• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
1 2 3 4 5 6 Dalej »
[10.10.72] Crazy? No, I'm just insane, thank you. | William & Sonique

[10.10.72] Crazy? No, I'm just insane, thank you. | William & Sonique
The Alchemistake
—I am a brain—
The rest of me is a mere appendix
William zdaje się mieć głowę w obłokach przy swoich 185 centymetrach wzrostu i wiecznie nieobecnym spojrzeniu. Burza kręconych, czarnych włosów wydaje się niezdatna do zaczesania, zazwyczaj towarzyszy jej też lekkie zmarszczenie brwi; w zamyśle, skoncentrowaniu. Skrępowany w towarzystwie mówi zbyt wiele lub za mało. Często zapomina o skarpetkach (czasami nawet o butach) czy jak wiąże sie krawat, nierzadko zapina nierówno koszule (myli guziki). Mówi dość szybko, więc czasami trudno zrozumieć zlewające się ze sobą słowa, ewentualnie nie kończy myśli, więc trzeba go ciągnąć za język.

William Lestrange
#1
02.10.2025, 22:54  ✶  
Październikowe słońce kruszyło ciepło ciała przewiewem jesieni; dogorywająca fontanna rozchlapywała wodę na ozdobny bruk placu, choć nie mogła zastąpić prawdziwego, angielskiego deszczu. Jeszcze z tydzień i zapewne ją wyłączą - pomyślałby każdy bardziej zapoznany z zewnętrznym światem, przede wszystkim tym mugolskim. Czarodzieje żyli w rzeczywistości, gdzie tryskająca ciepłą wodą fontanna w środku zimy nie stopiłaby okalającego ją lodu - czemu, więc ograniczali się jeszcze bardziej niż Mugole? Zatrzymywali rozwój okowami konserwatywnych tradycji, uważając się za lepszych.

Termos postawiony na belkach ławki, zaczarowany by trzymać szczelnie jaśminową herbatę w odpowiedniej temperaturze, miał na sobie uroczą, prawdopodobnie ręcznie robioną, szorstką, materiałową nakładkę z granatowym tartanem. Sam William przybył na miejsce o godzinie 15:28, niezadowolony, że nie siedział przy skwerze już o trzeciej, bo zaplanował sobie, że od tej pory będzie notował wszystko to, co ma zamiar powiedzieć lekarce. Zrobił alfabetyczną listę, która bardzo szybko stała się chaosem, bo nie był w stanie wyłowić z odmętów umysłu odpowiednich objawów, nie wiedząc, czego tak dokładnie szuka. Wiele ze swoich zachowań mógłby określić jako dziwne, przecież nie raz ludzie zerkali nań skonsternowani, czy absolutnie zdezorientowani monologiem, bynajmniej nie z powodu technicznej kwestii jego treści (chociaż to też).

Zegar na najwyższej, kościelnej wieży wybił czwartą po południu, gdy zorientował się, że Abbott dołączyła do niego na ławce. Zamyśliwszy się nad połączeniem ich dziedzin, nad wkładem magipsychiatrii w materię mózgu, oraz czym dziedzina mogłaby wzbogacić jego badania, absolutnie porzucił leżący na kolanach notes. Pomysł był dobry, wykonanie w pierwszych punktach nawet też, ale projekt pozostał niezakończonym, jak wiele innych.

- Punktualnie, to dobrze, na pewno lepiej niż w pierwszej lokalizacji, którą zaproponowałem - zaśmiał się, chcąc stworzyć coś na podobieństwo 'small talku', nawyk, którego nie pozbędzie się jeszcze długo, a który wychodził mu absolutnie okropnie - Przyszedłem wcześniej, bo jakbym zaplanował, że będę tu o 4, tak jak się umówiliśmy, to spotkanie by się nie odbyło, albo trwałoby z piętnaście minut. Czasami udaje mi się w ten sposób gdzieś zdążyć, dlatego staram się nie wychodzić za wiele, nie umawiać się też, bo wszystko ... wychodzi źle - przełknął ślinę, spoglądając na prawie że błyszczący jego wstydem notes oraz ubrudzone atramentem dłonie.

- Pierwsze spotkania zaczyna się od przedstawienia, prawda? Ale wiem jak się nazywasz, ty wiesz jak ja się nazywam, więc to chyba w porządku? Chyba, że chcesz zacząć od początku? Nie wiem czy takie wizyty mają wyglądać jak takie u uzdrowicieli? Nigdy w sumie też u uzdrowiciela nie byłem, w rodzinie ich sporo, znajomi też, albo sam się leczyłem, więc to słaby przykład, ale ... już przestaję mówić, przepraszam - zmieszał się na samym końcu, tłumiąc swoje podekscytowanie perspektywą zrozumienia, co tak właściwie było z nim nie tak.


Sometimes, I wonder if I should be medicated;
If I would feel better just lightly sedated
Czarodziej

Sonique Abbott
#2
03.10.2025, 03:05  ✶  
Nieczęsto zdarzało jej się prowadzić sesje pod gołym niebem, szczególnie nie paskudną jesienią. Aportowała się w dosyć niezręczne miejsce pośrodku placyku i, zadrżawszy pod wilgotnym powiewem szarego chłodu, opatuliła się mocniej połami niezapiętego, tweedowego płaszczu we wściekłą pepitkę. Nie miała ze sobą żadnej aktówki, żadnej torebki - wszystko nosiła w przepełnionych kieszeniach rozkloszowanych, lekko za dużych spodni.

Dłuższą chwilę spędziła obserwując przechodniów, jakby do samego końca nie była pewna, czy zmięty, potargany mężczyzna na ławce przy fontannie faktycznie miał być jej pacjentem. Lestrange... - na pierwszy rzut nie wyglądał ani na członka przegniłej czarodziejskiej magnaterii, ani na chorego zagubionego pośrodku psychotycznego epizodu, jakkolwiek osobliwy ton wysyłanych przez niego listów wzbudzał w niej pewne podejrzenia. Błysnęła do niego szerokim uśmiechem i złotem okrągłych kolczyków, ale William, Pan William, nawet tego nie zauważył, choć patrzył prosto na nią, w nią, przez nią - gdzieś dalej, gdzieś za kolorowe szyldy stłoczonych przy placu biznesów, za zagrzybiałe domki miasteczka i za nawiedzone lasy.

Spokojnie usiadła na zimnych deskach ławki, zachowując bardzo bezpieczny dystans niemal dwóch stóp. Dopiero głuchy jęk uginającego się drewna wyrwał nietypowego mężczyznę z letargu. Nie zdążyła nawet się odezwać, nie zdążyła się przywitać, nim zaczął zalewać ją pośpiesznym potokiem słów, który nie wykazywał oznak zaburzeń treści ani formy językowej. Im dłużej jednak go słuchała, tym mocniej rzucała jej się w uszy dosyć nietypowa prozodia jego mowy, ale nie było to wykluczone, że wynikała ona ze... stresu. Pan William nie mógł przestać jej się tłumaczyć.
- Oczywiście, że punktualnie. - Nie mogła powstrzymać się w czas, żeby nie odburknąć odpowiedzi na potencjalnie bezczelny komentarz, którym czarodziej zdecydował się rozpocząć rozmowę.

Oderwała wzrok od jego ciemnych, podkrążonych oczu, zaczepiając spojrzeniem o parę dziwnych okularów wystających z wypchanej kieszeni na piersi jego zmiętej koszuli. Ich szkła były tak tłuste, że aż matowe; poza trudnościami z rozumieniem i korzystaniem ze skryptów społecznych Lestrange zdawał się mieć problemy z organizacją. I motoryką małą, sądząc po dłoniach sinych od spiętrzonych na przestrzeni tygodni warstw rozmazanego atramentu. Był przytomny, świadomy swojego położenia w świecie i przynajmniej powierzchownie dostosowywał się do norm społecznych... Ale wydawał się strasznie zagubiony. Z lęku? Ze zmęczenia? Może problem był mniej standardowy?

"Nie, nie, to zabrzmiało jakbym był jakimś seryjnym morderca, chociaż on pewnie by nie był tak oczywisty."

Jakie były szanse...? Czystokrwistym bogaczom wiele uchodziło na sucho, to prawda. Może to był jeden z tych, których wyrzuty sumienia złamały i teraz w szaleństwie desperacji szukał pomocy? Ledwo powstrzymała śmiech; to brzmiało jak scenariusz z jakiegoś taniego kryminału drukowanego na odcinki w brukowcu.

Westchnęła z życzliwym uśmiechem, znów skupiając się na twarzy mężczyzny.
- Niech się Pan nie martwi. Nie istnieją twarde zasady co do przebiegu sesji. Najważniejsze, żeby pacjent czuł się komfortowo, więc wszystko można dopasować do tego, co Panu najbardziej odpowiada. - Mówiła spokojnie, wolniej niż zazwyczaj. Próbowała podprogowo skłonić Lestrange do zmniejszenia tempa. Spowolnienie mowy i ruchów zazwyczaj obniża tętno, co przekłada się na zbicie poziomu stresu.  - Dzisiaj mamy do dyspozycji dwie, maksymalnie trzy, godziny i może Pan je zagospodarować tak, jak Pan potrzebuje. Jest to czas dla Pana, więc niech się Pan nie hamuje.

Wskazała na leżący na jego kolanach notes.
- Doceniam Pana, ummm, sumienność ze stawieniem się tutaj przed czasem. Czy przygotował Pan też notatki na sesję? Potrafią być bardzo pomocne. Szczególnie, jeśli problem jest ciężki do opisania. Lub mniej standardowy.
The Alchemistake
—I am a brain—
The rest of me is a mere appendix
William zdaje się mieć głowę w obłokach przy swoich 185 centymetrach wzrostu i wiecznie nieobecnym spojrzeniu. Burza kręconych, czarnych włosów wydaje się niezdatna do zaczesania, zazwyczaj towarzyszy jej też lekkie zmarszczenie brwi; w zamyśle, skoncentrowaniu. Skrępowany w towarzystwie mówi zbyt wiele lub za mało. Często zapomina o skarpetkach (czasami nawet o butach) czy jak wiąże sie krawat, nierzadko zapina nierówno koszule (myli guziki). Mówi dość szybko, więc czasami trudno zrozumieć zlewające się ze sobą słowa, ewentualnie nie kończy myśli, więc trzeba go ciągnąć za język.

William Lestrange
#3
03.10.2025, 04:18  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 03.10.2025, 04:23 przez William Lestrange.)  
Szarość angielskiej jesieni wydawała się zapuszczać wilgotne pędy wszędzie, tylko nie spojrzeniu Williama; ciemnoniebieskie oczy wodziły wyuczenie po twarzy rozmówcy, zabierając ostatki cierpliwości, rozsądku, który wraz z ciężkim zadaniem pozostania w ryzach skostniałych tradycji doprowadzał do utraty zmysłów, zatracenia się w absolutnym chaosie, agresji napływającej w falach gorąca po karku, do neuronów aż po knykcie zaciskające długopis.

Wypuścił powietrze, zamknął oczy, nie wytrzymał.

Co powiedzieliby rodzice? Co powiedziałaby Eden?, od kiedy się tym przejmował, dlaczego to miało takie znaczenie? Zamilkł, próbując wyciągnąć z głębin i mułu najbardziej przydatne wspomnienia, ale nie potrafił tego zrobić, bez narzędzi mógł jedynie zanurkować, zachłysnąć się brudem, otworzyć oczy w mętnej wodzie i podążyć za błędnym ogniem ginąc na kolejne pare tygodni.

Robił to dla siebie, dla spokoju, dla uczucia, które poczuł zostając Alexandrem, a przestając być Williamem; powrót do codziennego 'ja', uderzył go mocniej niż ojcowski list o Louvainie, który w przeciwieństwie do świadomości swojego skrzywienia, był doprawdy ulgą. On głową rodziny? Absolutnie bezużyteczna pozycja trzymająca w zębach czarodziejów, którzy powinni mieć na głowie istotniejsze sprawy niż to kto zostanie figuratywnym dziedzicem, kukiełką, uśmiechającym się pustym workiem przestarzałych wymiocin.

Pan, Pan, Pan - Ram, Pam, Pam, przekręciił w głowie starając się nie odchodzić od zmysłów, dotknąć chłodu opanowania na samym dnie głębin zanieczyszczonego jeziora.

- Nie jestem żadnym Panem, nad niczym nie panuję, nawet nad sobą - parsknął krótko pod nosem, acz nie w obrzydzeniu, w dziwnie szczerym rozbawieniu, z tego co powiedział, nie z kobiety, nie nawet z siebie - Wybacz, nie wyśmiewam się z ciebie, nie lubię Panować i Paniować, to strasznie, jak to się mówi? - przesunął kciukiem po wnętrzu palców, próbował pamiętać - skostniałe. Fakt, wprowadza dystans, bezpieczeństwo. Nie zostaniemy kolegami, nie będziemy się spoufalać, jeżeli to jest kwestią zmartwienia, po prostu nie jestem Panem, William wystarczy - otworzył oczy, bo odnalazł to, czego szukał, siłę, by postawić granicę i nie czuć się winnym.

- Chociaż 'William' też brzmi dziwnie obco. Niewiele rozmawiam z ludzmi, a kiedy przychodzi moment, gdy jestem do tego zmuszony, zapominam jak brzmi mój głos, jak powinno się mówić. Wiem jak mam na imię, ale wydaje mi się obce, jakbym nie chciał być w swoim ciele, nie czuć nacisku materiału, wilgoci powietrza, tekstury niektórych przedmiotów, bo mnie denerwuje... ale żyję dalej, bo to idiotyczne myśli, ludzie borykają się z większymi problemami i ... - chciał opowiedzieć o doświadczeniu z Alexandrem, z zamianą ciałami, opisac swoją inność i fizyczną, wyzwalającą zwyczajność Mulcibera.

Dopiero po chwili zorientował sie, że kobieta wskazuje na notes. Schował długopis do wnętrza marynarki, sprawiając że reszta bibelotów w kieszeni zabrzęczała; przestrzeń w ubaniu wydała się większa, zadzwoniła echem naprawdę głębokiej piwnicy, zapewne przez użycie zaklęcia zwiększająco-zmniejszającego.

- Ah tak, próbowałem. Zacząłem całkiem dobrze, później... - zmarszczył brwi, skupiając się na błyszczących kolczykach kobiety, po ich kształcie śledząc zawijasy liter, układając je w słowa, ćwierćzapomniane myśli o ciężkości złota ze sklepu charytatywnego - później pomyślałem o wpływie naszych specjalizacji na siebie, mój kuzyn, perseusz, dość - uniósł brwi w zaskakująco trzeźwym i jednocześnie oceniającym geście - charakterystyczny człowiek, lekarz zapewne też, wiele razy próbował ze mną o tym rozmawiac, ale nasze postrzeganie na wiele problemów i zagadnien się nie zgadzały. Normalnie powinno rodzić to dyskusje, ale Percy miał to do siebie, że zmieniał temat, gdy konwersacja nie leciała po jego myśli. Ale o czym ja to? Ah tak. próbowałem zrobić listę, możesz spojrzeć - podał jej notes bez krępacji, w którym zapisane było sześć niepełnych punktów.

1. Natłok myśli, ciągły hałas - przy zamianie ciał z Alexandrem (wytłumaczyć całe zajście)
2. Irytacja najmniejszymi dźwiękami, niezgodnościami w nawykach, np. zbyt gorzka herbata, zła wysokość krzesła, niemiły materiał
3. Ludzie nie lubią, jak jest się szczerym, często nie oczekują szczerości
4. Nie umiem wyłowić myśli z natłoku ich, irytuje się i wracam do znanych konceptów, trudno tak iść dalej z badaniami
5. Brak motywacji, strach i lęk - rozmowy
6. Agresj

- A właśnie, nie zapytałem, herbaty? Może to wynagrodzi fakt, że nie możemy być w bardziej ... przychylnym rozmowie miejscu, chyba tak - pokiwał głową, ostatnie dwa słowa dopowiadając ciszej, jakby sam do siebie. Nie czekając na odpowiedź czarownicy, nalał herbaty sobie, nie przejmując się zasadami etykiety; zapach jaśminu był intensywny, wypełniał nozdrza delikatnością płatków kwiatu i goryczą zielonych liści.


Sometimes, I wonder if I should be medicated;
If I would feel better just lightly sedated
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości
Podsumowanie aktywności: William Lestrange (1148), Sonique Abbott (661)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa