Od początku maja życie zdawało się być dużo cięższe. Nie dosyć, że jeden, wielki harmider w Ministerstwie, własne problemy i teraz jeszcze to zagubione dziecko w lesie. Czy naprawdę nie można było pilnować swoich dzieci, zwłaszcza kiedy na świecie działo się tak źle?
Służba, nie drużba... Czy jakoś tak. Chcąc, nie chcąc, dla Borgina była to praca, którą wykonywał na co dzień. Kiedy tylko do Ministerstwa dotarła wiadomość o tym, że jakieś dzieciątko zagubiło się w lesie, przełożeni nie omieszkali wysłać grupy brygadzistów na poszukiwania ze Stanleyem na czele. Z jednej strony cieszył się, licząc, że nie spotka tam Brenny i tym samym będzie mógł od niej odpocząć, z drugiej zaś był zmuszony chodzić po lesie.
Stanley brał udział w pierwszej części poszukiwań - mniej, więcej do połowy 19 maja, gdzie opuścił tropicieli aby załatwić swoje sprawy. Nie zostawił ich jednak na zawsze - powrócił ponownie do reszty grupy o poranku 20 maja, dokładając tym samym swoją cegiełkę do dalszych postępów w kwestii chłopaka.
Ubrany w swój mundur brygadzisty, z papierosem w ustach i lekkim grymasem na twarzy, podróżował po kniei wraz z resztą ochotników - w końcu nie tylko funkcjonariusze ruszyli z pomocą ale także zwykli obywatele, niesieni chęcią zrobienia czegoś dobrego. Wśród tego drugiego grona rozpoznał Geraldine - kuzynkę, która zawsze była ewenementem w ich rodzinie. Nie tylko pod względem wzrostu - mogli rozmawiać we dwójkę bez konieczności uwzględniania różnicy wzrostu, której między nimi nie było - ale również umiejętności czy szeroko pojętej tężyzny fizycznej. Od razu poczuł się jakoś bezpiecznej. Jeżeli nadal kryły się tam te stwory z Beltane, nie miał zamiaru z nimi walczyć, a już na pewno nie wręcz - Sam się zastanawiam... - zażartował na jej słowa, kiwając przecząco głową - Chociaż mógłbym o to samo zapytać Ciebie... Ja to tu jestem po części z rozkazu - stwierdził z lekkim westchnięciem. W końcu miał ciekawsze rzeczy do roboty i w tym momencie nawet raporty były dużo zabawniejsze - przy nich chociaż nogi nie bolały.
Co jest... Zdziwił się słysząc skomlenie. Znaleźli jakiegoś psa? Nie był to może Charlie ale biednemu zwierzakowi też należało pomóc... Chwila. Czy to aby na pewno była psina? Nie. To człowiek. Czyli jednak odnaleźli chłopaka? Pełen sukces! Zadowolony z tego, że zaraz będą mogli powrócić do ministerialnej lury i ciepłej pracy za biurkiem, ruszył czym prędzej do przodu aby sprawdzić czy z malcem jest wszystko w porządku.
Im dłużej spoglądał na "chłopczyka", tym miał coraz więcej pytań. Sam jednak nie widział swojej miny, co oczywiście żałował, wszak ta musiała być co najmniej ciekawa - Spokojnie Charlie... - wyciągnął ręce w jego kierunku, podchodząc powolnym krokiem. Nie chciał spłoszyć mężczyzny (ciężko go było nazwać dzieckiem kiedy był o krok od emerytury czy śmierci) - Nic Ci nie grozi... Jesteś w dobrych rękach. Zajmiemy się Tobą - starał się go uspokoić za wszelką cenę. Może nie był ekspertem w tej dziedzinie ale próbował panować nad sytuacją. Kilka sekund później przykucnął przy nim, wyjmując notes aby zanotować to wszystko o czym im mówił.
Kiedy skończył pisać, rozejrzał się po wszystkich zebranych osobach, szukając jakichś pomysłów co powinni z nim zrobić. Podniósł się z przy kucu i podszedł do większej grupy - Coś tutaj nie gra... Powinniśmy rozejrzeć się po okolicy. Niech ktoś z nim zostanie, może uda się dowiedzieć coś więcej, a reszta niech przepatrzy jego sąsiedztwo - zalecił - Tylko uważajcie na siebie... Nie chcemy mieć dodatkowych problemów kiedy pomagamy poszkodowanemu - pokiwał głową, biorąc świeżutkiego papierosa do ust. Potrzebował pomyśleć z wykorzystaniem dobrze znanych wspomagaczy, a następnie również rozejrzeć się wokół nich.
"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina
"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972