Śpiąca królewna
Wszyscy w Limbie zasłabli i opadli na ziemię. Czy to miał być wasz koniec, czy po prostu wrócicie do swoich ciał, do tamtego świata? Patrick, Mavelle i Victoria przekonali się o tym o wiele szybciej niż ty - obudzili się w lecznicy zbudowanej przez Ministerstwo ledwie kilka godzin później, ale ty... twoja dusza wcale nie chciała stąd zniknąć. Ciągle otwierałeś i zamykałeś oczy. Raz widziałeś Limbo - mogłeś wtedy zaobserwować, jak ciała twoich przyjaciół w zastraszającym tempie gniją, a później rozpadają się na proch. Raz widziałeś kompletną czerń. Wydawało ci się, że gdziekolwiek cię wtedy wywiewało, miałeś zamknięte oczy, bo słyszałeś dźwięki. Czułeś zapachy charakterystyczne dla szpitala, wyłapywałeś strzępki rozmów innych Aurorów i Bones. Czułeś, jak przenoszą cię na nosze, wywożą gdzieś. Gdzie? Tego nie usłyszałeś, ale to była długa i daleka podróż, podczas której twoje ciało pozostawało sztywne, odrętwiałe, niezdolne do ruchu. Nie byłeś w stanie wydusić z siebie żadnego słowa, żadnego stęku, jęknięcia. Nie istniał sposób, abyś mógł jakkolwiek dać im znać, że jesteś tutaj i żyjesz, przynajmniej po części.
Na szczęście nie wywieźli cię na cmentarz.
Wywieźli cię do Londynu.
To tam, przy Whitecroft Street, Isobell Macmillan była w stanie odprawić rytuał mający wyrwać cię z objęć tego, co zatrzymało cię pomiędzy światami. Przez następne godziny czułeś, jak ktoś bardzo delikatnie obmywa ci czoło wilgotną ścierką i poprawia twoje ułożenie na kupie pościeli rozłożonej gdzie? W pokoju, w którym było duszno od zapachu świec i kadzideł, pełnym osób, których nie znałeś. Kojarzyłeś za to Isobell - arcykapłankę kowenu, zdecydowanie najbardziej doświadczoną spirytystkę w Wielkiej Brytanii. Na tym etapie na pewno dotarło do ciebie, że Mavelle miała rację - na twój udział w tym, co działo się w innym wymiarze, było już za późno. Jeżeli ktokolwiek miał wyrwać cię z tego, w co wpakowałeś się, ryzykując wbiegnięciem tam ze złamaną ręką, to była to już zapewne wyłącznie litość bogów - ilość modlitw do Matki, jaka sięgnęła twoich uszu, dawała więc jakiś cień nadziei na to, że ci, którzy mówili o tym, jak to przed śmiercią całe życie przelatuje nam przed oczami, mylili się. Bo w oddali, w tym ogniu wciąć dostrzegałeś swoje życie. I ktoś tam chyba stał. Ktoś, kogo nie mogłeś rozpoznać, wyciągał w twoją stronę dłoń. Nie mogłeś tego wiedzieć, ale to była twoja próba. Niestety pojawiłeś się na nią za późno.
Mogłeś jedynie leżeć, obserwować ogień i słuchać. A później poczułeś, jak coś ciągnie cię w górę. Dwie siły - jedna wciąż próbowała przygwoździć cię do gruntu, druga z całej siły rwała cię w górę, do widniejących na niebie słońca i księżyca. To było tak cholernie nieprzyjemne, że miałeś ochotę krzyczeć. Na całe gardło, opętańczo i nagle... krzyczałeś. W porównaniu ze wcześniejszym to było tak nowe uczucie, że potrzebowałeś jeszcze chwili na wyrwanie się z szoku. Nic nie widziałeś, ale mogłeś się odezwać. Podniosłeś się nawet do pozycji siedzącej i usłyszałeś wokół siebie wielkie poruszenie.
- On żyje! - Odezwała się jakaś kobieta. - Wielka Arcykapłanko, udało się Wielkiej uratować tego człowieka, chwała Matce!
Jeszcze długo nie mogłeś wstać. Wzrok wracał częściowo - wpierw widziałeś delikatne plamy, później coraz mocniej poszerzał ci się obszar widzenia. Ciężko było chodzić na tak odrętwiałych nogach, ale miałeś wokół siebie wianuszek pięknych panien na każde swoje skinienie. Były tobą oczarowane. Regularnie sprawdzały, czy z twoją ręką i oparzeniami już wszystko w porządku i wydawały się być wyjątkowo zaciekawione historiami z Limba, nawet jeżeli je zmyśliłeś. W twoim imieniu były gotowe przekazać informacje twojej rodzinie, żeby ktoś przyjechał tutaj i zabrał cię do domu, ale mogłeś również korzystać z gościnności Macmillanów. Tak długo, jak tego potrzebowałeś. Dla zebranych tutaj osób pracownicy Ministerstwa byli bohaterami. Odziany byłeś w bandaże i satynowy szlafrok o żenująco intensywnym, czerwonym odcieniu. Twój mundur, brudny i pocięty, spoczywał w worku w którejś z szaf znajdujących się w pokoju, w którym cię umieszczono. Sieć Fiuu nie działała, nie mogłeś się też teleportować. Minie jeszcze kilka dni, zanim całkowicie zrosną ci się kości w palcach. Oparzenia zniknęły niemal całkowicie, (być może ku twojemu rozczarowaniu) nie pozostawiając na skórze żadnej seksownej blizny.
To była środa, 3 maja 1972 roku, godzina piąta rano. Było ci zimno, ale czułeś się tak żywy jak nigdy.
Rozgrywkę możesz dokończyć samodzielnie, z dowolnym graczem, bardem lub legendą. @Atreus Bulstrode