Secrets of London
[19 listopada 1970, mieszkanie Roberta] Nastał czas ciemności - Wersja do druku

+- Secrets of London (http://secretsoflondon.pl)
+-- Dział: Poza schematem (http://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=29)
+--- Dział: Retrospekcje i sny (http://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=25)
+--- Wątek: [19 listopada 1970, mieszkanie Roberta] Nastał czas ciemności (/showthread.php?tid=470)

Strony: 1 2


[19 listopada 1970, mieszkanie Roberta] Nastał czas ciemności - Robert Mulciber - 10.11.2022

19 listopad 1970
Nastał czas ciemności - Robert & Chester


Nadchodził czas zmian. Po wielu latach oczekiwań, wreszcie mogli przystąpić do działania. Zapoczątkowana właśnie rewolucja miała odmienić świat, być może przy okazji pożerając też niektóre spośród swoich dzieci. Będąc zaangażowanym w to wszystko praktycznie od samego początku, Robert zaliczał się do grona najwierniejszych sług Czarnego Pana. Oddany mu pozostawał od czasów szkolnych. To właśnie tam, w Hogwarcie, pierwszy raz skrzyżowały się ścieżki jego i Toma Marvolo Riddle'a. Przez kolejne lata coraz bardziej zagłębiał się we wszystko to, co ten sobą reprezentował. Pozwolił się porwać idei. Przekonać poglądom, stosunkowo bliskim temu, w co sam wierzył; w co wierzyli również jego bliscy. Przez te wszystkie lata nie raz udowodnił swoją wartość. Oddanie sprawie. Stał się jednym z tych, którzy jako pierwsi otrzymali mroczny znak. Zdecydowali się dołożyć własną cegiełkę do mozolnego, długotrwałego procesu budowy nowego, lepszego jutra. W chwili obecnej nie odczuwał praktycznie żadnych wątpliwości odnośnie działań, których zamierzali się podjąć.

Zdawał sobie sprawę z tego, że wkraczają właśnie na drogę, z której odwrotu nie będzie.

Niewielki gabinet był dość słabo oświetlony. Niewiele światła wpadało przez okno. Godzina zresztą była zbyt późna, żeby móc z tego rodzaju wsparcia korzystać. W środku niewielkich rozmiarów pomieszczenia stały dwa fotele, stolik, solidne, drewniane biurko z ustawionym zaraz za nim krzesłem, kilka regałów, duża szafa. Panował porządek. Porządek wręcz idealny. Każda rzecz, każdy papierek miał swoje miejsce. I oczywiście w tym miejscu się znajdywał.

Chociaż przez większość czasu Robert zajmował się sprawami związanymi z prowadzonym biznesem - sprzedaż kadzideł niestety nie wiązała się ze zbyt dużymi dochodami - tym razem nie siedział z nosem w dokumentach. Stał tuż obok okna, spoglądając w stronę swojego gościa. Mężczyzny starszego o tych kilka lat, ale dobrze mu znanego.

Po tym wszystkim, co wydarzyło się 18 listopada, musieli się spotkać we dwoje.

On oraz Chester Rookwood.

- Kamienica nie dorównuje wygodami posiadłości, która znajduje się w rękach Twojej rodziny, ale mogę zapewnić, że budynek jest odpowiednio zabezpieczony. - Odzywa się. Brzmi raczej obojętnie. Nie da się wychwycić w jego słowach nadmiaru emocji. Raczej jest mało prawdopodobne, żeby interesowało go zdanie Chestera w tym temacie. Zwykła grzeczność, może trochę taka na siłę. A do tego średnio istotna informacja. Aczkolwiek Rookwood od dawna powinien być już świadomy tego, że jeśli idzie o zabezpieczenia, to Robert jest w stanie się nimi odpowiednio zająć. Miał do tego rodzaju czarów smykałkę.

Sięgając po różdżkę, rzuca zaklęcie wymierzone w siedmioramienny świecznik.

- Incendio - Wypowiada, jednocześnie wykonując wyćwiczony ruch nadgarstkiem. W efekcie tego do pomieszczenia wpada więcej światła. - Tak powinno być lepiej.

Nie śpieszy się, żeby przejść do tematu spotkania. Dawno już nauczył się jak duże znaczenie ma cierpliwość i jak problematyczny potrafi być niepotrzebny pośpiech. Godzina jest wciąż młoda. Nie muszą się zanadto śpieszyć. A że mają więcej światła, Robert może przejść do kolejnej kwestii. Podchodzi do regału, na którym znajduje się kilka butelek alkoholu oraz szklanek. Sięga po jedną z tych już napoczętych.

- Whisky? - Zadaje pytanie Chesterowi. Samemu sobie napełnia pierwszą z brzegu szklankę. A dokładniej tumbler, żeby trzymać się odpowiedniego nazewnictwa. Gotowy jest zająć się również drugą, o ile tylko auror nie odmówi.




RE: [19 listopada 1970, mieszkanie Roberta] Nastał czas ciemności - Chester Rookwood - 01.12.2022

Chester długo wyczekiwał nadejścia dnia, w którym rozpocznie się ta rewolucja. Doprowadziły ich do tej chwili miesiące oczekiwania i tworzenia planów. Pozostawał zaangażowany w to całe przedsięwzięcie od samego początku, jako jeden z najwierniejszych sług Czarnego Pana. Podążał za tym czarodziejem na długo przed ogłoszeniem przez niego manifestu w 1970 roku. Podobnież jak większość członków jego rodu, złożył przysięgę wierności Czarnemu Panu i utrzymywał w tajemnicy to, że ukrywa się w należącej do nich posiadłości. Niejednokrotnie udowodnił swoją wartość wykonując każde powierzone mu przez Czarnego Pana zadanie, jak chociażby zdobywanie dla niego cennych informacji czy odebranie życia wskazanym przez niego osobom. Za swoje oddanie sprawie otrzymał jako jeden z pierwszych jego popleczników Mroczny Znak. Chciał stać przy boku Lorda Voldemorta, gdy ten zatriumfuje nad światem, który pomagał mu stworzyć z takim oddaniem. Słuszność działań ich Pana nie budziła w nim najmniejszych wątpliwości. W panującym w gabinecie półmroku, wynikającym głównie z późnej pory dnia Chester miał dobry powód aby czuć się nad wyraz swobodnie. To była jedna z tych ważnych chwil, w w którym żaden z nich nie musiał ukrywać twarzy za jakąkolwiek maską.
Ponadto Robert, pełniący w tym momencie funkcję gospodarza, zaskarbił sobie jego szacunek. Stali po tej samej stronie jako najwierniejsi słudzy Czarnego Pana. Mogliby uchodzić za prawdziwych przyjaciół, ale pośród popleczników Lorda Voldemorta nie było miejsca na tego typu rzeczy jak przyjaźń. Zwłaszcza, kiedy zamierzali rozpalić potężny płomień rewolucji. Chester wolał nie pozostawiać miejsca na sentymenty. Miał tę świadomość, że nie wszyscy dotrwają do momentu, w którym Czarny Pan zatriumfuje. Mimo to, widział ich przy jego boku. To nie był przebłysk optymizmu z jego strony, a jedno z tych pobożnych życzeń. Planów na przyszłość, których snucie było lepsze, niż zostanie osadzonym w Azkabanie albo skazanym na karę gorszą od śmierci, czyli pocałunek dementora.
Po przekroczeniu progu tego pomieszczenia postanowił zająć jeden z tych wygodnych foteli, zupełnie przy tym ignorując drewniane biurko i stojące za nim krzesło. Nie interesowały go sprawy zawodowe Roberta, do którego zwróciłby się gdyby potrzebował oryginalnego prezentu dla kogoś bliskiego. Docenił panujący w tym gabinecie idealny porządek. To dobrze świadczyło o gospodarzu i jego podejściu do gości oraz podkreślało oficjalny charakter tego spotkania. Nie przyszedł tutaj w celach wyłącznie towarzyskich. Tego wymagała sytuacja.
Nie musi dorównywać. Najważniejsze jest nasze bezpieczeństwo — Odrzekł zachrypniętym głosem, ciężkim od powagi. Był przyzwyczajony do pewnych standardów mieszkalnych, ale to nie znaczyło, że jest snobem. A to nie była prawdziwa nora na Nokturnie, w której grasowały szczury wielkości młodych kotów. Z kieszeni marynarki wyciągnął srebrną papierośnicę oraz metalową zapalniczkę. Po otwarciu portcygarnicy wyciągnął dłoń z tym niewielkim pojemnikiem ku stojącemu przy oknie Robertowi, który mógł poczęstować się papierosem. Jeśli chciał.
Papierosa? — Zaproponował Robertowi, zupełnie nie przejmując się tym, że jego gospodarzowi mogło przeszkadzać, że chce zapalić w jego gabinecie. A należało wspomnieć o tym, że on palił jak smok. I po tych wszystkich latach były już tego efekty, chociażby w postaci towarzyszącego mu kaszlu. Nałóg i on stanowili nierozłączną parę. Do tego nie potrzebował więcej światła, choć nie przeszkadzało mu ono.
Nie musisz pytać, po prostu mi nalej — Rzucił w odpowiedzi z krzywym uśmiechem. Prawie nigdy nie odmawiał alkoholu. A teraz mieli rozmawiać w cztery oczy i nie wypadało robić tego o suchym pysku. Nie był teraz na służbie.

Słowa: 538


RE: [19 listopada 1970, mieszkanie Roberta] Nastał czas ciemności - Robert Mulciber - 07.12.2022

Uznając za przyjaciela kogoś, kto zaliczał się do grona popleczników Czarnego Pana, w dość krótkim czasie mogło zaowocować nożem wbitym w plecy. Oczywiście nie w dosłownym sensie, prędzej tym metaforycznym. Czarodzieje posiadali wszak znacznie więcej możliwości pozbycia się niewygodnych dla nich osób. Nie potrzebowali sięgać po najprostsze rozwiązania, choć wiadomo - czasami i te mogły okazać się  dobrym wyjściem. Zwłaszcza, gdy ofiara się takiego kroku zwyczajnie nie spodziewała. Z tego też względu, choć Robert również darzył Chestera szacunkiem, nie byłby skłonny dopuścić go bliżej siebie, a także bliskich sobie osób. Pewne sprawy należało oddzielić od siebie grubą kreską. Obydwoje zdawali sobie z tego sprawę. Może w przyszłości, w chwili kiedy uda im się doprowadzić do końca rewolucje (z sukcesem), zamiast odejść - każdy w swoją stronę - będą mogli odrzucić na bok tą ostrożność.

Teraz jednak nie było czasu na tego rodzaju dywagacje.

Kiwnął głową w reakcji na słowa Chestera dotyczące kamienicy; standardu jaki prezentowała nieruchomość. Choć starał się nie dać tego po sobie poznać, nie odpowiadało mu w jakich warunkach zmuszony był obecnie funkcjonować. Będąc przyzwyczajonym do czegoś innego, tęsknił za luksusami, którymi jeszcze kilka lat temu mogli cieszyć się członkowie rodziny Mulciber. Wierzył jednocześnie, że kwestią czasu jest odbudowa dawnej pozycji. I oczywiście starał się w tym kierunku działać.

- Nie odmówię. - Zamiast kontynuować temat budynku, zainteresował się papierosem. Pomiędzy napełnianiem alkoholem pierwszego, następnie drugiego tumblera, poczęstował się, papierosa odpalił. Nie był jednym z tych, którym przeszkadzało palenie wewnątrz pomieszczenia. Po części zaskakujące, zwłaszcza w kontekście tego jak bardzo potrafiły drażnić go różne drobnostki. Czasami wystarczyło przesunąć jedną rzecz o dwa milimetry, a jego dopadała biała gorączka.

Dopiero kiedy kwestia papierosa została załatwiona, napełnił drugi tumbler. Szklankę, która w 3/4 wypełniona została alkoholem, podał Chesterowi. Pierw gość, później gospodarz. Tak jak należało. Pewnych zasad starał się zawsze trzymać.

- Dostałeś już listę celów? - Zapytał, płynnie przechodząc tym samym do konkretów. Interesów, którymi mieli się tego dnia zająć. Jednocześnie przeniósł się na drugi z foteli. Ustawiony tak, że znajdywali się względem siebie w odpowiedniej odległości. Nie za blisko, nie za daleko, a i meble zwrócone były do siebie. - Wszystko idzie jak powinno?

Miał nadzieje na uniknięcie komplikacji, które nikomu nie były potrzebne. Może nie całkowite ich usunięcie, ale doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo istotne było w tym momencie - podczas pierwszej, zorganizowanej akcji - zadbanie o każdy szczegół, każdą drobnostkę. Włącznie z tym, który mógł wydawać się mało istotny. Od tego w jaki sposób potoczą się wydarzenia dnia jutrzejszego, wiele miało zależeć. 




RE: [19 listopada 1970, mieszkanie Roberta] Nastał czas ciemności - Chester Rookwood - 13.12.2022

Jego wierność względem Czarnego Pana i jego idei pozostawała niezachwiana. Jednak musiał zdawać sobie sprawę z tego, że inni zwolennicy tego czarnoksiężnika mogą z biegiem czasu okazać się tchórzami, którzy odwrócą się od ich przywódcy i pozostałych jego popleczników. Dopiero mieli postawić pierwsze kroki jako słudzy Lorda Voldemorta celem stworzenia nowego świata według jego wizji. W przyszłości z pewnością w ich szeregach znajdą się zdrajcy. Nawet, jeśli to wydawało się nieuniknione, to w przyszłości należało temu przeciwdziałać i ograniczyć wyrządzone przez zdrajców szkody. Najbezpieczniej było ufać tylko sobie. Nie bez powodu kierował się zasadą ograniczonego zaufania oraz brakiem sentymentów.
Służba – czy to Czarnemu Panu, czy ta w Biurze Aurorów nauczyła go niekierowania się sentymentami typu przyjaźń. Na dłuższą metę przynosiło to więcej szkód, niż pożytku. Nauczył się utrzymywać pozory przyjaźni. Zależało mu tak naprawdę na szacunku ze strony innych. Sam szanował wyłącznie tych, którzy zdołali na to sobie zapracować. Robert zaliczał się do tego wąskiego grona. Na nim też musiał polegać, biorąc pod uwagę fakt, że Robert to jeden z niewielu czarodziejów służących Czarnemu Panu na długo przed rozpoczęciem rewolucji.
Dobrze wiedział, w jakiej sytuacji znaleźli się Mulciberowie i dlaczego. Upadek z wysoka zawsze okazuje się bolesny. Nie musiał być jasnowidzem, aby wiedzieć, że ta rodzina chciała odzyskać dawną pozycję. Pragnienie osiągnięcia osobistych korzyści nie było dla niego niczym dziwnym ani trudnym do zrozumienia. On sam widział siebie jako szefa Biura Aurorów. Objęcie takiego stanowiska nie tylko byłoby uznaniem jego dokonań zawodowych, ale także byłoby przydatne podczas realizowania planów Lorda Voldemorta. Ostatecznie zostaną nagrodzeni za wierną służbę.
Gdy jego towarzysz postanowił sięgnąć po papierosa i go zapalić, sam uległ po raz kolejny swojemu nałogowi i pozwolił aby dym tytoniowy wypełnił jego płuca. Wyciągnął drugą dłoń po pękatego tumblera, dziękując skinięciem głową. Pociągnął pierwszy łyk trunku tuż przed zabraniem głosu. W końcu przeszli do meritum.
Oczywiście. Są to głównie lokale na Ulicy Pokątnej, należące do właścicieli o których wiadomo, że mają jakiekolwiek związki z mugolami i szlamami... choćby samo obsługiwanie i zatrudnianie ich bądź o wątpliwym pochodzeniu. Ale również miejsca przynależące do niemagicznego Londynu, przepełnione tym mugolskim ścierwem — Na to pytanie odpowiedział twierdząco, w sposób daleki od lakonicznego a zarazem w pełny powagi oraz wyraźnie akcentowanej pogardy względem mugoli i szlam. Nie wypuszczając z dłoni szklanicy, oparł ją lekko przychyloną na swojej nodze. Strzepnął popiół z papierosa na podłogę, tuż obok zajmowanego fotela.
W rzeczy samej. Oczywiście, biorę pod uwagę margines błędu. Nie możemy tego spierdolić — Zapewnił go co do tego, że wszystko zostało dopięte na ostatni guzik. Doświadczenie zawodowe nauczyło go brania pod uwagę każdej ewentualności, każdej zmiennej. Mogłoby się zdawać, że element zaskoczenia działa na ich korzyść. Zdecydowanie nie mogli tego spierdolić na samym początku rewolucji. Na każdym późniejszym jej etapie tak spektakularna porażka nie wchodziła w grę.

Słowa: 459


RE: [19 listopada 1970, mieszkanie Roberta] Nastał czas ciemności - Robert Mulciber - 22.12.2022

Nie byli w stanie przewidzieć tego, co przyniesie przyszłość. Nie byli w stanie przewidzieć tego, na ile wierni pozostaną w przyszłości czarownicy popierający obecnie Czarnego Pana. Pewne ryzyko było wkalkulowane w ich działania. Wizja świata, w którym czystokrwiści zajmą należne im miejsce, dla wielu była kusząca. Rzecz oczywista, z różnych względów. Jak wielu z nich będzie jednak w stanie stanąć w jej imieniu do walki? Zaryzykować swoim życiem, zdrowiem, bezpieczeństwem bliskich osób? Prawda była taka, że Robert nie był w stanie ręczyć w tym przypadku nawet i za siebie samego. Jedynie ludzie skrajnie głupi, zawsze ślepo podążali za ideą. Nie potrafili w porę się wycofać. Czasami okoliczności zmuszały człowieka do opuszczenia wcześniej wytyczonej ścieżki. Oczywiście nie było to coś, do czego Mulciber byłby w stanie przyznać się na głos. Prawda była taka, że wystrzegał się tego typu rozważań, uważając iż byłyby początkiem jego końca.

Za wcześnie było, żeby zaliczać upadek na samo dno. Kolejny, jeśli dodać do tego sytuację, w jakiej w ostatnich latach znajdywała się rodzina Roberta.

Ciężko było nie zauważyć, iż sytuacja Mulciberów zmieniła się. Chociaż członkowie tej rodziny starali się żyć tak, jakby nic się nie zmieniło, nie byli w stanie tego ukryć. Kłamstwo powtarzane tysiące razy, pomimo podejmowanych starań nie stanie się nagle prawdą. Tym co im pozostało, były pewne znajomości. Część dawnych wpływów. A także niewielki biznes, który starali się rozwijać. Odpowiednio poprowadzony, mógłby pozwolić im wrócić na salony. Rzecz jasna w swoim czasie. Robert, choć tym powrotem był mocno zainteresowany, nie do końca potrafił zaakceptować, że pozwolić mu na to miałyby właśnie kadzidła. Nie żeby umniejszał temu, na co mogą one pozwolić, ale... o wiele lepiej brzmiało, kiedy przedstawiano ich jako rodzinę związaną z Ministerstwem Magii. Dużo bardziej prestiżowo. Sklepy prowadzić mógł każdy. Zostać szefem Departamentu Tajemnic - to byłoby prawdziwym osiągnięciem. Każdy kto choć trochę znał Mulcibera, zdawał sobie sprawę z tego, że przed laty bardzo zależało mu na rozwijającej się karierze. Kto jednak wie, co przyniesie przyszłość? Zostawmy te tematy, przejdźmy wreszcie do konkretów.

Z papierosem w ręku, uważnie słuchał Chestera. Nie śpieszył się z tym, żeby sięgnąć po alkohol, który na ten moment czekał wciąż na swoją kolej.

- Ile ich mamy? Początkowo mówiliśmy o jakiś 20 celach? Więcej, mniej? - dopytał. Nie umknął mu moment, w którym auror strzepnął na podłogę popiół. Możliwe, że w reakcji na to poruszył nerwowo palcami wolnej dłoni, która spoczywała na udzie. Kilkukrotnie. Zamiast zwrócić na to uwagę, zdecydował się przywołać zaklęciem popielniczkę, która znalazła się na stole. Tuż obok szklanek z alkoholem. Oczywiście skorzystał z niej ledwie tylko wylądowała na miejscu. - Twoim zadaniem jest dopilnować, żeby tego nie spierdolić. Będziesz tam z nimi. Sam dobierzesz ludzi. - przypomniał mu. Podkreślił, że kiedy już wszystko się zacznie, obok go nie będzie. Nie będzie też Lorda Voldemorta, który wszystkiemu przygląda się z odpowiedniej odległości. O tym jednak Chester wiedział na ten moment aż za dobrze. Najlepiej spośród nich wszystkich? - Oby tym razem nie były tutaj żadnych durniów, jak Ci, którzy kilka dni temu zaatakowali księgarnie. - dodał, lekko się przy tym krzywiąc. Atak, o którym właśnie wspominał, mógł znacznie skomplikować sprawy. Tutaj nie było miejsca na samowolkę. Nie było miejsca na wychodzenie przed szereg. Nie każdy to rozumiał. Nie potrzebowali w swoich szeregach tych, którzy nie znali swojego miejsca. Nie rozumieli swojej roli, nie potrafili należycie wywiązać się ze swoich zadań. 




RE: [19 listopada 1970, mieszkanie Roberta] Nastał czas ciemności - Chester Rookwood - 27.12.2022

I tym razem nie zamierzał śpieszyć się z udzieleniem wyczerpującej odpowiedzi na pytanie. To, co planowali zdawało się być ekscytujące, ale potrzebował zachować trzeźwy umysł i kierować się chłodnym osądem. Wszak na jego barkach spoczywało wprowadzenie planów Czarnego Pana w życie. To nie robiło się samo. To wymagało nakładu pracy i to od nich obu, gdyż każdy z nich miał odmienny zakres obowiązków. Uzupełniających się. Bez Roberta chociażby musiałby kontaktować się z każdym Śmierciożercą lub Naśladowcą osobiście. Właściwy przepływ informacji w powstającej organizacji był niezwykle ważny. Oczywiście, musiało to działać w drugą stronę.
Dokładnie tyle. Magiczny Londyn i mugolskie miasta i miasteczka to zaledwie początek. Powinniśmy też zaatakować Hogsmeade — Odrzekł po tej kolejnej chwili milczenia, zbierania myśli i dobierania odpowiednich słów. Zaplanowanie i przeprowadzenie ataku na Hogsmeade byłoby kolejnym krokiem w rebelii, którą mieli zacząć przeprowadzać. Oczywiście, to było coś, co musiałoby zostać zlecone przez Lorda Voldemorta albo zaaprobowane przez niego, gdyby zdecydował się przedstawić ich przywódcy opracowany plan. Z samym pomysłem przecież do niego nie pójdzie, tak aby nie trwonić jego cennego czasu. To byłoby przejawem głupoty z jego strony. We wszystkich planach musiał uwzględnić wszystkich popleczników tego czarnoksiężnika. Także tych, którzy mieli udowodnić swoją wartość i przydatność tak by zasłużyć na miejsce w szeregach Śmierciożerców lub Naśladowców. Ich wszystkich mógł wykorzystać podczas realizacji tych wszystkich zadań.
Jego uwadze z kolei nie uszło to, że na stole zagościła przywołana przez Roberta popielniczka. Wygodniej było strzepywać cały ten popiół na podłogę, jednak postanowił uszanować wolę gospodarza. Następnym razem po prostu się nachyli ku niej i strząśnie do jej wnętrza ten czarny pył.
Dopilnuję tego, możesz być tego pewien. Tak zrobię — Powiedział zaraz potem ponownie wciągając dym tytoniowy do płuc, tym razem nachylając się nad stolikiem. To było oczywiste, że zrobi wszystko to, co niego należy. Chrząknął wymownie. — Za ty przekażesz wszystkim tym, których wybiorę stosowne informacje — Dodał po krótkiej przerwie. Wszak Robert odpowiadał między innymi za przepływ informacji w szeregach powstałej organizacji. W ten sposób nie będzie musiał robić tego osobiście. Bo to nie było coś, co mogło przekazywane drogą listowną. Każdy list można przechwycić. Co prawda, każdego człowieka można porwać, ale uprowadzenie Śmierciożercy wymaga przede wszystkim posiadania wiedzy o ich tożsamości.
Nie będzie. Prowodyrzy tego ataku zostali surowo ukarani, stanowiąc przykład dla pozostałych. Wychodzenie przed szereg nie będzie tolerowane. Wszystkich obowiązuje hierarchia. Tylko dlatego przeżyli, by mogli poświadczyć innym czym skutkuje niesubordynacja. Jeśli następnym razem popełnią nawet najmniejszy błąd, zabiję ich — Samo wspomnienie tego ataku, który odbył się bez jego wiedzy i kontroli było czymś, co zwyczajnie go wkurwiło. Cień odczuwanej wówczas wściekłości i napięcie zagościły na jego twarzy, ustępując narzuconej samokontroli. W tamtym momencie niewiele brakowało do tego, aby wyszedł z siebie i stanął obok. Zaatakowanie księgarni nie było trudne i w zasadzie się udało, ale mogło się nie udać i ich ludzie mogli zostać nawet aresztowani. O czym dowiedziałby się za późno, znając życie. I miałby więcej do sprzątania, balansując na ostrzu noża. Pomimo udanej akcji musiał ich ukarać zamiast przymknąć na to oko i udawać, że to był jeden z obranych przez niego celów. Bo nie był. Czarnego Pana nie zainteresowała ta księgarnia. Był odpowiedzialny za ten incydent. Jednocześnie zbyt łaskawy, bo przeżyli i dostali jedną szansę. Kolejnych już nie będzie. Nie mogło być.


RE: [19 listopada 1970, mieszkanie Roberta] Nastał czas ciemności - Robert Mulciber - 27.12.2022

Na ich barkach spoczywały różne zadania, odpowiadali za różne sprawy. Podział obowiązków nie był tutaj przypadkowy. Wynikał z predyspozycji obydwu mężczyzn. Robert doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że pod pewnymi względami daleko było mu do aurora. Nie oznacza to jednak, że uważał samego siebie za osobę gorszą, znajdującą się niżej w hierarchii. Nic z tych rzeczy. Obydwaj byli równie ważnymi elementami całej układanki. Wiele od nich zależało. Musieli ze sobą blisko współpracować.

I robili to, jak widać na załączonym obrazku.

- Hogsmeade? - zainteresował się.

Na ogół starał się nie wtrącać, ale czy na tego rodzaju działania nie było zbyt wcześnie? Choć ich pierwszym celem była ulica Pokątna, wybieranie szerzej znanych miejsc nie wydawało się dobrym posunięciem. Wątpliwości aż nazbyt wyraźnie wybrzmiały przy okazji powtórzonej za aurorem nazwy. Przez moment były też widoczne na twarzy Mulcibera. Nie zdecydował się jednak na nic więcej. Musiał to pierw sobie na spokojnie przemyśleć. Nie było z tym pośpiechu. Żaden atak nie odbędzie się przecież bez wcześniejszej zgody Czarnego Pana. On zaś nie zwykł popełniać błędów.

Robert naprawdę wierzył w nieomylność Toma Riddle'a.

Poczuł pewną ulgę, kiedy Chester skorzystał z popielniczki. Choć nie odezwał się na ten temat ani słowem, nie podobało mu się wcześniejsze strzepnięcie popiołu na podłogę. Ugryzienie się w język trochę go kosztowało. Nie uważał, żeby poruszanie tej kwestii było teraz na miejscu. Nieco się rozluźnił, słuchając tego co auror miał do powiedzenia.

- Naturalnie. Pracuje obecnie nad pewnym systemem... komunikacji. Niebawem wszystko powinno zacząć odbywać się znacznie sprawniej. - podzielił się informacją, nie zdradzając jednak szczegółów. Pewne rzeczy na tym etapie wolał zachować dla samego siebie. Wątpliwe zresztą czy Rookwood zdołałby wystarczająco dużo z tego zrozumieć. Nie był naukowcem.

Tym razem to on wciągnął w płuca dym tytoniowy.

- Uważasz, że to wystarczy? - zapytał, osobiście nie będąc przekonanym co do podjętej przez Chestera decyzji. Obawiał się, że ten kto raz dopuścił się złamania zasad, będzie w stanie zrobić to ponownie. Powinni ograniczyć ryzyko. Nie miał nic przeciwko temu, żeby to ograniczanie polegało na pozbyciu się problematycznych jednostek. - Miejmy nadzieje, że taka sytuacja się już więcej nie powtórzy. Dla dobra całej sprawy.

Bo przecież tylko ona się liczyła. Sprawa. Działali w imię idei, dla wyższego dobra. Chcieli, żeby w rękach czarodziejów znalazło się to, co powinno do nich należeć. Wszystko miało znaleźć się na właściwym miejscu.




RE: [19 listopada 1970, mieszkanie Roberta] Nastał czas ciemności - Chester Rookwood - 29.12.2022

Jak już wspominał, magiczny Londyn i niemagiczny świat to dopiero początek. Nie zamierzał działać wbrew woli ich przywódcy, wychodząc tym samym przed szereg i szkodzić jego planom, jednak wykonany w odpowiednim momencie atak na Hogsmeade mógł wywołać pożądany przez nich strach w ludziach, zwłaszcza w szlamach oraz po raz kolejny zamanifestować wolę Czarnego Pana i to na szerszą skalę. Początkowo będą stanowić w oczach świata czarodziejów bandę zwykłych przestępców, ale z czasem powinni dążyć do umocnienia swojej pozycji. W Hogsmeade mogli mieszkać czarodzieje chcący wesprzeć ich sprawę. Słuszną sprawę.
Tak, Robercie. Powinniśmy zanieść manifest Czarnego Pana do kolejnego miejsca. Wioska zamieszkana w pełni przez czarodziejów jest wystarczająco odpowiednia. Z czasem urośniemy w siłę, ale by to miało miejsce potrzebujemy więcej ludzi oddanych tej idei. To mogłoby ich zachęcić do dołączenia do nas, jeżeli sam manifest to za mało dla nich — Wytłumaczył swojemu towarzyszowi co dokładnie ma na myśli w związku z zaatakowaniem Hogsmeade. Dostrzeżone przez niego na obliczu Roberta wątpliwości były tu kluczowe. Z pewnością istniał jakiś procent czarodziejów, do którego należało przemówić poprzez czyny zamiast słów. To wcale nie czyniło ich słabymi czy tchórzami. Po prostu niektórzy potrzebują poczucia jedności z daną grupą. Marsz Charłaków dobrze pokazywał to, że wszyscy zwolennicy starego, dobrego ładu wyszli na ulice magicznego Londynu. Uważał, że ich obecność w danym miejscu mogłaby zachęcić tych ludzi do tego samego. Zarówno Naśladowcy, jak i Śmierciożercy nie będą prowadzić otwartej rekrutacji. Celem ich istnienia jako organizacji nie są spotkania towarzyskie przy suto zastawionym stole. Jego zdaniem popchnięcie ludzi ku działaniom przeciwko szlamom oraz ich sympatykom może być bardzo korzystne dla samego Czarnego Pana, który może w każdej chwili zasięgnąć jego opinii na dany temat, ale tak naprawdę nie musi, bo zawsze ma słuszność. A on zrobi, co mu ten czarodziej mu rozkaże.
Ostatecznie nachylił się po raz ostatni nad popielniczką, by zagasić w niej tlący się niedopałek papierosa. Nie sięgnął po kolejnego. Zaschło mu w gardle, dlatego wychylił odrobinę trunku z trzymanego w dłoni tumblera.
Opowiedz mi o tym, tylko w miarę możliwości bez naukowego bełkotu — Podciągnął się w fotelu, spoglądając z zainteresowaniem na gospodarza. Zaintrygowało go to, więc było do przewidzenia, że o to zapyta. Dużo potrafił zrozumieć, ale wolał otrzymać wszelkie informacje w zwięzłej formie. Tak było prościej.
Trudno jednoznacznie mi to orzec. Przynajmniej na razie. Na chwilę obecną nie jesteśmy na tyle potężną organizacją aby nie odczuć utraty czterech ludzi, którzy pomimo własnego nieposłuszeństwa nie spierdolili tego ataku. Ukaranie ich miało przypomnieć im, gdzie jest ich miejsce. Nauczyć ich dyscypliny. To zasób, który można odpowiednio wykorzystać — Wstrzymał się od udzielenia mu jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie, ponieważ to co posiał zbierze za jakiś czas. Gdy został pozostawiony przed faktem dokonanym, musiał rozważyć to jakim dowódcą chce być. Zawsze kierował się zasadą ograniczonego zaufania, ale nie pozostawało złudzeń, że lepiej od strachu jest wzbudzać szacunek oraz utrzymywać wysokie morale. Bez niego nie sposób osiągnąć powodzenia każdego, choćby najlepszego planu. A w przyszłości czekać ich będą znacznie trudniejsze zadania, niż te ataki. Zwycięstwa i porażki. Straty w ludziach. — Zrobię wszystko, co w mojej mocy aby to nie miało więcej miejsca.
A jeśli sytuacja się powtórzy to odpowiedzialni za nią zostaną przez niego zabici.


RE: [19 listopada 1970, mieszkanie Roberta] Nastał czas ciemności - Robert Mulciber - 31.12.2022

Obydwaj panowie doskonale zdawali sobie sprawę, że wszystko to, co obecnie się działo, stanowiło zaledwie początek czegoś znacznie większego; czegoś co mogło w dłuższej perspektywie czasu odmienić znany im świat. Tej odmiany oczywiście chcieli. Różnica był taka, że Robert pozostawał przekonany o tym, że dużo lepsze efekty przyniesie im nieco wolniejsze rozgrywanie trwającej właśnie partii szachów. Trzeba było działać w sposób efektywny, ale zarazem bez nadmiernego ryzykowania, odsłaniania się. Nie on jednak był od tego, żeby to wszystko planować. Odpowiadał za inne kwestie.

- Jeśli taka będzie jego wola. - w ten sposób ostatecznie skwitował pomysł Chestera. Rozumiał co auror chciał osiągnąć. Zgadzał się z tym, że zdecydowane działania mogą przyciągnąć w ich szeregi kolejnych czarodziejów oddanych idei; chcących za nią walczyć. Jeśli chcieli osiągnąć sukces, potrzebowali urosnąć w siłę. Musieli zacząć znaczyć dużo więcej niż znaczyli do tej pory.

Nie bardzo chciał się na ten moment dzielić tym, nad czym pracował w zaciszu własnego gabinetu. Na ten moment było zbyt mało konkretów; znajdywał się zbyt daleko od końca prac. Był jedynie pewnym tego, że cały ten pomysł uda się zrealizować. Miał koncept, który trzeba było dopracować, przetestować i jeśli tylko efekt końcowy będzie zadowalający - wprowadzą go w życie. Wolał nie zapeszać, nie wychodzić z tym przed szereg. Może nie powinien był o tym wspominać aurorowi? Przez chwilę zastanawiał się w jaki sposób to wytłumaczyć.

Musisz poczekać. - ostatecznie zdecydował się na tę opcje. - Nie chce o niczym mówić, póki nie przeprowadzę w tym zakresie pewnych testów. Prawdopodobnie będę potrzebował do tego kilku zaufanych osób.

Również zgasił papierosa, jego pozostałości umieszczając wewnątrz popielniczki.

- Powinniśmy pomyśleć o bardziej rozbudowanej strukturze, hierarchii wewnętrznej. - nie mógł nie wrócić do tej kwestii. To aż się prosiło w kontekście sytuacji, którą właśnie omawiali. Członkowie organizacji musieli dostać drabinę, po której szczeblach mogliby się poruszać. Wspinać ku górze lub cofać w dół, zależnie od tego jak bardzo okazaliby się przydatni.

Sięgnął po szklankę, wlewając w siebie odrobinę alkoholu.

- Swego czasu już o tym rozmawialiśmy, powinniśmy wrócić do tematu. Wykorzystać do tego naszych zaufanych ludzi. Nie mówię o wywieszeniu flagi ze znakiem, wskazującym gdzie się udać, żeby nas znaleźć, ale... musimy w jakiś sposób dotrzeć do ludzi. - Upierał się przy tym od dłuższego czasu i wciąż zdania nie zmienił. Rozważał różne opcje. Ulotki? Podziemna prasa? Kluby i organizacja, w których szeregach mogliby działać? Albo może... powinni zorganizować coś własnego? Coś co przyciągnie do nich kolejnych czarowników, niekoniecznie przekonanych odnośnie bardziej radykalnych działań.  - Nie tylko poprzez ataki, Chester. Im trzeba zaoferować coś więcej. Pokazać, że będąc po naszej stronie, mogą coś zyskać.




RE: [19 listopada 1970, mieszkanie Roberta] Nastał czas ciemności - Chester Rookwood - 05.01.2023

Chester doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że pośpiech może zgubić ich wszystkich, sprawić, że ta rebelia zostanie stłumiona zawczasu i wszystkie plany Czarnego Pana spalą na panewce. Pomimo tego, że sam wolał podejmować zdecydowane działania, tak jego zdanie miało w tej sprawie drugorzędne znaczenie. Zależało mu na tym, aby wszystkie następne plany Lorda Voldemorta zostały zwieńczone powodzeniem. To wymagało odpowiedniego przygotowania z jego strony, gdy przyjdzie co do czego. Niebawem będzie mógł zweryfikować zarówno swoje stanowisko, jak i to, czy opracowane przez niego plany pierwszych ataków okazały się wystarczająco skuteczne oraz to, czy ich efekty przy bezproblemowej realizacji zadowolą ich przywódcę.
W istocie — Tego, że wszystko tak naprawdę zależało od woli Czarnego Pana nie zamierzał w żaden sposób kwestionować. Jest jednym z jego najbardziej oddanych mu sług. Sam niejako zamierzał być wzorem do naśladowania, jeśli chodzi o wierność zawartych na łamach tego manifestu ideom i bezwarunkowego oddania sprawie. Oczekiwał tego od swoich podkomendnych, których wyznaczył do wykonania zaplanowanych pierwszych ataków. Jeśli oni chcą mieć jakąkolwiek przyszłość w powstającej organizacji i miejsce w nowym świecie muszą na to zasłużyć. Oczywiście, zawsze znajdą się ludzie, którzy ze wszystkich sił będą starali się ich powstrzymać – Brygadziści i z czasem jego koledzy po fachu, Aurorzy. Tego był całkowicie pewien. Gdyby był prawym człowiekiem, sam by tak postąpił na ich miejscu. Pozostawał jednak świadom, że tego samego zaczną oczekiwać od niego jego przełożeni.
Szczerze go to zainteresowało i dlatego oczekiwał więcej informacji na temat tego projektu. Może nie wszystkich konkretów, ale chociażby ogólnych informacji. Choćby po to, aby dostrzec kryjący się w nim potencjał i zaaprobować to rozwiązanie. Albo uznać je za niewarte zachodu. Jednego ani drugiego nie mógł wykluczyć. Na tym etapie nie było po co przedstawiać tego pomysłu Czarnemu Panu.
Oby było warto — Odparł na te w dużej mierze niezadowalające go słowa. — To zrozumiałe. Nie chcesz przedstawić Lordowi Voldemortowi niepewnego lub niedopracowane sposobu na komunikację pomiędzy jego poplecznikami. Możesz wybrać do tych testów kilku Naśladowców — Zgodził się jednak co zasadności tych testów, biorąc pod uwagę zarówno skuteczność tego sposobu komunikacji, bezpieczeństwo osób posługujących się nim oraz decydujący głos Czarnego Pana.
Słuszna uwaga — Przyznał rację temu czarodziejowi. Nad tą kwestią musiał się zastanowić. — Najwyżej w hierarchii stoi Czarny Pan, przed którym odpowiadają wyłącznie jego najwierniejsi słudzy – Prawa i Lewa Ręka. My. Wydaje mi zasadne, abyśmy z czasem wyłonili pośród jego popleczników tych, którzy mogliby zyskać pozycję powiedzmy... Kapitanów. Byliby to Śmierciożercy, którzy zdołali się wyróżnić w szeregach organizacji i którym można było przekazywać poważniejsze zadania. Niektórzy Naśladowcy mogliby uzyskać szansę na zostanie zaprzysiężonym na Śmierciożercę. Co o tym myślisz, Robercie? — Ostatecznie przedstawił mu swoją koncepcję na temat hierarchii pośród wszystkich popleczników Lorda Voldemorta, pozostawiając ją do omówienia podczas tego spotkania. Może jego towarzysz widział to zupełnie inaczej, niż on i chciał się wypowiedzieć. Na pewno miał swoje zdanie na kwestie awansu i ewentualnej degradacji sług Czarnego Pana. Dla niego było istotne, aby zwolennicy Lorda Voldemorta wierzyli w wyższość czarodziejów czystej krwi ponad innymi a osiągnięcie swoich prywatnych celów stawiali na drugim miejscu. Jak już zauważył, Robert kary cielesne zdawał się uważać za zbyt łagodne i wydawał się być zwolennikiem kary śmierci. On z zabijaniem nie miał żadnego problemu, jednak tym powinna być karana świadoma zdrada a nie nieposłuszeństwo. Nad nieposłusznymi jednostkami dało się odpowiednio pracować. Choć to nie oznaczało dawania im kolejnych szans na poprawę.
Gdy o tym rozmawialiśmy, uznałem to rozwiązanie za słuszne. Wolałbym uniknąć posyłania ludzi na ulice magicznego Londynu i do Hogsmeade jako orędowników słusznej sprawy. Już wtedy stwierdziliśmy jednogłośnie, że istniałoby ryzyko, że zostaną aresztowani. Nie mogą też szeptać do uszu osób chcących ich wysłuchać. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, czy ktoś ich nie sprzeda Brygadzistom. Nie wspominałeś przypadkiem o rozprowadzanych w podziemiu broszurach? — Przypomniał  swojemu rozmówcy swoje (wciąż podtrzymywane) stanowisko oraz wnioski, do których zdołali dojść w toku tamtej dyskusji. Jeszcze pamięć go nie zawodziła. Krążące po podziemiach świata czarodziejów to chyba najlepsze i nad wyraz bezpieczne dla nich wyjście. Takimi broszurami można dosłownie zasypać uczęszczane przez czarodziejów ulice.
Z biegiem czasu mogą awansować w szeregach organizacji i być może wtedy Czarny Pan nagrodzi ich za wierną służbę. Mogą zyskać także potęgę, poznać moce jakich nigdy dotąd nie odkryli. Materialne korzyści mogą przyjść z czasem, ale nie możemy składać obietnic bez pokrycia.