![]() |
Lato 1972, 28 czerwca - Gdy będę kroczył ciemną doliną zła się nie ulęknę - Wersja do druku +- Secrets of London (http://secretsoflondon.pl) +-- Dział: Poza schematem (http://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=29) +--- Dział: Wyspy Brytyjskie (http://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=30) +--- Wątek: Lato 1972, 28 czerwca - Gdy będę kroczył ciemną doliną zła się nie ulęknę (/showthread.php?tid=2487) |
Lato 1972, 28 czerwca - Gdy będę kroczył ciemną doliną zła się nie ulęknę - Eutierria - 28.12.2023 Gdy będę kroczył ciemną doliną zła się nie ulęknęNikomu nic się nie stało - to dobra informacja. Nie można było jednak powiedzieć, że nic nie stało się niczemu - autobus był zniszczony, kilka wozów mocno ucierpiało w kraksie sprzed chwili, a Jim... cóż, udało się go ugasić, ale trauma pozostawała. Ogień co prawda nie rozprzestrzenił się po okolicznych drzewach, a waszego brata dało się ugasić, ale ten chaos przepłoszył część ptaków, które przerażone odfrunęły w głębię lasu. Nie mogliście ich tutaj porzucić. Obarczony poczuciem winy Jim postanawia zadośćuczynić za wybuch sprzed chwili i oferuje Athenie swoją pomoc. Razem, wyruszają w ciemność.
A w ciemności czają się potwory. No dobrze, nie ma tam potworów. Jest za to bardzo, bardzo dużo gołębi i pewien dziwaczny, stary dziad, który złapał dwójkę z nich i nie chce ich wypuścić, jawnie deklarując, że zamierza ugotować z nich jutrzejszy obiad. Ubrany w łachmany, zawinięty w cuchnący koc, wypoczywał pod jednym z drzew i nic sobie nie robił z waszych ewentualnych gróźb, próśb, błagań... Niezależnie od tego jak próbowaliście go podejść, pozostawał nieugięty, aż wreszcie w kulminacyjnym momencie dmuchnął w was jakimś pyłem i... gdzie wy byliście? Ta bezkresna ciemność, a później pisk opon autobusu... Magiczny menel przeniósł was w czasie?! To WY byliście powodem tego wypadku - widzieliście jak Błędny Rycerz skręca, żeby was nie zabić, a później dochodzi do zderzenia... Jim znów wybucha ogniem, Alexander go gasi, daje mu coś na uspokojenie, gołębie uciekają. A gdzie jest drugi Jim, ten z przeszłości? Nie ma go, nigdzie go tu nie ma. A kiedy odnajdujecie bezdomnego, historia toczy się tak samo. Nikt nie chce słuchać historii o pojebie kradnącym wam gołębie. Jesteście w tym sami. Jedynym realnym sposobem na ucieczkę z tej pętli jest udany rzut na rozproszenie, zanim dotrze do was magiczny pył. RE: Lato 1972, 28 czerwca - Gdy będę kroczył ciemną doliną zła się nie ulęknę - The Lightbringer - 31.12.2023 Kiedy wylano na niego z impetem wiadro lodowatej wody, poczuł się tak, jakby kolejny raz dostąpił łaski chrztu świętego – jak gdyby ta gwałtowna kąpiel przywróciła do życia jego serce, które teraz ledwie biło w piersi, przygniecione ciężarem przerażającego poczucia winy – jakby obmył go sam nurt Jordanu. Kiedy w jego stronę poleciały łopaty piasku gaszącego ostatnie iskierki ognia, które tliły się jeszcze uparcie w długich włosach mężczyzny, Jim miał wrażenie, że to jak obsypanie głowy popiołem w geście pokuty – proste prochem jesteś, w proch się obrócisz, uspokajające na chwilę brudne sumienie – tak samo skutecznie tłamszące spowijające jego ciało płomienie, co i narastającą panikę. Jim potrzebował teraz bardzo łaski, jednak pokutne "amen" nie mogło przejść przez jego spierzchnięte usta, bo zdawał sobie sprawę, że gdyby wyjawił, co naprawdę zobaczył przed chwilą na środku drogi, nikt by mu nie uwierzył. Albo gorzej: wszyscy by uwierzyli – w końcu Jim nigdy nie kłamał – tylko że najpewniej stwierdziliby, że oszalał już do szczętu. Bo to przecież niemożliwe, że na jezdni nagle zmaterializowała się Athena i Jim we własnej postaci!! Niemożliwe, no bo jak: skoro ona spokojnie odpoczywała w swojej przyczepie po całym dniu zbierania klamotów – może nieśpiąca, ale na pewno pogrążona w twórczym szale – a on siedział w szoferce, ucząc się prowadzić pod okiem Alexa i nawigowany przez Milo?! Jakim cudem mogliby przebywać w dwóch różnych miejscach w tym samym czasie? Tak się śmiesznie składało, że nie dalej jak dzisiaj, kiedy razem z Flynnem pakowali cyrk, brata dopadła jakaś piekielna niestrawność – zapewne przez horrendalne ilości słodyczy, jakie co dzień pochłaniał, ale tego Jim nie śmiał mu wytknąć, bo naprawdę nie chciał mu dokładać po wcześniejszej kłótni z Alexandrem, a zresztą, szczerze wolał, by Flynn zajadał smutki kradnąc ciasto Elaine, niż robił sobie w ramach chorej rekompensaty skaryfikacje ulubionym nożem na skórze – więc Jim naturalnie zrobił mu uczynnie herbatkę ziołową, i wymyślił naprędce jakąś modlitwę o spokój ducha i żołądka, którą powtarzał jak litanię, kiedy Flynn jęczał pod składanymi ławkami. Jak już się Edge'owi zrobiło lepiej, i obaj wzięli się za rozkręcanie mebli, to Jim zaczął dla zabicia czasu opowiadać mu o żywocie świętego Ojca Pio, bo ostatnio znalazł jego biografię w lokalnym kościółku. Jima najbardziej rozbawiła historia o mnichu, który czuł się winny, że danego dnia obżarł się potwornie figami, ale zapomniał wspomnieć o tym grzechu swojemu spowiednikowi, którym był nikt inny jak Ojczulek Pio; mnich zapobiegliwie wspomniał na koniec rachunku sumienia, że pewien jest, że zawinił Bogu jeszcze czymś, ale teraz nie może sobie zupełnie przypomnieć, co to był za grzech; na to Ojciec Pio odpowiedział mu: e tam, nie martw się o te dwie nadmiarowe figi. Flynn rzucił mu spojrzenie, które mówiło, że niespecjalnie bawi go ta jakże absorbująca historia, ale wydawał się już całkiem zainteresowany faktem, że Ojciec Pio posiadał, jak to określił Jim, dar bilokacji – sprowokowało to bowiem dyskusję, czy Święty nie był przypadkiem czarodziejem, i czy nie posiadał jakiegoś prototypu zmieniacza czasu... Gdybym ja miał taki zmieniacz czasu, to bym chodził i pomagał ludziom, a nie siedział i się modlił w klasztorze, podsumował Jim, nieco skonfundowany, kiedy brat wyjaśnił mu już, o co w ogóle chodzi z tym magicznym wichajstrem. Naszymi poczynaniami może kierować Bóg, ale po to dał nam ręce, żeby działać, nie? Flynn, a co ty byś zrobił, gdyby– Bóg pokarał go za tę pychę, niewątpliwie. Tylko dlaczego karał też przy okazji jego bliskich?! – Obożeobożeobożeobożeoboże. – mamrotał pod nosem Jim, cichutko, bardziej sam do siebie niż do kogokolwiek, przeciskając się przez całe to pobojowisko, by sprawdzić, czy nikomu nic się nie stało. Znowu. To wszystko było jak zły sen, z którego nie mógł się obudzić. Znów biegł wzdłuż szpaleru cyrkowych wozów, widział, że Milo jest cały, choć żołądek wywinął mu salto, kiedy zobaczył strużkę krwi cieknącą mu po czole. To moja wina, pomyślał, gniewnie zaciskając ręce w pięści, by zgasić płomienie, który zaczęły lizać wnętrze jego dłoni. Musiał zobaczyć, czy inni też nie ucierpieli: wcześniej widział Milo i Alexandra, z Flynnem i Laylą było wszystko w porządku, Fiery goniła gdzieś, ale też nie wyglądała na poszkodowaną, Milo, Aria, wyliczał, Ancia, Berg i reszta wielkoludów..., Elaine i Felix, i Milo..., boże kochany, Milo wszędzie było pełno, więc może nie czuł się tak źle, jak wyglądał, pomyślał z nadzieją Jim. No i Athena... Cała i zdrowa. Dopiero teraz poczuł, że cały ten czas wstrzymywał oddech, obawiając się najgorszego; oczy go zaczęły piec, kiedy pochwycił dziewczynę w objęcia. Zasłonił ją, instynktownie wręcz, kiedy dostrzegł zmierzającego w ich stronę rozpędzonego Błędnego Rycerza i cyrkowy autobus, zmień się, krzyknął, choć nie wiedział, czy nie za późno, czy siostra da radę osiągnąć swoją animagiczną formę w tak dramatycznym stresie... – Athena, cała jesteś?! – wyszeptał. Znowu. Jakby chciał się do końca upewnić, że tamto, to był zły sen jedynie. Wiedział, że przez wypadek, wystraszone ptaki uciekły z potłuczonych klatek, które teraz leżały dookoła przewróconego wozu; wiedział, bo przeżywał to kolejny raz; że pewnie teraz martwiła się bardziej o zwierzęta, niż o siebie. Kim był ten cholerny leśny dziad, który ostatnim razem schwytał jej biedne synogarlice? Nie potrafił sobie najpierw przypomnieć szczegółów, wszystko wydarzyło się tak szybko... Nawet gdyby Alex i Milo nie odciągnęli od niego uwagi przybyłej na miejsce przedstawicielki BUMu, policjantka nie zdołałaby dotrzeć do Jima. Bo ten, razem z Atheną, wyruszył odnaleźć jej ptaki. Znowu. -------------------------------
Kiedy wylano na niego z impetem wiadro lodowatej wody, prawie się zachłysnął; kiedy w jego stronę poleciały łopaty piasku, akurat kasłał wściekle, więc po chwili musiał wypluwać go z ust; wszystko działo się tak samo: słyszał kojący głos Alexa, kiedy ten próbował go uspokajać, choć nie rozumiał słów, które ten do niego kierował; ale był przekonany, że gdyby wsłuchał się w przekaz, ten byłby taki sam, jak ostatnim razem. I przedostatnim. Alexander znowu klepał go po plecach w tym samym miejscu, tam gdzie tliła się jeszcze jakaś samotna iskierka, i znowu wciskał mu w drżące dłonie krzyż. Jim czuł, jak ogień zaczyna na nowo buzować w jego żyłach. Raz – to mogło być deja vu. Ale to był już trzeci raz, kiedy budził się, by na nowo przeżywać tę apokaliptyczną wizję – od samego początku, od tego momentu, kiedy ktoś oblewał go lodowatą lodą, a potem zasypywał piachem – i za każdym razem czuł to samo rozedrganie w piersi, musiał uspokajać się, że to tylko iluzja, że wszyscy dalej żyją, że on nie zrobił nikomu krzywdy... Choć zaczynał być tego coraz mniej pewien. Może wszyscy umarli, i zostali skazani na syzyfowe powtarzanie w nieskończoność tego samego, fatalnego scenariusza? Zacisnął dłonie na drewnianym krzyżu tak mocno, że aż usłyszał chrupnięcie sfstygowanego drewna. Nie, to wszystko była wina tego leśnego dziada i jego magicznego proszku, którym sypnął im w twarz. Przysięgam ci, że odzyskamy gołębie z łap tego potwora, chciał jej powiedzieć. Ale najpierw musiał ją znowu odnaleźć. Żywą. Boże, daj, żeby nic jej się nie stało... – Obożeobożeobożeobożeoboże. – mamrotał pod nosem. To się nie dzieje, to się nie może dziać, myślał rozpaczliwie, biorąc siostrę w ramiona. Wszystko wyglądało tak samo. Błędny Rycerz leżał żałośnie na boku, ptaki uciekły z klatek, ale jego rodzina była bezpieczna... Do czasu. – Athena, cała jesteś? – To były jego pierwsze słowa: teraz, i poprzednim razem, i jeszcze wcześniej, tuż po tym, jak pierwszy raz doprowadził do kolizji z Błędnym Rycerzem. Czy tak wyglądało życie jasnowidzów? Czy pozostawali oni w permanentnym deja vu, czy musieli przeżywać z dystansu teraźniejszości każde przyszłe wydarzenie tak, jakby już kiedyś zdążyło się ono wydarzyć? Nieważne. To już zawsze miały być jego pierwsze słowa; musiał upewnić się, że Athena jest bezpieczna, że nic jej nie jest; że jeżeli to zły sen, to ona śni go razem z nim. Bezpieczeństwo rodziny było zawsze najważniejsze. – Ja... – zawahał się. – Wiem, że to zabrzmi tak, jakbym postradał zmysły, ale... Zaraz powiem ci, że mam deja vu. Że mieliśmy wypadek. Że pomogę Ci ocalić ptaki. – Jim wziął głęboki oddech, i wypuścił ją z objęć. Patrzył jej teraz prosto w oczy, zdecydowany, poważny. – A potem znowu zaatakuje nas ten leśny dziad, który chciał zjeść twoje gołąbki, i prawie zginiemy w wypadku. Proszę, powiedz, że nie oszalałem. Proszę, powiedz, że to pamiętasz. Proszę. |