11.03.2024, 01:33 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 11.03.2024, 01:34 przez Erik Longbottom.)
— Nie mówiłem nic o potrzebie — zauważył ze spokojem Erik. — Jak sama widzisz, niektóre rodziny są zdeterminowany, aby trzymać się tej tradycji. Wolę wierzyć, że osoby, które są w to wplątane, mają przynajmniej coś do powiedzenia i nie są zdane na łaskę jakiegoś pijanego stryjka, który przypadkiem odziedziczył rodową fortunę. — W niektórych przypadkach rozpad stosunków rodzinnych oznaczał po prostu brak kontaktu przez długi czas i życie na własny rachunek, jednak niektóre familie mogły sprawić, że człowiek dosłownie przestawał dla nich istnieć. I to chyba było w tym wszystkim najgorsze; sprzeciw nieraz oznaczał kompletne wykluczenie. — Mamy szczęście, że w naszych rodzinach patrzy się na te sprawy inaczej. Chciałbym, żeby inni mieli tę wolność.
Rozumiał swą towarzyszkę. Gdyby przyszło im zmierzyć się na własną rękę z narzuconym im z góry małżeństwem, Geraldine była na dużo gorszej pozycji od Erika. Zwłaszcza gdyby w ich rodzinach odezwały się stare geny tradycjonalistów, a ich dotychczasowe poglądy na temat aranżowanych związków zrobiły fikołka. Nic dziwnego, że wolała się nawet nie zastanawiać, jak wyglądała ta ''lepsza'' wersja tego scenariusza. Lepiej było nie kusić losu.
— Nie spieszy mi się do tego — przyznał z markotną miną. — Gdyby to ode mnie zależało, to mógłbym poczekać do siedemdziesiątki i wtedy łaskawie przejąć tę rolę.
Wizja nagłego zostania głównym reprezentantem rodu Longbottomów niesamowicie go martwiła. I wbrew pozorom nie przez to ile obowiązków na niego spadnie czy to, że skupi na sobie ponownie uwagę wszystkich mediów. Dostanie tytułu, było równoznaczne z tym, że co najmniej dwie ważne w jego życiu osoby, czyli dziadek i ojciec, funkcji tej pełnić nie mogły. A w tych czasach, zwłaszcza biorąc pod uwagę los wuja Derwina, można było śmiało spodziewać się w takim wypadku najgorszego.
— Pytanie tylko, czy ja chcę mieć żonę spośród nich, czyż nie? — Uniósł brew z krzywą miną. — Nie chcę ubliżać żadnej z kandydatek, ale uważam, że byłoby to wyjątkowo smutne, gdybym wybrał pierwszą osobę z brzegu, tylko dlatego, że była chętna. — Arogancja czy chęć, aby chociaż raz to siebie postawić na pierwszym lepszym, skoro miałby potencjalnie związać się z kimś na resztę życia? — W tych czasach ludziom zbyt łatwo przychodzi zadowolenie się czymkolwiek, byle tylko móc powiedzieć, że coś mają w swoim życiu.
Niektórzy stawiali swych partnerów na piedestale, czyniąc ''bycie w związku'' nierozerwalnym aspektem swojej osobowości, który miał rekompensować słaby charakter. Inni po prostu nie radzili sobie z samotnością. Chociaż Erik był nad wyraz sympatycznym człowiekiem i w gruncie rzeczy dosyć spolegliwym, tak chyba nie wytrzymałby długo z osobą, która przyklaskiwałaby każdemu jego słowu. Nie chciał jednak też walczyć na każdym kroku i trzymać się non stop na baczności. Na dłuższą metę stałoby się to męczące. Potrzebował kogoś, kto byłby w stanie przemówić mu do rozsądku, gdy za bardzo się zapędzał.
— Niektórzy uważają, że to ekscytujące. — W gruncie rzeczy, każdy miał swój pogląd na tę kwestię. Niektórzy lubili takie zabawy, balansowanie na krawędzi sugestii a otwartego wyrażenia swoich uczuć. Odwaga ukryta pod płaszczykiem niepewności wyszytego z pożądania. — A czasem to po prostu strach. Przed reakcją drugiej osoby, przed samym sobą, przed światem, który nie zrozumie. Niedopowiedzenie łatwiej zbyć żartem niż otwartą deklarację. A ze szczerością też różnie u ludzi bywa.
Uciekł wzrokiem w bok, mimowolnie wracając myślami do Selwyna. Może gdyby ten człowiek znał definicję szczerości, to wszystko potoczyłoby się inaczej. Samo wspomnienie o mężczyźnie sprawiło, że nagle wizyta w teatrze jeszcze bardziej mu zbrzydła. A jeszcze nie miał okazji porozmawiać z nikim z jego rodziny. Ugh, Geraldine chyba jednak miała rację, że sięgnęła po butelkę. Cóż, teatr ma przecież wyciągać na wierzch ludzkie uczucia, pomyślał przekornie, tylko bardziej dobijając się tą refleksją.
— Tak. W końcu. — Odezwał się, kiedy opuścili lożę i po cicho przekradli się na niższe piętro, aby następnie wymknąć się do sali, gdzie później miał odbyć się bankiet dla gości i twórców sztuki. Teraz nikogo tam nie było i jedynie samotna kelnerka dokładała sztućce przy bufecie. Przedstawienie pewnie miało skończyć się dopiero za dłuższy czas. — Cóż, zdrowie naszych kochanych aktorów. Oby połamali nogi.
Nie chcąc od razu sięgać po alkohol, Erik zadowolił się żółtym makaronikiem, uderzając nim lekko o butelkę przyniesioną przez pannę Yaxley. Cóż, przyszli na miejsce, pokazali się, a teraz po prostu... Sprawdzali catering. To na pewno zapewni im znaczącą przewagę, kiedy z sali wyleje się reszta gości. I tak to właśnie wyglądali ''wybrańcy'' z rodów Longbottom i Yaxley. Po prostu chluba rodzin czystej krwi. Wyżej to już chyba nikt nie podskoczy.
Rozumiał swą towarzyszkę. Gdyby przyszło im zmierzyć się na własną rękę z narzuconym im z góry małżeństwem, Geraldine była na dużo gorszej pozycji od Erika. Zwłaszcza gdyby w ich rodzinach odezwały się stare geny tradycjonalistów, a ich dotychczasowe poglądy na temat aranżowanych związków zrobiły fikołka. Nic dziwnego, że wolała się nawet nie zastanawiać, jak wyglądała ta ''lepsza'' wersja tego scenariusza. Lepiej było nie kusić losu.
— Nie spieszy mi się do tego — przyznał z markotną miną. — Gdyby to ode mnie zależało, to mógłbym poczekać do siedemdziesiątki i wtedy łaskawie przejąć tę rolę.
Wizja nagłego zostania głównym reprezentantem rodu Longbottomów niesamowicie go martwiła. I wbrew pozorom nie przez to ile obowiązków na niego spadnie czy to, że skupi na sobie ponownie uwagę wszystkich mediów. Dostanie tytułu, było równoznaczne z tym, że co najmniej dwie ważne w jego życiu osoby, czyli dziadek i ojciec, funkcji tej pełnić nie mogły. A w tych czasach, zwłaszcza biorąc pod uwagę los wuja Derwina, można było śmiało spodziewać się w takim wypadku najgorszego.
— Pytanie tylko, czy ja chcę mieć żonę spośród nich, czyż nie? — Uniósł brew z krzywą miną. — Nie chcę ubliżać żadnej z kandydatek, ale uważam, że byłoby to wyjątkowo smutne, gdybym wybrał pierwszą osobę z brzegu, tylko dlatego, że była chętna. — Arogancja czy chęć, aby chociaż raz to siebie postawić na pierwszym lepszym, skoro miałby potencjalnie związać się z kimś na resztę życia? — W tych czasach ludziom zbyt łatwo przychodzi zadowolenie się czymkolwiek, byle tylko móc powiedzieć, że coś mają w swoim życiu.
Niektórzy stawiali swych partnerów na piedestale, czyniąc ''bycie w związku'' nierozerwalnym aspektem swojej osobowości, który miał rekompensować słaby charakter. Inni po prostu nie radzili sobie z samotnością. Chociaż Erik był nad wyraz sympatycznym człowiekiem i w gruncie rzeczy dosyć spolegliwym, tak chyba nie wytrzymałby długo z osobą, która przyklaskiwałaby każdemu jego słowu. Nie chciał jednak też walczyć na każdym kroku i trzymać się non stop na baczności. Na dłuższą metę stałoby się to męczące. Potrzebował kogoś, kto byłby w stanie przemówić mu do rozsądku, gdy za bardzo się zapędzał.
— Niektórzy uważają, że to ekscytujące. — W gruncie rzeczy, każdy miał swój pogląd na tę kwestię. Niektórzy lubili takie zabawy, balansowanie na krawędzi sugestii a otwartego wyrażenia swoich uczuć. Odwaga ukryta pod płaszczykiem niepewności wyszytego z pożądania. — A czasem to po prostu strach. Przed reakcją drugiej osoby, przed samym sobą, przed światem, który nie zrozumie. Niedopowiedzenie łatwiej zbyć żartem niż otwartą deklarację. A ze szczerością też różnie u ludzi bywa.
Uciekł wzrokiem w bok, mimowolnie wracając myślami do Selwyna. Może gdyby ten człowiek znał definicję szczerości, to wszystko potoczyłoby się inaczej. Samo wspomnienie o mężczyźnie sprawiło, że nagle wizyta w teatrze jeszcze bardziej mu zbrzydła. A jeszcze nie miał okazji porozmawiać z nikim z jego rodziny. Ugh, Geraldine chyba jednak miała rację, że sięgnęła po butelkę. Cóż, teatr ma przecież wyciągać na wierzch ludzkie uczucia, pomyślał przekornie, tylko bardziej dobijając się tą refleksją.
— Tak. W końcu. — Odezwał się, kiedy opuścili lożę i po cicho przekradli się na niższe piętro, aby następnie wymknąć się do sali, gdzie później miał odbyć się bankiet dla gości i twórców sztuki. Teraz nikogo tam nie było i jedynie samotna kelnerka dokładała sztućce przy bufecie. Przedstawienie pewnie miało skończyć się dopiero za dłuższy czas. — Cóż, zdrowie naszych kochanych aktorów. Oby połamali nogi.
Nie chcąc od razu sięgać po alkohol, Erik zadowolił się żółtym makaronikiem, uderzając nim lekko o butelkę przyniesioną przez pannę Yaxley. Cóż, przyszli na miejsce, pokazali się, a teraz po prostu... Sprawdzali catering. To na pewno zapewni im znaczącą przewagę, kiedy z sali wyleje się reszta gości. I tak to właśnie wyglądali ''wybrańcy'' z rodów Longbottom i Yaxley. Po prostu chluba rodzin czystej krwi. Wyżej to już chyba nikt nie podskoczy.
Koniec sesji
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.❞