Edward naprawdę go potrafił zaskoczyć. Przechodził gładko za płot, zza którego Laurent go oglądał jak małe dziecko niezwykle niebezpiecznego, drapieżnego tygrysa. Nie zbliżysz się do niego, żeby cię nie ugryzł - tak nauka by podpowiadała, albo czysty instynkt. Sam nie wiem, w tym świecie łatwo było się zagubić. Chcesz dotknąć jego miękkiego futra. Chcesz poczuć jego ciepło. I tu szok. Nie musisz nic robić - tygrys czasem sam przychodził. Pojawiał się przed tobą i z ojcowską czułością trącał nosem, mruczał do ucha, owijał się wokół ciebie z pełną poufałością. Tak opuszczało się właśnie gardę. Bo w pewnym momencie przypominasz sobie, że ten wielki kot może być najbardziej kochany na świecie, ale nadal jest dzikim stworzeniem, nad którym nie jesteś w stanie zapanować i którego ruchów nie jesteś w stanie przewidzieć. Chłoniesz więc te błogosławione chwile, w których ojciec stawał się jednostką bliską, namacalną, przestając być bogiem i bytem doskonałym. Chwile, w których było w nim więcej z człowieka niż z głowy rodu rodziny Prewett. Edward potrafił mieć w końcu wiele twarzy i potrafiłeś sobie tylko wyobrażać, jak trudno było czasem poruszać się między nimi i zdecydować, która z nich była dziś lepsza dla jego rodziny. W tym momencie czuł się doceniony. Czuł drobną nić akceptacji, że to, na co spoglądał z taką odrazą jego ojciec, było teraz przymiotem przynoszącym ze sobą pochwałę i dobrze wykorzystaną w praktyce. Tak, jakoś nie sprawiało mu problemów wyczuwanie nastrojów stworzeń. Z Michaelem zaś miał faktycznie wyjątkową więź, jak chyba każdy Prewett ze swoim abraksanem. Tylko nie Aydaya... nie, bo nie była Prewettem, jak to powiedział sam Edward. Zdanie, które przynosiło ze sobą trochę więcej pozytywnego bodźca, niż powinno. Zdecydowanie za dużo czegoś... czegoś, czego nie chciał opisywać i w kierunku czego nie chciał spoglądać. Skinął głową ojcu z lekkim uśmiechem. Bierzesz mnie znów pod włos. Czegoś chcesz.
- Na razie realizuje się jako anioł strzegący bramy mego Raju. - Wiele osób nazywało New Forest Rajem. Laurent też je tak nazywał po nich, tak jak i nazywał siebie samego aniołem - po innych. Niektóre rzeczy po prostu wchodziły do głowy, bo były dokładnie takimi, jakim chciałeś, żeby były w oczach innych. Prawda - bo przecież każdy miał swoją własną. - Myślałem, że polecimy na występ z naszą ulubioną parą abraksanów. Ale wolałeś sprawić mi więcej przykrości i zrobić mi na złość. Albo pokazać, jak bardzo... jesteś mną zawiedziony. - Ten uśmiech przemienił się na smętny. Pewnych rzeczy nie powinno się mówić, pewnych kwestii nie powinno się poruszać. Czy milczenie tutaj miało szansę zmienić cokolwiek. - Twój Radoslav trzyma się równie dobrze, co ty. - Och tak, miał równie niespożyte pokłady energii co sam Edward.
- Są posłuszne temu, kto je wyszkolił. - To była naprawdę znacząca różnica. - Możesz je wytresować jak psa, żeby pewne nauki miały wpojone, ale to inteligentne, magiczne stworzenia. Bez odpowiednich umiejętności do kierowania nimi stanowią zagrożenie dla swojego właściciela. Między innymi dlatego czarodzieje chodzą z psidwakami albo labradorami, nie z jarczukami. - Bo gdyby było inaczej to jarczuki cieszyłyby się niezłą popularnością, szczególnie w takich niebezpiecznych czasach. Ale jarczuki dorastały do swojej reputacji. - Musisz wiedzieć, ojcze, że stworzenia te powstają z czarnomagicznego rytuału. To nie są psy salonowe. - Bo coś wyczuł, że za tym pytaniem kryło się coś więcej.
Porozmawiali jeszcze jakiś czas, było wyjątkowo spokojnie i sympatycznie jak na to, jak ostatnio ich starcia wyglądały. A to rzeczywiście zatrzymało się na rozmowach.