Oczywiście, na jej widok Bulstrode po prostu uprzejmie by się przywitała. Była w końcu Krukonką i chociaż nigdy dotąd nie widziała żadnej Białej Damy, to już z Szarą w Hogwarcie rozmawiała kilkakrotnie.
Uzdrowicielka szybkim, pewnym krokiem wkroczyła na taras. Normalnie być może denerwowałaby się trochę w duchu, odwiedzając gabinet wróżbiarki. Mimo daru jasnowidzenia, częstego w jej własnym rodzie, a nawet płynącego w jej krwi, Florence była zaskakująco sceptyczna wobec wróżb, znaków, kart i kryształowych kul. Dziś jednak umówiła spotkanie z zupełnie innego powodu.
Chciała, aby Astoria Trelawney skorzystała ze swego niezwykłego talentu i spojrzała nie do przodu, a wstecz. Przedmioty, które trzymała w torebce, miały posłużyć za kotwicę. Florence miała zamiar rozwiązań tajemnicę eliksiru w zbiorach świętego Munga. Oraz zniknięcia dwudziestu innych buteleczek.
Jeśli miała wydać na to parę galeonów ze swojej pensji, niech tak będzie. Niewielka cena za przywrócenie ładu i porządku w magazynach. Oraz dowiedzenia się, co kombinował jeden z uzdrowicieli.
Zapukała, cierpliwie czekając aż Astoria otworzy drzwi. W międzyczasie zerknęła jeszcze na rękawy i dół swojej szaty, sprawdzając, czy nie ostał się na nich kominkowy pyłek. Być może powinna bardziej przyłożyć się do nauki teleportacji: brud osiadający na ubraniach przy używaniu Fiuu nieodmiennie ją irytował. Z drugiej strony, po prostu nigdy nie miała na to dość czasu...