3 lipca 1972, wieczór
Kenmare - Irlandia, Robert & Richard
Irlandia. Piękna, cudowna Irlandia. Miejsce, z którym wiązało się wiele pozytywnych wspomnień. Takich, do których człowiek chętnie wracał. Takich, które nie bez przyczyny wywoływały na twarzy uśmiech. Szeroki. Szczery. Prawdziwy. Niezbyt często widniejący na obliczu starszego z bliźniaków Mulciber.
The Horseshoe było miejscem, które mieli przyjemność odwiedzić po raz pierwszy. Wracając po wielu latach do Kenmare, jednej z mniejszych miejscowości znajdujących się na szlaku turystycznym znanym pod nazwą Pierścień Kerry, nie odnaleźli pod dawnym adresem Pubu O’Neills. Interes zdążył się zamknąć lata temu. Mały zawód, zarazem jednak coś czego powinni się domyślać. Upłynęło przecież wiele wody od czasu, kiedy ostatni raz przemierzali się tutejszą Maine Street. Zdążyła przez ten czas zmienić się praktycznie cała okolica. Jedynie Pustułki z Kenmare - był tak samo wtedy, jak i dzisiaj. Ale nie o tym teraz mowa.
Pub jak to pub. Trochę ludzi. W tle muzyka. Za barem dwójka pracowników. Młoda dziewczyna i trochę starszy od niej chłopak. Na zapleczu kręcił się ktoś jeszcze. Drewniane meble. Krzesła i stołki obite skórą, w większości była to skóra w kolorze pomiędzy ciemną czerwienią, a brązem. Wnętrze całkiem zadbane, choć jak na standardy Roberta - nadal nie dość dobrze wysprzątane. Chociażby te stoliki. Mogliby je nieco częściej przetrzeć jakąś ścierką. Albo potraktować odpowiednim zaklęciem. Starał się jednak nie narzekać. Dał słowo, że będzie się po prostu dobrze bawił.
Wyłączy swój mózg na te 2 i pół dnia.
Tylko czy faktycznie było to czymś co potrafił zrobić?
Siedzieli z Richardem przy jednym z mniejszych stolików. Na stołkach. Średnio wygodne, ale można było trafić gorzej. Pochyleni nad kuflami z piwem, bo przecież dwóch rzeczy - piwa oraz whiskey - w Irlandii odmawiać sobie nie należało. Mogłoby to zostać uznane za obrazę. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy alkohol pochodził z okolicznego browaru, rozlewni. Rozmawiali. Godzina nie była wczesna. Nie była też najpóźniejsza. Idealna, żeby przy okazji coś również zjeść. Na swoje fisch and chips musieli jednak jeszcze trochę poczekać.
- Możesz zacząć mi to wszystko opowiadać od nowa, Twój wybór, ale musisz zdawać sobie sprawę, iż szanse na to, że cokolwiek z tego faktycznie zrozumiem, są dramatycznie niskie. Bliskie zera. - pokręcił przy tym głową. Brat naprawdę ekscytował się na samą myśl o meczu, na który mieli udać się jutro. A on? A Robert po prostu czekał na to jak na ścięcie. Quidditch nigdy nie interesował go jakoś szczególnie. Nie znał nawet zasad tej gry. Wiedział jedynie, że jeden z zawodników jak ten debil latał za jakimś tam ścigaczem. Zniczem? Cholera. To też zawsze mylił.
Uniósł do ust kufel, z którego pociągnął kilka łyków piwa. Nie było najgorsze, ale też daleko było temu do whiskey. Wolał innego rodzaju alkohol, mocniejszy, ale nie zamierzał się tutaj sprzeczać z Richardem. Wyłamywać. Mieli spróbować czegoś innego - zarówno jeden jak i drugi z bliźniaków. I tego też się trzymał. Grzecznie, tak jakby w jego miejscu znajdował się ktoś inny. Ktoś kto przejął ciało Roberta Mulcibera i na tyle wiarygodnie go odgrywał, aby zmylić nawet najbliższą mu osobę.