Secrets of London
[3 lipca 1972] Cień tamtych dni | Robert & Richard - Wersja do druku

+- Secrets of London (http://secretsoflondon.pl)
+-- Dział: Poza schematem (http://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=29)
+--- Dział: Reszta świata i wszechświata (http://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=26)
+--- Wątek: [3 lipca 1972] Cień tamtych dni | Robert & Richard (/showthread.php?tid=2856)

Strony: 1 2 3


[3 lipca 1972] Cień tamtych dni | Robert & Richard - Robert Mulciber - 06.03.2024

3 lipca 1972, wieczór
Kenmare - Irlandia, Robert & Richard


Irlandia. Piękna, cudowna Irlandia. Miejsce, z którym wiązało się wiele pozytywnych wspomnień. Takich, do których człowiek chętnie wracał. Takich, które nie bez przyczyny wywoływały na twarzy uśmiech. Szeroki. Szczery. Prawdziwy. Niezbyt często widniejący na obliczu starszego z bliźniaków Mulciber.

The Horseshoe było miejscem, które mieli przyjemność odwiedzić po raz pierwszy. Wracając po wielu latach do Kenmare, jednej z mniejszych miejscowości znajdujących się na szlaku turystycznym znanym pod nazwą Pierścień Kerry, nie odnaleźli pod dawnym adresem Pubu O’Neills. Interes zdążył się zamknąć lata temu. Mały zawód, zarazem jednak coś czego powinni się domyślać. Upłynęło przecież wiele wody od czasu, kiedy ostatni raz przemierzali się tutejszą Maine Street. Zdążyła przez ten czas zmienić się praktycznie cała okolica. Jedynie Pustułki z Kenmare - był tak samo wtedy, jak i dzisiaj. Ale nie o tym teraz mowa.

Pub jak to pub. Trochę ludzi. W tle muzyka. Za barem dwójka pracowników. Młoda dziewczyna i trochę starszy od niej chłopak. Na zapleczu kręcił się ktoś jeszcze. Drewniane meble. Krzesła i stołki obite skórą, w większości była to skóra w kolorze pomiędzy ciemną czerwienią, a brązem. Wnętrze całkiem zadbane, choć jak na standardy Roberta - nadal nie dość dobrze wysprzątane. Chociażby te stoliki. Mogliby je nieco częściej przetrzeć jakąś ścierką. Albo potraktować odpowiednim zaklęciem. Starał się jednak nie narzekać. Dał słowo, że będzie się po prostu dobrze bawił.

Wyłączy swój mózg na te 2 i pół dnia.

Tylko czy faktycznie było to czymś co potrafił zrobić?

Siedzieli z Richardem przy jednym z mniejszych stolików. Na stołkach. Średnio wygodne, ale można było trafić gorzej. Pochyleni nad kuflami z piwem, bo przecież dwóch rzeczy - piwa oraz whiskey - w Irlandii odmawiać sobie nie należało. Mogłoby to zostać uznane za obrazę. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy alkohol pochodził z okolicznego browaru, rozlewni. Rozmawiali. Godzina nie była wczesna. Nie była też najpóźniejsza. Idealna, żeby przy okazji coś również zjeść. Na swoje fisch and chips musieli jednak jeszcze trochę poczekać.

- Możesz zacząć mi to wszystko opowiadać od nowa, Twój wybór, ale musisz zdawać sobie sprawę, iż szanse na to, że cokolwiek z tego faktycznie zrozumiem, są dramatycznie niskie. Bliskie zera. - pokręcił przy tym głową. Brat naprawdę ekscytował się na samą myśl o meczu, na który mieli udać się jutro. A on? A Robert po prostu czekał na to jak na ścięcie. Quidditch nigdy nie interesował go jakoś szczególnie. Nie znał nawet zasad tej gry. Wiedział jedynie, że jeden z zawodników jak ten debil latał za jakimś tam ścigaczem. Zniczem? Cholera. To też zawsze mylił.

Uniósł do ust kufel, z którego pociągnął kilka łyków piwa. Nie było najgorsze, ale też daleko było temu do whiskey. Wolał innego rodzaju alkohol, mocniejszy, ale nie zamierzał się tutaj sprzeczać z Richardem. Wyłamywać. Mieli spróbować czegoś innego - zarówno jeden jak i drugi z bliźniaków. I tego też się trzymał. Grzecznie, tak jakby w jego miejscu znajdował się ktoś inny. Ktoś kto przejął ciało Roberta Mulcibera i na tyle wiarygodnie go odgrywał, aby zmylić nawet najbliższą mu osobę.




RE: [3 lipca 1972] Cień tamtych dni | Robert & Richard - Richard Mulciber - 07.03.2024

Decyzja o wspólnym wyjeździe, była trochę spontaniczna. Richard wspominał o tej propozycji, jeszcze przed swoim wyjazdem do Oslo. Dając najwyraźniej czas bratu na podjęcie decyzji. Czy był gotów, spędzić z bliźniakiem nieco inaczej czas, niż ten, jaki spędzali codziennie? Czy choćby w przymusie pozostania we Francji? Młodszy z bliźniaków mógłby wymusić na starszym zgodę. Lecz, nie było to konieczne. Chęć powrócenia na parę dni do kraju otoczonego zielenią i pięknymi starymi zabytkami, wspomnień z dawnych lat, być może przekonała sama w sobie. Co więc może się stać? Wiele spraw mieli omówionych. Każdy wiedział, co miał robić. Na inne odpowiedzi, czekali. Ten jeden raz, mogli sobie pozwolić na oderwanie się od codzienności. Na te parę dni, opuścić Londyn.

Opłatami podzielili się. Choć to Richard skupił się bardziej na wykupieniu biletów dla nich na mecz Quidditha. Świadomie nawet wiedząc, jak bardzo Robert uwielbiał ten sport, że najchętniej przesiedziałby pewnie z dala od stadionu.

Wynajęli pokój w pensjonacie. Udali na zwiedzenie znanych im miejsc, aby mieć porównanie, jak wiele zmieniło się na przestrzeni lat. Było co podziwiać. Smutkiem okazała się jedynie zmiana w pubie, do którego postanowili zajrzeć na sam wieczór. Nie było już tego ich słynnego i znanego Pubu O’Neills. Richard aż westchnął nieco zawiedziony. Cóż poradzić? Nic nie trwa wiecznie.

Weszli do środka The Horseshoe. Wnętrze zadbane, czyste, ale nie tak jak zapewne chciałby to widzieć Robert. Richard bystre oko, zauważył skrzywienie czy jakieś dąsy u brata, skupiającego uwagę na czystość. Wiedział, że miał na punkcie tego większą paranoję od niego. Poklepał go po ramieniu na pocieszenie, jakby chciał powiedzieć, aby tym razem sobie odpuścił. Udawał, że nie widzi. W przeciwnym wypadku, będzie dorabiał tutaj na sprzątaniu. A o to nie trudno i być może Robert by się pokusił. Przyszli tutaj jednak spędzić ze sobą czas, a nie szukać pracy, zajęcia zawodowego.

Zostawiając to już na dobre, siedząc przy wybranym stoliku, zamówiwszy piwo, dla odmiany, rozmawiali, wspominali i dyskutowali, czekając jednocześnie na danie fish and chips.

W jednej z dyskusji był wątek Quiddittha. Richard zrezygnowany aż spuścił głowę, westchnąwszy. Najwyraźniej, tłumaczenie tego wszystkiego mijało się z celem. Już nie miał siły mówić tego samego od nowa.

- To są proste zasady. Czego nie łapiesz?
Zmarnował jedynie czas, na opowiadaniu o zasadach, zawodnikach. Prostym językiem. Nie umiał po naukowemu. Nie umiał wytłumaczyć tego na podstawie rozłożonego mózgu na tacy. O ile zgodził się iść, to jednak nie wykazywał zainteresowania zapamiętania zasad. Mieć nadzieję, że tym razem nie postanowi dyskretnie zwinąć się ze stadionu jak czasach ich edukacji w Hogwarcie. Może jako dziecko nie podobało mu się. Ale teraz? Może coś się zmieni? Nie żeby go namawiał do lubienia czegoś, co mu nie podchodzi.
- Dobra. I tak cieszy mnie, że zgodziłeś się w ogóle iść.
Doceniał to. Na prawdę. Podniósł głowę z lekkim uśmiechem wdzięczności. Robert może siedzieć i jedynie patrzeć. Nie musiał kibicować, odzywać się i próbować podążać za zawodnikami i zniczem wzrokiem. Niejednokrotnie starszy Mulciber przekręcał pojęcia. Ważne tylko aby siedząc na trybunie uważał na tłuczki. Ten sport potrafi być dynamiczny w powietrzu. Nie na ziemi. Nie musiał latać. Skoro miał lęk wysokości. Czy może to było też głównym powodem? Robert rzadko do czegokolwiek się przyznawał.

Przy okazji siedzenia w pubie, miał ochotę zapalić. Poza zwyczajnym piciem piwa. Nie miał do tego żadnych uprzedzeń. Choć wydawały się łagodniejsze w smaku od whisky. Wyjął papierośnicę, a z niej papierosa i zapalniczkę. Zapalił sobie, korzystając z popielniczki jaka była w sumie na każdym stoliku. Co znaczyło, że nie było zakazu palenia. A może miała inne przeznaczenie? Nie zastanawiał się. Miał ochotę zapalić, to zapalił.




RE: [3 lipca 1972] Cień tamtych dni | Robert & Richard - Robert Mulciber - 07.03.2024

Wzruszył ramionami. Czego w tym nie łapał? Najprościej byłoby odpowiedzieć, że wszystkiego, ale nie w tym problem. Gdyby Robert rzeczywiście tego chciał, zasady gry zdołałby ogarnąć już dawno temu. Problem był taki, że zwyczajnie stawał tu okoniem. I robił wszystko co tylko się dało, żeby chociażby mieszać ze sobą poszczególne pojęcia. Wizyty na stadionie przyprawiały go o mdłości. Nie stanowiły dla niego przyjemnego przeżycia. Podobnie też przyjemnością nie było obserwowanie zawodników, którzy latali na miotle. Wysoko, w powietrzu. Nierzadko rozwijając przy tym zawrotne prędkości. Choć sam nie był skłonny się do tego przyznać, odzywał się wówczas jego lęk wysokości. Ten sam lęk, który odczuwał od czasów, kiedy jako kilkulatek zleciał z dziecięcej miotełki, łamiąc sobie rękę. Cholernie bolało. Skutecznie zapisało się w pamięci.

- Jakby nie zostawiłeś mi wyboru. - wymamrotał praktycznie prosto do kufla, pociągając z niego kolejne łyki. Można było tych słów nawet nie zarejestrować. Zwłaszcza, że w pubie było całkiem głośno. Gwarno. I ludzi też było sporo. Godzina wydawała się odpowiednia, żeby usiąść przy jednym ze stolików, napić się, porozmawiać, pośmiać. Po prostu dobrze się bawić w dobrym towarzystwie. - O której ma być ten mecz? I przypomnij mi, z kim będą grać?

Jakby to faktycznie miało mieć znaczenie. Przecież i tak nie zapamięta. Albo zwyczajnie wszystko ze sobą pomiesza. No cóż. Przynajmniej się w tym momencie starał stwarzać pozory. Interesował się tym, co interesowało brata. Co przyciągnęło go akurat do Kenmare. Sam Robert niekoniecznie rozumiał, dlaczego zgodził się na ten konkretny kierunek podróży. Może dlatego, że Pierścień Kerry utkwił mu w pamięci? Z tego względu, że z tą okolicą wiązały się pewne przyjemne wspomnienia sprzed wielu lat?

Ktoś z pobliskiego stolika zdawał się usłyszeć ich rozmowę. Zarejestrować. Rudzielec. Nieco młodszy od nich. Siedział w towarzystwie czterech innych osób. Wśród nich były dwie kobiety. Jeśli Rick zaczął cokolwiek mówić, ten mu przerwał. Wszedł w słowo.

- Na Pustułki? Idziecie kibicować jutro naszym Pustułkom? - zagadnął, podnosząc się ze swojego miejsca. Tak trochę. Dał znać pozostałym, żeby się przesunęli. Zrobili przy stoliku nieco więcej miejsca. - Jeśli jutro wygramy, będziemy walczyć o mistrzostwo! Napijcie się z nami za wygraną. Przesuń się, Liam!

Klepnął jasnowłosego chłopaka w ramię, każąc my tym samym przesunąć dupę. Nie miało dla niego znaczenia to, że bliźniacy nie zdążyli jeszcze przyjąć propozycji. Ani się zgodzić, ani odmówić. Może wcale tego od nich nie potrzebował? Może odmowy nie zamierzał brać pod uwagę? W zasadzie, to zdążył już na tyle wypić, że to było dość prawdopodobne.

- Siadajcie tutaj, koło naszej małej Sile. - wskazał na dziewczynę, która rzeczywiście była drobna. Nie młoda, ale za to drobna. Brązowowłosa. Piegowata. Następnie gestem wskazał pozostałych ludzi przy stoliku. - To Nia, obok niej jest Callum, dalej ten parszywiec Liam, a ja nazywam się Padraic. Po prostu Paddy.

No. Dużo tego było. Całkiem sporo. Czy chcieli im omówić? Robert musiał powstrzymać cięższe westchnięcie. Nie miał na to ochoty, tyle tylko, że podpadanie miejscowym nie musiało się skończyć dobrze. Spojrzał na Richarda. Niech decyduje. Wybiera co dalej. Raczej bez szans, że wykpią się tekstem o tym, że zbierają się już do wyjścia. Toć nie zdążyli jeszcze zjeść zamówionej kolacji!




RE: [3 lipca 1972] Cień tamtych dni | Robert & Richard - Richard Mulciber - 08.03.2024

Z tym meczem, to wyszła w sumie sprawa przypadkowa. Bo może i Richard wyczytał w Proroku Codziennym, jakieś podsumowania meczowych terminów na Wyspach Brytyjskich, to dosłownie o tym przypomniał sobie dopiero na miejscu. Jak pewnie zobaczył jakiegoś kibica? Z szalikiem? Co zaszkodzi zostać jeszcze jeden dzień dłużej? Na meczu. Problemem było tylko przekonanie Roberta. Aby z nim poszedł ten jeden, jedyny raz w życiu. Nie chciał go zmuszać, ale chociaż dyskretnie próbował. Wiedział o problemach z lękiem wysokości brata. Pamiętał, jak ten w Hogwarcie zleciał z miotły. On, Richard sam nie był lepszy. Też zleciał, łamiąc sobie żebra, poza ręką. Pomijając inne zadrapania na ciele i podarcie szaty. A to dlatego, że nie umiał utrzymać równowagi na miotle. Dwie porażki ojca. Synowie, którzy nie opanowali latania na miotle. Richard chciał grać w drużynie szkolnego Quidditha. Ale nie mógł. Z tego względu pozostawał kibicem.

Podczas braterskiej rozmowy, Richardowi wydawało się, że Robert mu coś odpowiedział i to chyba próbował zrobić przez kufel piwa.

- Co tam mamroczesz?
Zapytał go lekko rozbawiony. Może dobrze że nie słyszał? Nie zrozumiał? Gwar w tym pubie trochę utrudniał zrozumienie słów. Dlatego poprosił, grzecznie, aby mu powtórzył. Zaciągnąwszy się znów papierosem. Strzepując popiół w popielniczce.

Nie chciał brata zmuszać. Ale też chciał z nim gdzieś pójść razem. Na coś. A jest okazja. Ale jeżeli miałby się źle czuć, co to byłaby za przyjemność? Pójdzie najwyżej sam.

Ku zaskoczeniu Richarda, Robert zapytał o przypomnienie godziny rozpoczęcia tego meczu i z kim będą grać. ”Pyta po to, aby wiedzieć, kiedy zwiać? Czy co?” – przeszło mu przez myśl, choć wierzył w brata, że mu tego nie zrobi. Niech chociaż przemoże się, spróbuje. A jeżeli faktycznie źle się poczuje, to wyjdą. Albo on wyjdzie.
- O piątej p.m. Pustułki grają z Katapultami z…
Nie dokończył, kiedy usłyszał obcy głos gdzieś za swoimi plecami? Obejrzał się dostrzegając jakiegoś rudzielca.
- Tak.
Nie wiedzieć czemu, odpowiedział od razu. Siedzieli w pubie, najczęściej spotykających się fanów tego klubu. Gospodarzy reprezentujących Kenmare. Gdyby odpowiedział inaczej, mogłoby to nie skończyć się zbyt ciekawie. Ale też nie stało nic na przeszkodzie, odezwać się dyplomatycznie, wykręcając z kibicowania komukolwiek.

Mecze towarzyskie to w sobie miały. Te awanse i tak dalej. Richard w odpowiedzi pokiwał głową w zrozumieniu i zainteresowaniu. Ale nie wdawał się w głębszą rozmowę. Obserwował ich, jak to robią im miejsce. Wtem młodszy Mulciber spojrzał na brata. Aby wyczytać jego reakcje. Jeżeli nie chciał, wyjdą. Tylko właśnie szkoda było tego zamówienia. Jednej ze specjalności tego pubu, które chcieli spróbować. Ich kolacja.

Słysząc ponowne zachęcenie, Richard spojrzał w ich kierunku, wzrok przenosząc na dziewczynę imieniem Sile. Przy czym facet zaczął przedstawiać swoją grupę po kolei. Na każdym Richard zawiesił oko. Oko, aurora. Zachowywał czujność w każdym miejscu nie zdradzając tego po sobie, gdzie się znajdowali, gdzie przebywali. Nikogo z nich jednak nie kojarzył. Zwyczajni kibice? Faceci ze swoimi, najwyraźniej partnerkami? A może były tutaj relacje rodzinne? Zwracał także uwagę na ich wiek. Jak bardzo mogli być młodsi od nich? A może w takim samym lub zbliżonym wieku? Zarejestrował, że gdyby odmówili, mogliby zachęcać.

Spojrzeniem wrócił do Roberta, widział to westchnięcie. To spojrzenie, pozwalające decydować.

- Przy mnie jesteś bezpieczny. Nie musisz się odzywać, jeżeli nie chcesz.
Zapewnił go. Uspokoił. Wiedział, o co mu chodziło. Richard wziął na siebie pokierowanie sytuacją. A słowa wypowiedział tak, aby to bardziej Robert je usłyszał. Gdyby brat miał opanowane umysłowe fale komunikacji, przesłałby mu to zapewnienie drogą telepatii.

Skinął mu głową, że idą do nich. Upewnił się, że papierośnicę z zapalniczką schował do kieszeni. Papierosa wetknął w usta, zabrał swój kufel piwa i popielniczkę. Skierował się do stolika zajmowanego przez grupkę osób, stawiając na nim to co wziął ze stolika wcześniej zajmowanego. Usiadł obok dziewczyny imieniem Sile. Robert mógł usiąść obok niego. Był na wylocie, łatwiej będzie mu stąd wyjść.

- Jestem Richard.
Przedstawił się, po wyjęciu papierosa z ust, po czym wskazał na brata.
- On Robert.
Nie musiał dodawać, że są bliźniakami, gdyż wygląd sam to zdradzał. Z tą jedna różnicą, że włosy Roberta były w pełni jaśniejsze przez siwiznę od Richarda, posiadającego jej odznaki w kosmykach.



RE: [3 lipca 1972] Cień tamtych dni | Robert & Richard - Robert Mulciber - 09.03.2024

Zapytany o to, co tam mamrotał, pokręcił na boki głową, dając do zrozumienia, że powtarzał się nie będzie. Czasami nie miało to sensu. Lepiej, kiedy druga strona tego czy tamtego jednak nie słyszała. Co prawda mało prawdopodobne było, żeby zaczęli się tu nagle z Rickiem o coś sprzeczać, ale po co kusić los? Mieli spędzić mile czas. Razem. We dwoje. Odpocząć od wszystkiego tego czym pachniał dla nich ostatnim czasem Londyn. Robert nawet rozumiał, że może i faktycznie było im to potrzebne? Mogli zaczerpnąć powietrza, nabrać sił do dalszych działań. Kolejnych działań.

Miał zamiar dopytać o te całe katapulty, o tej nieszczęsny mecz, ale przerwali im. Pozwolił na to, żeby to brat decydował. Rozmawiał. Sam tylko obserwował. Na spokojnie obserwował. Nie wychylał się. Gdyby to od niego zależało, najpewniej nie byłby zainteresowany integrowaniem się z miejscowymi. Po prawdzie, to zapewne nie byłby zainteresowany integrowaniem się z kimkolwiek. Przez ostanie lata stał się wyjątkowo mało towarzyski. A że nigdy nie był też lwem salonowym, to efekt końcowy po prostu musiał okazać się powalający. Nadal potrafił się zachować, ale zarazem też... widać było, że odrobinę zdziwaczał.

Zmarszczył brwi, słysząc zapewnienie brata. Serio Dick? Przeszło mu przez głowę, ale nie strzępił sobie czymś takim języka. Bo i po co? Zamiast tego podniósł się ze swojego miejsca. Skoro propozycja została przyjęta, to co innego miał zrobić?

- Dokładnie tak, Robert. Miło poznać. - wtrącił się, bo przecież nie był żadnym niemową. Mógł mówić za siebie, nawet jeśli niekoniecznie miał ochotę na pogaduszki. Zwłaszcza z grupą nieznajomych irlandczyków. Zajął ostatnie wolne miejsce, te na wylocie. To jedno akurat faktycznie mu pasowało. W ten sposób czuł się trochę bardziej komfortowo.

- No to już skoro się do nas przysiedliście, to napijmy się za Pustułki i zbliżające się mistrzostwo! - odezwał się Padraic, wyraźnie zadowolony z tego, że nieznajomi do nich dołączyli. Zawsze to kolejni, z którymi można pogadać i się napić. Ot, po prostu się dobrze bawić. A okazja do zabawy była naprawdę przednia. Podniósł do góry swój kufel, wypełniony po brzegi ciemnym piwem, wzniósł toast, a następnie wlał w siebie całkiem spore ilości alkoholu. Odstawił go na stół ruchem odrobinę zbyt gwałtownym, na szczęście nic się nie rozlało. - Przyjechaliście pewnie z Anglii? Anglików zawsze zdradza akcent. - zagadał, siadając na powrót na swoim poprzednim miejscu. - Pomyślałem pierw, że może jacyś Walijczycy, ale oni już dobrze wiedzą, że do The Horseshoe się nie zagląda, prawda Callum? - zwrócił się do kolejnego rudzielca. Byli do siebie na tyle podobni, że można było założyć, iż on i Paddy byli rodziną. Bliższą bądź dalszą, ale wciąż rodziną.

Callum parsknął śmiechem, również odstawiając na stół kufel z piwem. Skrzyły się nawet jego niebieskie, wyjątkowo jasne oczy.

- Tamten walijczyk na długo zapamięta, że z fanami Pustułek się nie zadziera. - przytaknął.

Na jego słowa zareagowała również Sile.

- Mówisz o tym, którego wypuściliście z pubu bez spodni? - zapytała, a na jej ustach pojawił się lekki uśmiech. Bawiła ją najwyraźniej ta historia, do której właśnie nawiązali znajomi. Przyjaciele? Może krewni? W jej przypadku ocenić to było trudniej. Tylko czy Robert i Richard musieli wszystko wiedzieć? Wystarczyło, że byli w stanie ocenić, że oni wszyscy musieli być w okolicach 40. Trochę więcej, może mniej? Różnica wieku nie była jakaś szalona. Może nawet mieli okazje spotkać się z Mulciberami przed laty? Nawet jeśli, to Robert nie był w stanie nikogo rozpoznać. Po tylu latach powinno to być zrozumiałe.

- Tak. Pamiętasz jego minę, Sile? Ciekawe czy w tym roku się odważył przyjechać na mecz. - Callum kontynuował, najwyraźniej dobrze się bawiąc przy okazji tej konkretnej historii. Ciekawe czy miał takich więcej? A może nawet czy oni wszyscy mieli? Robert się nawet nad tym tak trochę zastanawiał nad tym swoim piwem. Gdzie Rick go zaciągnął? Do jakich ludzi? A co jeśli ich też postanowią wypuścić stąd bez spodni? Oby tylko nie dał po sobie poznać, co o tym myśli. Morrigan jedna wie, jakby zareagowali, gdyby jego reakcja im nie przypadła do gustu?




RE: [3 lipca 1972] Cień tamtych dni | Robert & Richard - Richard Mulciber - 09.03.2024

Dlatego Richard z rozbawieniem podszedł do mamrotania brata, który zamiast z nim, postanowi ponarzekać do kufla z piwem, jakby go lepiej rozumiało niż członek rodziny. Nie chciał, nie musiał mu powtarzać. Sprzeczać się też nie było o co. Już i tak było samym w sobie sukcesem, wyciągnąć brata na jakąś przyjemniejszą wycieczkę we dwoje. Odciąć się na moment od codzienności Londyńskiej, trudnych zadań, które mimo tej przerwy, nadal na nich czekały. Ta odskocznia powinna im pomóc, a szczególnie Robertowi, zregenerować się.

Kiedy obcy im kibice, zainteresowali ich obecnością i rozmową o meczu, zaprosili do swojego stolika. Było to zaskoczeniem, ale też ostrzeżeniem, bowiem obcym się nie ufa. Nie jednokrotnie był świadkiem w Norwegii przepychanek, bójek czy zarzucania sobie czegoś między kibicami. Nawet jeżeli pojawiał się z kolegami cywilnie, zdarzało się może raz, czy dwa że musiał interweniować służbowo w cywilu. Mniejsza już z tym. Gdyby miało dojść do podobnej sytuacji, miał ze sobą podrobioną odznakę i legitymację. Kumpel, załatwił mu to wszystko po znajomości. Warto mieć znajomości i interesy w innym kraju.

Richard może w przeciwieństwie do Roberta, bywał niekiedy towarzyski, bowiem nawet zawodowo potrafiło się coś od kogoś interesującego wyciągnąć. Rozmowa z ludźmi czasami była potrzebna. Nie miał z tym problemu. Dlatego też niekiedy zastępował brata w jakichś sprawach. A tutaj, że byli razem, Robert mógł pozostawać obserwatorem. Jeżeli nie miał ochoty na rozmowy z obcymi osobami. Richard dodatkowo zapewnił, że o swoje bezpieczeństwo nie powinien się obawiać. Może chciał go podnieść trochę na duchu? Los bywa nieprzewidywalny.

Kiedy zajęli wolne im miejsca, Robert postanowił się jednak odezwać. Miło, że chociaż próbuje pokazać, że nie jest niemową. I nie gada tylko z kuflem.

Z obserwacji młodszego Mulcibera dotarło od razu, który z całej grupki osób, wyglądał na takiego ”przewodnika”, lidera. Padraic. Richard dołączył do toastu, choć nic nie mówił. Uniósł kufel a następnie upił jednego łyka. Symbolicznie. Nie był typem osoby, co by się upijała. Uważał z tym, mając w sobie jeszcze to spaczenie zawodowe, że auror, powinien zawsze być trzeźwy. Odstawił kufel, aby następnie udzielić odpowiedzi na pytanie.

- Tak. Z Anglii.
Zgodził się, gdyż tutaj nie było co kłamać, skoro akcent był zauważalny. Nawet w Norwegii nie wyzbył się tego. Nie widział takiej potrzeby.

Dalej nie musiał się produkować, paląc sobie w spokoju papierosa. Obserwując każdego z osobna. Kto jest rozmowny, kto jest milczący. Kto więcej pije, kto wręcz przeciwnie. Wiekowo byli zbliżeni do nich. Więc zapewne wiedzą, jak doszło do zmian w tym pubie na przestrzeni lat. Na razie jednak posłuchał ich wspomnień o pewnym Walijczyku, którego wygonili bez spodni.

- Musiał wam mocno podpaść, że zapomniał zabrać swoje ubranie.
Wtrącił się, z lekkim uśmiechem. Choć nie znał historii, udawał zainteresowanie tematem. Jak już siedzi się z obcymi, wypadałoby też pokazać, że temat ciekawy. Robert zaczął bujać w swojej paranoi, obawach, że zaraz i oni mogą tak skończyć. Nie powinien się tym przejmować, skoro nie kibicował żadnemu klubowi. Richard z kolei nie miał swojego ulubionego. Po prostu lubił ten rodzaj sportu. Obserwować rywalizacje. Posiadał swoją wiedzę o zawodnikach niemal każdego zespołu. Nie obszerną z życiorysem, ale bardziej pod względem gry na boisku.
- Jeśli mogę zapytać. Zmieniając na chwilę temat. Tutaj kiedyś był Pub O’Neills, zgadza się? Zwinęli interes, czy przenieśli się gdzie indziej?
Zaryzykował, zapytał. Bo sam był ciekawy nawet tego, jak dawno zaszły te zmiany. Nie sprawdzili tego wcześniej. Dopiero na miejscu, co trochę rozczarowało Richarda. Ale wiedział, że nic wiecznie nie trwa. Dopalił papierosa i zgasił go w popielniczce. Oczekując odpowiedzi. Obserwując każdego, aby zatrzymać spojrzenie na tym, który zechce odpowiedzi udzielić. Może tym pytaniem sprawi, że Robert się ożywi? Zainteresuje bardziej konwersacją?



RE: [3 lipca 1972] Cień tamtych dni | Robert & Richard - Robert Mulciber - 09.03.2024

Nie było sensu się oszukiwać. Nawet jeśli przedstawił się, odezwał, nie udawał niemowy, to na dłuższą metę najpewniej i tak pozostanie właśnie obserwatorem. Robert nie odnajdywał się najlepiej w większych grupach. Przede wszystkim, do przebywania wśród ludzi nie był przyzwyczajony. Większość czasu spędzał w domu, w swoim własnym gabinecie. Niezbyt często wychodził. A nawet jeśli wyjść mu się zdarzało, to nie w celach towarzyskich. Gdyby ktoś go teraz zapytał, kiedy ostatnio wyskoczył z kimś do pubu, musiałby się nad tym długo zastanawiać. Czy w ogóle coś takiego jeszcze pamiętał?

Callum spojrzał na Richarda, kiedy ten postanowił wbić się do rozmowy. Wydawał się nieco rozbawiony tym, co padło ze strony jednego z bliźniaków. Subtelny facet, nie ma co - przeszło mu nawet przez myśl. Wyszczerzył na moment zęby, nim zdecydował się postawić sprawy jasno. Odrobinę je naprostować.

- O niczym nie zapomniał. Liam zachował je sobie na pamiątkę. Prawda, stary? - kiwnął głową w kierunku wspomnianego Liama. Ostatniego mężczyzny z ich paczki, tego najcichszego. Jasnowłosego. Czyżby pasowało tu stwierdzenie, że cicha woda brzegi rwie? Albo może, tak po prostu, jeszcze się nie do końca rozkręcił?

- Pewnie, powinny być gdzieś w mieszkaniu. - wzruszył ramionami, niekoniecznie zainteresowany tym, żeby to dalej rozwinąć. Ot, skupił się ponownie na swoim piwie. Upił kolejnego łyka, jednocześnie wpatrując się w Nię. Tak po prawdzie, to uwagi poświęcał jej całkiem sporo. Przez cały czas.

Siadając z powrotem na swoje miejsce, już po wzniesionym toaście, Padraic spojrzał raz jeszcze na Richarda, kiedy ten wspomniał o Pubie O’Neills'a. Pokiwał powoli głową.

- Porządne miejsce, zamknęli się jakieś... 8 lat temu? Może 9. - zawahał się, nie był pewien czy dobrze liczył. Mógł się pomylić. Tylko czy to miało znaczenie? Minął kawał czasu, a nikt nie pytał przecież o konkretne daty. - Zmarło się staremu Collinowi, ze starości, swoje przeżył, a jego syn nieszczególnie miał ochotę wracać na stare śmieci. Lata temu wyjechał stąd do Dublina. Córka nie była lepsza, ponoć za jakiegoś szkota wyszła i nawet na pogrzeb nie przyjechała. I tak też pub wpadł w ręce Aidana O’Leary'ego.

Zakończył zgrabnie całą historię, mówiąc zarazem wszystko, jak i nic konkretnego. Tylko na co innego mieliby w tym momencie liczyć Richard i Robert? Dostali czego chcieli. A nawet więcej, bo w trakcie całej tej opowieści, do stolika podeszła kobieta. Pracownica pubu, która dostarczyła dwa talerze z jedzeniem. Zgodnie z plakietką na koszulce, na imię miała Cara. Była dość młoda, włosy miała czarne, prawie do pasa. Młoda czarownica, która dorabiała sobie w tym miejscu? Możliwe. Może nawet jakaś krewna właściciela?

- Byliście już kiedyś w Kenmare? - wtrąciła się Sile, z ciekawością zerkając na bliźniaków, podkradając przy okazji Richardowi jedną frytkę bezpośrednio z talerza. Bez pytania, tak po prostu. Jakby to nie było problemem. Jakby mogła sobie na takie drobne bezczelności pozwolić. I może faktycznie mogła, kiedy przebywała w gronie swoich bliskich znajomych. - Te pytanie... - wyjaśniła skąd wzięła się ta jej ciekawość, wrzucając przy okazji frytkę do buzi. Zjadając. Bez choćby cienia poczucia winy.

Gdyby był to talerz Roberta, najpewniej swojej kolacji by już nie ruszył. I tylko pieniędzy byłoby mu po tym zajściu szkoda. Tak trochę szkoda. Odrobinę.

- Lata temu. Wycieczka szlakiem Rings of Kerry. - potwierdził jej podejrzenia Robert. Czemu on w ogóle się odzywał? Chyba po prostu nie chciał się czuć w towarzystwie ich wszystkich jak ten kołek. Piąte koło u wozu. Tylko czy potrafił się rozluźnić na tyle, żeby w tym wszystkim uczestniczyć? To się miało okazać.

- Oh! Mogłam się domyślić. - pokiwała głową. - Pewnie odwiedziliście też przy okazji Killarney oraz Kinsale. Wodospad Torc to okoliczna perełka. - wspomniała o tych kilku miejscach, spośród długiej listy, na którą można było natrafić podczas planowania podróży. Robert i Richard musieli słyszeć o nich wcześniej. I oczywiście słyszeli. Toć przecież nie nic innego, a widok na wspomniany wodospad Torc, znajdywał się w Robertowej sypialni.

- Sile, nie zanudzaj nam panów. - upomniał ją Paddy. Swoją drogą, to chyba był jedynym, którego Sile faktycznie nudziła. - Proszę jej wybaczyć, to nasza taka... pasjonatka. Jeszcze chwila i zaczęłaby nam tu opowiadać historię tej okolicy. A przecież nie przyszliśmy tutaj, żeby zajmować się regionalistyką.

Czy dziewczyna wydawała się tym urażona? Może odrobinkę. Nie dała tego po sobie jednak jakoś wyraźnie poznać. Po prostu napiła się piwa. A następnie spojrzała gdzieś w tył, na drugi koniec pubu. W kierunku wejścia? Zaczęła do kogoś machać. Lekko poderwała się z miejsca.

- Aoife! - zawołała, w kierunku kolejnej kobiety. Trzeciej. Wychodziłoby więc na to, że byli tutaj umówieni parami? Brązowowłosa, wyjątkowo ładna kobieta (ależ to imię do niej pasowało!), podeszła do nich już po chwili. Zatrzymała się zaraz przy Liamie. Obrzuciła zebranych uważnym spojrzeniem.

- Mamy dzisiaj towarzystwo? - głos miała przyjemny dla ucha. Zmarszczyła lekko brwi, kiedy jej spojrzenie zatrzymało się pierw na Robercie, później na Richardzie. Pokręciła głową. Wrociła znów do Liama. - Przesuniesz się, czy mam Ci tu dzisiaj usiąść na kolanach?




RE: [3 lipca 1972] Cień tamtych dni | Robert & Richard - Richard Mulciber - 10.03.2024

Właśnie to było zadziwiające, jak obaj potrafili się uzupełniać. Gdzie jeden czegoś nie lubił, drugi się tego podejmował, bo umiał, lubił. Tak jak było w umiejętnościach, tak też i w przebywaniu w społeczeństwie. Richard ze względu również na swój zawód aurorski, zdany był najczęściej na prace w terenie, na kontakty międzyludzkie, na rozmowy i zażegnania konfliktów. Nie umiał siedzieć za biurkiem więcej jak wymagający czas na spisanie raportów ze swoich działań.

Richard włączył się częściowo do tej całej rozmowy nieznajomych osób. Mimo iż określili już ich wiek, wiedzieli kto najwięcej mówi, a kto obserwuje. To jeszcze zagadką pozostawała ich czystość krwi. Choć może nie powinni aż tak głęboko się nad tym zastanawiać? Wątpliwe, aby to byli zwyczajni mugole. A może jednak? Będący w związku z czarodziejem, kibicując Pustułkom? Najlepiej byłoby się tak głęboko im nie przyglądać, aż pod krew.

Słysząc, iż wspomniane spodnie Walijczyka, zostały przechowane w domu jednego z tutejszych osób, Richard uniósł brew nie tylko w zaskoczeniu, ale i rozbawieniu. Nie wiedząc, jak dokładniej dawno to było, pomysły mieli pojebane. Nie drążył już tego tematu, widząc po niejakim Liamie, że nie chciał jakoś tego kontynuować. Wzruszenie ramion oznaczać mogło też lekceważenie tego tematu. Było, minęło.

W takim wypadku, młodszy Mulciber poruszył temat tutejszego pubu, zaciekawiony faktem, co się z nim stało. Niestety nie mieli z Robertem pojęcia, że poprzedni właściciel zmarł a cały interes przeszedł na inną osobę. Stąd te wszystkie zmiany. Szczególnie w nazwie lokalu.

- Przykra sprawa.
Tyle wtrącił na razie w sprawie tego biednego właściciela Pubu O’Neills. Cóż więcej można było powiedzieć? Zrozumiał. Te informacje musiały im wystarczy. Bo może nie zawierały wszystkiego, ale też wielu nie oczekiwali. Richardowi wystarczyło na razie tyle, co było powszechnie wiadomo.

Wtem podeszła do ich stolika pracownica tego pubu, kelnerka i postawiła ich zamówienie. Richard chwycił za sztućce, słysząc przy okazji pytanie ze strony dziewczyny, siedzącej obok niego. Nie odpowiedział jej od razu, bowiem zarejestrował, że jedna z frytek została mu skradziona przez Silę. Zmrużył oczy i spojrzał na nią podejrzliwie, ale nie aresztuje jej przecież za kradzież jednej frytki. Aż tak spaczony jak brat, nie był, żeby nie jeść całej porcji, z powodu brakującej jednej z odliczonych kawałków pokrojonych ziemniaków.

Miał już odpowiedzieć dziewczynie, która wyjaśniła, skąd u niej to pytanie o Kenmare. Odpowiedzi udzielił Robert, co wewnętrznie Richarda zaskoczyło. ”Bracie, zadziwiasz mnie.” – pomyślał, i chętnie by mu te myśli nawet przesłał. Robert pokonywał granice izolacji, wchodząc małymi kroczkami do towarzystwa. Widocznie jakiś procent genów towarzyskich uchował się w nim na te lata.

Szlak Rings od Kerry, znany był im bardzo dobrze. Dlatego po latach Richard chciał znów to przeżyć. Z bratem. Przejść się tym szklakiem, znów spojrzeć w ten piękny krajobraz. A latem jest wręcz przepięknie. Relaksująco. Spokojnie. Wodospad Torc, pamiętał go dobrze z sypialni brata. Dość dużo mieli w domu krajobrazów z tego kraju. Miejsc, przez nich odwiedzanych. Zapadających w pamięć.

- Oczywiście. Obowiązkowo.
Odparł w odpowiedzi dziewczynie, między kęsami swojego posiłku. Odkrajając kolejny kawałek dobrze upieczonej rybki. Koleżanka obok jednak została przyciszona przez kolegę, czy tam kimkolwiek dla niej był Padraic. Tutaj Richard lekko się uśmiechnął, ale pozwolił sobie na razie skupić się na posiłku. Doczekali się wreszcie ciepłego jedzenia, to wypadało się tym nacieszyć. Czy go zanudzała? Właściwie to nie. Mogła gadać, a on sobie zje kolację. Nie wiedział tylko jak Robert.

Niespodziewanie zaś pojawiła się kolejna osoba. Ta obok niego siedząca, nie tyle co się wydarła wołając znajomą, to Richardowi aż w uchu zadzwoniło. Na szczęście nie ogłuchł na to jedno ucho. Zmarszczył jednak brwi, kiedy wyraźnie usłyszał wypowiedziane imię nieznajomej, kolejnej członkini tego małego zgrupowania kibiców.

Nowa towarzyszka całej grupy. Faktycznie, teraz wyglądało na to, że umówili się i to w parach. Jakkolwiek dobranych. Richard przełknął swój kęs i spojrzał na niejaką Aoife. Była ładna, wyróżniała się z całej grupy damskiej części.

Na jej pytanie, to Richard się nie odezwał. Ale obserwował ukradkiem jej zachowanie. Jej postawę. Czyżby była w bliższym związku z Liamem, skoro wspomniała o siadaniu mu na kolankach? No to będą mieli widoki. Richard na moment także zerknął na brata, jakby chciał sprawdzić, jak się trzyma psychicznie w tym towarzystwie, sięgając po swój kufel z piwem, aby upić łyk. 




RE: [3 lipca 1972] Cień tamtych dni | Robert & Richard - Robert Mulciber - 10.03.2024

Pojawienie się Aoife było niespodziewane? Jeśli tak, to tylko dla Roberta i Richarda. Pozostałe osoby, które zgromadziły się przy tym stoliku, zdawały się nie być tym jakoś tak szczególnie zaskoczone? Zwłaszcza Sile, która na widok znajomej wyraźnie się ucieszyła. Natomiast jeśli chodziło o Liama...

- Aoife, złotko, nawet bym się na to zgodził, tyle że później Darren by mi jaja oderwał, a jednak wolałbym je zatrzymać. - zareagował na jej słowa starając się przy okazji zapewnić kobiecie nieco miejsca. Wszyscy musieli się lekko przesunąć, żeby się zmieściła. Dobrze, że była dość drobna. Jakoś to dało radę.

Tym sposobem stało się jasne, że założenie Richarda było błędne. Nawet jeśli byli tutaj trzy kobiety na trzech mężczyzn, to najwyraźniej w grę nie wchodziły pomiędzy nimi relacje o charakterze uczuciowym. Albo nie były one po prostu aż tak jednoznaczne? Czasami można było się jednak zdziwić. Tak odrobinę.

- Znów go demonizujesz. - odpowiedziała dziewczyna, przewracając przy tym oczyma. - Kogo tym razem zgarnęliście? Nie zamierzacie ich wypuszczać przypadkiem bez spodni?

I znów, kolejne nawiązanie do tej samej historii. Najwyraźniej musiała mieć jakieś znaczenie. Może często do niej wracali? Lubili sobie z tego wydarzenia pożartować? W sumie nawet zrozumiałe. Każda grupa znajomych miała przecież jakieś swoje smaczki, własne żarciki. Nie było to niczym dziwnym.

- Tym razem to Anglicy, spokojnie. - zapewnił kobietę Callum. Czyżby zbyt długo siedział cicho? - Jeśli nie zamierzają kibicować Katapultom, to przecież nic im tutaj nie będzie grozić.

Katapulty, Pustułki? Co jeszcze? Może jakieś Armaty? Robert wszystkiemu się przysłuchiwał, powolutku zajmując się swoją kolacją. Upijając kolejne łyki piwa. Zerknął kątem oka na brata. Chyba wypadałoby się znów odezwać? Na Morrigan, Rick, w coś ty mnie tym razem wpakował? Będziesz musiał mi to jakoś zrekompensować...

- Robert i Richard Mulciberowie. - wskazał na siebie i brata, nie bardzo zwracając przy tym uwagę na kogo wskazywał palcem wypowiadając dane imię. Siebie czy brata. Zesztą, chodziło tylko o przedstawienie się tej nowej, pozostali nie powinni mieć co do tego wątpliwości, prawda?

- Aoife. - przedstawiła się w reakcji na to dziewczyna, wyciągając w ich kierunku dłoń. Mogli uścisnąć. Przywitać się. - Jeśli nie kibicujecie Pustułkom, to lepiej im o tym nie mówcie. Liam i Paddy mają na ich punkcie prawdziwego fioła. - rzuciła ostrzeżeniem, nie bardzo przejmując się tym, że wspomniani Liam i Paddy siedzieli obok i bardzo dobrze ją słyszeli. Bo i przejmować się tym chyba, najzwyczajniej w świecie, jednak nie musiała.

Wyglądało na to, że nikt spośród zebranych nie wziął słów Aoife na poważnie.

- Zapomniałaś już, jak prawie pobiłaś szalikiem tego kibica na ostatnim meczu? Już nie bądź taka świętoszkowata, Aoife. - zwrócił jej uwagę, rozbawiony tym ostrzeżeniem Padraic.

Dziewczyna na to jedynie przewróciła oczyma i sięgnęła po kufel Liama. Własnego piwa nie miała, a kelnerki nigdzie nie było widać. Najwyraźniej jednak nie stanowiło to dla niej problemu. Podobnie do Sile musiała wychodzić z założenia, że co wasze to i moje. Czyli po prostu wyciągała rękę po to, na co akurat miała ochotę. W danej chwili.

- Mój brat jest fanem quidditcha, ja nawet nie bardzo znam zasady tego sportu. Nie można powiedzieć, żebym kibicował komukolwiek. - wtrącił się Robert. Cholera jedna wie? Może to ten alkohol sprawiał, że łatwiej było przełamać lody? Odezwać się? Albo może w grę wchodziła już rezygnacja. I towarzysząca temu świadomość, że i tak zbyt szybko do swojego gabinetu nie wróci? A naprawdę, cholernie dużo by teraz za taką możliwość dał.




RE: [3 lipca 1972] Cień tamtych dni | Robert & Richard - Richard Mulciber - 10.03.2024

Pomylił się w obserwacji? Możliwe. To się czasami zdarza. Niby ma się wrażenie, że dane osoby mogą być ze sobą bardzo blisko, to jednak relacja nie musi wyglądać tak, jak to widać na pierwszy rzut oka. Trudno było jednak analizować całość sytuacji przy tym stole, jednocześnie rozkoszując się jedzeniem. Z którego ukradziono mu jedną frytkę. Kobiety są upierdliwe.

Konwersacja między samymi znajomymi była interesująca, ale informacja o możliwości utracie spodni, trochę nie pocieszyła Richarda, który się zakrztusił i musiał popić piwem. Dlatego też nie odzywał się przez moment, aż mu przeszło. Nie trwało to długo, ale chwilę. Całe szczęście, że jeden z nich sprostował sytuację. Że są anglikami. Słuszna uwaga. To, co Richard zawsze dostrzegał przebywając w gronie kibiców.

Tak. Richard wpakował brata najwyraźniej w cwany sposób, aby włączył się do rozmowy z innymi osobami. Być może miał w sobie ten podły plan, że skoro Robert zaczął się odzywać, zamiast siedzieć cały czas cicho i udawać, że nie istnieje, przełamie niechęć do rozmów towarzyskich. Tylko jedna uwaga. Robert walnął ich nazwisko. Co nie do końca Richardowi w tej sytuacji pasowało. Bo ich nazwisk nie znali. Nie okazał tego sobie, ale w duchu westchnął. Może faktycznie powinien się za niego wypowiadać. Ale mimo tego, Richard uścisnął dłoń niejakiej Aoife, z uśmiechem ją witając.

- Richard.
Ułatwił rozpoznanie ich, mimo tych drobnych szczegółów widocznych w ich wyglądzie. Tak jak wcześniej, Robert potwierdził jako siebie.
Chciał się już coś odezwać, może i z żartem na słowa dziewczyny, odnośnie kibicowania, ale Robert szybciej otworzył usta i zaczął gadać. Richard siedząc obok, nie spojrzał na niego, ale słyszał co pierdolił. A pierdolił prawdę? Żeby to on nie stracił zaraz spodni. Będzie trzeba ograniczać mu jednak ten alkohol.
- Nie powiem, ile razy mu tłumaczyłem. Ale chciałem, aby się trochę rozerwał i choć raz na żywo mecz zobaczył. Będzie kibicował Pustułkom, choć nie musi tego okazywać.
Wyjaśnił, albo raczej rozbudował trochę wypowiedź brata, jakoby otoczył jego słowa ochroną tego, jakoby był nowy. Dopiero co poznający świat magicznego sportu. Mogło mu się to nie podobać, ale Richard nie chciał widzieć brata bez spodni na ulicy. Dopiero byłby przypał. Nawet swoich starał się pilnować. To musi być jakiś jebany cud, że niej są Walijczykami.

Podczas mówienia, chwilowo przerwał jedzenie rybki a wcinał frytki. Połowę porcji jednak miał już za sobą.