Rozliczono - Nora Figg - osiągnięcie Badacz Tajemnic I
Czasem o samotność najłatwiej było w tłumie.
W pubie panował tłok, a i większość stolików na zewnątrz została zajęta. Po okolicy niosły się śmiechy i gwar rozmów, z których część toczono nie po angielsku, a po irlandzku, a na ulicę z wnętrza wylewała się irlandzka, skoczna melodia. Zmierzch niósł ze sobą ciemność i chłód, nie przeszkadzało to jednak nikomu z gości: wręcz przeciwnie, dopiero teraz zabawa naprawdę się zaczynała. Brenna przysiadła przy ostatnim ze stolików ustawionych na chodniku i palcami uderzała o blat do taktu. W zamyśleniu obserwowała gromadę rudzielców, którzy rozsiedli się przy sąsiednim stole, raz za razem wznosząc toasty irlandzkim piwem: tacy szczęśliwi, tak dobrze się bawiący, tacy pełni życia.
Nikt nie zwracał na nią uwagi.
I dobrze.
Uniosła do ust swój własny kufel, zawierający piwo bezalkoholowe - właścicielka spojrzała na nią jak na wariatkę, kiedy złożyła takie zamówienie, niemalże herezja w Fontannie Szczęśliwego Losu. Brennę przez ułamek sekundy kusiło faktycznie, by sięgnąć po coś mocniejszego, w dużej ilości, pierwszy raz od... jak długo? Trzech lat? Czterech? Upić się i przestać myśleć. Nie myśleć o Beltaine, o tym, kto z Zakonu będzie tam działał, kto z przyjaciół pójdzie się pobawić, jak wielu niewinnych ludzi może zginąć, których członków rodziny więcej nie zobaczy. Ale to nic by nie dało. Te myśli przecież wrócą, uderzą ze zdwojoną siłą. A ona nie mogła pozwolić sobie na rozproszenie, na stratę czujności.
Nie wspominając o tym, że wtedy za łatwo przychodziło jej zanurzanie się w snach pełnych wspomnień martwych ludzi. Strzępów, które nie pozostawiały po sobie niczego dobrego.
Poza tym, choć wybrała to miejsce właśnie po to, by choć przez moment poobserwować ludzi spokojnych, szczęśliwych, nacieszyć się tym widokiem, to przecież przyszła tu niejako służbowo. Prosząc Norę, by wpadła na chwilę, kiedy ktoś ją zmieni, do pubu przy sąsiedniej ulicy, uprzedziła, że może mieć do niej prośbę.
Nie chciała omawiać tego w klubokawiarni. Tam zbyt wielu bywalców ją znało. A Brenna tego wieczora, jak rzadko kiedy, pragnęła anonimowości. To w jej poszukiwaniu przyszła na miejsce niemal godzinę przed umówioną porą spotkania. Na Pokątnej nie miałaby na nią szans. Zapadająca ciemność, rozświetlana tylko przez lampy i świece była tu jej sprzymierzeńcem. Podobnie jak nijaki strój, nie rzucający się w oczy, ot szara marynarka narzucona na koszulę – o innym kroju niż ten, który nosili zwykle Brygadziści.
Kiedy dojrzała blond głowę, uniosła rękę, sygnalizując, gdzie usiadła. Choć głowę miała pełną czarnych myśli, posłała jej zwykły, pogodny uśmiech. To już był odruch, poza tym przecież nie mogła pokazać po sobie, jak bardzo bała się nadchodzącego sabatu.
- Cześć, Nora. Mam prośbę. Niestety na szybko.
Miała trochę wyrzutów sumienia, z tego tytułu, ale Nora ponoć powiększyła zespół kawiarni, Brenna miała więc nadzieję, że zdoła wygospodarować trochę czasu.