• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
« Wstecz 1 … 6 7 8 9 10
[9 marca 1972] Kasyno „Do ostatniego knuta”

[9 marca 1972] Kasyno „Do ostatniego knuta”
Widmo

Body's more than just a flesh
You can sell it for success
What's your price what's your address
We can finish at my place

Lucien Shacklebolt
#1
13.12.2022, 23:30  ✶  
Śmieci zaczynają śmierdzieć, więc muszę zawiązać worek, wziąć dupę w troki i zrobić z nimi porządek. Lenistwo szepcze mi, żebym po prostu przelewitował je do pojemników na podwórku (zamkniętym na cztery spusty od strony ulicy, sami magiczni lokatorzy, mugole NIC by nie zauważyli), ale jak sobie pomyślę o ostatniej próbie, kiedy przez przypadek zahaczyłem o klamkę, rozdarłem torbę i ujebałem wykładzinę resztkami psującego się jedzenia, to zbiera mi się na wymioty. Żadna tam ze mnie księżniczka, nie jestem szczególnie wrażliwy na nieprzyjemne zapachy, ale zgnite żarcie? Resztki w zlewie? Kategorycznie, najgorsze możliwe ohydztwo. Zauważam też, że kończy się mleko, więc przy okazji skoczę do sklepu, zrobię zakupy, może rano nie będę musiał jeść twardej jak kamień bułki, tylko taką jednodniową. To duży upgrade moich standardów (w które wchodzi skipowanie śniadania i częstowanie się owocami w pracy, tymi przeznaczonymi dla gości. Ostatnio ktoś nie mógł znaleźć kurzej wątroby potrzebnej do haruspicji. Chyba nie muszę tłumaczyć, co się z nią stało...), ale nie przewidziałem tego, że po dwudziestej trzeciej raczej niewiele sklepów jest otwartych. A te, które są, nie sprzedają pieczywa. Biednemu zawsze wiatr w oczy, jak mówi przysłowie, a akurat tu wieje paskudnie. I zacina deszczem, jak to w Londynie, typowa angielska pogoda. To przez ten wiatr i deszcz znosi mnie trochę z kursu, nieznacznie, parę przecznic tylko - ląduję pod pierwszym lepszym dachem, chcę odrobinkę przeczekać. Przypadkiem moje schronienie to kasyno, przypadkiem zaglądam do środka, przypadkiem wchodzę, przypadkiem obstawiam. Poślizgnąłem się na progu, żetony które miałem w kieszeni (pewnie się zapodziały po praniu, nie brałem ich specjalnie) wypadły na stół, oh shit, jestem w grze. Za późno, żeby się wycofać, nie mam już wyjścia. Muszę iść na całość, a że mam giga dobrą passę, robię to totalnie bez oporów. Interesują mnie tylko wysokie stawki. Duble lecą raz za razem, jakbym zaczarował kości, a ja nawet różdżki nie mam przy sobie. To jest dowód na moje czyste intencje - szedłem tylko wynieść śmieci i po mleko.  Absolutnie nie jestem uzależniony. Od niczego. To, że akurat zaciągam się papierosem w palarni nie ma nic do rzeczy, podobnie jak czwarta wizyta w kasynie pod rząd w przeciągu ostatnich czterech dni. Kurwa.
Wiem, że mam problem. Chociaż z drugiej strony - gdyby mnie tak paru zamaskowanych typków spytało na ulicy, to bym zaprzeczył. Ja, problem? A nigdy w życiu. Więc tak naprawdę, to pojęcie bardzo względne. A czym tak naprawdę jest drobna skaza w dążeniu do doskonałości, jeśli nie czymś dobrym, czymś, co może być wyzwaniem, prowadzącym do wzmocnienia charakteru, uszlachetnienia? Prycham, bo pierdolę jakieś kocopoły, chyba wypiłem już o jeden drink za dużo. No i wtedy właśnie przestaje mi iść. Przestrzeliwuję oczko, kulka w ruletce zatrzymuje się standardowo o jedno pole za daleko, kości typuję jak desperat. To, co wygrałem w trzy godziny, przepierdalam w jedną. Brawo, może powieszą sobie tu mój portret i nazwą mnie fundatorem tego przybytku. Zasługuję na to, aż mnie dreszcz przechodzi na myśl o sumie.
- Hej - dosiadam się do ciemnowłosej kobiety siedzącej przy barze - masz dziś szczęście? - pytam, wyciągając w jej stronę wymiętą paczkę fajek. Mógłbym ją podrywać, gdybym to stwierdził. Masz dziś szczęście, w domyśle, spotkałaś mnie, wywrócę całe twoje życie do góry nogami, pokażę ci coś, czego jeszcze nie widziałaś. Ale nie, ja po prostu pytam, jak jej idzie. Może równie chujowo, jak mi. A może bardzo dobrze i pozwoli mi obstawić jeszcze raz. Na ładne oczy.
Call me the Villain
You should see me in a crown
Your silence is my favorite sound
Wiecznie znudzona i zblazowana mimika okrywa płaszczem wyraziste kości policzkowe, pełne usta i oczy tak głęboko piwne, jakby sama piana morska wyrzucona na brzeg w nich mieszkała. Koścista aparycja jest podkreślona wielokroć przez wysoki wzrost, sięgający wybitnym stu siedemdziesięciu sześciu centymetrom. Zdecydowanie bardziej kanciasta, aniżeli kobieca - porusza się, jak i nosi, po męsku. Nosi za sobą ciężką woń piżmowych perfum, głos ma zupełnie niemelodyjny, niski i ochrypły.

Lycoris Black
#2
13.12.2022, 23:56  ✶  

Dzisiejsza noc nie miała się zakończyć w kasynie – zupełnie tak jak wiele innych, których migotliwe gwiazdy wyściełające niebo zastawały ją w piekielnym absurdzie. Przez umysł polatywały miriady możliwości; wielorakość zajęć, którymi mogła się parać, zamiast obmywać się w jaskrawym świetle neonów i kakofonii dźwięków, rozbijających się o wrażliwy słuch. Marzec pozostawał deszczowy w swej krasie, rozbijając się igiełkami deszczu o londyński bruk – pogoda sakramencko znana i objechana na każdy możliwy sposób; ciężkie chmury wędrujące po niebie przestały ją zaskakiwać lata temu, a branie ze sobą każdorazowo parasola uszło za natrętny nawyk – zupełnie tak, jak natrętne były kaprysy matki natury. Deszcz, poza czynieniem ze skóry galaktyki, płonących gwiazd śmierci, wzierał do kości uświadamiając o nieuchronności przemijania; prawdopodobnie rankiem chodnik miał się oblać lepkim sokiem słońca, susząc pozostałości po nocnym płaczu nieboskłonu. Takich nocy nie było żal jej sercu; takie noce były idealne do nieprzespania i przetracenia.

Zsunąwszy z ramion płaszcz, pozostawała jedynie w garniturowych spodniach, białej koszuli z elegancką stójką i odrobinę za dużej, szarej marynarce. Kanciasta, wysoka sylwetka, nieporadna nieomal, kontrowała długie, ciemne włosy, umykające nad linią bioder, układające się miękkimi falami. Czoło odrobinę zmarszczone przysłaniały kosmyki rzadkiej grzywki, nachodzącej odrobinę na bezkres piwnych tęczówek.

Nawet usta powlekła czerwoną szminką, zupełnie jakby miała dla kogo się uatrakcyjnić.

Usadowiwszy się przy barze, obserwowała ludzkie bezmiary przetaczające się przez poły kasyna, wsłuchując się w krzykliwe melodie i rzucane co umowne trzy sekundy przekleństwa – słodki, lepki syrop przegranej.

Nie planowała dzisiaj grać, jednak również nie planowała tutaj być.

Zamówiła jeden ze słodszych drinków, bazujących na tequili i soku pomarańczowym – ot, osłoda marnie przędzonego dnia, który miał zamknąć się z upływającymi miękko ku północy godzinami. Welon deszczu obmywającego miasto nie skłaniał jej do prędkiego opuszczenia przybytku, zachęcał wręcz odrobinę zbyt nierozsądnie do pozostania. Przykleiła usta do krawędzi wysokiej szklanki, wyłącznie po to, aby poczuć uderzenie słodyczy; to nadeszło, zgodnie z oczekiwaniem.

Widziała kątem oka, że zmierza w jej kierunku, a przez salwę myśli przetoczyła się ze szczególnym piętnem jedna, wyrażająca niemożliwe współczucie dla tego, kto zainicjuje rozmowę z nią w tak psim stanie; tak psim humorze.

– Nie wiem – rzekła chłodno, nie odrywając wzroku od zawartości szklanki, obmywającej łagodnie szkło przy lekkim kołysanie. – Wiem jednak, że ty na pewno masz pecha, skoro postanowiłeś zagadać do mnie – dodała.

I dopiero wtedy uniosła okolone wachlarzem rzęs, bezdenne tęczówki – równie mętne, co bezosobowe; jej zblazowana mimika ponownie wybiła się na przód, scalając się w kompozycję na tyle zniechęcającą do dalszej konwersacji, jak to tylko leżało w jej możebności.

Widmo

Body's more than just a flesh
You can sell it for success
What's your price what's your address
We can finish at my place

Lucien Shacklebolt
#3
14.12.2022, 09:47  ✶  
Tuż przed północą w takich miejscach jak to, zawsze zaczyna robić się tłoczno. Nie, nie na głównej sali, gdzie krupierzy w rękawiczkach zdzierają z biedaków ostatnie pieniądze, a chłystki ledwo po Hogwarcie czy innej szkole (a pełno ich w Anglii, ba, w samym Londynie jest teraz mnóstwo cudzoziemców, co biorąc pod uwagę napięte nastroje - jest dziwne i zupełnie niezrozumiałe) upadlają się przed automatami. Obserwuję to kątem oka - kolorowe maszyny przykuwają wzrok, szczególnie, że plują prawdziwymi owocami, lecz rzadko trzy razy pod rząd. Przynajmniej w cenie kuponu masz dzienną dawkę witamin. Powinienem przerzucić się na nie.
Prawdziwy ruch robi się jednak przy barze, bo kasyna to jedyne miejsca (no, może poza serio podłymi spelunkami), w których alkohol leją przez całą dobę. Nie ma tak, że drugi dzwonek w okolicach pierwszej i zapraszamy wypierdalać, nie. Zmienia się obsługa (na przyzwoitych, ośmiogodzinnych zmianach), nie zmieniają się goście. Ci tylko dochodzą, częściej na półtoralitrowe dzbany piwa w promocyjnej cenie niż na wydumane drinki. Sam bym się na taki skusił, ale nie mam z kim wziąć go na pół. Całemu też bym pewnie podołał, ale wolę nie zostawiać swoich soczków bez nadzoru - a już ułamek takiego naczynia popędził mnie do kibla. Mój pęcherz ma może z czterysta mililitrów, niezbyt imponujące, na szczęście jestem facetem. To daje mi przynajmniej ability do lania, w gruncie rzeczy, wszędzie tam, gdzie mi się zachce.
Nie korzystam z promocji, biorę najzwyklejszego, lanego browara z kega. Pinta rozwodnionego lagera, mmmm, pyszności, szczególnie zagryzione tanim szlugiem. Akurat tak się składa, że mam przy sobie paczkę kupnych; normalnie sam skręcam, przez co palce wiecznie pachną mi tytoniem. Tego zapachu się nie zmyje, jak się turla jednego ćmika za drugim, czasami przykrywają go za to inne zapachy, ale to już inna historia. Wygląda na to, że palić będę sam, bo paniusia pogardziła poczęstunkiem. No nie powiem, chamsko zignorowała tę moją wiszącą łapę, przez co wyglądam jak debil, więc czym prędzej ją chowam, swojego peta zatykając za uchem.
- Pecha? Dlaczego? - pytam nonszalancko, maskując wkurwienie. Ta wymiana zdań mogłaby się nie toczyć, ale już się rozpędza i to z mojej inicjatywy - jesteś przeklęta? - strzelam, niewiele sobie robiąc z jej nieprzystępnej postawy. Zleje mnie jeszcze ze dwa razy i przysięgam, odpuszczę, w końcu jaki mam w niej interes. Póki co - żaden. Nudzi mi się, w kieszeni brzęczy kilka ostatnich żetonów, za mało nawet na jedną grę. Palenie szlugów zbliża, ale skoro odrzuciła moją fajkę pokoju, nie mam nic innego co mógłbym zaproponować. Zresztą, nie chciałbym. Podzielenie się papierosem to wszystko, co mogę zrobić dla obcego. Uwzględniając kobiety. U niektórych te standardy się różnią, a dla mnie jest wszystko jedno. I dobrze, bo inaczej klepałbym pewnie jeszcze większą biedę.
- Twój narzeczony wyzywa na pojedynek każdego mężczyznę, który się do ciebie odezwie? - pytam dalej, unosząc brew i wślizgując się na stołek koło niej - a może masz jakąś zakaźną chorobę? W takim przypadku, nie powinno cię tu być - stwierdzam poważnie, teatralnie rozglądając się za ochroną. Wróć, niedobry pomysł - zaraz mi się dostanie za nagabywanie obcej kobiety, więc spuszczam trochę z tonu, petując do przepełnionej, kryształowej popielnicy - w każdym razie, w połowie masz rację - zgadzam się z nią, ciągnąc potężnego łyka piwska - mam pecha - rzucam i uśmiecham się szeroko, błyskając zębami. Kurwa, to serio, ostatnia rzecz o jaką się martwię.
Call me the Villain
You should see me in a crown
Your silence is my favorite sound
Wiecznie znudzona i zblazowana mimika okrywa płaszczem wyraziste kości policzkowe, pełne usta i oczy tak głęboko piwne, jakby sama piana morska wyrzucona na brzeg w nich mieszkała. Koścista aparycja jest podkreślona wielokroć przez wysoki wzrost, sięgający wybitnym stu siedemdziesięciu sześciu centymetrom. Zdecydowanie bardziej kanciasta, aniżeli kobieca - porusza się, jak i nosi, po męsku. Nosi za sobą ciężką woń piżmowych perfum, głos ma zupełnie niemelodyjny, niski i ochrypły.

Lycoris Black
#4
15.12.2022, 22:17  ✶  

Blichtr tandetnych tkanin drażnił wzrok, nawet jeśli feeria kolorów, nierozmywanych barw tańczących plamami przed oczami, zmieniała je w lśniący przepych. Wzrok, choć spuszczony, nie sugerował zachwiania w obraźliwie wręcz stoickiej postawie – mawiano jej to w końcu od dziecka, wytykając wyniosłość, z jaką obnosiła się snobistycznie łagodnie, iż powinna się częściej uśmiechać. Przecież nawet współpracownicy lękali się, iż nagada bez powodu niemiłych, sykliwych słów – w gruncie rzeczy była w końcu do tego zdolna bez zbytku dezynwoltury. Stal zionąca z piwnej, ciepłej barwy oczu, nie szczędziła meandrów niezbadanego mikrokosmosu pamięci; może gdyby jej kąciki ust zadrżały nieprzejednanie, może gdyby powędrowały ku górze, czyniąc ją w choć tak mały sposób ludzką i namacalną, nie wydawałaby się obrażoną marą zaklętą w wieczną tułaczkę po padole. Niepokorny deszcz dudnił o szklane drzwi kasyna, a ona sama skłaniała się ku wyłącznie ku słowom gorzkim i zionącym powagą.

Pociągnęła kolejny łyk drinka, słodyczą rozlewającego się miękko na podniebieniu, rozwiązującego język i czyniącego z niej nieprzystępnie zaciekawioną. Nie schodziła przecież z tonu zblazowanej, zmęczonej życiem nieprzejednanie kobiety. Zakołysała lekko głową, wtrącając opuszczony uprzednio wzrok prosto w jego ciemne oczy, a krótsze kosmyki wraz z grzywką zatańczyły wokół chudej buzi kościstej szkapy. Przełknęła ślinę nieco ciężej, a jej pełne usta ułożyły się w niepewny grymas.

Jakże chciała toczyć tę grę słowną, zbudowaną na fasadzie jej niechętnej ku kontaktom międzyludzkim osobliwości; na ogół odstraszała całokształtem postawy, strącając amantów z pantałyku, aurą żmii roztaczając klimat bliski okolicom syberyjskim. Ten jednak wydawał się być zaskakująco upartym w swym podejściu, budząc ciężkie westchnięcie oscylujące gdzieś w okolicy warg, gdy ponownie zatapiała się w jego wzroku.

– Jesteś bystrzejszy niż wyglądasz – sarknęła. – Mało kto dostrzega, że ciąży na mnie klątwa, która sprowadza mężczyzn na sam skraj. Tocz tę rozmowę dalej, a padniesz jedną z wielu moich ofiar – dodała po chwili.

Uniosła wysoko brwi, zupełnie jakby ponownie chciała westchnąć gorzko, zamiast tego pochyliła się ku niemu konspiracyjnie, gdy tylko wsunął się na stołek barowy obok niej.

– Chorobę? Czy jeśli powiem, że mam gruźlicę i zakaszlę przeraźliwie, to sobie pójdziesz? Muszę oszacować, na ile gra jest warta świeczki.

Uniosła smukłą dłoń, aby ująć między palce odpalonego przez mężczyznę papierosa; już po chwili skierowała go ku swym wargom, po jednym mocnym zaciągnięciu się oddając go właścicielowi. Oparła się na łokciu o blat baru, pilnym wzrokiem okalanym wachlarzem czarnych rzęs obserwując towarzysza dzisiejszego wieczoru. Chcianego czy też nie.

Widmo

Body's more than just a flesh
You can sell it for success
What's your price what's your address
We can finish at my place

Lucien Shacklebolt
#5
26.12.2022, 22:17  ✶  
Kasyna mają swoją świętą zasadę, która powinna być wypisana złotymi literami nad wejściem każdego z nich. Nieważne kim jesteś, masz robić wrażenie. Kiedyś sądziłem, że tu nie wpuszcza się byle kogo, że ci, którzy pocą się ilekroć kulka minie obstawioną przez nich cyfrę, pocą się przez emocje i całe to ryzyko. Durny byłem niesamowicie. Domy, ludzie, życie - chyba już wszystko ważyło się na tej szali, ośmielam się sądzić, że nie istnieje nic, o co by się nie założono. Biedak wchodzi do kasyna będąc biedakiem, wychodzi z niego jako nędzarz, z długiem niemożliwym do spłacenia, bo nie tylko finansowym. Tylko że na pierwszy rzut oka nikt nie powie, że ta dama w gronostajach  właśnie utopiła fundusz powierniczy swoich dzieci, a dżentelmen z siwym wąsem przed momentem przegrał ziemię, która była w jego rodzinie od dziesięciu pokoleń wstecz. Nikt nie będzie wiedział, że oni grali o wszystko. Że wychodzą stąd, nie mając nic.
Zdenerwowanie łatwo rozpoznać, jasne. Obgryzanie paznokci, kręcenie kapeluszem, bawienie się pierścionkiem ściągnietym z palca. Przegrani mówią językiem ciała. Ale jak rozróżnić w grze tych prawdziwych biedaków, którzy literalnie stawiają wszystko na jedną kartę? Nie da się. Do momentu, kiedy kulka jest w grze i może zatrzymać się na czarnym polu, wszystko jest możliwe. Dopiero później następuję rozdarcie szat i tak dalej. Są tacy, co się afiszują. Roztaczają wokół siebie aurę rozpaczy, sztucznie kreowanego współczucia. Inni blakną. Przestają przychodzić aż w końcu znikają. Zdarza się, że ktoś o nich pyta, przyjęło się, że w takim przypadku etykieta każe zaprzeczać. Nie znam, nie widziałem, nie wiem. Są ci, co znikają nagle, z dnia na dzień - wtedy z kolei my, obserwatorzy, znajomi z widzenia - nie pytamy. Domyślamy się.
Wśród tych biedaków, jestem też ja. Średnio kilka razy w tygodniu, zawsze gram o dużą stawkę. Dużą dla mnie - czasami to dzień utrzymania się w Londynie, czasami więcej. Jeść albo nie jeść, oto jest pytanie, pieprzony nowoczesny Hamlet, z tym, że jak stanę z kubeczkiem po kawie z Preta gdzieś na Piccadily Circus to przez trzy godzina uzbieram dość, by nie móc zadawać sobie tego pytania. Egzystencjalne rozterki sprowadzam do parteru w trymiga, w tej chwili żyje się zbyt szybko, by się nad czymś dłużej zastanawiać. Ważne jest, by się dostosować, więc na przykład nie zdejmuję tu z siebie szaty, by ukryć, że koszula którą mam na sobie zaczęła się wycierać, a jej rękaw zwisa już naprawdę smętnie, podarty prawie całkiem pod pachą. Kupiłem ją z drugiej ręki i naprawiałem zaklęciem kilkanaście razy - podejrzewam, że ciuchy mają jakiś swój limit podatności na reparo, bo ileż można. Może i mam tanie fajki, ale za to moje buty ładnie się błyszczą. W społeczeństwie, w którym podział na klasy wciąż jest silny, to cecha przypisywana wyższym warstwom. Sprawiam wrażenie, więc mogę tu być, mogę grać, mogę tracić siano, którego nie mam i zagadywać do kobiety, do której w innych okolicznościach mógłbym otworzyć usta jedynie w formule pracownika usług, czyli „czego pani sobie życzy”. To prawda, że oceniam ją po okładce - trupiej twarzy, biżuterii, materiałowi marynarki, o który przez przypadek się otarłem - ale to jeszcze nie znaczy, że się mylę.
- Chyba spasuję - unoszę ręce przed siebie, jakbym chciał się poddać, co jest wymownym gestem, ale też dowodzi czystości mych intencji - całe szczęście nie mam problemu, by powiedzieć dość - blef idzie mi tak dobrze, że zastanawiam się, czemu dziś nie dołączyłem do pokerka - tutaj wielu ma z tym problem. Może jeszcze znajdziesz ofiarę. O, ten gość wygląda na podatnego na sugestię - kpię, dyskretnie wskazując na postawnego, szpakowatego mężczyznę  siedzącego przy stoliku z siwym jak gołąbek kompanem. Pozwalam, by kobieta poczęstowała się moją własną odpaloną fajką - jak chciałem dać jej swoją, to nie! - a z tego zaskoczenia obkręcam się na krześle i popijam łyk piwa, które znika równo z moją rosnącą potrzebą pójścia do toalety.
- Nah - zaprzeczam. To nudne - pójdę, jak postawisz mi grę. Ale i tak najpierw muszę dopić browara - dyktuję swoją cenę. Skoro zrobiła to pierwsza, nie mam nic do stracenia.
Call me the Villain
You should see me in a crown
Your silence is my favorite sound
Wiecznie znudzona i zblazowana mimika okrywa płaszczem wyraziste kości policzkowe, pełne usta i oczy tak głęboko piwne, jakby sama piana morska wyrzucona na brzeg w nich mieszkała. Koścista aparycja jest podkreślona wielokroć przez wysoki wzrost, sięgający wybitnym stu siedemdziesięciu sześciu centymetrom. Zdecydowanie bardziej kanciasta, aniżeli kobieca - porusza się, jak i nosi, po męsku. Nosi za sobą ciężką woń piżmowych perfum, głos ma zupełnie niemelodyjny, niski i ochrypły.

Lycoris Black
#6
27.12.2022, 15:52  ✶  

Nie miała do stracenia absolutnie niczego; wywodząc się z abstrakcyjnie bogatej rodziny o ogromie kultywowanych tradycji i wyśrubowanym poczuciu własnej godności, idącym w parze z przekonaniem o lepszości – w niej także te ochłapy wychowania połyskiwały na cynicznej osobowości; do snobki było jej niewątpliwie daleko, nie przejawiała zachowania tożsamego do primadonny, a jej zgorzkniały charakter wywodził się z wrodzonego obraźliwego stoicyzmu, którym porażała już jako niewielkie, kilkuletnie dziecko. Nie kochała nikogo, nikogo też nie potrzebowała, a własną niezależność uważała za największy sukces w kruchej konstrukcji życiorysu. Musiała się pilnować, musiała być biegła w sztukach nekromanckich z niemniejszą wprawą, niż percepcyjnych – droga medyka sądowego zaprowadziła ją na usypane ze złota szczyty ministerialne, z których spoglądała na świat z diademem koronera na skroniach.

Nie musiała uważać się za lepszą. Była lepsza.

Siadała za barem kasyna niezwykle często, popijając elegancki drink z palemką, który słodyczą łączoną z cierpkim smakiem tequili mile rozlewał się w kubkach smakowych. Była niechybnie typem obserwatora – pilnie przyglądała się spoconym dłoniom, nerwowym tikom, siarczystym przekleństwom i rozczarowaniem przegraną tak gęstym, iż można było je niewątpliwie ukroić tępym nożem.

Była sama hazardzistką, jednak ten nałóg – w przeciwieństwie do laudanum – nie pochłonął jej w całości; zostawił tlącą się iskrę samozachowawczą, którą chwaliła w sobie, gdy noce zastawały ją nieśpiącą, a świt leniwie tańczył odbiciem w piwnych tęczówkach. Wstęgi słońca często ślizgały się po jej obliczu, rozganiane przez trzepot welonu kruczych rzęs – prawdopodobnie gdyby tylko sypiała lepiej, rzadziej jej kroki sunęłyby ku rozpuście hazardowej.

Oparła podbródek na wnętrzu dłoni, przyglądając się mężczyźnie z ciekawością zachwianą zblazowanym wyrazem twarzy, przez który szeptem przebijały się nuty zaintrygowania. Nie od dziś faktem figurowało, iż za kompanią nie przepadała, gardząc towarzystwem absolutnej większości ludzi; tym razem nie było inaczej. Może to te wszystkie nieprzespane noce wpływały na nią tak, iż zatracała własny stalowy charakter?

Dopiero gdy migotliwe światło upadło na jej oblicze, mógł zauważyć ledwo dostrzegalne pod warstwą makijażu cienie pod oczami – wory osoby, która w ciągu ostatnich trzech dób zasnęła raptem na trzy, może cztery przy dobrej wierze, godziny.

– Nie szukam ofiar, nie bawi mnie bawienie się ludźmi – skłamała miękko. – Dostatecznie się pogrążają bez mojej łaskawej pomocy. Oglądanie ich w naturalnym habitacie na co dzień jest wystarczająco dobrą zabawą – tym razem zabrzmiała faktyczną prawdą.

Słomką zamieszała drink, w którym lód powoli zaczął topnieć, rozwadniając treść trunku.

– Nie postawię ci niczego. Jestem za młoda na posiadanie utrzymanka – parsknęła, jednak odmowa obecna w tonie jej głosu była niezwykle wymowna.

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Lucien Shacklebolt (1793), Lycoris Black (1235)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa