Beltane zamieszało. Wiele się wydarzyło tej pamiętnej nocy. Sama Geraldine tylko z opowieści najbliższych dowiedziała się jak wyglądała sytuacja w Kniei. Gio zarysował jej całą sytuację bardzo dokładnie. Sama zresztą wyruszyła do lasu, gdy tylko dowiedziała się o tym, jak wielkie szkody wyrządziła wichura.
Las był inny. Inny niż go zapamiętała, tego była pewna. Słyszała opowieści o tym, że ponoć COŚ się w nim pojawiło. Jakieś stworzenia, które nie były znane nikomu. Zaciekawiło ją to. W końcu to Yaxley. Miała to we krwi.
Nie pojawiła się jednak w lesie od czasu poszukiwań. Trafiła do Kniei dopiero, kiedy napisał do niej jeden z przyjaciół z Doliny. Ponoć zaginął chłopiec, który mieszkał nieopodal. Gerry nie byłaby sobą, gdyby odmówiła pomocy. Szczególnie, jeśli chodziło o dziecko. Biedne, zagubione dziecko. Musiała pomóc mu wrócić do domu.
Gdy tylko dostała list wsiadła na miotłę i przyleciała do Doliny. Nie miała pojęcia, jak wygląda sprawa z teleportacją. Wiedziała, że po Beltane nie do końca działała, wolała więc nie ryzykować.
Była gotowa do poszukiwań. Ubrana w ciężkie buty, skórzane spodnie, gruby sweter w plecakiem na ramionach. Kto wiedział ile one będą właściwie trwały. Przygotowała sobie wodę, jedzenie, gdyby się to przedłużyło. Miała też latarkę, scyzoryk, sztylet u pasa. Gotowa na wszystko. Kto mógł wiedzieć, co czai się w Kniei?
Wraz z innymi ochotnikami przemierzała las. Dostrzegła wśród nich nawet znajomą twarz. Jej kuzyn Stanley. - Co ty tutaj robisz? - Zapytała trochę głupio, bo co mógł właściwie robić? Był brygadzistą, kto, jak nie on powinien brać udział w poszukiwaniach. Pilnowała raczej tyłów. W milczeniu eksplorowała teren. Musieli znaleźć chłopca. Nie wyobrażała sobie, że będzie inaczej, chociaż zdrowy rozsądek podpowiadał, że może być przeciwnie. Jedenastoletni chłopiec miał raczej małe szanse na przeżycie w lesie, szczególnie, że ponoć grasowały po nim jakieś dziwne stworzenia. Starała się jednak nastawić pozytywnie.
Byli już głęboko w lesie, kiedy doszło do nich głośne skomlenie. Z początku niewyraźne, gdy zbliżali się do miejsca z którego dochodziło można było usłyszeć słowa, które mówił. Chciał, żeby zabrali go do mamy. Geraldine dostrzegła rower w krzakach, czyżby jednak ten mały sobie poradził? Kamień spadł jej z serca, bo mogło być zupełnie inaczej. Zbliżyła się powoli do dębu, puściła przed sobą innych. Gdy wyłoniła się zza drzewa nie zobaczyła jednak chłopca, a mężczyznę w słusznym wieku. Jego włosy były siwe, skóra zdecydowanie nie przypominała tej dziecięcej, była sina. Jednak to, co mówił, to wszystko świadczyło o tym, że to był Charlie, którego szukali. - Co to kurwa ma być. - Rzuciła w eter.