• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 9 Dalej »
[04.09.1972] Złoty standard || Ambroise & Nora

[04.09.1972] Złoty standard || Ambroise & Nora
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#1
07.02.2025, 02:37  ✶  
Wczesny poranek w Londynie nie był jeszcze deszczowy, jednak szare niebo zaczynało powoli zachodzić coraz ciemniejszymi chmurami a w powietrzu dało się wyczuć typową wilgoć zwiastującą nadchodzące pogorszenie pogody. W podmuchach wiatru w dalszym ciągu dało się wyczuć ciepło przypominające o odchodzącym lecie, lecz nadejście jesieni było nieuniknione.
Tym bardziej, że spiker radiowy z rozgłośni Nottów zdecydowanie nie szczędził komentarzy dotyczących przewidywań na następne tygodnie. Jego lekko irytujący głos dochodzący z szeroko otwartego okna na piętrze jednej z kamienic niemalże zapętlił się na powtarzaniu kilku konkretnych słów: deszcz, chłód, ziąb, zimno, wilgoć. Bez wątpienia miał naprawdę szeroki zasób słownictwa, ale jego wypowiedzi sprowadzały się cały czas do tego samego, przez co nie miały zbytnio sensu.
Mimo umiarkowanej pogody, Pokątna jak zwykle tętniła życiem. Wrzesień dopiero się zaczął i choć nieodmiennie oznaczało to lekkie zmniejszenie się liczebności mieszkańców magicznej części miasta, jedną z głównych ulic w dalszym ciągu była niemal tak samo zatłoczona jak pod koniec sierpnia.
Lekko podenerwowani rodzice w dalszym ciągu dokupywali zapomniane przybory szkolne, składniki eliksiralne i różnorodne bibeloty potrzebne ich dzieciom w Hogwarcie. Znając życie, mieli to robić jeszcze przez najbliższy tydzień, góra dwa tygodnie. Co roku nie korzystając z opcji kupienia pociechom najbardziej wymownego akcesorium - przypominajki, która niechybnie od razu zaszłaby czerwoną mgłą.
Rzecz jasna niektóre sklepy cieszyły się znacznie większą popularnością niż inne. Do księgarni sprzedającej podręczniki nie dało się wsadzić małego palca od stopy. Główny sklep zielarski sprzedający prefabrykaty do nauki warzenia eliksirów był oblegany, jakby nagle każdy próbował zostać alchemikiem. Nawet lokal ze sprzętem do Quddditcha miał niemalże pełne obłożenie.
Grupa młodych czarodziejów wyglądających tak, jakby dopiero co ukończyli Hogwart (lub bardziej prawdopodobnie urwali się na pierwsze tegoroczne wagary) zatrzymała się przy jednym ze straganów, gdzie sprzedawano różnorodne magiczne zwierzęta. Jak na oko Ambroisa - najpewniej na pograniczu legalności, zresztą tak samo jak cały wyraźnie prowizorycznie postawiony kramik, którego właściciel co rusz nerwowo rozglądał się dookoła. Mimo to jednocześnie nie przestając reklamować swoich towarów. Wśród nich był mały futrzasty stworek, wypuszczony z klatki na potrzeby robienia reklamy, który nieustannie podskakiwał i wydawał zabawne odgłosy. Zachwyceni jego figlami młodzi ludzie rzucali mu smakołyki a zwierzątko radośnie skakało do góry, łapiąc je w powietrzu.
Mlask! - długi jęzor uderzył o nos stworka.
Trzask! - jego podejrzanie liczne i ostre zęby zamknęły się na kawałku twardej brązowej przekąski ze skóry.
Siorb! - fioletowy futrzak wciągnął ją w całości, ledwo przepychając jedzenie przez wydęty przełyk.
Ambroise zmierzył go podejrzliwym spojrzeniem, po czym profilaktycznie przystanął jak najdalej od podejrzanego stoiska. Wciąż w miejscu, w którym miał się spotkać z Norą, jednak na tyle daleko od neonowej i nazbyt zębatej kulki futra jak to tylko było możliwe. Czekał ze spojrzeniem kierowanym to na zegar na pobliskim budynku, to na potencjalne zagrożenie. Był przed czasem, więc mógł w spokoju wypalić nie jednego a dwa papierosy, opierając się przy tym o ścianę.
W długim wczesnojesiennym płaszczu w kolorze głębokiego brązu zarzuconym na piaskową koszulę i prostych ciemnych spodniach prawie wtapiał się w przybrudzone cegły. Zdecydowanie nie zwracał na siebie zbytecznej uwagi i całkiem mu to odpowiadało. Tym bardziej, że nie chciał paść ofiarą (zbyt wiele powiedziane) nagabywaczy proponujących mu założenie skrytki w najnowszej alternatywie dla Gringotta, nie mając ochoty wdawać się z nimi w zażarte dyskusje.
Czekał na Norę, nie na niepowtarzalną szansę zdobycia bonusowych dziesięciu galeonów dla nowych klientów.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Landrynka
She could make hell feel just like home.
Można ją przeoczyć. Mierzy 152 centymetry wzrostu, waży niecałe pięćdziesiąt kilo. Spoglądając na nią z tyłu... można myśleć, że ma się do czynienia z dzieckiem. Buzię ma okrągłą, wiecznie uśmiechnięte usta często muśnięte błyszczykiem, bystre zielone oczy. Nos obsypany piegami, które latem zwracają na siebie uwagę. Włosy w kolorze słomy, opadają jej na ramiona, kiedy słońce intensywniej świeci pojawiają się na nich jasne pasemka. Ubiera się w kolorowe rzeczy, nie znosi nudy i szarości. Głos ma przyjemny dla ucha, melodyjny. Pachnie pączkami i domem.

Nora Figg
#2
07.02.2025, 14:19  ✶  

Pogoda może nie była szczególnie zachęcająca do wyjścia, ale panna Figg musiała uzupełnić braki w swoim schowku. Dzisiaj nie chodziło o te typowe ze składników do jej cukierniczych wyrobów, tylko do tej drugiej części rzeczy, którymi się zajmowała. Miała stworzyć kilka eliksirów dla Zakonu, więc wypadałoby w końcu się za to zabrać.

Dawno nie widziała się z Ambroisem, więc stwierdziła, że to jego wyciągnie na tę małą wycieczkę. Znał się na ziołach doskonale, tak jak i ona, więc mogli we dwójkę przenalizować, czy to, czego potrzebuje jest dostępne od ręki. Norka zamierzała w najbliższym czasie nieco poeksperymentować z eliksirami, dowiedziała się bowiem o klątwie żywiołów, wypadałoby coś z tym zrobić zważając na to, że i Mabel mogła być przeklęta, tutaj nigdy nic nie wiadomo.

Musiała więc skupić się nad tym, aby mieć możliwość ewentualnego zapobiegania sytuacjom kryzysowym, jeszcze nie wiedziała, jak się do tego zabrać, ale na pewno była w stanie coś wymyślić, kto jeśli nie ona? Była specjalistką jeśli chodzi o eliksiry i mimo, że to nie było jej głównym zajęciem, to rozwijała się i w tym kierunku. W ten sposób przecież też pomagała innym członkom Zakonu Feniksa.

Wyszła z cukierni chwilę przed umówioną porą, dobrze, że mieli po prostu przejść się po Pokątnej, to nie musiała kombinować z tym, jak dotrze na miejsce spotkania. Jak wiadomo Nora nie potrafiła się teleportować, co czasem bywało problematyczne.

Ubrana w krótką (oczywiście, nie mogło być inaczej) tym razem pstrokato zieloną sukienkę, z rozkloszowanymi rękawami, które wystawały jej spod krótkiej, niebieskiej kurtki przemierzała uliczki na swoich wysokich butach, które wbijały się w każdą dziurę na chodniku. Nie było to szczególnie wygodne, ale przecież każdy kto chciał dobrze wyglądać musiał nieco pocierpieć, czyż nie?

Dotarła na miejsce chwilę przed czasem. Dostrzegła mężczyznę dosyć szybko, bo górował nad większością czarodziejów, którzy znajdowali się w okolicy. - Ambroise! - Rzuciła, by zwrócić na niego swoją uwagę. - Dobrze Cię widzieć, stęskniłam się. - Nie wiedzieli się od czasu kociej imprezy, więc minęło kilka dni, miała wrażenie, że wieczność, bo tyle się po drodze wydarzyło.

Przytuliła mężczyznę na przywitanie, no i wręczyła mu niewielki pakunek w którym znajdowały się jeszcze ciepłe pączki, niech on też ma coś z życia. - Jedz, póki są gorące. - Oczywiście, że musiała mu zasugerować, co powinien teraz zrobić, nie byłaby sobą, gdyby tego nie zrobiła. Zwłaszcza, że chodziło o jej wypieki.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#3
07.02.2025, 16:44  ✶  
Teoretycznie spoglądając na zegarek na ścianie pobliskiego budynku prawdopodobnie powinien wiedzieć, ile czasu upłynęło zanim usłyszał głos Nory i dostrzegł ją pośród tłumu, jednak tak nie było. Nie miał pojęcia, ile minut stał w miejscu zanim nie ruszył się na dźwięk wołania. Odrywając wzrok od fioletowego stworka, przeniósł go na Figgównę, niemal instynktownie schylając się, żeby odpowiedzieć na uścisk, odrobinę niezręcznie ujmując paczuszkę w dłonie. Minęło wiele lat a on nadal nie potrafił całkiem przyzwyczaić się do przynoszenia mu tych wszystkich słodkości.
- Dzięki - rzucił szczerze, mimo wrażenia, że była to trochę niepotrzebna fatyga ze strony Nory. - Ciebie też - no cóż, może nie było to zbyt wylewne, jednak słowa o stęsknieniu się chyba nie opuściłyby jego ust, choćby nawet starał się to zrobić.
Zamiast tego zmierzył Eleonorę spojrzeniem, kiwając głową na wspomnienie o gorących wypiekach, jednak nie sięgając po nie do trzymanego pudełka. Miał wpierw jeszcze jedną sprawę do załatwienia. Nawet nie zamierzał przy tym pytać, co u niej. Rzut oka wystarczył, aby wiedział, potwierdzając posiadane informacje.
- Uprzedzając... ... oczywiście, że słyszałem - kolejny raz nachylił się dosyć nisko, żeby objąć ją ramionami i musnąć wargami jej policzek. - Gratulacje - kolejna jakże barwna wypowiedź opuściła usta Ambroise.
Być może nie były to zbyt wylewne słowa jak na tak znaczącą okazję, lecz z pewnością musiała mu je po prostu wybaczyć. Nawet w takich kwestiach nie był specjalnie wylewny, choć bez wątpienia wypadało, aby cieszył się jej szczęściem. Chwilowo jednak, gdy się odsunął, zmierzył dziewczynę lekko badawczym spojrzeniem.
W dalszym ciągu był dosyć mocno zaskoczony zasłyszaną informacją, która rzecz jasna do kilku chwil wcześniej była traktowana przez niego z pewnym przymrużeniem oka (zwłaszcza po historii z Geraldine i Erikiem). Bo przecież kto jak kto, ale Nora poinformowałaby go o tak istotnym wydarzeniu mającym miejsce w jej życiu. Prawda? Prawda?
No cóż. Wystarczyło jedno przelotne spojrzenie w dyskretny sposób rzucone na jej dłoń, gdy zbliżała się ku niemu ulicą, żeby zweryfikować fakty. Eleonora w rzeczywistości nosiła na palcu całkiem spory pierścionek. Nie miał jeszcze okazji dokładniej mu się przyjrzeć, ale obecność zaręczynowej biżuterii była nie do pominięcia ani tym bardziej nie do podważenia.
Nie zamierzał jednak wytykać przyjaciółce trzymania zaręczyn w sekrecie, bowiem nie miał jeszcze okazji pojawić się w domu w Dolinie Godryka ani w mieszkaniu przy Horyzontalnej. Z dużym prawdopodobieństwem mogła posłać mu list czy krótką notatkę dołączoną do swoich typowych wypieków, chwaląc się przyszłą zmianą stanu cywilnego. Dosyć długo przebywał poza zasięgiem, więc to było możliwe. Zapewne miał się tego wkrótce dowiedzieć.
Chwilowo sięgnął jednak wolną ręką do kieszeni płaszcza, będąc bez wątpienia przygotowanym na obie wersje wydarzeń. W drugiej ręce trzymając pudełko z pączkami, wyciągnął niewielki ozdobny pakunek w kierunku Nory. Nieduże welurowe pudełko z atłasowo-skórzanym wnętrzem było prostokątne. Skrywało w sobie komplet złotej biżuterii wysadzanej jasnymi ametystami poprzetykanymi niewielkimi złotymi listkami. Błyszczący mimo braku słońca naszyjnik przylegający do szyi, pasujące kolczyki i spinkę do włosów.
- Mam nadzieję, że ci się spodoba - stwierdził po prostu, jednocześnie lekko unosząc kąciki ust.
Cóż, raczej wydawało mu się to niemal pewne, ale tymi słowami zamierzał dać Figgównie do zrozumienia, że w razie potrzeby mogli wymienić podarunek na coś innego. Rzecz jasna - równie błyszczącego i efektownego. W końcu taka okazja nie zdarzała się zbyt wiele razy w życiu, czyż nie?
Na ten moment jeszcze nie pytał o szczegóły. Nie zamierzał też wyciągać na wierzch informacji o tym jak zaskakująco tajemnicza była, skoro trzymała nową miłość w sekrecie tak długo, że wyciągnęła ją niczym królika z kapelusza dopiero przy okazji zaręczyn. Raczej nie wydawało mu się, aby musiała kryć przed nim coś takiego, ale prawdę mówiąc był tym cholernie zaciekawiony. Tyle tylko, że nie emanował tym na zewnątrz, pozostając neutralnie rozluźniony.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Landrynka
She could make hell feel just like home.
Można ją przeoczyć. Mierzy 152 centymetry wzrostu, waży niecałe pięćdziesiąt kilo. Spoglądając na nią z tyłu... można myśleć, że ma się do czynienia z dzieckiem. Buzię ma okrągłą, wiecznie uśmiechnięte usta często muśnięte błyszczykiem, bystre zielone oczy. Nos obsypany piegami, które latem zwracają na siebie uwagę. Włosy w kolorze słomy, opadają jej na ramiona, kiedy słońce intensywniej świeci pojawiają się na nich jasne pasemka. Ubiera się w kolorowe rzeczy, nie znosi nudy i szarości. Głos ma przyjemny dla ucha, melodyjny. Pachnie pączkami i domem.

Nora Figg
#4
12.02.2025, 23:52  ✶  

Figgówna jeszcze nie zdążyła dostrzec fioletowego stworka, na pewno by się nim zainteresowała, gdyby tylko nie była zapatrzona w swojego przyjaciela. Nie ma to jak priorytety, ale to przede wszystkim Roisa wypatrywała w tłumie. Oczywiście dostrzeżenie go nie należało do szczególnie trudnych czynności.

Łatwo było jej się z nim przywitać, bo oczywiście się nachylił, inaczej pewnie musiałaby skakać, aby do niego dosięgnąć. Bycie niskim nie ułatwiało egzystencji na tym świecie, dobrze, że inni nieco jej ją ułatwiali.

Wydawała się być w wyśmienitym humorze, chociaż właściwie, czy Norka kiedykolwiek była w innym? To było dla niej typowe, uśmiech na ustach i wesołe iskierki w oczach, szczególnie, gdy spotykała się z tymi, na których faktycznie jej zależało, a Ambroise od dawna należał przecież do grona tych osób.

- To niedobrze... - Mruknęła rozczarowana, nie dało się tego nie zauważyć po tonie jej głosu. Zdecydowanie wolałaby się podzielić tą informacją osobiście, najwyraźniej jednak nie w każdym przypadku będzie jej to dane. Poczuła muśnięcie na policzku, usta drgnęły jej przy tym w uśmiechu. Chyba była zadowolona z tego, co się działo. Musiała się jakoś wytłumaczyć z tego, że nie podzieliła się z Ambroisem tym wszystkim, miała nadzieję zresztą, że jakoś jej to wybaczy. Zdecydowanie nie chciała robić tego poprzez listy, nie wydawało jej się to być odpowiednią metodą, a ostatnio nie widywali się zbyt często, więc też nie miała możliwości, aby mu to przekazać wprost.

- Dziękuję, chciałam Ci powiedzieć osobiście, ale widać ktoś mnie uprzedził. - Nie była z tego powodu do końca zadowolona. Nie dało się tego nie zauważyć. Ceniła sobie przyjaźń Roisa i zdecydowanie wolałaby móc sama podzielić się z nim tym, co działo się w jej życiu. Z plotkami krążącymi po ludziach jednak nie zawsze da się wygrać.

Odsunęła się w końcu o krok i ponownie uśmiechnęła do przyjaciela. - Mam nadzieję, że mi to wybaczysz, wiesz, że zrobiłabym to w inny sposób. - Tak, poczucie winy jej nie opuszczało, gdyby tylko miała jakikolwiek wpływ na to co się o niej mówiło, to przekazałby mu te wieści zupełnie inaczej.

Zauważyła, że Ambroise zaczął sięgać do kieszeni płaszcza, zignorował jej sugestię związaną z jedzeniem pączków, które przecież miały być ciepłe jeszcze tylko przez chwilę, to było ogromną ignorancją, nigdy nie smakowały lepiej, niż wtedy kiedy przed chwilą wyciągnęła je z gara. Najwyraźniej on miał w tej chwili inne priorytety.

Mrugnęła dwa razy widząc, że trzyma w dłoni niewielkie pudełko. - To zupełnie niepotrzebne, bez potrzeby się fatygowałeś... - Mimo wszystko sięgnęła po pakunek. Nie ma się co oszukiwać, Norka lubiła dostawać prezenty, niemalże tak samo jak je wręczać.

Nie mogła się powstrzymać przed tym, aby zajrzeć do środka. Oczy jej się zaświeciły, gdy zobaczyła biżuterię. - Ambroise, to lekka przesada... - Szeroki uśmiech pojawił się po raz kolejny na jej ustach. - To jest prześliczne, do tego ametyst, wiesz, jakie kolory lubię najbardziej. - Nie, żeby było to jakieś trudne do odgadnięcia, jednak chyba nie wszyscy zdawali sobie z tego sprawę.

- Dziękuję chociaż to było zupełnie niepotrzebne. - Na pewno zrobiło jej się miło z powodu tego podarunku, nie zwlekając zbyt długo wrzuciła go więc do swojej torebki. Teraz będzie musiała się przejmować tym, aby tego nie zgubić.

- To było dość spontaniczne, wiesz, sama się tego nie spodziewałam. - Mówiąc to miała na myśli swoje zaręczyny, które faktycznie wydarzyły się zupełnie znienacka. Nadal nie do końca była świadoma tego, że do tego doszło.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#5
13.02.2025, 04:10  ✶  
Być może nie było to coś, co praktykował wyjątkowo często, bo nie zwykł być z wieloma ludźmi na tyle blisko, aby musieć nawiązywać z nimi fizyczny kontakt ponad uścisk dłoni. Jednakże nie było to też dla niego jakoś wyjątkowo nienaturalne. Co prawda w przypadku Nory musiał znacząco się pochylić, ukrywając wykrzywienie warg w grymasie, gdy odezwał się u niego w dalszym ciągu obity tył pleców.
Tak, jasne - mógł to nasmarować maścią, ale tego nie zrobił (tym bardziej, że jeszcze bardziej właściwie to: nie mógł, Geraldine mogła to zrobić, o co nie zamierzał prosić). W tym momencie stłumił reakcję, prostując się po chwili i obdarzając Eleonorę wzruszeniem ramion (też nieco zabolało).
Jasne, słyszał zawód w jej głosie. Trudno byłoby nie zwrócić na to uwagi. Nie tylko dlatego, że tak dobrze ją znał. Nie. W tym wypadku nawet nie próbowała ukrywać niezadowolenia, czemu tak właściwie ani trochę się nie dziwił. Tym bardziej, że przy okazji dostał nieświadomą odpowiedź na swoje wątpliwości: nie było żadnego listu, który mógłby przeoczyć.
- Wiesz jak to jest w tych kręgach - rzucił całkiem lekko, o dziwo, w tym wypadku nie mając na myśli plotkarskiej elity.
Przynajmniej nie tę standardową czystokrwistą, tylko raczej ich wspólne grono znajomych, częstokroć równie gadatliwe i poinformowane. Gotowe dzielić się wszelkiego rodzaju informacjami w dosłownie mgnieniu oka. Trudno było uciec przed takim przekazem informacji. Nawet sowy nie miały zbyt wiele podjazdu do podekscytowanych przyjaciół i bliskich członków rodziny.
- Powiedzmy, że przemyślę obrazę majestatu - nieznacznie wydął przy tym wargi, śląc dziewczynie prawdopodobnie najbardziej przesadnie zadufane w sobie spojrzenie, na jakie było go obecnie stać.
Mogła go pocałować w sygnet, prosząc o wybaczenie. Dogodnie dla niej, nie na kolanach, bo była dostatecznie niska, żeby przeszło bez tego. Bycie wzrostu skrzata domowego miało swoje niewątpliwe zalety. A gdy już o skrzaty chodziło...
...cóż.
- Znasz mnie. To wszystko na pokaz, bo wypada, co ludzie pomyślą, dlatego robimy to pośrodku Pokątnej. Niech wiedzą, że mam gest. Tak właściwie to nawet nie wiem, co tam jest. Kupił to jakiś skrzat - stwierdził bez mrugnięcia okiem, bez najmniejszego zająknięcia, jednocześnie mimo to nieznacznie uciekając spojrzeniem w górę i tłumiąc uniesienie kącików ust.
Tak jak Nora mogła usiłować twierdzić, że dawanie jej prezentów z tak istotnej okazji było zbytkiem i przesadą, i naprawdę wcale nie potrzebowała ich otrzymywać (a więc musiała rozważyć przyjęcie podarunku). Tak i on mógł w tym wypadku pozwolić sobie na drobne pozbawienie sprawy przesadnej powagi i pompatyczności. W przypadku Figgówny wcale nie czuł się zobligowany do podtrzymywania wrażenia.
Być może nigdy nie ściągał przy niej wszystkich swoich masek, być może nie informował jej nawet o jednej trzeciej swoich spraw, ale to nie znaczyło, że musiał się przy niej wyjątkowo mocno pilnować. Przeciwnie - traktował ją niemal jak rodziną siostrę. Z wszystkimi zaletami i wadami tego układu. Prezenty zdecydowanie należały do tej pierwszej kategorii. Komentarze chyba już do tej drugiej.
- To ewidentnie był jakiś poinformowany skrzat - kolejne wzruszenie ramion, jeszcze jedno sprowadzenie tego gestu do czegoś na tyle błahego, że nie było tu miejsca na zażenowanie czy odmowę, czyż nie?
W istocie cieszyła go reakcja Nory na całkiem świadomy, zdecydowanie przemyślany prezent. Być może nie zamierzał robić wokół niego żadnego szumu. Wyjątkowo naprawdę nie chodziło o niego i był tego całkowicie świadomy, więc nie musiał świecić samozadowoleniem. W zupełności wystarczał mu wyraz oczu Eleonory, uśmiech na jej twarzy.
Sam nieznacznie uniósł kąciki ust, kiwając głową i nawet nie próbując komentować tego, że w istocie było to potrzebne. Mogliby jeszcze wpaść w wir przesadnych uprzejmości i co by się wtedy stało? Jego aktualne ponuractwo i skłonność do snucia raczej szarych wizji dotyczących otaczającego go świata jeszcze mogłoby zostać zaburzone.
Zrobiłoby się miło i przyjemnie, zaczęłyby świergotać ptaki a fioletowy stworek okazałby się zupełnie legalny i przyjacielski. Puszysty. Ambroise niechybnie musiałby skorzystać ze słowa, którego nigdy nie było w jego repertuarze. Wszystko byłoby puszyste. Przeraźliwie przesłodkie. Na miarę pączków w jego dłoni.
No, nie. To byłaby lekka przesada.
Nieznacznie uniósł brwi, posyłając Norze pytająco-badawcze spojrzenie i wyciągając rękę w jej stronę, żeby móc bliżej przyjrzeć się jej pierścionkowi, jeśli tylko zechciałaby mu go zaprezentować. Kamyk obecnie niestety znajdował się poza zasięgiem jego wzroku.
- Zazwyczaj o to chodzi w zaręczynach, nie? Abstrahując od tego jak to wygląda w bardziej tradycjonalistycznych - nieco prześmiewczo podkreślił to słowo - kręgach, to powinno być zaskoczenie dla młodej panny, nie? Bardziej zastanawia mnie, że nie zajaknęłaś się przez te wszystkie miesiące. Nie spodziewałbym się, że będziesz w stanie ukrywać tego szczęśliwca... ...kimkolwiek jest... ...przez dłużej niż... ...miesiąc?... ...może dwa? - Tak, to było zdecydowanie bardziej interesujące.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Landrynka
She could make hell feel just like home.
Można ją przeoczyć. Mierzy 152 centymetry wzrostu, waży niecałe pięćdziesiąt kilo. Spoglądając na nią z tyłu... można myśleć, że ma się do czynienia z dzieckiem. Buzię ma okrągłą, wiecznie uśmiechnięte usta często muśnięte błyszczykiem, bystre zielone oczy. Nos obsypany piegami, które latem zwracają na siebie uwagę. Włosy w kolorze słomy, opadają jej na ramiona, kiedy słońce intensywniej świeci pojawiają się na nich jasne pasemka. Ubiera się w kolorowe rzeczy, nie znosi nudy i szarości. Głos ma przyjemny dla ucha, melodyjny. Pachnie pączkami i domem.

Nora Figg
#6
13.02.2025, 12:01  ✶  

Byli pod tym względem zupełnymi przeciwieństwami. Norka uwielbiała się do wszystkich przytulać, zresztą była małą, słodką, miękką kulką, nie mogło być przecież inaczej. Nie miała problemu z tym, aby pokazywać w ten sposób swoją sympatię. Te gesty wydawały jej się być właściwie, nawet w stosunku do takich wielkich typów jak Ambroise, czy Erik, którzy nie wyglądali na osoby, dla których to było normą. Nie przeszkadzało jej to wcale, że wydawali się być tacy niedostępni, cóż - ona nie była.

- Tak, wiem, informacje rozchodzą się bardzo szybko. - W tej chwili nie była z tego powodu szczególnie zadowolona, bo zdecydowanie wolałaby, aby jej najbliżsi dowiedzieli się tego wszystkiego od niej samej. To byłoby właściwsze, na niektóre kwestie nie miała jednak najmniejszego wpływu, to była jedna z nich.

- Przemyślisz? Cóż, chyba muszę sięgnąć po jakieś niecne metody, aby stało się to jak najszybciej. - Jakże mogłaby pozwolić na to, aby jej drogi przyjaciel miał się na nią boczyć przez taki powód. Na pewno znalazłaby sposób, żeby jakoś to przyspieszyć. Zresztą wiedziała, że aktualnie się tylko z nią droczy, prawda? Droczył się z nią tylko.

Nie sądziła, żeby Roise żywił do niej urazę o taką pierdołę mimo tej miny, która właśnie pojawiła się na jego twarzy, zdecydowanie się z nią tylko przekomarzał, na szczęście znała go na tyle, że zdawała sobie sprawę, że to był tylko wygłupy, inaczej pewnie by się tym przejęła.

- Właśnie Ambroise, znam Cię i tak, tak na pewno to był jakiś skrzat, prawda? - Ależ oczywiście, że zamierzała mu w to uwierzyć. Skrzat musiał być bardzo dobrze zorientowany co do jej gustu, wyjątkowo znać jej osobę. Szkoda tylko, że Roise nie miał w sobie nic ze skrzata, to raczej Norka miała do nich bliżej zważając na jej wzrost. Cóż, nie dało się ukryć, że naprawdę doceniała ten gest, był bardzo miły. Roise zdecydowanie znał jej gusta, w sumie nic w tym dziwnego, bo znali się przecież od lat. Zawsze był przy niej, kiedy go potrzebowała, zresztą nie on jeden. Naprawdę miała spore szczęście jeśli chodzi o ludzi, którymi się otaczała, doceniała to, co dla niej robili.

- Skrzaty chyba nie są takie duże... - Zmierzyła go wzorkiem od stóp do głów, bo zdecydowanie wiedziała o którego skrzata mu chodzi. Cóż, nadal brnęli w tą narrację, prawda? Ale miała świadomość, że to nie było prawdą. Roise naprawdę postarał się z wyborem tej biżuterii, co było całkiem słodkie, bo przecież wcale nie musiał jej kupować prezentu z okazji zaręczyn, kto w ogóle tak robił? Może czystokrwiści mieli jakieś swoje dziwne tradycje, w sumie odkąd pamiętała traktował ją jak siostrę, więc może faktycznie o to chodziło? Nie zamierzała dopytywać o te zwyczaje, bo nie chciała wyjść na jakąś niedoinformowną.

- Tak naprawdę to się nie znam, to moje pierwsze zaręczyny, wiesz? - No przecież, że wiedział, byli ze sobą na tyle blisko, że Ambroise mógł mieć świadomość, że w jej życiu nigdy nie było żadnego mężczyzny, z którą łączyłaby ją jakakolwiek relacja romantyczna.

- Tak właściwie to dość świeża sprawa, wiesz. - Nie, tego nie mógł wiedzieć, bo niby skąd? Uśmiechnęła się dość niezręcznie, bo Ambroise wspominał o miesiącach, a właściwie czy minął chociaż miesiąc? Nie licząc tych lat w przeszłości, dawno temu. No nie, sprawa była naprawdę całkiem nowa, tak samo jak ta relacja.

- To trochę skomplikowane, poniekąd ukrywałam tego szczęśliwca przez kilka lat. - Wyciągnęła dłoń, bo dostrzegła, że przyjaciel chciał obejrzeć pierścionek na jej palcu, w sumie nie miała nic przeciwko temu, więc mu ją pokazała.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#7
13.02.2025, 20:39  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.02.2025, 20:40 przez Ambroise Greengrass.)  
Zdecydowanie różnili się od siebie pod kątem podejścia do tego typu interakcji, ale przecież nie tylko w tym byli zupełnie inni. Mimo to Ambroise traktował Norę niemalże jak własną młodszą siostrę. Oczywiście, że cieszył się zatem z jej szczęścia, nawet jeśli tak późno go o nim informowała.
- No, zobaczymy jak bardzo będziesz kreatywna i co to da - skwitował z udawaną powagą, jednocześnie wcale nie mając zamiaru boczyć się na dziewczynę.
Zresztą, gdyby tak było to nie spotkałby się z nią w tak dobrym humorze ani tym bardziej nie kupiłby jej całkiem szczerego prezentu, czyż nie?
- Ludzie mojego pokroju nawet nie robią własnych kanapek, nie? - Wzruszył ramionami, posyłając jej uśmiech.
Tym szerszy na wspomnienie o dużych skrzatach, na które zareagował cichym parsknięciem. Tak samo jak na jej pierwsze zaręczyny. Tak. Zdecydowanie to też wiedział.
- Przy tym jak mnie obecnie zaskakujesz, mogę się tylko domyślać. Nie jestem już taki pewien - skwitował bez powagi, jednocześnie przenosząc wzrok na dłoń przyjaciółki i...
...usiłując nie unieść przy tym brwi.
Nawet na pierwszy rzut oka biżuteria wydawała mu się wręcz groteskowa. Nie pasowała do niej ani stylem, ani kolorem. Jego wzrok wędrował po nieproporcjonalnych kształtach i tandetnych kamieniach, które w ogóle nie pasowały do delikatnej dłoni dziewczyny. Cieszył się ze szczęścia przyjaciółki, ale zarazem nie mógł uwolnić się od myśli, że to co nosiła na palcu w żaden sposób nie odzwierciedlało jej wartości. Drogocenny kamyk był istotny. Był gwarancją, że w razie nieszczęścia niedoszła panna młoda mogłaby stanąć na nogi.
Jasne, Nora nigdy nie była materialistką, więc nie powinno go dziwić, że przyjęła taki a nie inny pierścionek. Najwidoczniej po prostu jej odpowiadał. To nie powinna być sprawa Greengrassa. Nie chciał, by dostrzegła jego zdziwienie, więc na moment odwrócił wzrok, by ukryć swoje zmieszanie i zażenowanie. Przełknął ślinę, starając się nie myśleć o tym jak bardzo ten pierścionek nie pasuje do wszystkiego, czym powinien być.
Prawdę mówiąc, on sam też zazwyczaj nie przykładał aż tak dużej wagi do kwestii finansowych związanych z otrzymywanymi prezentami. Liczył się dla niego sam gest, intencja, niekoniecznie to, ile kosztowało to, co otrzymywał czy dawał. Jasne, nigdy nie pozwoliłby sobie na sprezentowanie komuś czegoś poniżej jego własnych standardów składania podarków, które były stosunkowo wysokie. W drugą stronę było jednak inaczej.
Cieszył się z kwiatka w doniczce, z ręcznie robionej laurki, z jakże męskiej bransolety z makaronu otrzymanej od jednego z dzieciaków z otoczenia. Z ciepłych pączków jak te w jego rękach. Czy nawet tego całkowicie pokracznego, nieco komicznego ręcznie dzierganego golfu, jaki kiedyś dostał.
Nie był specjalnie wymagający pod tym względem, zwłaszcza jak na swoje wychowanie. W Mungu i poza nim zarabiał dostatecznie dużo, by być w stanie samodzielnie zaspokajać swoje potrzeby. Nie mógł narzekać a nawet wręcz przeciwnie. Poza tym wywodził się z bogatego domu, miał bardzo dobry kontakt z ojcem i resztą krewniaków. Tak naprawdę nigdy nie musiał przejmować się wydatkami.
Wielokrotnie zresztą starał się przez to choć trochę wspierać Norę i jej biznes, nawet jeśli niekoniecznie chciała przyjmować jakąkolwiek zapomogę (czemu nijak się nie dziwił), więc częstokroć kombinował jak o zgrozo! koń pod górę, żeby wcisnąć jej trochę galeonów. Mieli bliską relację. Dbał o nią. Troszczył się, jakby byli rzeczywistym rodzeństwem, jakby faktycznie był jej starszym bratem i...
...no kurwa.
Narastało w nim dziwne uczucie, które trudno było mu zdefiniować. Prawdę mówiąc nie było to nic szczególnie dziwnego, bowiem Ambroise nigdy nie był wyjątkowo samoświadomy czy wylewny, gdy chodziło o targające nim emocje. No, chyba że chodziło o gniew, frustrację czy najczystszą formę wkurwienia. Te potrafił od razu rozpoznać i doskonale nazwać, zazwyczaj używając do tego co najmniej kilku mniej lub bardziej niewybrednych określeń.
Zastanawiał się, jak mogła przyjąć coś takiego. Coś, co nie spełniało nawet podstawowych wymogów tradycji, której tak bardzo hołdował. Przez dłuższą chwilę nie mógł oderwać wzroku od pierścionka, który wydawał się prawdziwym faux pas w jego tradycjonalistycznym świecie.
Tak. Ambroise Greengrass był snobem. W oczach wielu ludzi mógł być także klasistą. Przedstawicielem powszechnie coraz mniej tolerowanej grupy czystokrwistych czarodziejów zwracających uwagę na nieco zamierzchłe wartości i standardy. Takie, wedle których kamyk (jak to zwykł określać) powinien być czymś, co stanowiło gwarancję, że przyszła panna młoda będzie miała zabezpieczenie, gdyby życie potoczyło się w nieprzewidziany sposób.
Choć sam nigdy się nie zaręczył, nie dochodząc do tego momentu, zdecydowanie mógł mówić tutaj o własnych standardach. Zarówno na pierwszy - ten rzekomo zgubiony, jak i na drugi pierścionek wydał po kilka wypłat. Dostatecznie dużo, aby móc powiedzieć, że na pewien czas zdecydowanie uszczupliło to jego zasoby finansowe. Dokładnie tak jak powinno to zrobić.
Nie udał się do rodziny po zapomogę. Ani przed, ani po fakcie. Przyjął to na klatę, bo skoro poważnie myślał o formalizacji swojego wieloletniego związku i o założeniu rodziny, to były wyłącznie początkowe wydatki. Jeśli nie byłby w stanie ich udźwignąć, jakim chujem miałby czelność myśleć o żonie i dzieciach?
Zerknął na Figgównę, próbując ukryć swoje uczucia. Być może kamyk na jej palcu miał jakieś głębsze, bardziej osobiste znaczenie? W teorii nie jemu było to oceniać. Zresztą, to wyglądało raczej tak, jakby niedługo musiał dołączyć do niego prostszy, bardziej tradycyjny pierścionek. Taki dający dziewczynie gwarancję materialnej stabilności, czyż nie? W końcu żyli w naprawdę trudnych czasach, gdzie śmierć zbierała swoje żniwo w najbardziej nieoczekiwanych momentach.
To, co widział było dalekie od jego wyobrażeń o tym jak powinien wyglądać taki symbol miłości i zobowiązania, ale musiała kryć się za tym jakaś szerszą idea, nie? Kupno wspólnego domu, w którym zamieszkaliby razem tuż po ślubie. Wsparcie finansowe narzeczonej w rozwoju cukierni. Coś w ten deseń.
Roise naprawdę starał się nie oceniać tego wyboru, ale w głębi duszy czuł mieszankę zażenowania i niepokoju. Nora powinna dostać wszystko. I dom, i wsparcie przy cukierni, i pierścionek. Zasłużyła na to, aby nie musieć przejmować się finansami. Zbyt wiele już przeszła i wycierpiała.
Był człowiekiem skłonnym do wydawania niemal natychmiastowych osądów i choć teraz starał się ukryć swoje wewnętrzne odczucia, czuł się po prostu zmieszany. Biżuteria była wręcz karykaturalna. Niepasująca do jej stylu a przede wszystkim nieodzwierciedlająca wartości, jakie Ambroise przypisywał tego rodzaju przedmiotom.
Próbował ukryć zdziwienie, ale dość mocno zacisnął szczękę a jego palce nerwowo ścisnęły torebkę z pączkami. Wiedział, że powinien to jakoś skomentować, ale słowa uznania ugrzęzły mu w gardle.
Jasne - w związku najważniejsza była miłość. Tu zdecydowanie nie podchodził do tego tak standardowo jak znaczna część czystokrwistych. Inaczej dawno temu byłby żonaty dla interesów i układów. Mimo pozorów zobojętnienia i teoretycznie luźnego podejścia do związków damsko-męskich, Ambroise potrafił wierzyć w miłość. Stawiał ją ponad finansami, ale mimo wszystko...
Według jego tradycjonalistycznego wychowania, pierścionek zaręczynowy powinien być czymś więcej niż tylko błyszczącym kawałkiem metalu. To miała być solidna inwestycja. Coś, co dawałoby kobiecie bezpieczeństwo i stabilność w razie nieprzewidzianych okoliczności. Został wychowany w przekonaniu, że kamyk powinien być kosztowny, solidny a przede wszystkim gwarantujący  przyszłość.
Czuł jak jego wartości kłócą się z tym, co widział przed sobą. Nie chciał, by przyjaciółka dostrzegła jego zakłopotanie, więc na moment skupił wzrok na fioletowym stworku. Mimo że nie spoglądał już na ten paskudny kawałek metalu, jego myśli w dalszym ciągu krążyły wokół reguł, które znał od zawsze. Zasady, według których pierścionek zaręczynowy powinien być symbolem bezpieczeństwa, nie tylko miłości w tym przypadku zdawały się być całkowicie zignorowane.
- Jest ku temu jakiś konkretny powód? Wstydzisz się go? - Spytał powoli, ponownie patrząc na nią z uwagą.
Oczywiście, że nie przyjął, jakoby mogło być w drugą albo nawet w trzecią stronę. Tego, że być może Nora wstydziła się jego (jakżeby tak, przecież potrafił się zachować) tudzież partner Eleonory miał jakieś obiekcje wobec pokazywania się z nią w towarzystwie. W tym ostatnim przypadku mogłoby się zrobić niemiło, gdyby tak w istocie wyglądały fakty. Figgówna zasługiwała na wszystko, co najlepsze. W tym na mężczyznę, który otwarcie nosiłby ją na rękach, choć...
...no właśnie. A może?
- To ktoś z jednego z tych domów? - Tym razem jeszcze bardziej zniżył głos, biorąc pod uwagę to, jak to czasami wyglądało w przypadku związków czarownic półkrwi z czystokrwistą elitą.
Rzecz jasna, miał na myśli skrajnie antymugolskie rody, które z pewnością popierały postulaty Voldemorta.
W jego bliższym otoczeniu bywały już takie przypadki. W najbliższym były też zresztą jeszcze trudniejsze, bardziej kontrowersyjne. Nie życzył Norze użerania się z jedną z takich rodzin, ale miłość przecież nie zwykła wybierać, nie? Była podstępna i motała. Coś o tym wiedział.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Landrynka
She could make hell feel just like home.
Można ją przeoczyć. Mierzy 152 centymetry wzrostu, waży niecałe pięćdziesiąt kilo. Spoglądając na nią z tyłu... można myśleć, że ma się do czynienia z dzieckiem. Buzię ma okrągłą, wiecznie uśmiechnięte usta często muśnięte błyszczykiem, bystre zielone oczy. Nos obsypany piegami, które latem zwracają na siebie uwagę. Włosy w kolorze słomy, opadają jej na ramiona, kiedy słońce intensywniej świeci pojawiają się na nich jasne pasemka. Ubiera się w kolorowe rzeczy, nie znosi nudy i szarości. Głos ma przyjemny dla ucha, melodyjny. Pachnie pączkami i domem.

Nora Figg
#8
23.02.2025, 22:46  ✶  

- Kiedy się postaram potrafię być bardzo kreatywna, ale z tego na pewno sobie dajesz sprawę. - To nie powinno być dla Ambroisa żadną nowością, znali się w końcu od lat, na pewno wiedział na co stać pannę Figg, zresztą udało jej się mu wcisnąć kota, nieźle musiała się przy tym nagimnastykować, mimo, że zarzekał się, że nie ma na to żadnych szans, jak widać potrzebowała tylko czasu i udało jej się osiągnąć swój cel. Jeszcze trochę, a większość kotów z Azylu znajdzie swój nowy dom, tak - Norka miała w tym swoją małą misję.

- Ludzie Twojego pokroju powinni tylko leżeć i pachnieć, czyż nie? - W końcu należał do elity, czystokrwistych, którzy byli jakby nie patrzeć najbardziej cenioną częścią magicznego społeczeństwa. Norka traktowała to z przymrużeniem oka, bo miała sporo znajomych o takim pochodzeniu i tak naprawdę nie wyróżniali się prawie niczym na tle tych wszystkich innych, zwyczajnych czarodziejów. Na nich również mogła liczyć mimo swojego nieco gorszego pochodzenia, nigdy nie traktowali jej gorzej.

- Wspomniała bym Ci o tym przecież. - No już bez przesady. Znali się na tyle, że Greengrass mógł wiedzieć, że Norka raczej stroniła od towarzystwa mężczyzn, przynajmniej w ten sposób. Nigdy nie dopuszczała do siebie nikogo na tyle blisko, aby mógł wejść do jej życia. Bała się takich relacji, nie wydawało jej się, że w ogóle powinna myśleć o tym, aby się z kimś wiązać. Tak właściwie to już dawno pogodziła się z tym, że raczej zawsze będzie tylko ona i Mabel, nie przeszkadzało jej to jakoś szczególnie, przywykła do takiego życia. Jak widać wszystko mogło się zmienić, co zabawne, całkiem szybko, zupełnie niespodziewanie. Nie zakładałby w ogóle, że sprawy mogą potoczyć się w ten sposób, sama nadal nie do końca wierzyła to, jak wiele zmieniło się przez ostatni miesiąc. To było dziwne, bo nie podejmowała raczej takich spontanicznych decyzji, jak widać i ona czasami zachowywała się nie do końca odpowiedzialnie. Cóż, jednak potrafiła zaskakiwać i miała w sobie nieco beztroski, chociaż czy powinna się ona objawiać właśnie w takich sprawach? Pewnie nie, wierzyła jednak, że się nie zawiedzie, że wszystko faktycznie się ułoży, czas najwyższy, aby właśnie tak się stało.

Figgówna nie zdawała sobie sprawy z tego, jaki poważny proces myślowy odbywał się właśnie w głowie przyjaciela. Nie miała pojęcia, że coś takiego, jak pierścionek na jej palcu spowodowało, że odpłynął bardzo daleko. Pierścionek, jak pierścionek, miał swoje znaczenie, powodował, że miała przestać być panną, zmienić swój stan cywilny, nic więcej. Nigdy nie oczekiwała, że ktokolwiek będzie ją utrzymywał. Właściwie przez lata starała się zrobić wszystko, aby być w pełni samodzielną, nie za bardzo miała inne wyjście. Sporo pracy kosztowało ją otworzenie własnej cukierni, przy okazji samodzielne wychowywanie córki, ale jakoś udało jej się spełnić swoje marzenia. Nie zmieniło to też jej jako człowieka, była zawzięta, ale przy tym nadal bardzo optymistyczna, widziała świat w różowych kolorach. Mimo tego co przeżyła, mimo nie do końca takiego życia, jakie dla siebie wyobrażała, gdy była młodą dziewczyną. Jakoś radziła sobie z tym, co przygotował dla niej los, nigdy specjalnie nie narzekała na to, jak wyglądało jej życie. Raczej po prostu chciała wyciągnąć z niego jak najwięcej, takie już miała nastawienie, to zresztą pewnie nigdy się nie zmieni. Była wesołym promyczkiem, który był gotowy wspierać wszystkich swoich bliskich, nie oczekując za to żadnej pomocy. Sama przecież wyśmienicie sobie radziła. Jasne, jak każdy miewała momenty zwątpienia, przychodziły zazwyczaj w samym środku nocy, kiedy nikogo już przy niej nie było, popłakała sobie przez chwilę, a rano budziła się silniejsza. Nie znosiła pokazywać swoich słabości, to nie było w jej stylu.

Kiedy Ambroise zadał jej kolejne pytanie zawiesiła na nim na moment wzrok. Musiała mu chyba wyjaśnić wszystko, bo nie do końca miał świadomość tego, skąd wzięły się te zmiany. Nie ma się co dziwić, nigdy nie była zbyt wylewna, jeśli chodzi o takie szczegóły ze swojego życia. Potrafiła wszystko trzymać w tajemnicy. - Czy naprawdę myślisz, że jestem osobą, która wstydziłaby się kogokolwiek? - To było naprawdę głupie pytanie. Figgówna jednak należała do tych osób, które raczej nie miały problemu z tym, aby przyznawać się do swoich znajomych, jacykolwiek by nie byli. Czy naprawdę Ambroise sądził, że mogłaby się wstydzić kogokolwiek? Zresztą prędzej to jej można się było wstydzić, była przecież samotną matką z bękartem w pakiecie. To nie wyglądało najlepiej i miała tego świadomość, wiedziała, gdzie jest jej miejsce.

- Nie Roise, to nie jest ktoś z jednego z tych domów, wiem, gdzie jest moje miejsce w tym świecie. - Naprawdę bardzo dobrze zdawała sobie z tego sprawę, nie dopuściłaby do takiego mezaliansu.

- To ojciec Mabel. - Mruknęła cicho, bo chyba te słowa musiały paść. Nie, żeby to miało coś zmienić, bo Greengrass przecież póki co i tak nie wiedział kto jest ojcem Mabel, ale do tego mogli przejść za chwilę.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#9
10.03.2025, 04:11  ✶  
- Ależ tak. Nie wątpię, że potrafisz taka być - przyznał bez najmniejszego wahania, posyłając dziewczynie lekko niepoważne spojrzenie.
Tak. Kreatywności zdecydowanie nie można było odmówić Norze. W innym wypadku zresztą nie byłaby tu, gdzie była w tym momencie, prawda? Może nie dosłownie tu i teraz, ale na tym etapie życia. Kariery, prężnie rozwijającego się biznesu i tak dalej. Bez wątpienia była pomysłowa.
Tyle tylko, że on potrafił być równie uparty i unikowy, zgrabnie dystansując się od wszystkich prób wpłynięcia na niego, jeśli nie chciał czegoś robić. To też wiedziała, prawda? Kto jak kto, ale ona na pewno. Znali się zbyt długo, żeby mogła być nieświadoma tych aspektów jego charakteru. Kreatywna bądź też nie, jeśli nie chciałby jej ulec to by jej nie uległ. Po prostu. Koniec. Kropka.
- Bez przesady - odparł, zdecydowanie gotów bez większych oporów rozjaśnić sytuację.
W końcu nie mogła być aż tak ostra i krytyczna wobec ludzi jego pokroju, prawda? Nie, gdy mieli znacznie więcej zajęć, pełniąc nie tylko funkcję ozdoby magicznego świata, ale także choćby rolę dyktatorską zarządczą. Zajmując te wszystkie odpowiedzialne stanowiska głów rodów, które poza leżeniem i pachnieniem, jeszcze żarły i warczały na służbę, terroryzując skrzaty domowe. To też było wyjątkowo istotne, niezwykle absorbujące zajęcie. Niektórym możnym zajmujące większą część dnia.
- Nie zapominaj o wydawaniu poleceń. To ciężka praca. Wyczerpująca dla mięśni twarzy i strun głosowych - a jednak, gdy to mówił nie drgnął mu nawet najdrobniejszy mięsień. - Można doznać odleżyn albo wręcz przeciwnie: zakwasów, albo nawet kontuzji palca wskazującego - stwierdził, uderzając językiem o podniebienie.
Nie mrugnął, nie poruszył kącikami ust, starając się zachować poważny wyraz twarzy i nie zatrząść ramionami w próbie stłumienia rozbawienia. W istocie dostałby pierdolca, gdyby tak wyglądało jego życie. Nie prędzej czy później, praktycznie od razu. Nie miał co do tego nawet najmniejszych wątpliwości. Wychowanie wychowaniem, jednak nawet przy tym, co wpajano mu od dziecka (propagując ruch, ale głównie wokół majątku, szklarni i tak dalej), nigdy nie był skory do siedzenia na dupie w jednym miejscu.
To zwyczajnie nie było w jego stylu, dlatego nawet nigdy nie rozważał opcji zajmowania się tymi wszystkimi niezwykle oficjalnymi zajęciami. Nie chciał tego. Nie próbował wchodzić w rolę dziedzica rodu, wiązać się na stałe z pozycją zarządczą w rodzinnym biznesie. To nie było coś, w czym mógłby się spełniać. Tak samo sprawa miała się z majątkiem w Dolinie Godryka, w którym być może mieszkał, ale nigdy nie czuł się w stu procentach u siebie. Przynajmniej nie w głównym budynku, mimo że w dalszym ciągu miał tam część swoich prywatnych pokojów.
Nie chciał być przyszłą głową rodu.
Wręcz przeciwnie. Byłaby to dla niego na tyle duża męczarnia, praktycznie katorga i mordęga, że od samego początku stawiał sprawę jasno. Jeśli Roo czuła się urodzona do roli dziedziczki, potrafiła wejść w nią do tego stopnia, by nie odczuwać praktycznie żadnych minusów związanych z przyjmowaniem na siebie sterty formalnych obowiązków...
...nie zamierzał jej w tym w żaden sposób przeszkadzać. Zamiast tego planując stopniowo coraz bardziej oddawać jej szczątkową władzę, którą miał w związku z pełnieniem funkcji najstarszego mężczyzny z głównej linii rodu pod nieobecność ojca. Przekazywać wszystko to, co instynktownie na siebie wziął albo co po prostu spadło na niego w związku z częstymi wyjazdami Thomasa.
Było tego wyjątkowo dużo, znacznie więcej niż dało się dostrzec czy odczuć z zewnątrz (leżenie i machanie palcem było hiperbolą, przesadą) nie siedząc w tym na co dzień, ale nie wątpił, że jego siostra miała sobie z tym poradzić. W końcu od zawsze nosiła się jak prawdziwa dziedziczka. Miała właściwe podejście, prezentowała odpowiedni poziom.
On zaś mimo wszystko nie zamierzał rzucać jej od razu na głęboką wodę, przerzucając na nią cały przekrój tego, czym zajmował się w imieniu ojca. Zresztą nie było takiej potrzeby, skoro Thomas w dalszym ciągu żył i miał się wyjątkowo dobrze. Bez wątpienia to był jednak odpowiedni moment, żeby zacząć określać przyszły zakres obowiązków. Dzielić się nimi w taki sposób, aby w przyszłości wszystko było jasne.
Tym bardziej, że z tygodnia na tydzień wcale nie wyglądało na to, aby te nieszczęsne zaręczyny miały zostać zerwane. To zaś oznaczało, że jego siostra miała stanąć przed koniecznością zajmowania się sprawami dwóch rodów na raz. Lepiej było, by przygotowała się na jednej płaszczyźnie przed przejęciem drugiej.
I nie. W kwestii związku Roo, Ambroise w żadnym razie nie zaczął przyzwyczajać się do tego stanu rzeczy. W dalszym ciągu był wyjątkowo ostry w wydawanych osądach. Nie popierał tego związku. Nie lubił Borginów, nie miał ich polubić. Wyrażał nie tylko wątpliwości, lecz wręcz otwarte obawy wobec tego, w jaki sposób zachowywali się ludzie tego pokroju. W końcu sam był jednym z nich. Nie, nie uważał się za dobrego człowieka. Na tej samej zasadzie nie sądził, aby narzeczony siostry nim był. Mogli nie znać się zbyt dobrze, jednak swój jest w stanie rozpoznać swego, prawda?
Szósty zmysł, przeczucie, nadmierna opiekuńczość, raczej nie paranoja, choć może? Dało się to różnie określić - to z pewnością, ale liczyło się przede wszystkim to, że Ambroise wierzył swojemu nosowi do ludzi. Ten zazwyczaj go nie mylił.
Na przykład w przypadku Nory, która nie, zdecydowanie nie...
...niemal parsknął, gdy tylko zadała mu to pytanie. Stłumił reakcję, kręcąc głową. Rzeczywiście. Nie było takiej możliwości. Eleonora raczej nikogo by się nie wstydziła.
Szkoda tylko, że nie zawsze mogło to działać w obie strony, czyż nie? Dobrze, że oboje o tym wiedzieli. Mogli być ze sobą blisko, przyjaźnić się, traktować się wzajemnie niczym rodziną, ale w istocie była między nimi niewidoczna ściana. Chcąc nie chcąc, pochodzili z innych środowisk. Jego podejście w stosunku do Figgówny było wyjątkowo luźne i mało konserwatywne, ale nigdy nie ukrywał tego, kim w istocie był od...
...tak naprawdę od zawsze. Na zawsze. Miał swoje poglądy i zasady. Nie zmienił ich i nie zamierzał zmieniać. Nie było sensu dyskutować z nim na ten temat. Nie istniały praktycznie żadne szanse na to, aby przyjął inną narrację w tej kwestii. Przynajmniej nie w tym życiu, prawdopodobnie w żadnym innym też nie.
Nie zamierzał kulturalnie zaprzeczać słowom Nory. Mówić, że zdecydowanie zasługiwała na to, by móc być szczęśliwą z każdym, z kim tylko pragnęłaby związać swoje życie. Niezależnie od statusu społecznego czy czystości krwi. Nie próbował mówić, że w przyszłości coś takiego pewnie będzie możliwe i tak dalej, i tak dalej. Nie tylko nie lubił pierdolić w ten sposób, co po prostu sam nie wierzyłby we własne słowa.
Ba, być może to było brutalne, bo w istocie chciał, aby jedna z jego najbliższych przyjaciółek ułożyła sobie życie. Tyle tylko, że nie w ten sposób. Nie poprzez mieszanie się w coś, czego nie mogłaby udźwignąć, bo momentalnie zostałaby pożarta przez blisko znane mu grono możnych i władczych. W rzeczywistości miała rację: jej miejsce było zupełnie gdzieś indziej. To nie była obelga, to była po prostu prawda. Brutalna, ale szczera. Najczystsza.
W obecnych realiach coś takiego oznaczałoby raczej prostą drogę na dno. Dla obu zamieszanych osób. Wykluczenie społeczne, prawdopodobnie nic tak parszywego jak w przypadku związku pomiędzy czarodziejem czystej krwi a mugolaczką, którą Eleonora całe szczęście nie była, ale to też nie byłoby mile widziane.
Prawdę mówiąc, Roisowi parokrotnie zdarzyło się myśleć o tej kwestii w kontekście tego, kim był ojciec Mabel. Czy nie chodziło o analogiczną sytuację do tej, którą teraz wykluczali. O związek z kimś, kto nie zamierzał tracić statusu na rzecz półkrewki. Zamiast tego wolał przezornie spierdolić z obrazka zanim cała sprawa zdążyła wypłynąć na wierzch, wiedząc o tym, że Nora go nie wyda. W końcu, choćby była dogłębnie zraniona, nie była takim człowiekiem.
Nie wyciągnęłaby tego na wierzch. Był tego pewien, w tym momencie po prostu kiwnięciem głowy kwitując to zapewnienie. Tak, było dla niej zdecydowanie lepiej, że znała swoje miejsce. Brutalne czy nie, dzięki temu miała uniknąć czegoś znacznie gorszego od złamanego serca. Tym bardziej, że znaczna część puli czystokrwistej elity wcale nie była najprzyjemniejsza. Większość takich kawalerów była w istocie niezmiernie trudna w obyciu. Lekko mówiąc i to z perspektywy człowieka, który sam też zdecydowanie nie należał do najłatwiejszych pod kątem wyznawanych przekonań (ładne określenie na bycie magicznym klasistą, czyż nie?). Nawet, jeśli jednocześnie zaliczał się do grona ludzi stosunkowo prostych i nieskomplikowanych (jak sam lubił twierdzić; opinie były podzielone).
To, że narzeczonym Figgówny nie okazał się nikt taki było zdecydowanym plusem. Tym bardziej, że w innym wypadku wybór pierścionka, jaki trafił do przyjaciółki Ambroisa byłby już nie tylko co najmniej osobliwy, co nietrafiony. Tacy ludzie zdecydowanie dysponowali biżuterią rodową i pieniędzmi na błyskotki warte naprawdę dużo. Gdyby ktoś taki postanowił błysnąć czymś niezgodnym z wartością Nory, zdecydowanie należałoby, aby nie przyjęła tego gestu.
Jeśli jednak wykluczali tę możliwość, pozostawał im...
...no, zdecydowanie nie człowiek, o którym nagle powiedziała. Roise pierw zmarszczył brwi, później zamrugał, przekrzywiając głowę i mrugając jeszcze parokrotnie.
Że co, nie przepraszam?
- Dobra - odpowiedział z pozoru całkowicie neutralnym tonem, badawczo przyglądając się Norze.
Jednak gdzieś pod tym całym spokojem bez wątpienia kryło się coś znacznie głębszego.
Raczej bardziej niż mniej zdecydowana potrzeba poruszenia tego tematu. Najlepiej teraz, ale nie tu. Nie jutro, nie pojutrze i nie w tym miejscu. Dziś, jednak w dużo bardziej prywatnym otoczeniu. Całe szczęście mieli takie niemalże tuż pod nosem, prawda?
- Cukiernia? - Tak właściwie, trudno było to nazwać pytaniem, nawet jeśli zakończył wypowiedź tą nieznacznie pytającą nutą.
Niemal od razu gestem dłoni wskazując kierunek, po czym ruszając tuż obok Nory, usiłując dostosować do niej tempo kroków, co nigdy nie było łatwym zadaniem.

Koniec sesji


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Nora Figg (2349), Ambroise Greengrass (4853)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa