22.01.2025, 16:32 ✶
Sen był piękny, a raczej nie było go, przespał cały ten czas nieniepokojony przez koszmary czy inne senne zjawy, pierwszy raz od dawna wrócił do tego błogiego czasu, kiedy jak już zamknie oczy to nie niepokoją go żadne senne mary. Czy to zasługa obrzydliwie wielkiej ilości sennych olejków, w których wykąpała go Millie czy może jej obecności - nie był pewien, choć się domyślał.
Najchętniej nie wychodziłby z łóżka i spędził tam cały dzień, noc i jeszcze kilka dni. Wiedział tylko, że użalanie się nad sobą i bierność tylko nasiliłyby to nieswoje uczucie, za dobrze się znał i swoje zdolności do popadania w autodestrukcje kiedy zostawał sam na sam zer swoimi myślami. Bo przecież nie mógł przywiązywać do siebie Moody, czepiając się jej i związując do siebie żeby tylko poczuć się lepiej. Nie chciał iść tą drogą, to by ich zaprowadziło do nikąd. Mimo tego uczucia, które do niej czuł chciał aby to wyszło w inny sposób, a nie żeby zostawała go naprawić, bo co z tego wyjdzie? Nie chciał być ciężarem dla bliskich mu osób... Co niezbyt mu wyszło, kiedy pojawił się tu półnagi, śmierdząc czarną magią jakby wylazł ze spotkania śmierciożerców.
Praktycznie cały dzień spędził bliżej lub dalej Millie, oscylując wokół niej niczym Księżyc wokół Ziemi. Ba, nawet wsiadł na miotłę i podleciał do sufitu, który malowała, aby lepiej się mu przyjrzeć. Pozwalało mu to nie poświęcać się rozmyślaniom nad tym co działo się w jaskini, nie musiał wspominać i rozgryzać po raz setny co się z nim stało po wyjściu. Nadal czuł to dziwne, niepokojące uczucie, którego nie potrafił w żaden sposób zdefiniować. Może powinien udać się do kogoś mądrzejszego? Ale do kogo? To było coś z jego wnętrzem, do Lecznicy Dusz nie pójdzie nigdy - nie miał pojęcia kto mógłby mu pomóc, a co więcej nie chciał ponownie opowiadać o tym co się stało.
Zdecydowanie jednak wolał unikać innych osób, dlatego też kiedy tylko dowiedział się, że Brenna Miałą zawitać do Stawu ukrył się w jednym z pustych pokoi. Zostawiony sam sobie pogrążył się w swoich myślach.
Thomas Figg - klątwołamacz/czarnoksiężnik - to dopiero reklama!
Tylko się nie pomyl i nie rzucają takich zaklęć na swoich bliskich...
Kpił z niego cały czas głos, który starał się ignorować. Spojrzał na zegarek i uznał, że minęło już dużo czasu, zresztą nie słyszał żadnych odgłosów dochodzących zza drzwi, więc założył że wszyscy się już rozeszli do swoich domów czy pokoi. W sumie to gdzie on powinien zostać? Nie czuł się nas iłach wracać do Nory, ale przecież nie oznacza to, że ma co noc spać w łóżku Millie. Powinien spytać czy są jakieś wolne pokoje...
Zostawił to jednak na później, na razie postanowił udać się do kuchni, aby uspokoić nieco burczenie swojego żołądka i zrobić herbaty. Zdecydowanie był to jeden z lepszych pomysłów. Po cichu i ostrożni schodził po schodach i szedł korytarzami, pewny, ze jego sprytny plan unikania wszystkich się powiódł. Otworzył drzwi od kuchni z delikatnym skrzypnięciem, notując w głowie, że warto by je naoliwić w dzień - odwrócił się w stronę wnętrza kuchni po zamknięciu jak najciszej drzwi i zamarł stając na wprost Brenny. TEgo nie przewidział, że ktoś będzie siedział po cichu w kuchni. Nie bardzo wiedział co robić, może jeszcze zdoła uciec zanim się zorientuje, że to on i pomyśli, ze to ktoś z domowników przebywających tu na co dzień.
- Yyyy... Cześć? - odezwał się jednak mimowolnie, usta go zawiodły i zdradziły jego obecność już doszczętnie.
Najchętniej nie wychodziłby z łóżka i spędził tam cały dzień, noc i jeszcze kilka dni. Wiedział tylko, że użalanie się nad sobą i bierność tylko nasiliłyby to nieswoje uczucie, za dobrze się znał i swoje zdolności do popadania w autodestrukcje kiedy zostawał sam na sam zer swoimi myślami. Bo przecież nie mógł przywiązywać do siebie Moody, czepiając się jej i związując do siebie żeby tylko poczuć się lepiej. Nie chciał iść tą drogą, to by ich zaprowadziło do nikąd. Mimo tego uczucia, które do niej czuł chciał aby to wyszło w inny sposób, a nie żeby zostawała go naprawić, bo co z tego wyjdzie? Nie chciał być ciężarem dla bliskich mu osób... Co niezbyt mu wyszło, kiedy pojawił się tu półnagi, śmierdząc czarną magią jakby wylazł ze spotkania śmierciożerców.
Praktycznie cały dzień spędził bliżej lub dalej Millie, oscylując wokół niej niczym Księżyc wokół Ziemi. Ba, nawet wsiadł na miotłę i podleciał do sufitu, który malowała, aby lepiej się mu przyjrzeć. Pozwalało mu to nie poświęcać się rozmyślaniom nad tym co działo się w jaskini, nie musiał wspominać i rozgryzać po raz setny co się z nim stało po wyjściu. Nadal czuł to dziwne, niepokojące uczucie, którego nie potrafił w żaden sposób zdefiniować. Może powinien udać się do kogoś mądrzejszego? Ale do kogo? To było coś z jego wnętrzem, do Lecznicy Dusz nie pójdzie nigdy - nie miał pojęcia kto mógłby mu pomóc, a co więcej nie chciał ponownie opowiadać o tym co się stało.
Zdecydowanie jednak wolał unikać innych osób, dlatego też kiedy tylko dowiedział się, że Brenna Miałą zawitać do Stawu ukrył się w jednym z pustych pokoi. Zostawiony sam sobie pogrążył się w swoich myślach.
Thomas Figg - klątwołamacz/czarnoksiężnik - to dopiero reklama!
Tylko się nie pomyl i nie rzucają takich zaklęć na swoich bliskich...
Kpił z niego cały czas głos, który starał się ignorować. Spojrzał na zegarek i uznał, że minęło już dużo czasu, zresztą nie słyszał żadnych odgłosów dochodzących zza drzwi, więc założył że wszyscy się już rozeszli do swoich domów czy pokoi. W sumie to gdzie on powinien zostać? Nie czuł się nas iłach wracać do Nory, ale przecież nie oznacza to, że ma co noc spać w łóżku Millie. Powinien spytać czy są jakieś wolne pokoje...
Zostawił to jednak na później, na razie postanowił udać się do kuchni, aby uspokoić nieco burczenie swojego żołądka i zrobić herbaty. Zdecydowanie był to jeden z lepszych pomysłów. Po cichu i ostrożni schodził po schodach i szedł korytarzami, pewny, ze jego sprytny plan unikania wszystkich się powiódł. Otworzył drzwi od kuchni z delikatnym skrzypnięciem, notując w głowie, że warto by je naoliwić w dzień - odwrócił się w stronę wnętrza kuchni po zamknięciu jak najciszej drzwi i zamarł stając na wprost Brenny. TEgo nie przewidział, że ktoś będzie siedział po cichu w kuchni. Nie bardzo wiedział co robić, może jeszcze zdoła uciec zanim się zorientuje, że to on i pomyśli, ze to ktoś z domowników przebywających tu na co dzień.
- Yyyy... Cześć? - odezwał się jednak mimowolnie, usta go zawiodły i zdradziły jego obecność już doszczętnie.