - spalone i/lub zdemolowane, straszące powybijanymi szybami albo zabitymi deskami oknami.
Poniewczasie przypomniał sobie o papierosie. Przystanął na rogu i wyjął paczkę z kieszeni. Włożył jednego do ust i odpalił różdżką. Wonny dym w płucach uspokajał lepiej, niż jakiekolwiek inne ćwiczenia oddechowe. Spojrzał na niewielki plaster księżyca. Pierwsza kwadra.
Rozejrzał się wokół z niejasnym poczuciem, że nie jest sam.