18.11.2023, 10:21 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.11.2023, 10:22 przez Brenna Longbottom.)
Brenna przypatrywała się Frankowi z nieco dziwną miną. To był bowiem ten moment w jej życiu, kiedy doszła do wniosku, że może jednak pewne rzeczy robi bardzo, bardzo nie tak. Zazwyczaj takie rzeczy nie przychodziły jej do głowy – bo przecież lubiła być w ciągłym pędzie, lubiła pomagać innym, lubiła nawet do pewnego stopnia adrenalinę, przynajmniej dopóki nie martwiła się o innych, a już na pewno musiała, po prostu musiała, być w centrum wydarzeń. I nie przeszkadzało jej zostawanie z boku – z boku sali balowej, nieco z boku cudzych historii, przewijanie się tu i ówdzie jako ta bohaterka trzeciego planu.
Ale jednocześnie bardzo, bardzo nie chciała, by Frank postępował tak jak ona. I to w bardzo wielu kwestiach. Był uroczym chłopcem o dobrym sercu, i zasługiwał na to, by być szczęśliwym. Szkoda, że był jeszcze bardziej ślepy niż swoja ciotka, bo Brenna byłaby gotowa zjeść własne trampki, gdyby myliła się co do Alice, Syriusza i Franka.
Nie wspominając o tym, że chłopak miał ją za bohaterkę. A problem z Brenną polegał na tym, że był aż i tylko człowiekiem. Popełniała głupie błędy znacznie częściej niż chciałaby przyznać nawet sama przed sobą, a przecież to nie tak, że miała bardzo wielkie problemy z zauważeniem, że coś schrzaniła.
Frank znalazł sobie naprawdę marny wzór do naśladowania.
– Oj, Franky, porozmawiamy o tym kiedy indziej – westchnęła, w duchu zastanawiając się, jak bardzo wtrącaniem się w nie swoje sprawy byłoby zadanie Alice tego samego pytania, co jemu. Albo przynajmniej rzucenie niewinnej uwagi w stylu „Och, to ty nie chodzisz z Syriuszem? Musiałam źle zrozumieć Franka… Chyba sądzi, że go lubisz.” – Chociaż już teraz mam dla ciebie propozycję. Pozostań po prostu sobą – zasugerowała. Wprawdzie Augusta zdawała się niekiedy trochę niezadowolona, że jej syn zdaje się mniej chętny do walki niż starsi Longbottomowie i przedkłada zielarstwo nad naukę pojedynków, ale Brennę to wręcz cieszyło. Nie byli do licha Malfoyami albo Blackami, żeby dzieciaki w ich rodzinie nie mogły podążać własną drogą.
Poczekała cierpliwie aż skończy przypatrywać się temu, co widział w Ain Eigarp, a potem ruszyła wraz z nim ku wyjściu, mijając kolejne zwierciadła. Na moment przystanęła jeszcze przy Monitorze Wrogów, i chociaż wciąż nie mogła dostrzec wyraźnie twarzy i oczu czającym się w nim sylwetek, mogłaby przysiąc, że są znacznie wyraźniejsze niż te dwa lata temu.
Żadnego zaskoczenia.
– Co ty na to, żebyśmy fiuknęli się na Pokątną i poszli na lody? – zaproponowała jeszcze, chcąc poprawić mu nastrój po tym zetknięciu z własnymi pragnieniami. W końcu to popołudnie zaplanowała poświęcić dla niego.
Ale jednocześnie bardzo, bardzo nie chciała, by Frank postępował tak jak ona. I to w bardzo wielu kwestiach. Był uroczym chłopcem o dobrym sercu, i zasługiwał na to, by być szczęśliwym. Szkoda, że był jeszcze bardziej ślepy niż swoja ciotka, bo Brenna byłaby gotowa zjeść własne trampki, gdyby myliła się co do Alice, Syriusza i Franka.
Nie wspominając o tym, że chłopak miał ją za bohaterkę. A problem z Brenną polegał na tym, że był aż i tylko człowiekiem. Popełniała głupie błędy znacznie częściej niż chciałaby przyznać nawet sama przed sobą, a przecież to nie tak, że miała bardzo wielkie problemy z zauważeniem, że coś schrzaniła.
Frank znalazł sobie naprawdę marny wzór do naśladowania.
– Oj, Franky, porozmawiamy o tym kiedy indziej – westchnęła, w duchu zastanawiając się, jak bardzo wtrącaniem się w nie swoje sprawy byłoby zadanie Alice tego samego pytania, co jemu. Albo przynajmniej rzucenie niewinnej uwagi w stylu „Och, to ty nie chodzisz z Syriuszem? Musiałam źle zrozumieć Franka… Chyba sądzi, że go lubisz.” – Chociaż już teraz mam dla ciebie propozycję. Pozostań po prostu sobą – zasugerowała. Wprawdzie Augusta zdawała się niekiedy trochę niezadowolona, że jej syn zdaje się mniej chętny do walki niż starsi Longbottomowie i przedkłada zielarstwo nad naukę pojedynków, ale Brennę to wręcz cieszyło. Nie byli do licha Malfoyami albo Blackami, żeby dzieciaki w ich rodzinie nie mogły podążać własną drogą.
Poczekała cierpliwie aż skończy przypatrywać się temu, co widział w Ain Eigarp, a potem ruszyła wraz z nim ku wyjściu, mijając kolejne zwierciadła. Na moment przystanęła jeszcze przy Monitorze Wrogów, i chociaż wciąż nie mogła dostrzec wyraźnie twarzy i oczu czającym się w nim sylwetek, mogłaby przysiąc, że są znacznie wyraźniejsze niż te dwa lata temu.
Żadnego zaskoczenia.
– Co ty na to, żebyśmy fiuknęli się na Pokątną i poszli na lody? – zaproponowała jeszcze, chcąc poprawić mu nastrój po tym zetknięciu z własnymi pragnieniami. W końcu to popołudnie zaplanowała poświęcić dla niego.
Koniec sesji
Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.